Odbudowywanie demokracji
Zeszłoroczne wybory parlamentarne otworzyły drogę do głębokich zmian w polskim systemie politycznym, co bez przesady można nazwać drugą demokratyzacją. Pierwsza dokonywała się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, a jej efektem był demontaż autorytarnego państwa partyjnego, jakim była Polska Rzeczpospolita Ludowa – niezależnie od tego, jak korzystnie różniła się ona od innych państw ówczesnego „bloku radzieckiego” – i zbudowanie zrębów demokratycznego państwa prawa. Ówczesna demokratyzacja nie miała precedensów w historii państw socjalistycznych, choć – jak często podkreśla się w literaturze politologicznej – pod wieloma względami przypominała reformę ustrojową zrealizowaną w Hiszpanii po śmierci generalissimusa Franco. To, co wtedy zaczęło się w Polsce, przeczyło prognozom wytrawnych badaczy zachodnich, którzy niemal do ostatniej chwili twierdzili, że tak zasadnicza zmiana w Europie środkowo-wschodniej nie jest możliwa, przynajmniej w bliskiej przyszłości.
Pierwsza demokratyzacja w Polsce dokonywała się w klimacie narodowego porozumienia. Ustawy zmieniające gospodarkę i państwo przechodziły przez Sejm przy ponadpartyjnym poparciu, a wyposażony w wielkie kompetencje prezydent Wojciech Jaruzelski konsekwentnie wspierał reformatorski rząd Tadeusza Mazowieckiego. Było tak dlatego, że już wcześniej w rządzącej przed 1989 rokiem PZPR uformował się i zdobył przewagę nurt reformatorski, który postulował porozumienie ponad politycznymi podziałami i wspólne działanie na rzecz głębokiej reformy państwa. Polska stała się wówczas pionierem zmian demokratycznych w ówczesnym bloku państw socjalistycznych, co znajdowało wyraz w entuzjastycznych wobec niej komentarzach polityków, publicystów i uczonych z demokratycznego Zachodu.
Dziś jest inaczej. Druga demokratyzacja dokonuje się w warunkach ostrej walki. Elita polityczna Prawa i Sprawiedliwości nie była przygotowana na przegraną i reaguje na nią w sposób agresywny. Nie ma ani śladu ponadpartyjnej współpracy w reformowaniu państwa, a prezydent Andrzej Duda – jak dotąd – bezskutecznie próbuje wykorzystać swe uprawnienia w uporczywych próbach zahamowania demokratycznych przemian. Dzieje się to w niekorzystnym dla demokratyzacji klimacie międzynarodowym. Rosyjska agresja wobec Ukrainy stwarza napięcie, jakiego nie było trzydzieści kilka lat temu, gdy rozpoczynał się proces przemian demokratycznych w naszej części Europy. W niektórych starych demokracjach rosną siły autorytarne, czego przykładem jest powrót Donalda Trumpa na główną scenę polityki amerykańskiej. Gdyby wygrał on tegoroczne wybory, byłoby to równoznaczne ze wzmocnieniem sił autorytarnych w innych państwach demokratycznych – w tym także w Polsce.
Nie znaczy to, że obecna przemiana polityczna skazana byłaby na niepowodzenie. Konieczne jest jednak realistyczne rozpoznanie zagrożeń i znajdowanie na nie odpowiedzi.
Zagrożeniem pierwszym jest spuścizna rządów PiS w sferze gospodarki. Ostatni rok rządów Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipy zaznaczył się stagnacją gospodarczą, wyrażoną wzrostem PKB o zaledwie 0,2%. Rekordowo wysoki deficyt budżetowy i znacznie powiększone zadłużenie państwa ograniczają możliwości szybkiej poprawy sytuacji materialnej tych – bardzo licznych – grup społecznych, które nie korzystały z faworyzującej uprzywilejowanych polityki gospodarczej. Korzenie tej sprawy sięgają głębiej niż tylko do ostatnich ośmiu lat. W 2015 roku Platforma Obywatelska przegrała wybory głównie dlatego, że wyborcy chcieli zmiany polityki społeczno-gospodarczej. Nie powinno więc być powrotu do neoliberalnej polityki gospodarczej realizowanej przez rządy Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Wiele wskazuje na to, że obecny premier to rozumie i nie jest skłonny powtarzać starych błędów. Obecność Lewicy w koalicji rządowej wzmacnia szansę na to, że nowa polityka gospodarcza będzie inna niż dotychczasowa. Ten rok będzie miał kluczowe znaczenie dla wypracowania i wprowadzania w życie takiej polityki gospodarczej, która pozwoli łączyć słuszne postulaty warstw uboższych z przywróceniem równowagi finansów publicznych. Warto wykorzystać w tej dziedzinie doświadczenie wyniesione z wczesnej fazy transformacji, gdy nowatorska „strategia dla Polski” autorstwa Grzegorza Kołodki stała się podstawą przezwyciężenia kryzysu wywołanego skrajnościami neoliberalnej reformy Leszka Balcerowicza.
Związana z tym jest druga sprawa: walka z korupcją i nepotyzmem. Rozprzestrzeniły się one pod rządami PiS (partii, której nazwa mogłaby brzmieć Pieniądze i Synekury) w stopniu znacznie przekraczającym wszystko, czego byliśmy świadkami za rządów PO czy też SLD (w latach 2001–2005, gdyż wcześniejsze rządy lewicy były od tej plagi wolne). Były minister Marcin Horała zabawnie przejęzyczył się, mówiąc o tych, co kradli niezgodnie z procedurami. W istocie bowiem cały system wprowadzonych przez PiS procedur ustawiony był tak, by umożliwiał bajeczne – ale zgodne z procedurami – apanaże członkom nowej elity politycznej, do której dostęp zależał od politycznej lojalności i powiązań osobistych. Dowiemy się o tym więcej, gdy zakończy swe prace komisja sejmowa powołana dla wyjaśnienia tzw. afery wizowej, która długim cieniem kładzie się na bilansie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Czy sprawstwo kierownicze w tej wielkiej aferze sięga jedynie szczebla jednego z wiceministrów spraw zagranicznych? Wydaje się to mało prawdopodobne. W świetle tej afery deklaracje przywódców PiS, że wystarczy nie kraść brzmią niezamierzoną ironią. Trzeba jednak pamiętać, że korupcja i nepotyzm nie pojawiły się w polskim życiu politycznym dopiero po dojściu do władzy partii Jarosława Kaczyńskiego. Były obecne wcześniej – także za drugich rządów SLD w latach 2001–2005, za co partia ta zapłaciła bardzo słono. Ludzie kierujący państwem muszą wyciągnąć wnioski z przeszłości. Oznacza to bezwzględność w walce z nepotyzmem i korupcją – nie tylko tymi, które miały miejsce za poprzednich rządów, ale także tymi, które mogą się odradzać obecnie. Każda partia rządząca staje się magnesem przyciągającym karierowiczów i kombinatorów, którzy w polityce szukają nie realizacji szczytnych celów, lecz drogi do pieniędzy i innych profitów. Od mądrości męża stanu zależy, by nie stali się oni czymś więcej niż marginesem.
Trzecią sprawą jest utrzymanie jedności Koalicji 15 Października. Początki zapowiadają się dobrze, ale trzeba widzieć zagrożenia. Tkwią one zarówno w różnicach programowych (jak w sprawie legalizacji aborcji), jak i w ambicjach polityków. Te ostatnie zostaną wystawione na poważną próbę w przyszłym roku, gdy odbędą się wybory prezydenckie. Byłoby bardzo dobrze, gdyby politycy obecnej koalicji zdołali podporządkować osobiste i partyjne ambicje i doprowadzili do wysunięcia wspólnego kandydata całej koalicji, a w ostateczności – gdyby przynajmniej zobowiązali się do wspólnego poparcia tego kandydata wywodzącego się z obecnej koalicji, który wejdzie do drugiej tury.
Utrzymanie jedności koalicji mimo istniejących różnic ideologicznych wymaga zdolności do zawierania kompromisów. To będzie najtrudniejsze dla lewicy, której konsekwentna obrona świeckości państwa dyktuje twarde stanowisko w sprawach światopoglądowych, ale która musi zarazem liczyć się z politycznymi realiami. Lewica nie jest jednak osamotniona w walce o tolerancyjne, wolne od kościelnego dyktatu państwo. Rząd Donalda Tuska podjął sprawę finansowania Kościoła przez państwo i zapowiedział zastąpienie funduszu kościelnego dobrowolnymi odpisami podatkowymi. Skończyło się obdarowywanie Kościoła wielomilionowymi prezentami z państwowej kasy. Konsekwentne prowadzenie przez centrolewicowy rząd takiej polityki stanowi prawdziwy test przywództwa politycznego i zasługuje na pełne poparcie ruchu laickiego. Światopoglądowa różnorodność Koalicji 15 Października nie przeszkadza temu, by w tej dziedzinie działać zgodnie.
Czwarte wreszcie zagrożenie wynika z tego, że PiS „zabetonował” swoje panowanie w wymiarze sprawiedliwości, wcielając w życie niezgodne z konstytucją rozwiązania, jak wybieranie przez Sejm tych członków Krajowej Rady Sądownictwa, których wybierać powinni sędziowie, lub wprowadzając do Trybunału Konstytucyjnego oddanych partyjnych funkcjonariuszy bez autorytetu i dorobku, jakim dawniej cieszyli się członkowie tego grona. Teraz posłowie PiS cynicznie odwołują się do Konstytucji, którą sami łamali lub obchodzili. Minister Adam Bodnar zadziwia sprawnością, z jaką podjął walkę o oczyszczenie wymiaru sprawiedliwości z dziedzictwa poprzednich ośmiu lat, ale jest to dopiero początek drogi. Przywracanie rządów prawa to także sprawiedliwe, ale surowe ukaranie tych ludzi władzy, którzy dopuścili się przestępstw politycznych. W tej sprawie szczególnie doniosłe znaczenie będzie miała praca komisji sejmowej powołanej do wyjaśnienia tła i przebiegu inwigilacji prowadzonej przy użyciu zakupionego od Izraela Pegasusa. Jeśli potwierdzą się podejrzenia, że za inwigilacją polityków ówczesnej opozycji stali szefowie służb specjalnych, będzie to dla PiS cios tym bardziej dotkliwy, im intensywniej liderzy tej partii tworzą mit politycznych męczenników wokół byłych szefów CBA Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.
Pierwsze półtora roku nowych rządów to okres najtrudniejszy, a zarazem decydujący o powodzeniu ekipy premiera Tuska. W kwietniu wybory samorządowe potwierdzą – jak jestem przekonany – werdykt wydany przez wyborców w październiku. Zdecydowana wygrana – przede wszystkim w wielkich miastach i w większości sejmików wojewódzkich – pokaże, że wybory 15 października nie były przypadkowym potknięciem ekipy Jarosława Kaczyńskiego i że większość obywateli naszego państwa popiera drogę, na którą wtedy weszliśmy. W wyborach do Parlamentu Europejskiego cała koalicja powinna iść na wspólnej liście, co powinno jej zapewnić uzyskanie znaczącej przewagi nad prawicową opozycją. Jest to tym ważniejsze, że na kilka miesięcy przed wyborami europejskimi sondaże sugerują wzmocnienie skrajnie prawicowej i eurosceptycznej opozycji w kilku bardzo ważnych państwach europejskich.
Jeśli Koalicja 15 Października zwycięsko upora się z tymi czterema problemami, uzyska szansę na to, by w drugiej połowie obecnej kadencji odbudowa demokracji była łatwiejsza. Wysoce prawdopodobny wybór nowego prezydenta wywodzącego się z Koalicji 15 Października stworzy warunki dla skutecznej legislacji, a tym samym pomoże w rozwiązywaniu odziedziczonych po rządach PiS problemów prawnych. Sukces rodzi zwiększone poparcie. Im bardziej w przeszłość odchodzić będą rządy PiS, tym silniejsza będzie pozycja obecnej koalicji – pod warunkiem jednak, że będzie konsekwentna w przebudowywaniu państwa.
Partii PiS grozi poważny kryzys. Z jednej strony już zaczyna się proces odchodzenia od niej ludzi, którzy to i owo jej zawdzięczają, ale którzy nie są ideologicznymi fanatykami i zechcą układać sobie stosunki z tymi, którzy mają dziś władzę. Tak zrobił popierany przez PiS prezydent Łomży, który na swego zastępcę powołał szefa lokalnej struktury Platformy Obywatelskiej. Sądzę, że pojawią się jego naśladowcy. Wyzwaniem dla PiS będzie też rosnący rozdźwięk między fanatycznie prawicowym partyjnym „betonem” a bardziej umiarkowanymi działaczami i wyborcami. Zaostrzanie konfliktu, posługiwanie się absurdalnymi oskarżeniami (oskarżanie Tuska o to, że jest niemieckim agentem), kreowanie na męczenników prawomocnie skazanych przestępców – wszystko to może podobać się twardemu jądru PiS, ale odstręcza ludzi umiarkowanych. Nie można więc wykluczyć, że znajdzie się ktoś gotów zaproponować rozsądniejszą wersję partii prawicowej. W Polsce jest miejsce na cywilizowaną partię konserwatywną, jak niemiecka chadecja czy brytyjscy torysi. Czy taka partia powstanie? Okaże się to w niedalekiej przyszłości.
Poważnym wyzwaniem dla Prawa i Sprawiedliwości będzie walka o spuściznę po Jarosławie Kaczyńskim. Ten autorytarny przywódca różni się od swych odpowiedników w innych państwach pod względem osobowościowym. Brytyjski publicysta Gideon Rachman pisze, że jest to niemówiący po angielsku odludek, który lepiej niż na światowej scenie czuje się w domu z kotem i książkami („Nowy autorytaryzm”, Łódź 2023, s.148). Brak charyzmatycznego, a przynajmniej popularnego przywódcy jest jedną z ważniejszych słabości Prawa i Sprawiedliwości. Upływ czasu zaostrza ten problem. Kończąc w tym roku 75 lat, Kaczyński nie jest jeszcze zbyt stary, by odgrywać kierowniczą rolę w polityce swego obozu. Jednak jego stan psychiczny – ujawniany między innymi nagłymi wybuchami niepohamowanej furii, które mogliśmy obserwować w czasie obrad Sejmu – wskazuje na to, że nadchodzi czas na zmianę. Jak niemal każdy autorytarny przywódca, Jarosław Kaczyński nie ma koło siebie wyraźnie wyznaczonego następcy. Jego partię czeka więc walka o to, kto w trudnej sytuacji stanie na czele izolowanej partii opozycyjnej. W tej sytuacji rytualne zapewnienia, że PiS wkrótce powróci do władzy, pozostają w sferze fantazji.
W zeszłym roku pokazaliśmy, że stać nas na to, by Polska ponownie pokazała drogę odbudowywania demokracji po autorytarnych rządach. Na tej drodze mamy historyczną szansę. Jest nią pokazanie, że potrafimy – wbrew silnej w wielu państwach fali prawicowego autorytaryzmu – zmienić bieg historii, podjąć dzieło odbudowania i wzmocnienia demokracji. Musi nam się udać!