Dlaczego kobiety całują się na powitanie?
– „bo nie mogą się ugryźć” – jak mawiała Magdalena Samozwaniec, najsłynniejsza polska satyryczka. 26 lipca 2024 roku minęła 130 rocznica jej urodzin i być może dziś, w dobie niewyobrażalnej w czasach jej młodości społecznej i politycznej emancypacji kobiet, powiedziałaby coś zupełnie innego. Tego już się nie dowiemy. Może dziś kobiety mocno się wspierają, a nie — jak sugerowała Samozwaniec — zaciekle ze sobą rywalizują, tylko w sposób znacznie bardziej subtelny od mężczyzn?
Być może odpowiedzi na to pytanie udzieli wreszcie los, który już po raz drugi stawia przed kobietami potężne wyzwanie. Może tym razem wygrana na wagę epokowej zmiany w Białym Domu będzie w zasięgu kobiecej ręki. Po raz pierwszy okazja zapukała w pierwszy wtorek listopada 2016 roku. Już wtedy wydawało się, że jeśli kobiety zjednoczą swoje głosy, to w Owalnym Gabinecie zasiądzie doświadczona zarówno w międzynarodowej, jak i krajowej polityce kobieta. Ale wybory wygrał większością 304 do 234 głosów elektorskich Donald Trump, a 14 listopada 2016 r., w magazynie „Politico” ukazał się artykuł autorstwa Peg Tyre pod tytułem „Dlaczego kobiety odrzuciły kandydaturę Hillary Clinton”.
Autorka uważała Hillary za znakomitą kandydatkę, a artykuł stanowił dość wnikliwą analizę przyczyn jej niepowodzenia. Jednakże sam tytuł oraz konstatacja, że „ludzie, a szczególnie kobiety, są podatni na aurę, która emanuje od bogatych mężczyzn; fakt, że Trump ze swoim złotym tym i pozłacanym tamtym miał pozamałżeńskie uwikłania, nie dziwił żadnej kobiety” zdawały się sugerować, że to kobiety zawiodły. Bo gdyby w poczuciu solidarności masowo zagłosowały za, a nie przeciw pierwszej kobiecie kandydującej na urząd prezydenta USA, to epokowa zmiana miałaby miejsce już osiem lat temu.
Jednakże pejzaż wyborczy Ameryki jest bardziej skomplikowany. Po pierwsze w bezpośrednich wyborach Hillary otrzymała 48,2 procent głosów, podczas gdy na Trumpa zagłosowało 46,1 procent wyborców. Co więcej, na Hillary zagłosowało 54 proc. kobiet w porównaniu do 42 proc., które poparło Trumpa. Na Trumpa zagłosowało więcej mężczyzn (53 proc.) w porównaniu do 41 proc., którzy poparli Hillary. Te różnice w zależności od płci były jednymi z największych w dotychczasowych wyborach.
Niemniej o wygranej zadecydowała liczba głosów elektorskich zebranych z 31 stanów, w których wygrał Trump. Należały do nich: Alabama, Alaska. Arizona, Arkansas: Floryda, Georgia, Idaho, Indiana, Iowa, Kansas, Kentucky, Luizjana; Maine (2-gi Dystrykt), Michigan, Missisipi, Missouri, Montana; Nebraska, Północna Karolina, Północna Dakota; Ohio; Oklahoma, Pensylwania, Południowa Carolina; Południowa Dakota, Tennessee; Teksas; Utah, Zachodnia Virginia, Wisconsin i Wyoming. Jednak nawet i tutaj były stany, w których większość kobiet głosowała na Hillary. Należały do nich Floryda, Pensylwania, Ohio, Michigan i Wisconsin.
Mamy rok 2024. Okazja puka po raz drugi. Harris cieszy się poparciem w Partii Demokratycznej dość silnym (68 procent) wśród kobiet i umiarkowanym (54 proc.) wśród mężczyzn. Przy czym kobiety są bardziej skupione na sprawach aborcji, praw kobiet i sprawiedliwości społecznej, a mężczyźni – na gospodarce, zmianie klimatu, polityce międzynarodowej i sprawach globalnego bezpieczeństwa.
Poziom poparcia dla obecnej wiceprezydentki jest różny w różnych grupach demograficznych, przy silniejszym wsparciu ze strony kobiet, młodszych wyborców i grup mniejszościowych. Oto przykładowe wyniki niektórych sondaży według:
- płci: cieszy się 58 proc. poparcia wśród kobiet i 47 wśród mężczyzn;
- wieku: 66 poparcia w grupie 18-29 lat, 55 – w grupie 30-49 lat. Większe zróżnicowanie z lekkim przechyłem na stronę Trumpa ma miejsce w grupie 50+;
- pochodzenia etnicznego: 78 proc. poparcia za strony Afroamerykanów (przy 14 dla Trumpa), 60 wśród wyborców latynoskich. Biali wyborcy są bardziej podzieleni, z lekkim przechyleniem w stronę Trumpa.
Na podstawie bardziej szczegółowej analizy tego, jak rozłożyły się głosy w roku 2016 oraz wyników obecnych sondaży zdaje się zachodzić prawdopodobieństwo, że tym razem kobiety i młodzi wyborcy mogą sprawić, że po raz pierwszy prezydentem USA zostanie kobieta. Wiele jednak będzie zależało od tego, czy 19 sierpnia delegaci ostatecznie zdecydują o nominowaniu jej na kandydatkę Partii Demokratycznej na ten urząd.
Nie należy jednak zapominać, że tak jak już kiedyś mówiłam „it ain’t over till the fat lady sings”, a ta aria ma przed sobą jeszcze długie trzy miesiące, podczas których Donald Trump zrobi wszystko, aby podważyć kompetencje Kamali Harris. Będzie starał się wykorzystać fakt, że z punktu widzenia zarówno wyborców, jak i światowych przywódców doświadczenie i obecność Harris jako zastępcy Joe Bidena w codziennej polityce było raczej ograniczone – zarówno pod względem uprawnień, jak i bycia eksponowaną na wysokim szczeblu. A to może negatywnie wpłynąć na postrzeganie jej gotowości do sprawowania urzędu. Kluczowy będzie również wybór jej kandydata na wiceprezydenta, ponieważ ukształtuje on postrzeganie jej przez opinię publiczną i potencjalnie rozwieje obawy dotyczące jej przygotowania i stylu przywództwa.
Znacząca może być również konieczność psychologicznej i percepcyjnej zmiany wynikającej z faktu, że prezydentem może być kobieta o afroamerykańskich korzeniach, a wiceprezydentem biały mężczyzna. Taka zmiana rzuca mocne wyzwanie tradycyjnym normom i może być znaczną – a nawet ostateczną – przeszkodą dla niektórych wyborców. Inni mogą jednak postrzegać taką zmianę jako szansę na postęp w amerykańskiej polityce. Ostatecznie sukces kampanii Harris będzie zależał od tego, jak skutecznie ona i jej zespół będą w stanie rozwiązać te problemy, zakomunikować jej kwalifikacje i zbudować szeroką koalicję poparcia. To trudny, potencjalnie transformacyjny i absolutnie unikalny moment w amerykańskiej polityce.