Krajobraz po bitwie

Dociekanie przyczyn przegranej Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich zajmuje uwagę komentatorów i zwolenników pokonanej i tryumfującej strony. Na razie w dyskusjach dominują: (1) wina Tuska – brak spodziewanych efektów pracy rządu w ciągu 1,5 roku sprawowania władzy, rzutujących na wynik Trzaskowskiego, oraz (2) błędy w koncepcji i realizacji strategii wyborczej, czyli błędy sztabu. Można byłoby dodać utrwalaną przez Kaczyńskiego et consortes nienawiść personalną do Donalda Tuska; w podnieceniu wyborczym sięga ona apogeum. Nie neguję ich znaczenia; zwrócę jednak uwagę na pewne inne aspekty towarzyszące wyborom, ważne dla ich ostatecznego wyniku. Wydaje mi się bowiem, że sprowadzanie przyczyn porażki do dwóch-trzech wymienionych elementów zaciemnia raczej, niż przybliża wyjaśnienie.
Różnica w liczbie głosów oddanych na obu kandydatów w II rundzie wyniosła 369,5 tys. głosów, uzyskali oni zbliżone wyniki do tych sprzed pięciu lat, gdy Andrzej Duda zdobył 422,4 tys. głosów przewagi. Trudno nie zauważyć zabetonowania sceny politycznej; jak było, tak jest. To, co wydarzyło się w ciągu 5 lat, nie znalazło odzwierciedlenia w wynikach liczbowych, mimo iż działo się wiele (zmiana rządu w RP, wojna w Ukrainie, prezydentura Trumpa, przegrupowania w układzie sił na świecie, przegrupowania pokoleniowe w kraju i co tam jeszcze). Materia społeczna wydaje się niewzruszona. Każe to poszukiwać przyczyn poza personaliami i sposobem prowadzenia kampanii.
Wieś głosowała na Karola Nawrockiego – 63,4 procent według exit poll (ostateczne wyniki różnią się niewiele). Jego konkurent zdobył tam 36,6 proc. głosów. Wszystkie kategorie miast dały zwycięstwo Trzaskowskiemu. Te poniżej 50 tysięcy mieszkańców w proporcjach 52,8 do 47,2; te między 51 a 200 tysięcy w proporcjach 59,4 do 40,6, w miastach między 200 a 500 tysięcy 66,2 proc. zagłosowało na Trzaskowskiego (na Nawrockiego 33,8), a w największych (powyżej 500 tys.) Trzaskowskiego poparło 67,8 proc., zaś Nawrockiego 32,2 proc. Druzgocąca przewaga liczbowa głosów wsi, konserwatywnej i najbardziej podatnej na wpływy Kościoła, sięgająca w niektórych gminach ponad 90 proc. dała jej przewagę nad elementem miastowym. Te wyniki są swego rodzaju fenomenem. Na wsi (co od lat powtarzam) mieszka 40 procent obywateli, 10 proc. żyje z rolnictwa, a wkład rolnictwa do PKB to 2,5 proc. Najmniej efektywna grupa społeczna decyduje o kształcie polskiej polityki. Nikt nic z tym od lat nie robi, nie próbuje się zmienić proporcji, choćby przez prowadzoną politykę inwestycyjną, raczej kokietuje się wieś zwiększaniem i tak licznych przywilejów. Tegoroczne wyniki nie są odkryciem, tak działo się w poprzednich latach. Dawno temu pojawiła się propozycja, by korygować liczbę mandatów w Sejmie wskaźnikiem udziału danego województwa w PKB (sam byłem jej zwolennikiem), ale nikt tego tematu nie podjął. Na tym tle (i to uważam za jedną z głównych przyczyn porażki kandydata tzw. obozu demokratycznego) uważam niewystawienie kandydata PSL do rywalizacji wyborczej. Ta partia mająca silne struktury na wsi mogła zdobyć choćby te plus minus 2-2,5 procent, które uzyskał Kosiniak-Kamysz w 2020 roku. A to – być może – przeważyłoby szalę. Nie mam danych szczegółowych, ale według informacji internetowych np. w powiecie grójeckim, gdzie PSL regularnie dostawał ponad 20 proc., Hołownia uzyskał w I turze 4,99 proc.
Żeby uzupełnić obraz – w miastach mieszka 27,4% osób z wyższym wykształceniem, na wsi 16,6%.
Wciąż pozostając przy temacie wieś-regiony-wyniki: Trzaskowski przegrał, choć wygrał w 10, a Nawrocki w 6 województwach. Paradoksalnie, województwa z tej dziesiątki należą do tych, które wnoszą największy wkład w gospodarkę, są to bowiem m.in. mazowieckie, śląskie, wielkopolskie i dolnośląskie o najwyższym udziale w PKB. Na końcu tej listy znajduje się „ściana wschodnia” – lubelskie, podlaskie, podkarpackie. Pozostałe województwa Nawrockiego: świętokrzyskie i łódzkie (poza Łodzią) też do gospodarczych orłów nie należą. Może tylko Małopolska. Wszystkie one to województwa o zdecydowanej przewadze gospodarki i mentalności agrarnej.
Wśród kobiet osoby z wyższym wykształceniem to 26,9 proc. (większość za Trzaskowskim), wśród mężczyzn wykształciuchy – to 19 proc. (dane wg spisu z 2021 r.). Nasuwają się analogie z wyborami w USA, tam Trump wygrał dzięki głosom gorzej wykształconych białych mężczyzn. W strukturze ludności osoby z wyższym wykształceniem (magisterskim lub zawodowym) stanowią 23 proc. Ci z zasadniczym zawodowym to 19,6 proc., a z podstawowym ukończonym 11,7, z nieukończonym 2,1. Te trzy grupy to wyborcy Nawrockiego – łącznie 33,4 proc. 73 proc. tych z wykształceniem podstawowym i 69,8 – z zasadniczym zawodowym 1głosowało na niego. Kandydat Koalicji Obywatelskiej wygrał tylko w grupie osób z wyższym wykształceniem, gdzie uzyskał 61 proc. W grupie osób z liceum i maturą proporcje są względnie zrównoważone: Nawrocki 53,9, Trzaskowski 46,1. To ponury obraz: nowy Prezydent RP swoją wygraną zawdzięcza najgorzej wykształconym wyborcom z najlichszych gospodarczo i mentalnie regionom kraju.
„Rozum, wiedza, talent, praca u nas, bratku nie popłaca” – pisał przed laty Kazimierz Przerwa-Tetmajer.
Przyczyny tych dość horrendalnych wyników głosowania mają więc charakter strukturalny, nie zostały spowodowane winą Tuska, ani błędami sztabu, choć brak skutecznej reakcji na niespodziewane wtargnięcie Hołowni do debaty w Końskich, które wywróciło stolik, obciąża sztabowców. Zapewne część komentatorów będzie dochodzić, czy więcej tu winy Hołowni, czy braku owej reakcji.
Kontynuując, partie wchodzące w skład Koalicji Demokratycznej nie powtórzyły swoich wyników sprzed półtora roku. To około 1,4 mln głosów mniej. Najbardziej straciła Trzecia Droga. Koalicja Polski 2050 i PSL miała w wyborach parlamentarnych 14,4 procent. Teraz Hołownia stracił blisko 10 punktów procentowych, uzyskując 4,9 proc. Lewica utrzymała wprawdzie procentowy udział w strukturze wyborców, ale Partia Razem należała, przynajmniej werbalnie, do najbardziej zagorzałych krytyków rządu, co bez wątpienia wpłynęło na obniżenie ogólnego wyniku. Co gorsza, spora część zwolenników partii koalicyjnych zagłosowała na Nawrockiego. Najbardziej ci od Zandberga. Na trzecie miejsce zajmowane w 2023 roku przez Trzecią Drogę wskoczył Mentzen. Trudno podzielać jego poglądy. Konfederacja i Braun zmierzają wyraźnie w kierunku faszyzacji polskiej polityki. Nie można jednak zaprzeczyć, że narracja Mentzena była tożsama z programem głoszonym przez Konfederację od wielu lat. Że nie uzależniła ona swoich pryncypiów od wahań koniunkturalnych. Poparcie przez nią (i Brauna) w tak ogromnej masie Nawrockiego źle rokuje, patrząc na przyszłość polskiej sceny politycznej.
Krótki komentarz nie pozwala na egzegezę koronnego zarzutu wobec koalicyjnego rządu i premiera, że nie spełnili obietnic składanych wyborcom w 2023 roku. To prawda. Przyczyny są jednak bardziej skomplikowane niż łatwe interpretacje, np. brak rzecznika rządu. Bardziej dogłębna analiza mogłaby wykazać, jakie projekty nie doczekały się rządowego imprimatur z powodu rozbieżności stanowisk wśród partii koalicyjnych. Pisałem parokrotnie: największym wrogiem rządu Koalicji 15 Października są partie wchodzące w skład tej Koalicji. Przypominam, że wybory parlamentarne AD 2023 wygrało PiS, mając 35 procent głosów. KO uplasowała się na drugim miejscu z 30 proc. Zgoda koalicyjna stała się – w tej sytuacji – jedynym sposobem na uprawianie skutecznej polityki. Tej zgody nie było i nadal nie ma. Biorąc pod uwagę partyjne komentarze powyborcze, interes partyjny nadal przeważa nad interesem rządu jako całości. Rząd pracował cały czas pod presją secesji jednej z partii koalicyjnych. Najczęściej komentatorzy wymieniali PSL, choć znaleźliby się i inni. Przy ustawie np. o depenalizacji aborcji przyjęty przez rząd projekt przepadł w Sejmie. Kłócą się nawet dwa człony tej samej formacji (np. Pełczyńska-Nałęcz z Polski 2050 z Paszykiem z PSL w ramach Trzeciej Drogi). Lewica oskarża Trzaskowskiego, że skręcił na prawo, a prawica (Polska 2050) i PSL, że na lewo. To te koalicyjne spory zadecydowały o niewydolności rządu i całej Koalicji 15 Października, ergo porażce Trzaskowskiego. Co gorsza, stworzyły one wrażenie chwiejności tej Koalicji, braku jednoznacznego programu i sprzyjanie populistycznym życzeniom. O ile KO utrzymała z grubsza swój stan posiadania, koalicjanci stracili najwięcej, co grozi im nawet utratą miejsca w parlamencie. Interes partyjny musi ustąpić więc miejsca interesowi Koalicji jako całości. Rząd powinien podejmować decyzje, a nie spierać się o poszczególne partyjne projekty. Rozwiązaniem minimum mogłaby być zgoda klubów Koalicji, że wszystkie głosują w Sejmie za projektem, który wniosła Rada Ministrów. O jego kształcie decyduje premier. To zwiększa jego kompetencje (co może nie podobać się koalicjantom), ale jest konieczne. Drugi warunek to rezygnacja z parytetu miejsc w kierownictwach poszczególnych resortów. Naprawdę, minister + 2 wiceministrów to i tak nadmierna hojność. Dziś np. w MEN mamy 7 członków kierownictwa: minister, 3 sekretarzy stanu, 2 podsekretarzy i dyrektor generalny. To partie narzuciły ten parytet. Warunek trzeci – to zmniejszenie liczby ministrów o około 1/3. Im bardziej, tym lepiej.
Wnioski z tych rozważań płyną dwa. Nie zmienimy preferencji wyborczych bez zmian o charakterze strukturalnym: wieś-miasto; struktura wykształcenia. Ani bez uwzględnienia preferencji pokoleniowych i radykalnych cięć w resortach. Oraz bez zmiany sposobu podejmowania decyzji w gremium rządowym i parlamentarnym. Inaczej trzeba będzie za dwa lata pakować manatki.