Oczywisty błąd Bidena
27 czerwca 2024 roku, podobnie jak 51 milionów widzów w różnych zakątkach świata, obejrzałam zorganizowaną przez CNN debatę między walczącym o reelekcję prezydentem Joe Biden a byłym prezydentem Donaldem Trumpem.
Debata była chyba jednym z najsłabszych punktów w politycznej karierze Joe Bidena. Zwłaszcza że jego oponent nie miał wiele do powiedzenia poza ustawicznym przedstawianiem własnej wersji faktów i rzeczywistości oraz powtarzaniem zapewnień, że zapanuje nad porządkiem świata, a wojnę w Ukrainie zakończy, zanim zasiądzie w Białym Domu.
Czemu zatem cały świat – z własnym obozem politycznym Bidena włącznie – zastygł z pytaniem na ustach: „Czy Joe Biden powinien zrezygnować z ubiegania się o reelekcję i kto mógłby go zastąpić?”.
Sprawa potencjalnej rezygnacji Joe Bidena jest dużo bardziej skomplikowana, niż może się wydawać. Oto tylko kilka aspektów tej skomplikowanej łamigłówki.
Presumptive Nominee. Obecnie dla Demokratów to Joe Biden, a dla Republikanów Donald Trump są presumptive nominees, domniemanymi kandydatami. W systemie wyborczym USA za domniemanego kandydata uważa się kandydata danej partii od momentu, gdy jego ostatni poważny rywal odpadł lub gdy domniemany kandydat matematycznie zapewnia sobie poparcie większości delegatów nominowanych na konwencję – zależnie od tego, co nastąpi wcześniej.
Wszystko wskazuje na to, że Joe Biden jest domniemanym kandydatem Demokratów. Zatem, jeśli podjąłby decyzję wycofania się z kampanii po zakończeniu wszystkich prawyborów lub nawet podczas końcowego zjazdu partii, to ponad 3 900 delegatów, którzy muszą być wybrani do 22 czerwca, nie mieliby innego wyboru niż wybór nowego kandydata w trakcie zjazdu.
Delegaci. W ramach obowiązujących przepisów i zasad procesu przedwyborczego wybrani delegaci zobowiązali się do głosowania na Joe Bidena. Jeśliby więc Biden wycofał się, to wybór nowego kandydata wymagałby ze strony zwolenników prezydenta masowej zmiany decyzji co do poparcia jego kandydatury. Wycofanie się urzędującego prezydenta z wyścigu oznaczałoby jednocześnie, że to właśnie w dużej mierze zwolennicy Bidena byliby odpowiedzialni za wybór jego następcy. Kim zaś mógłby być kolejny kandydat, wcale nie jest oczywiste.
Nie ma pewności, że musiałaby to być Kamala Harris, a nie – przykładowo – gubernator Kalifornii Gawin Newsom.
Najciemniej jest pod latarnią. Jestem jednak przekonana, że gdyby tzw. staffersi – czyli ludzie odpowiedzialni za kampanię Bidena – skupili się bardziej na analizie silnych i słabych stron swego kandydata i właściwie wykorzystali jego atuty, to debata wyglądałaby zupełnie inaczej.
Najlepiej wyjaśnił to sam Joe Biden następnego dnia na wiecu w Północnej Karolinie, mówiąc: „Wiem, że nie jestem młodym człowiekiem. Nie kroczę tak jak kiedyś. Nie mówię tak składnie, jak kiedyś. Nie debatuję tak umiejętnie, jak kiedyś. Ale, wiem jedno – wiem, jak odróżnić prawdę od kłamstwa. Wiem, jak odróżnić dobro od zła. Wiem, jak wykonywać pracę prezydenta USA. Wiem, jak działać skutecznie i wiem to, co jest najważniejsze w amerykańskim DNA, że kiedy powalono Cię na deski, to masz wstać i walczyć dalej”.
Doradcy Joe Bidena popełnili błąd, skłaniając urzędującego prezydenta do udawania dziarskiego młodzika, zamiast wyeksponować jego olbrzymią wiedzę i kulturę osobistą. Mam nadzieję, że uświadomienie tej pomyłki pozwoli na szybkie skorygowanie dalszego kursu kampanii wyborczej.