Dopiero wtedy, gdy otyła kobieta zaśpiewa
It ain’t over till the fat lady sings – to współczesne amerykańskie powiedzenie jest często używane w sytuacjach zaciętej rywalizacji, wyniku której nie można przewidzieć i nie ma innego wyjścia, niż cierpliwie czekać na ostateczny rezultat. Domniemana geneza powiedzenia ma swój początek w odniesieniu do operowych sopranistek o charakterystycznie zaokrąglonych kształtach, które często śpiewały końcową, na ogół bardzo długą, arię opery. Jako typowy przykład podawana jest walkiria Brunhilda z opery Wagnera Pierścień Nibelunga, której kończąca spektakl aria trwa prawie 20 minut.
Wyrażenie to jest często używane w sporcie, zwłaszcza w baseballu i koszykówce, aby podkreślić, że gra może się zmienić w każdej chwili, a przegrywająca drużyna wciąż ma szansę na wygraną. Często spotkać je można także w komentarzach politycznych dotyczących skomplikowanych sytuacji, których rezultat jest praktycznie niemożliwy do przewidzenia aż do chwili ostatecznego zakończenia sporu, konfliktu czy wyścigu wyborczego. Polskim, znanym wszystkim dobrze odpowiednikiem jest słynne powiedzenie Kazimierza Górskiego, iż piłka jest okrągła, a bramki są dwie.
Dobrym przykładem obu powyższych powiedzonek wydaje się być trwająca już przecież kampania prezydencka w USA, do której zakończenia pozostało 10 miesięcy. Ośrodki sondażowe, polityczne think-tanki, niezależni analitycy i komentatorzy oraz media z każdej strony sceny politycznej prześcigają się w sondażach, analizach i przepowiedniach. Jednakże nadal „it ain’t over till the fat lady sings”, czyli do momentu, gdy policzone zostaną głosy elektorskie.
Jedno wydaje się pewne, że zarówno poprzedni, jak i obecny lokator Białego Domu są najbardziej prawdopodobnymi kandydatami swoich partii w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Potencjalni rywale Bidena nie zajmują znaczącego miejsca w sondażach, a Trump znacznie wyprzedza swoich rywali z GOP w prawie wszystkich sondażach w wyścigu o nominację.
Przy tej całej fascynacji ogólnokrajowymi sondażami i nieustannie publikowanymi wynikami z niezliczonych badań „ogólnoamerykańskich” nastrojów społecznych, nie należy zapominać o tym, że chociaż Joe Biden, podobnie jak Hillary Clinton, zdobył miliony głosów więcej w całym kraju niż Trump[1], to tak naprawdę zapewnił sobie Biały Dom w 2020 roku nie dzięki ogólnej liczbie oddanych na niego głosów, lecz dzięki niewielkiemu marginesowi wygranej w pięciu stanach (Michigan, Wisconsin, Pensylwania, Arizona i Georgia). Stanach, w których Clinton przegrała z Trumpem w 2016 r.
Wygrana w tych stanach dała Bidenowi łącznie 73 głosy elektorskie, co pomogło mu zapewnić sobie prezydenturę z łączną liczbą 306 głosów przy 232 głosach, które otrzymał Trump. Gdyby Joe Biden nie „odzyskał” straconych przez Clinton stanów, wtedy Trump wygrałby 311 głosami przy 227 głosach Bidena. I nie miałoby żadnego znaczenia, że Biden wygrał w głosowaniu powszechnym. Podobnie jak nie miało to znaczenia w przypadku Hillary Clinton.
Zakładając, że Trump zapewni sobie nominację Republikanów (co w tej chwili wydaje się być całkiem prawdopodobne) i jeśli uda mu się „odbić” Georgię i Michigan wraz z sumą ich 32 połączonych głosów elektorskich, to będzie musiał wygrać na jeszcze tylko jednym z tzw. pól bitewnych, na których w roku 2020 zwyciężył Biden, czyli w Arizonie, Pensylwanii lub Wisconsin.
„… który ze stanów najważniejszy na świecie” – oczywiście nie ma stałej mozaiki stanów, która zapewnia wygraną w wyborach. Jedyne pewniki to stała liczba 538 głosów elektorskich oraz konieczność uzyskania sumy 270 głosów, które stanowią o pewnej wygranej w wyborach. Jednakże zarówno przeszłość, jak i obecny układ sił, czyli przypuszczalny rozkład tzw. „czerwonych” i „niebieskich” stanów zdaje się wskazywać na to, że główne pola walki w toczącej się kampanii to Pensylwania (20 głosów), Georgia (16), Michigan (16), Karolina Północna (15), Arizona (11) oraz Wisconsin (10 głosów).
Tych sześć stanów, które razem mają 88 głosów elektorskich, jest uważanych za tzw. swing states co oznacza, że w przeszłości głosowały na którąkolwiek z partii lub wykazywały oznaki zmiany swoich preferencji politycznych w ostatnim czasie. Kto wygra w tych stanach, może przesądzić o tym, kto zasiądzie w Białym Domu w roku 2024.
W roku 2016 Donald Trump z niewielką przewagą wygrał w tych sześciu stanach. To pomogło mu pokonać Hillary Clinton pomimo przegranej pod względem liczby tzw. popular votes. W roku 2020 Joe Biden „odbił” pięć z tych stanów (z wyjątkiem Karoliny Północnej) i to pomogło mu wygrać wybory z 306 głosami.
Nie należy jednak zapominać, że są także inne czynniki, takie jak zmieniający się stosunek do samych kandydatów, decyzje i problemy lokalne, jakość kampanii, frekwencja wyborcza i wydarzenia prowadzące do wyborów, które mogą i z pewnością będą wpływać na wybory i preferencje wyborców w tych i innych stanach.
Stan na teraz. Według sondażu CNN z 11 grudnia 2023 roku, Donald Trump ma przewagę nad prezydentem Joe Bidenem w dwóch kluczowych stanach (Michigan i Georgia). W Georgii, gdzie Biden wygrał z bardzo niewielką przewagą w roku 2020, obecni zarejestrowani wyborcy twierdzą, że w hipotetycznym dwukierunkowym pojedynku na prezydenta wolą Trumpa (49 procent) od Bidena (44 proc.). W Michigan, gdzie Biden wygrał z większą przewagą, Trump ma 50 proc. poparcia, a Biden 40, przy czym 10 procent twierdzi, że nie poparłoby żadnego z kandydatów, nawet po tym, gdy zapytano ich, w którą stronę się skłaniają.
Donald Trump – czyli powrót syna marnotrawnego. Dwukrotnie postawiony w stan oskarżenia. Oskarżony o próbę udaremnienia pokojowego przekazania władzy po przegranych wyborach prezydenckich w 2020 roku. Obarczony dziesiątkami zarzutów w wielu sprawach karnych. Oskarżany przez krytyków, że spiskuje, by rządzić jako autokrata. Czy Donald Trump naprawdę może wrócić do Białego Domu?
Pozornie odpowiedź „nie” nasuwa się sama. Jednakże, w sondażach opinii publicznej, Trump wciąż wyprzedza swoich rywali o prawie 50 punktów procentowych w walce o nominację prezydencką z ramienia Partii Republikańskiej, co jest wręcz nieprawdopodobnym wynikiem dla prezydenta jednej kadencji, który trzy lata temu wydawał się pokonany i upokorzony. Dlaczego zatem jego powrót do Białego Domu może być możliwy?
Konstytucja. Niektórzy konstytucjonaliści i eksperci twierdzą, że na mocy zapisu w sekcji trzeciej 14. poprawki do Konstytucji – każdy, kto złożył przysięgę na Konstytucję, a następnie zaangażował się w powstanie lub rebelię przeciwko rządowi lub udzielił pomocy nieprzyjacielowi USA, jest zdyskwalifikowany jako niezdolny do pełnienia funkcji publicznych. Argumentują oni, że działania i słowa Trumpa przed, w trakcie i po zamieszkach były równoznaczne z podżeganiem lub uczestnictwem w powstaniu przeciwko legalnej władzy, dlatego też powinien być zdyskwalifikowany jako kandydat do urzędu prezydenta.
Inni konstytucjonaliści i eksperci twierdzą, że sekcja trzecia 14. poprawki nie ma zastosowania do Trumpa, ponieważ osobiście nie angażował się on w przemoc ani nie przyłączył do uczestników zamieszek. Twierdzą również, że wykluczenie Trumpa z listy wyborczej byłoby niedemokratyczne, a Amerykanie powinni mieć prawo do głosowania na kandydatów według własnego wyboru. Ostatecznie o zastosowaniu sekcji trzeciej 14. poprawki musiałby zadecydować sąd najwyższy.
Tymczasem piłka pozostaje w grze. Dziewiętnastego grudnia 2023 roku, Sąd Najwyższy Kolorado, stosunkiem głosów 4–3, orzekł, że Trump naruszył sekcję trzecią 14. poprawki. Tym samym sąd orzekł, że były prezydent Donald Trump nie spełnia wymogów na kandydata w wyborach prezydenckich w roku 2024. Sąd zawiesił swoją decyzję do dnia 4 stycznia 2024 r. (dzień drukowania kart wyborczych) lub do czasu rozpoczęcia procedury apelacyjnej przez Sąd Najwyższy USA w tej sprawie – w zależności od tego, co nastąpi wcześniej.
21 grudnia 2023 r. Partia Republikańska Kolorado wniosła odwołanie do Sądu Najwyższego USA, domagając się uchylenia decyzji Sądu Najwyższego Kolorado. W uzasadnieniu stanowa Partia Republikańska argumentuje, że została ona nieodwracalnie poszkodowana przez decyzję Sądu Najwyższego Kolorado poprzez fakt, że „Sąd Najwyższy Kolorado usunął czołowego kandydata Republikanów z prawyborów i głosowania powszechnego, tym samym fundamentalnie zmieniając kurs amerykańskiej demokracji”. Skarżący uzasadniają dalej, że jeśli decyzja stanowego Sądu Najwyższego nie zostanie uchylona, „każdy wyborca będzie miał prawo do złożenia pozwu w celu zdyskwalifikowania dowolnego kandydata politycznego, w Kolorado lub w okręgu o jakiejkolwiek innej jurysdykcji, który pójdzie w jego ślady”.
28 grudnia 2023 roku sekretarz stanu Maine Shenna Bellows, której biuro nadzoruje wybory w tym stanie, powołując się na 14. poprawkę ogłosiła, że Trump nie kwalifikuje się do pełnienia najwyższego urzędu. W grze o wykluczenie Trumpa z kart wyborczych uczestniczą także Minnesota, Nowy Meksyk, Nowy Jork, Teksas i Wisconsin.
Jest jednak bardzo mało prawdopodobne, aby Sąd Najwyższy USA, który jest wyłącznie uprawniony do ponownego rozpatrzenia i uchylenia orzeczeń sądów niższej instancji, w którym większość mają konserwatywni sędziowie i w którym zasiada trzech sędziów nominowanych przez Trumpa, poparł plan wykluczenia czołowego kandydata GOP z przyszłorocznych wyborów.
Co więcej, jeśli decyzja Sądu Najwyższego Kolorado zostanie uchylona, to jest raczej niemożliwe, aby którekolwiek postępowanie w pozostałych stanach zakończyło się sukcesem. Potwierdzać to przypuszczenie zdaje się fakt, że w dniu wniesienia odwołania od decyzji Sądu Najwyższego Kolorado Sąd Najwyższy Michigan zadecydował, że Donald Trump może znaleźć się na kartach wyborczych w tym stanie, ale odmówił rozważenia, czy kwalifikuje się on do startu w wyborach powszechnych i ponownego pełnienia funkcji prezydenta.
Chodzi o ekonomię, głupcze… Niezależnie od perturbacji prawnych nie można zapominać o innych elementach, które będą istotnie wpływać na preferencje wyborców. Wprawdzie Biały Dom twierdzi, że gospodarka jest w dobrej kondycji, bezrobocie spadło do niemal historycznie niskiego poziomu 3,9 procent (z 6,3 proc., gdy Trump odchodził z urzędu), a inflacja spadła ze szczytu ponad 9 procent w czerwcu 2022 r. do 3,2 proc. w październiku ub.r., ale Biden mówi o gospodarce, używając zbyt wielkich słów, podczas gdy dla przeciętnego Amerykanina miarą efektywnej gospodarki nie są wskaźniki ekonomiczne, lecz prosta przystępność cenowa.
Rozczarowani wyborcy wskazują na to, że płace nie nadążają za kosztami podstawowych towarów i usług, takich jak artykuły spożywcze, samochody, domy, opieka nad dziećmi i osobami starszymi. Sondaże opinii publicznej pokazują, że wyborcy z dużą przewagą postrzegają Republikanów jako lepszych zarządców gospodarki, mimo że Trump przedstawił tylko niejasne propozycje.
Wyborcy są także zaniepokojeni z powodów, które wykraczają daleko poza gospodarkę. W sercach wielu Amerykanów drzemią strach i obawy przed nieustannymi zmianami w kraju, który staje się coraz bardziej zróżnicowany ekonomiczne, etnicznie i kulturowo, kraju, w którym dawne pojęcie rozszerzającej się klasy średniej jako silnika napędowego gospodarki i społecznego wyznacznika trendów, zwyczajów, kierunków rozwoju i ustalonej stratyfikacji społecznej już dawno przestało stanowić obowiązujący kanon społeczno-gospodarczy.
Paradoks sukcesu kurczenia się klasy średniej. Według badań Pew Research Center odsetek dorosłych osób należących do klasy średniej zmniejszył się z 61 procent w roku 1971 do 50 proc. w roku 2021. Działo się tak jednak głównie dlatego, że więcej osób wspinało się po drabinie dochodowej. Udział osób dorosłych w grupie o wyższych dochodach wzrósł
z 14 do 21 proc., podczas gdy udział osób o niższych dochodach wzrósł z 25 do
29 procent. Paradoksalnie, jak twierdzą niektórzy, klasa średnia skurczyła się w swym wymiarze, ponieważ więcej Amerykanów znalazło się w grupie ludzi bogatych.
Jednakże inni ekonomiści i komentatorzy twierdzą, że kurczenie się klasy średniej jest poważnym problemem, ponieważ odzwierciedla stale rosnące nierówności i polaryzację amerykańskiego społeczeństwa. Wskazują oni, że podczas gdy sytuacja ekonomiczna rodzin o wyższych dochodach pozwoliła im na wślizgnięcie się w dolne rejestry grupy „bogatych” to dochody gospodarstw domowych o średnich i niższych zarobkach stały w miejscu lub rosły znacznie wolniej, co przy wysokiej inflacji tworzyło coraz większą przepaść między bogatymi a ubogimi. Ci ekonomiści i eksperci twierdzą również, że kurczenie się i ubożenie klasy średniej, która od zawsze była kołem zamachowym gospodarki i mobilności społecznej, stanowi poważne zagrożenie dla stabilności amerykańskiej gospodarki, dobrostanu tej części społeczeństwa i demokracji, a jej upadek może mieć negatywne konsekwencje dla mobilności społecznej i zaangażowania obywatelskiego.
Głosujemy emocjami. Sondaże pokazują także, że wyborcy, zwłaszcza w stanach o gorszej kondycji gospodarczej, są coraz bardziej zaniepokojeni rosnącą przestępczością, napływem migrantów nielegalnie przekraczających granicę oraz przeciągającym się zaangażowaniem w wojnę w Ukrainie.
I tu wkracza Trump – ten medialny mistrz grania na lękach i emocjach, ktoś, kto najpierw wznieca niepokój i oznajmia, że kraj jest pogrążony w chaosie, a następnie oferuje się jako strażnik porządku i wybawca. Trump, który sprawnie odwołuje się do rosnącego poczucia utraty gruntu pod nogami, do obaw, że kamienie węgielne amerykańskiego życia – posiadanie domu, samochodu, przyzwoitej pracy i płacy, która pozwala na wykształcenie dzieci, odłożenie na godną emeryturę i która nadąża za inflacją – znajdują się coraz bardziej poza zasięgiem coraz większej liczby przedstawicieli dawnej klasy średniej. Trump, czyli ktoś, kto wciąż prezentuje się jako jeden z nas, jako ktoś spoza amerykańskiego systemu politycznego.
Trump – który ze swoim nieinterwencjonistycznym przesłaniem America First staje naprzeciw słabnącego w sondażach Bidena, obarczonego dwiema zagranicznymi wojnami, oraz coraz bardziej trudną sytuacją na Morzu Czerwonym – znajdzie setki tysięcy uszu chętnych do słuchania wśród wyborców obawiających się dalszego zaangażowania USA w Ukrainie lub w Izraelu, które jeszcze bardziej podzieliło Amerykanów. Co więcej, podczas gdy media, Demokraci oraz krytycy w jego własnej partii uważają go za niezdolnego do sprawowania urzędu, miliony wyborców nie zgadzają się z tym.
Wielu jego zwolenników nabrało przekonania, że Trump jest ofiarą politycznego polowania na czarownice. Co najmniej połowa Republikanów ankietowanych przez Reuters/Ipsos na początku tego roku stwierdziła, że nie miałaby problemu z głosowaniem na Trumpa, nawet gdyby został skazany za przestępstwo.
Trump może wreszcie argumentować, że pomimo obaw, że nie będzie w stanie rządzić, przez cztery lata jego kadencji machina rządowa w dużej mierze funkcjonowała, choć czasami chaotycznie, a najgorsze zarzuty pod jego adresem – takie jak jego zmowa z Rosją – nigdy nie zostały udowodnione.
Oczywiście przedstawione powyżej argumenty nie oznaczają, że Trump może być pewny zwycięstwa w wyborach. Obrazują jedynie warunki i zjawiska, które sprzyjają jego rosnącej popularności.
Druga strona lustra. Wszystko to nie zmienia faktu, że Trump pozostaje głęboko niepopularny w wielu częściach kraju i wśród wielu grup demograficznych. Jeśli otrzyma nominację GOP na jej kandydata, może to znacznie zwiększyć aktywność Demokratów w trakcie kampanii i ich frekwencję wyborczą. Rzucą wszystkie ręce na pokład, aby nie dopuścić do powrotu Trumpa do Białego Domu.
W swych publicznych wypowiedziach Trump obiecuje podjęcie konkretnych kroków, w tym „ściganie” prezydenta Joe Bidena i jego rodziny przy pomocy „specjalnego prokuratora”. Sugeruje również podjęcie odpowiednich kroków w stosunku do niesłusznie, jego zdaniem, oceniających go mediów.
Kash Patel, były urzędnik Departamentu Obrony w administracji Trumpa, w wywiadzie udzielonym byłemu doradcy Trumpa Steve’owi Bannonowi, powiedział, że w drugiej kadencji Trumpa „znajdziemy spiskowców, nie tylko w rządzie, ale także w mediach”.
„Tak, przyjdziemy ścigać ludzi w mediach, którzy kłamali na temat amerykańskich obywateli, którzy pomogli Joe Bidenowi sfałszować wybory prezydenckie – przyjdziemy po was. Niezależnie od tego, czy będzie to sprawa karna czy cywilna, ustalimy to”. Według Bannona „to nie jest tylko retoryka”. Ta agresywna narracja, w tym groźby zemsty na wrogach politycznych może obrócić się przeciw Trumpowi, zniechęcając bardziej umiarkowanych Republikanów i niezależnych wyborców, których będzie potrzebował, aby pokonać Bidena.
Ale w tej chwili, na 10 miesięcy przed wyborami, Trump otrzymał 137 głosów poparcia od członków Partii Republikańskiej, w tym 85 od przedstawicieli Izby Reprezentantów i 16 od senatorów, i ma większe szanse na powrót do Białego Domu niż kiedykolwiek od czasu odejścia z urzędu.
Syzyfowa Praca. Jeśli Biden ma pozostać w Białym Domu, to Demokraci mają ogromną pracę do wykonania. Ostatnie sondaże pokazują, że były prezydent Trump prowadzi w kluczowych battlestates – stanach, które prawdopodobnie zdecydują o wyborach w 2024 r. W hipotetycznych pojedynkach zarówno z ewentualnym udziałem poważnych kandydatów trzecich, jak i bez nich Trump ma przewagę na kartach do głosowania w stanach takich, jak Georgia, Michigan, Nevada, Arizona, Wisconsin i Pensylwania. Joe Biden wygrał w każdym z nich w 2020 r.
Sondaż Bloomberg News/Morning Consult opublikowany po 10 grudnia 2023 r., ponownie przyniósł niekorzystne wyniki dla prezydenta Bidena. Wykazał, że Biden przegrywa z Trumpem w kilku kluczowych battlestates, w tym o 11 punktów procentowych w Karolinie Północnej, o 7 – w Georgii, 6 – w Wisconsin, 5 – w Nevadzie, 4 – w Michigan i o 3 punkty w Arizonie. Wyniki sondażu wykazały również, że większość w Georgii (54 procent) oraz w Michigan (56 proc.), w których Biden wygrał w 2020 r., uważa, że polityka Bidena pogorszyła warunki gospodarcze. Co ciekawe, przewaga Trumpa w Georgii i Michigan zbudowana jest na ludziach, którzy nie zawsze biorą udział w procesie politycznym.
Nie sondaże, lecz wyborcy. „Sondaże nie głosują, ale wyborcy głosują” – powiedział rzecznik kampanii Bidena Kevin Munoz. Zwolennicy Bidena zwracają także uwagę na to, że były prezydent Barack Obama przezwyciężył marazm wyborców w 2012 r., a Demokraci osiągnęli lepsze wyniki w sondażach w wyborach śródokresowych w 2022 r., przegrywając tylko o włos w Izbie Reprezentantów i utrzymując kontrolę nad Senatem.
“It ain’t over…” Oczywiście to, czy obaj bohaterowie niniejszej analizy zapewnią sobie nominacje swoich partii i to, który z nich zasiądzie w Białym Domu, nadal pozostaje jedną wielką niewiadomą. Nie zmienia to faktu, że obecne sondaże oznaczają zarówno kłopoty dla Joe Bidena, jak i olbrzymi nakład pracy specjalistów od jego kampanii wyborczej. Miłośnicy piłki nożnej wiedzą, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie, podobnie jak miłośnicy opery wiedzą, że it ain’t over till the fat lady sings.
[1] Biden o 7 milionów głosów więcej niż Trump i Hillary Clinton 2,8 miliona więcej.
Analiza ukazała się w numerze 1/2024 „Res Humana”, styczeń-luty 2024 r.