logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Świat według Trumpa

Robert SMOLEŃ | 22 lipca 2024
Official White House Photo by Adam Schultz

Przyznam, że od wczorajszego wieczora, od godziny 20.00, odczuwam nieustanny strach. A ponieważ nie należę do ludzi nadmiernie lękliwych, czuję się z tym mocno niekomfortowo.

Irracjonalna intuicja podpowiadała mi, że Joe Biden ma szansę wygrać te wybory. Co prawda tego przekonania raczej nie podzielała nasza redakcyjna amerykanistka, Ewa Kakiet-Springer, ale nie porzucałem nadziei, nawet w obliczu ewidentnych dowodów fizycznej słabości urzędującego prezydenta. Także po nieszczęsnej debacie w Atlancie liczyłem, że Bidena da się postawić na nogi i w ciągu pozostających czterech miesięcy mógłby odrobić stratę. Ostatecznie Amerykanów o poglądach liberalnych jest więcej niż populistów, zatwardziałych tradycjonalistów i białych suprematystów. Zrobią wszystko, by nie dopuścić znów Trumpa do władzy. Zwłaszcza gdyby kandydatowi Demokratów towarzyszył – w roli potencjalnego wiceprezydenta – ktoś, kto dawałby rękojmię sprawnego przejęcia obowiązków w razie takiej potrzeby.

Chciałbym, żeby ten mechanizm zadziałał także w przypadku Kamali Harris, ale jestem tego jeszcze mniej pewien niż wcześniej.

Świat stoi przed naprawdę czarnym scenariuszem. Łatwo zgadnąć, co zrobi Trump w razie elekcji. Mówi to wprost i nie ma powodu zakładać, że po 20 stycznia potraktuje swe słowa jako nic nieznaczącą kampanijną paplaninę.

Naprawdę zakończy wojnę w Ukrainie. Po prostu powie Wołodymyrowi Zełenskiemu, że przestanie dostarczać mu broń i amunicję. Raz już to przecież zrobił – rękoma swoich zwolenników w Kongresie. Pewnie zresztą zakomunikuje to ukraińskiemu przywódcy z lekko tylko skrywaną satysfakcją, pamiętając, że ten cztery lata temu nie odpowiedział na żądanie dostarczenia materiałów, prawdziwych bądź sfabrykowanych, obciążających Bidena – jego ówczesnego kontrkandydata w starciu o Biały Dom. Co najwyżej obieca, że dogada się z Putinem, by nową granicą stała się linia frontu, a nie całe terytoria czterech obwodów „przyjętych w skład” Federacji Rosyjskiej. Putin zaś postawi dodatkowy warunek: rezygnację z przyszłego, po wsze czasy, członkostwa Ukrainy w NATO. To Trump zagwarantuje skwapliwie.

Sądzę, że nowy-stary amerykański prezydent będzie parł do zawarcia porozumienia pokojowego, a nie tylko rozejmu. Inaczej przechodzi się do historii jako twórca trwałego rozwiązania konfliktu, inaczej – jako ktoś, kto „przyniósł ulgę” tylko na chwilę. Poza tym lepiej zdjąć sobie problem z głowy niż się nim nieustannie zajmować. Gdyby Zełenski chciał nawet pójść na takie ustępstwa, spotkałby się z burzliwą reakcją własnego społeczeństwa. Witalij Kliczko już ostrzegł, że w takim razie musiałby zarządzić referendum. Zamieszanie, jakie powstałoby przy tej okazji, też byłoby na rękę Kremlowi.

Teoretycznie Stany Zjednoczone w dziele wsparcia państwa i narodu broniącego się przed brutalną napaścią mogliby zastąpić Europejczycy. Stać nas na to, mamy równie silną gospodarkę co USA, lepiej czujemy, jakie zagrożenia wiążą się z rosyjskim imperializmem. Jednak bez przywództwa na miarę Bidena świat zachodni trudno byłoby poskładać w całość. Na naszym kontynencie nie ma nikogo, kto mógłby podjąć się tej roli. Orbán i Fico od razu staną ramię w ramię z Trumpem. Czy damy radę uwspólnotowić unijną politykę zagraniczną, bezpieczeństwa i obronną, skoordynować produkcję zbrojeniową, wyznaczyć, ukompletować, doposażyć jednostki wojskowe we wszystkich państwach UE, wypracować zapewniające tzw. interoperacyjność procedury dowodzenia C3I? Czy utrzymamy rygorystyczny reżim sankcji na Rosję i rosyjskie firmy, odcinające je od zachodnich kredytów i technologii? Zwłaszcza jeśli zostałby, choć trochę, poluzowany przez Amerykanów? Trump lubi szafować instrumentami handlowymi, więc pewnie utrzymałby wiele ograniczeń; ale czy także na dostęp do kapitału?

Europa stanie na rozdrożu. Pokusa, by nie rozwieszać nowej żelaznej kurtyny, lecz skorzystać z okazji i czerpać drobne w sumie korzyści ekonomiczne, byłaby duża. Raczej ktoś jej ulegnie. A jak ulegnie jeden – to w jego ślady pójdą inni.

Nawet jeśli porozumienie Trumpa z Putinem obejmowałoby zgodę na przystąpienie do Unii Europejskiej Ukrainy, okrojonej z 20 procent jej terytorium, niewiele by to znaczyło. Rosja ma swoje sposoby, by destabilizować sytuację wewnętrzną nie do końca pokonanego sąsiada, potęgować korupcję, inspirować zorganizowaną przestępczość, wzmacniać oligarchie. Takiego państwa Unia przyjąć by nie mogła. A jeśliby przyjęła, sama ugrzęzłaby w wewnętrznych kłopotach. Oba scenariusze z punktu widzenia Moskwy są znakomite.

Putin nie zaatakuje Ukrainy (ponownie), Mołdawii czy – dajmy na to – Łotwy w ciągu kadencji Trumpa. Nie dlatego, że będzie przestrzegał jakichkolwiek ustaleń. Po prostu nie będzie na to gotowy. Armia będzie musiała zostać wzmocniona, doposażona w nowocześniejsze rodzaje broni, lepiej zorganizowana i dowodzona. Może starczą na to cztery lata. Może taki manewr wykona w trakcie kolejnej kampanii prezydenckiej w USA, licząc na niezdolność Zachodu do szybkiej reakcji? Jedno jest pewne: samym Krymem i Donbasem się nie zadowoli. Ani obecny rosyjski przywódca, ani następny.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.