logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

W poszukiwaniu wyjaśnień niewytłumaczalnego

Robert SMOLEŃ | 9 czerwca 2025
Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.pl

Socjologowie będą teraz dociekać przyczyn porażki Rafała Trzaskowskiego i powierzenia Karolowi Nawrockiemu funkcji najwyższego przedstawiciela Rzeczypospolitej, gwaranta ciągłości władzy państwowej, czuwającego nad przestrzeganiem Konstytucji, stojącego na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium. (Wartościowe uwagi już zawarł w swoim komentarzu Andrzej Żor, proszę kliknąć tutaj). Kiedyś historycy szczegółowo ustalą bieg wypadków, który do tego doprowadził, i pokłócą się o ich interpretację. Intelektualiści – sumienia narodu – powiążą ten wynik z kondycją moralną polskiego społeczeństwa i ocenią jego znaczenie dla bliższej i dalszej przyszłości. Politolodzy wysuną szereg teorii wyjaśniających tę decyzję Polaków.

Do analiz z tej ostatniej dziedziny dorzucę parę przemyśleń.

Generalnie uważam, że wyborcy en masse się nie mylą. Jeśli głosują nie po myśli polityków i komentatorów, warto zrozumieć ich motywy; prawie zawsze – albo zawsze – uda się dotrzeć do racjonalnych przyczyn, choć nie zawsze mogą się one nam podobać. Dlatego mówienie o błędach sztabu Trzaskowskiego, o atakach ze strony kandydatów partii koalicyjnych w kampanii przed I turą, zarzuty, że jakaś (zresztą niewielka) część wyborców Szymona Hołowni, Magdaleny Biejat, Adriana Zandberga i Joanny Senyszyn zagłosowała na Nawrockiego, że Donald Tusk niepotrzebnie się zaangażował w ostatnich dwóch tygodniach – albo że się zaangażował niewystarczająco – etc. w gruncie rzeczy niczego nie wyjaśniają.

Wszystko wydawało się dość proste, wręcz oczywiste. Trzaskowski, choć nie jest politykiem idealnym, bez wątpienia w stawce rywali był najlepiej przygotowany do pełnienia urzędu prezydenta RP. Nawrocki wręcz odwrotnie: był kandydatem najgorszym; nieznanym, nieodgadnionym, bez niezbędnych kompetencji i predyspozycji, z kompromitującym bagażem przeszłości, niebezpiecznie bliski bardzo radykalnej, w tym jawnie bądź po cichu faszyzującej, prawicy. Raczej antypatycznym: na wiecach krzyczał w stylu Duce zamiast nawiązywać więź ze zgromadzonymi à la Aleksander Kwaśniewski. Przez długi czas nie był w stanie zaskarbić sobie zaufania nawet całości wiernych sympatyków Prawa i Sprawiedliwości.

W 2023 roku na obóz demokratyczny zagłosowało 11,6 miliona obywateli. Wiadomo było, że pewnej – niemałej – ich części, rozczarowanej brakiem realizacji ważnych dla niej przedwyborczych obietnic, nie można było z góry potraktować jako zasobu pewnego. Ale można się było do tych wyborców zwrócić z oczywistym argumentem: Trzaskowski mógł dać nadzieję na przyspieszenie zmian w prawie i naprawy państwa, przy Nawrockim było to z gruntu wykluczone.

PiS, nawet łącznie z Konfederacją, ruchem Pawła Kukiza i pomniejszymi listami prawicowymi nigdy się do poziomu poparcia Koalicji 15 Października w 2023 roku nie zbliżyło. Nawet pięć lat temu, w wyborach w czasie pandemii COVID-19 i przy zaprzęgniętym całym aparacie państwa (rząd, TVP i Polskie Radio, spółki Skarbu Państwa, prawdopodobnie służby), Andrzej Duda zdobył 10,4 miliona głosów, o 1,2 mln mniej.

Nawrocki pierwszą turę przegrał o 350 tysięcy głosów (niemal 2 procent), ale jeszcze parę dni wcześniej różnica między obydwoma głównymi pretendentami wynosiła ładnych kilka punktów procentowych. Nożyce w ich poparciu zaczęły się zwierać tuż przed głosowaniem i proces ten postępował zaskakująco szybko. W tym czasie nominat Jarosława Kaczyńskiego nie uczynił nic, co uzasadniałoby taką zmianę, podobnie jak też żadnej wpadki nie odnotował Trzaskowski.

Kampania między obydwiema turami wyglądała z punktu widzenia środowisk demokratycznych i proeuropejskich obiecująco. Koalicjanci udzielili prezydentowi Warszawy jednoznacznego poparcia. Marsz 25 maja wypadł lepiej niż można się było spodziewać, uruchomił emocję nieco przypominającą tę z 2023 roku. Trzaskowski zaczął się zwracać do swojego naturalnego elektoratu – w regionach o przewadze mieszkańców cechujących się racjonalizmem, lepszym rozumieniem współczesnego świata, w mniejszym stopniu lękających się obiektywnie zachodzących zmian, proeuropejskich. Frekwencja w tych częściach kraju była niższa, co można łatwo zrozumieć. W zgodnej opinii komentatorów wypadł lepiej od swojego konkurenta zarówno w debacie telewizyjnej, jak też w starciu jeden na jeden ze Sławomirem Mentzenem. Nie dał się wciągnąć w ustawkę TV Republika na rynku w Końskich. W jego kampanię zaangażowali się wszyscy parlamentarzyści i wielu działaczy Platformy Obywatelskiej (akcja z odwiedzaniem domów i mieszkań). Wyniki sondażowe były jednak wówczas już bardzo zbliżone, nawet jeśli najczęściej z lekką przewagą dla kandydata demokratycznego. Ostatecznie Nawrocki wygrał z przewagą mniejszą niż 370 tysięcy głosów.

18 maja na kandydatów skrajnie prawicowych – do nich zaliczam też Nawrockiego – zagłosowało 51,5 procent osób, które aktywnie wzięło udział w tym akcie demokratycznym. Dwa tygodnie później było to trochę mniej niż 51 proc. Być może tu kryje się rozwiązanie zagadki. Po prostu polskie społeczeństwo gwałtownie skręciło na prawo i to nie w stronę europejskiego umiarkowanego konserwatyzmu (Hołownia uzyskał poniżej 5 proc. głosów, poszukiwania Trzaskowskiego w tym segmencie wyborców skończyły się fiaskiem), lecz autorytarnego populizmu – który można wprost nazwać jakąś wersją faszyzmu. Wzdragamy się przed użyciem tego terminu, lecz chłodna analiza badaczy historii ideologii i praktyk politycznych ujawnia wiele cech, które powtarzały się w komunikatach prawicowych kandydatów w tegorocznych wyborach. Nacjonalizm czy wręcz szowinizm, kult siły, poszukiwanie wrogów wewnętrznych oraz zewnętrznych, wątki rasistowskie, megalomania i monumentalizm, nawiązywanie do starodawnych mitów i poszukiwanie narodowej chwały w przeszłości, lekceważenie instytucji i procedur demokratycznych – jednych jako rzekomo niesprawnych, drugich jako zbyt skomplikowanych i długotrwałych, uznawanie kompromisu – esencji demokracji – za przejaw słabości, zamach na niezależność sądów i niezawisłość sędziów (które nie pozwalają w pełni korzystać ze zdobytej władzy) – ze wszystkim tym zetknęliśmy się w kampanii. Polecam tu również ciekawą analizę Andrzeja Żora.

Konfederacja niespodziewanie znalazła się w głównym nurcie polityki, a do jego drzwi głośno zapukał Grzegorz Braun (6,34 proc., czwarte miejsce). Wszyscy już pogodzili się z tym, że radykalna prawica może współtworzyć rząd z Prawem i Sprawiedliwością po najbliższych wyborach parlamentarnych; trwają rozważania, czy będzie w tej koalicji podmiotem słabszym, czy silniejszym. Niektórzy sugerują, że Konfederacja mogłaby jednak dobrać sobie za partnera do rządzenia… Platformę. Inaczej niż we Francji czy Niemczech, gdzie partia Jeana-Marie, a obecnie Marine Le Pen oraz Alternative für Deutchland latami trzymane są w izolacji od realnej polityki, nam stworzenie kordonu sanitarnego raczej się nie uda.

Jak to się stało, że społeczeństwo, które szybko się modernizowało, korzystało z otwartych w UE granic do podejmowania pracy i studiowania w innych krajach Wspólnoty, i to w czasie względnego dobrobytu, poprawy warunków życia wielu rodzin – także słabiej uposażonych (transfery socjalne rządów PiS zostały podtrzymane, a nawet zwiększone przez obecny obóz władzy), dokonało takiego przewartościowania? I to w tak szybkim tempie, że nie został zauważony przez ośrodki nieustannie badające postawy społeczne? Czyżby polski tradycjonalizm był głębiej zakorzeniony, niż mogło się wydawać? Tej hipotezie przeczy jednak wybór właśnie dokonany przez najmłodszych Polaków – gdzie poparcie dla Mentzena i finalnie Nawrockiego jest znacznie wyższe niż w innych grupach wiekowych. Czy może Prawo i Sprawiedliwość było do bólu skuteczne w oddziaływaniu na umysły rodaków? Wsączyło do nich lęk przed Berlinem i Brukselą, a nie Moskwą, wystraszyło uchodźcami (ale nie imigrantami, którym szerokim gestem przyznawało wizy bez należytej kontroli) i osobami transpłciowymi, których jest garstka i które w żaden sposób nikomu i niczemu nie zagrażają – zwłaszcza tożsamości narodowej i kulturowej. Byłby to majstersztyk manipulacji całą wielką grupą społeczną. Na marginesie zauważmy, że tą samą drogą podąża rząd, a w szczególności Koalicja Obywatelska i PSL; przejmując te tematy i tę narrację, powoli upodabniają się do adwersarzy. Spora część lewicowo-liberalnych młodszych wyborców z niesmakiem patrzyła na budowany w kampanii nowy wizerunek Trzaskowskiego, który odwrócił się od pogłębiania integracji w ramach UE, Zielonego Ładu i umowy z Mercosurem, stał się żarliwym krytykiem Niemiec i zaproponował ograniczenie ukraińskim rodzicom dostępu do świadczenia wychowawczego 800+. Podobno projekt ustawy w tej ostatniej sprawie jest już gotowy; według szacunków pozbawi tego dodatku kilkunastu tysięcy osób, na czym budżet zyska 150-200 mln zł. W sumie niewiele, ale niechęć do Ukraińców zapewne wzrosła nieproporcjonalnie.

Jedną z hipotez wyjaśniających zwrot Polski daleko na prawo jest cyniczne wykorzystanie tematu Ukrainy. Według niej sondaże wykazywały mocny wzrost nastrojów antyukraińskich, co mogło się przełożyć na poparcie kandydatów prawicowych. Konfederacja budowała wrogość do przybyszów zza wschodniej granicy od samego początku, Nawrocki wpisał się w ten ton dezawuując początkową politykę rządu PiS po 2022 roku. Obecnie Polska nie dostarcza na front znaczących ilości uzbrojenia, odrzuciła możliwość udziału w europejskich siłach monitorujących ewentualny rozejm (które pewnie i tak nie zostaną użyte) i występuje przeciw ułatwieniom dla Kijowa w dostępie do unijnego rynku. Szansa na zbudowanie nowych przyjaznych relacji, opartych na solidnych podstawach, chyba została już zmarnowana.

Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy opisywany tu zwrot jest trwały. Można raczej zaryzykować stwierdzenie, że od elekcji Sejmu i Senatu w 2019 roku ukształtowała się równowaga głosów oddawanych na ugrupowania demokratyczne oraz na populistyczno-autorytarne, niezależnie od formuły, w jakiej partie tworzące te dwa niesformalizowane obozy występowały w kolejnych wyborach. Rezerwuar poparcia jest większy dla pierwszego z nich – jak to się uwidoczniło 15 października 2023 r. Najczęściej jednak względnie niewielka różnica, rzędu 300-500 tysięcy głosów (czyli 2-2,6 proc.), oddanych głosów przesądza o zwycięstwie jednego z nich.

Te wybory stronnictwa demokratyczne mogły więc wygrać (uwzględniając słabość głównego konkurenta – nawet powinny). Mają też wszelkie szanse zwyciężyć za dwa lata. Optymalne byłoby jednak nie tylko dążenie do odnowienia mandatu do stworzenia rządu, ale do zdobycia większości w Zgromadzeniu Narodowym pozwalającej myśleć o impeachmencie Karola Nawrockiego. A przynajmniej uruchomienia służącej temu procedury w Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej Sejmu.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.