Ostatnia debata

Debaty przedwyborcze, do niedawna lekceważone przez dziennikarzy i komentatorów, nabrały znaczenia wskutek wyrównanych szans obu kandydatów do prezydenckiego tronu. Niespodziewane zmiany preferencji (sondaż Opinia 24) wzmogły aktywizację obozu Trzaskowskiego, a debata i zdolność do zgromadzenia większej liczby zwolenników partii wysuwających swoich faworytów podczas niedzielnych marszów (25.05.) stały się ważnym środkiem do osiągnięcia sukcesu. Partie zdystansowane w I turze ujawniły już swoje preferencje. Zdumiało mnie stanowisko Lewicy w jej różnych odmianach. Zadeklarowana neutralność Zandberga wystawia mu jak najgorsze świadectwo. Profesor Senyszyn, która naukowo zajmowała się zjawiskiem faszyzmu, kluczyła mocno, by nie wymienić nazwiska Trzaskowskiego, choć dawała do zrozumienia, że kojarzonego z brunatnym kolorem Nawrockiego pod żadnym pozorem ani ona, ani jej zwolennicy nie poprą. Ważny będzie udział Biejat i innych czołowych polityków Lewicy w niedzielnym marszu, bo to poparcie wydaje się dość rachityczne. No, ale mamy w końcu jeszcze ponad tydzień, by nadrobić. Debata mogła odwrócić niekorzystny trend, Trzaskowski był więc na musiku, co utrudniło mu tak pożądaną swobodę wypowiedzi.
Wyszedł z tej konfrontacji zwycięsko. Nie był to nokaut, ale przewaga Trzaskowskiego wydaje się wyraźna. Kilka ciosów wstrząsnęło przeciwnikiem. W kilku sprawach Nawrocki nie dysponował wystarczającą wiedzą. Potwierdziło się, że prezydent Warszawy ma znacznie większy zasób kompetencyjny. I że są to także kompetencje merytoryczne, a nie tylko językowe. Trochę szkoda, że w słowie końcowym Trzaskowski podkreślał doświadczenie, a powinien mówić raczej o kompetencjach. Może tylko w sprawie zdjęcia z pedofilem nie zdobył się na wystarczająco przekonującą odpowiedź. Żadnej z rund jednak nie przegrał. W kilku sprawach można zaryzykować bliskość remisu, w kilku przewaga była wyraźna. W rozważaniach przed debatą można było obawiać się słabszych wyników np. w sprawach ochrony zdrowia, gdzie społeczna krytyka sytuacji w tej dziedzinie jest bardzo silna, ale tu Trzaskowski wyszedł nie tylko obronną ręką, ale nawet zwycięsko. A w kwestiach np. polityki międzynarodowej, a to przecież jest jednym z trzech głównych zadań prezydenta RP, jego przewaga była bardzo wyraźna.
Nawrocki wyraźnie nie poradził sobie ze sprawą ceł amerykańskich. Również przestrzelił, odwołując się do decyzji sprzed kilkunastu lat (np. w kwestiach przedłużenia wieku emerytalnego), chcąc pognębić rywala, a to przecież prehistoria, obiektywna sytuacja uległa od tamtej pory znacznym zmianom. Irytujące było stałe powtarzanie słów: panie wiceprzewodniczący i podobnych zwrotów (łącznie z „zastępcą Tuska”). Trzaskowski trafnie typował niekonsekwencje/rozbieżności w relacji PiS-Konfederacja i Nawrocki nie potrafił z tego wybrnąć, uciekając się do ogólników. Nie upadł na deski w sprawach zaboru mieszkania p. Jerzego Ż., czy ustawek kiboli, ale też nie wyjaśnił (po raz kolejny zresztą) ich w sposób minimalizujący wszelkie zarzuty. Można powiedzieć: kto chce wiedzieć, to wie.
Prezydent Warszawy zbyt słabo akcentował kwestię praw kobiet i poszukiwania wsparcia w tej grupie. Może obaj nie chcieli wyraźnie wypowiadać się w sprawach aborcji. Unikali także mówienia o polityce mieszkaniowej, bo samo operowanie danymi w sprawie mieszkań komunalnych nie wydaje się wystarczające, zwłaszcza dla młodych wyborców.
Obserwowałem mimikę obu rywali: Nawrocki zdawał sobie sprawę z niewystarczalności używanych argumentów, co odbijało się na jego twarzy (zaciskanie szczęk, głębokie oddechy). Pierwszy sięgnął po wodę (taki ruch wspomagający), znacznie częściej sięgał zresztą pod pulpit, jakby szukał wsparcia; komentarze w internecie wskazywały nawet na szukanie podpowiedzi.
Oglądałem tę transmisję w towarzystwie mojej córki, która od kilkunastu lat mieszka w Niemczech. Podzieliła pogląd o przewadze Trzaskowskiego w debacie. Podkreślam to, bo jej sąd jest neutralny, daleki od uwikłania w bieżące polskie spory.
Wydaje się, że ta debata powinna zahamować, optymiści powiedzieliby nawet, odwrócić trend spadkowy. To jej niewątpliwe osiągnięcie. Jeśli niedzielny marsz przyniesie sukces, można z optymizmem patrzeć na wyborczy wynik. Na inne refleksje, o znacznie głębszym charakterze przyjdzie czas później.