logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Logika złego wyboru

Juliusz GOJŁO | 10 października 2024
NASA, zdjęcie Libanu z wahadłowca Discovery

Premier Izraela Benjamin Netanjahu wystąpił 30 września 2024 r. z orędziem do „szlachetnego narodu irańskiego”, w którym padły zapewnienia, że Iran zostanie „wyzwolony szybciej, niż ktokolwiek może się tego spodziewać”. Kilka dni później, 2 października 2024 r., Naftali Bennet – były premier Izraela – w wywiadzie dla CNN porównał Hamas i Hezbollah do dwóch bokserskich ramion, którymi z Izraelem boksuje się Iran. Ramiona te zostały właśnie sparaliżowane – stwierdził Bennett – toteż Iran na jakiś czas jest „całkowicie bezbronny”. I skonkludował: Izrael powinien uderzyć teraz, zanim straci swoją szansę, a atak na Iran „byłby darem narodu izraelskiego dla narodu irańskiego”.

Oba przesłania nie były jednak adresowane do Irańczyków, choć na pewno zostały w Iranie odnotowane. Bennett swoje wynurzenia prezentował w amerykańskiej telewizji, a Netanjahu wystąpił po angielsku, dla pewności wspierając nagranie angielskimi napisami. W obu przypadkach były to próbne balony, napompowane nadzieją uzyskania choćby milczącego przyzwolenia Ameryki na kontynuację planu, jaki Netanjahu konsekwentnie realizuje od roku, przekraczając kolejne czerwone linie.

Na pierwszy rzut oka plan ten nie wydaje się zbyt wyrafinowany. Kolejne ruchy Izraela – atak na irański konsulat w Damaszku, zamach na politycznego przywódcę Hamasu w irańskiej stolicy i wreszcie zabicie w Libanie szefa wspieranego przez Teheran Hezbollahu – można uznać za coraz oczywistsze próby sprowokowania Iranu do reakcji, której obawiają się chyba niemal wszyscy, poza samym Netanjahu. Natychmiast pojawia się proste wytłumaczenie, że Netanjahu gra we własną grę, bo – wiadomo – tylko eskalacja konfliktu pozwala mu oddalić widmo stanięcia przed sądem.

Tłumaczenie to, choć częściowo prawdziwe, wydaje się jednak zbyt proste wobec skali ryzyka, z jakim igra izraelski premier, a w sumie niemal cała izraelska klasa polityczna. Jego prostota maskuje też co najmniej dwie przesłanki izraelskiej polityki, które nie mogą i nie są deklarowane otwarcie, ale nieźle ją tłumaczą.

Po pierwsze, okrzyknięcie Iranu największym wrogiem Izraela sprawia, że kwestia palestyńska nie tylko schodzi na plan dalszy, ale wręcz całkiem można ją pominąć. Ugrupowania takie jak Hamas czy Hezbollach w takiej perspektywie są li tylko ramionami irańskiego boksera, które należy sparaliżować, a nie skutkiem błędów, jeśli nie wręcz zaplanowanych represji wobec Palestyńczyków w Gazie i na Zachodnim Brzegu. Konsekwentnie też samych Palestyńczyków można zatem uznać za agenturę Iranu, a polityczny naród palestyński – za wymysł ajatollachów.

Iran jednak ani nie wymyślił, ani nie stworzył Palestyńczyków z ich aspiracjami politycznymi, choć oczywiście wykorzystuje sprawę palestyńską we własnych rozgrywkach w regionie. Izrael z łatwością mógłby irańskie wpływy zneutralizować, wspierając jednolitą, a nie rozgrywając podzieloną, palestyńską administrację w Gazie i na Zachodnim Brzegu. Jeszcze skuteczniejsze byłoby pójście za radą takich polityków jak Ehud Olmert – były premier Izraela, czy Ami Ajalon – były szef izraelskiej służby bezpieczeństwa Szin Bet, którzy postulowali uznanie prawa Palestyńczyków do własnego państwa jako warunek sine qua non zakończenia konfliktu i zabezpieczenia samego istnienia żydowskiego państwa.

Po drugie, prowokowanie Iranu do konfrontacji daje coś, czego ani okresowe wojny z sąsiadami, ani prewencyjne rajdy nie zapewniły i nie zapewnią – możliwość radykalnego i nieodwracalnego przemeblowania całego regionu wedle wyobrażeń, jakim hołdują nie Ajalon i Olmert, a Netanjahu, Bennett czy Lieberman. Oznacza to nie tylko ostateczną rozprawę ze wszystkimi faktycznymi i domniemanymi wrogami Izraela, ale też pełne pogrzebanie palestyńskich nadziei na własne państwo. Podobny pomysł stworzenia nowego i lepszego Bliskiego Wschodu był już ćwiczony – była to rozprawa z Irakiem Saddama Husajna. Wielu miało nadzieję, że jego obalenie zapoczątkuje efekt domina i uruchomi proces demokratyzacji całego regionu. Sam Netanjahu z entuzjazmem perorował podczas swojego wystąpienia przed amerykańskim Kongresem w 2002 roku, że usunięcie Saddama przyniesie same korzyści dla regionu. W istocie kostki domina poprzewracały się nie tylko w samym Iraku, a echa i wstrząsy ich padania rozbrzmiewają do dziś. I dziś również okazuje się, że dawne pomysły budowy nowego i lepszego Bliskiego Wschodu mają się całkiem dobrze, czego przedsmakiem tylko jest Gaza z bezmiarem ludzkiej tragedii.

Co na to Iran? W Teheranie reakcje alergiczne wywoływało sformułowanie wszystkie opcje są na stole, od lat używane przez amerykańskich polityków, uzasadniających użycie siły do zmiany reżimu w Teheranie. Nie tylko przez Georga W. Busha czy Donalda Trumpa, ale też stosunkowo koncyliacyjnego Baracka Obamę. Najnowsze enuncjacje izraelskich polityków o konieczności obalenia republiki islamskiej to już nowa jakość, której znaczenie zdefiniowało zabicie szefa Hamasu w Teheranie. Dla irańskiego establishmentu był to i policzek, i groźba wprost egzystencjonalna: nikt nie może czuć się bezpieczny nawet w irańskiej stolicy.

Żaden z wyborów, przed jakimi stoją ajatollachowie nie jest, niestety, wyborem dobrym. Każda decyzja będzie zła, albowiem w każdym wypadku Iran coś traci. Zbrojna odpowiedź prowadzi do eskalacji konfliktu, brak reakcji natomiast do erozji i tak niewielkiego zaufania społecznego, niezmiennie wartego zabiegów jako oboczność efektu flagi, o cieniu legitymizacji rządzących nie wspominając. Stąd też dotychczasowe riposty Iranu, choć bez wątpienia niosące śmierć i zniszczenie, odnoszą przede wszystkim efekt medialny, a militarnie są mało skuteczne. Dyskusyjne jest rzecz jasna, czy stoi za tym obawa przed morderczą retaliacją, czy sprzętowe zacofanie, czy też jedno i drugie. W rozważaniach tych warto jednak zwrócić uwagę na istotny szczegół: są one przewidywalne choćby dlatego, że sami Irańczycy uprzedzają kraje tranzytowe – Syrię i Irak – o planowanym odpaleniu rakiet i dronów. Ba, jak przyznał jeden z irańskich polityków, o ostatnim ataku uprzedzono nawet USA – za pośrednictwem ambasady Szwajcarii w Teheranie, która reprezentuje amerykańskie interesy. Co więcej, irańscy generałowie, odpaliwszy rakiety, oznajmiają przed kamerami, że „na dziś nasza odpowiedź kończy sprawę”. Warto tu zapamiętać to na dziś. Z tego właśnie stwierdzenia można wysnuć wniosek dość istotny: obok możliwych strachu i sprzętowych niedomagań istotną rolę odgrywa też rozwaga i powściągliwość. I zapewne cierpliwość – na dziś. „Nim cokolwiek się zrodzi, trzeba swoje odczekać”brzmi jedno z perskich powiedzeń.

 ©Juliusz Gojło, 10.10.2024

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.