logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Głos w obronie przedwyborczych debat

Robert SMOLEŃ | 14 maja 2025
Fot. Robert Kowalewski / Agencja Wyborcza.pl

Kończąca się kampania (na razie przed pierwszą turą) przebiegła pod znakiem debat kandydatów. To trochę oldskulowe; wydawało się, że teraz będą się liczyć raczej live’y i shorty na YouTube, relacje na Instagramie, rolki na Facebooku i filmiki na TikToku. Kto pamięta jeszcze dyskusje polityków, które zmieniły bieg historii? Jak ta między Alfredem Miodowiczem i Lechem Wałęsą, między Wałęsą i Aleksandrem Kwaśniewskim, Tuska i Kaczyńskiego z 2007 roku, czy też ta z Adrianem Zandbergiem w 2015, dzięki której PiS na osiem lat objęło ster rządów w Polsce.

Mimo że nowe technologie wdzierają się do codziennego życia, o głosy wyborców wciąż jednak zabiega się na dziesiątkach czy setkach spotkań z wyborcami (Sławomir Mentzen odbył ich, jak twierdzi, 340 i do końca tygodnia dobije do 379) oraz w trakcie bezpośrednich telewizyjnych starć. Może dlatego, że odbiorcy nowych mediów, w dużej części jeszcze nastoletni, ostatecznie do urn udają się raczej rzadko. W tym roku probierzem będzie tu wynik Joanny Senyszyn, która stała się gwiazdą internetu, jej filmy osiągają wielomilionowe zasięgi; a poza nimi (i poza debatami, i felietonami w dwóch lewicowych tygodnikach) nie prowadzi żadnej kampanii. Zobaczymy.

Wbrew wielu malkontentom narzekającym na niski poziom, pytania nie na temat (bez związku z prezydenckimi kompetencjami) i odpowiedzi nie na zadane pytania, uważam, że to dobra moda. Dotychczasowe debaty – a było ich pięć i pół, te pół to debato-wiec TV Republiki na rynku w Końskich – były całkiem interesujące. Oczywiście o ile ktoś miał wystarczająco dużo determinacji i czasu, by spędzić przed telewizorem 3-4 godziny. Przyznaję: było to niełatwe. Jednak po wysłuchaniu kandydatów, niekoniecznie nawet bardzo uważnym, można było wyrobić sobie zdanie na ich temat. Oddane w niedzielę głosy będą bardziej świadome i przemyślane. Gdyby obywatele nie mieli możliwości obejrzenia i wysłuchania tych rozmów, w większym stopniu kierowaliby się ulotnymi wyobrażeniami, wspomnieniami z przeszłości, subiektywnymi podpowiedziami (często w złej wierze), zdeformowanymi obrazami krążącymi w sieci lub intuicją nieopartą na faktach i danych.

Nie jest też tak, że debatowano o kwestiach, które nijak nie mają się do uprawnień i ustrojowej pozycji głowy państwa. Fakt – ogólną wymowę tych dyskusji zamazywały wrzutki tego typu, głównie ze strony kandydatów niepoważnych, pozbawionych nie tylko realnych szans na wybór, ale też na osiągnięcie zauważalnego rezultatu (powiedzmy półtora, a przynajmniej jeden procent; absolutnym minimum byłoby zdobycie liczby głosów równej liczbie złożonych podczas rejestracji podpisów – w 2020 roku tego warunku nie spełniło pięciu z jedenastu kandydujących). Również lewica pociągnęła dyskurs w stronę spraw ważnych (jak np. mieszkalnictwo), ale leżących poza praktycznym zasięgiem możliwości prezydenta RP, o ile nie będzie on dysponować wystarczającą i pewną większością w parlamencie.

Jednak w najważniejszej materii – bezpieczeństwa – pretendenci wyraźnie zarysowali alternatywne propozycje. Obóz demokratyczny chce umacniać i pogłębiać integrację europejską, wprowadzając ją również w obszary wspólnej polityki zagranicznej i obronności. To odpowiedź na niestabilność Donalda Trumpa i jego polityki, oraz polisa ubezpieczeniowa na wypadek dłuższego utrzymywania się tego kursu w Waszyngtonie (na dzisiaj nie można wykluczyć kolejnych dwóch kadencji J.D. Vance’a lub kogoś mu podobnego). Stawka na Unię jest najwyraźniejsza w przypadku kandydatek lewicowych, Magdaleny Biejat i Joanny Senyszyn. Rafał Trzaskowski, choć kojarzony z Europą (były minister do spraw europejskich i poseł do Parlamentu Europejskiego, wcześniej urzędnik w UKIE i naukowiec zajmujący się integracją), w kampanii dryfował w stronę nacjonalizmu gospodarczego – sprzecznego z prawem UE – i lekkiego eurosceptycyzmu. Prawdopodobnie to efekt rekomendacji sztabu na podstawie jego analiz i po objęciu urzędu ten kandydat okaże się przekonanym Europejczykiem.

Karol Nawrocki dla odmiany twardo obstaje przy dalszym wkładaniu wszystkich jajek do amerykańskiego koszyka. I nie kryje niechęci do UE. Z pewnością próbowałby blokować decyzje zwiększające zdolności struktur wspólnotowych, a gdyby doszło do zmiany rządu na pisowsko-konfederacki wspierałby praktyczny polexit. Sprzeciwia się też członkostwu Ukrainy w strukturach euroatlantyckich, w istocie rzeczy godząc się w ten sposób na szarą strefę w Europie Wschodniej i odbudowę pozycji Moskwy. Konsekwencją jego wyboru mógłby być wzrost zagrożenia dla Polski i konieczność długotrwałego ponoszenia wielkich wydatków na obronność i bezpieczeństwo – albo, w najgorszym przypadku, ewolucja Rzeczypospolitej w kierunku statusu Węgier i Słowacji.

Dla porządku tylko dodam, że jeden kandydat zupełnie otwarcie (Maciej Maciak), a drugi w sposób klarowny, choć bez stawiania kropki nad i (Grzegorz Braun), lansowali zupełnie odmienną koncepcję strategiczną: opartą o Rosję Putina. Nie ma ona oczywiście szans na zyskanie poklasku wśród Polaków.

W innych kluczowych kwestiach – np. przywracania praworządności, przestrzegania Konstytucji, odbudowy demokracji, zasypywania podziałów w społeczeństwie wyrysowanych w ośmioleciu rządów PiS – tak widoczne różnice nie były komunikowane. Jednak dobrze wiemy, która strona te obszary funkcjonowania państwa popsuła, a która dąży do ich naprawy. Nie sądzę, aby wyborcy mieli tu niejasny obraz. Choć z pewnością warto byłoby porozmawiać o konkretach.

W przyszłości trzeba jednak będzie coś zrobić ze zjawiskiem niepoważnych kandydatów. W demokracji nikomu nie można odmówić możliwości prezentacji własnych poglądów (o ile nie naruszają konstytucyjnych wartości), ale nie od razu muszą to czynić, zabiegając o najwyższy urząd. Debaty siedmiorga rywali – tylu jest ich na serio, i tak nieco zbyt wielu – byłyby krótsze i mądrzejsze. Mogłyby być bardziej skoncentrowane na realnych wyzwaniach i dylematach, więc dawałyby widzom lepsze wskazówki przy ich ostatecznym wyborze. Nie sądzę, aby rozwiązaniem było proste podniesienie progu uzyskania niezbędnych podpisów: zdaje się, że powstał już rynek tego typu usług, na którym firmy są równie przygotowane do przyniesienia 100 tysięcy podpisów, co dwustu czy pięciuset. Przeniesienie całości tego procesu do internetu, za wyłącznym pośrednictwem aplikacji mObywatel, wykluczyłoby z niego obywateli niecyfrowych, zazwyczaj starszych, których jest całkiem sporo. Mam też wrażenie, mimo zapewnień urzędników państwa odpowiedzialnych za rozwój usług elektronicznych o kontroli tego obszaru przez podległe im służby, że wciąż powinniśmy zachowywać tu ostrożność – pamiętając o zdolnościach rosyjskich hakerów do ingerowania w wyborcze procedury w demokratycznych państwach. Najlepszym sposobem byłoby więc trochę wzorem Francji, zobligowanie pretendentów do dostarczenia także (!) określonej liczby poparć osób obdarzonych zaufaniem społecznym, np. posłów, senatorów, samorządowców, rektorów wyższych uczelni, profesorów belwederskich etc.

Jeszcze dalej idącym rozwiązaniem (także wymagającym poprawki do ustawy zasadniczej, lecz już nie o technicznym, tylko ustrojowym znaczeniu) mogłaby być zmiana sposobu wyboru prezydenta RP. Jego (lub jej) elekcja powszechna jest odstępstwem od klasycznego systemu parlamentarno-gabinetowego. Została wymuszona 35 lat temu przez… braci Kaczyńskich, którzy tą drogą, na plecach Lecha Wałęsy, po raz pierwszy uzyskali dostęp do sprawowania władzy. Jednak w całym tym okresie jedynie Aleksander Kwaśniewski sprostał oczekiwaniom Konstytucji oraz obywateli. Wszyscy pozostali prezydenci albo destrukcyjnie oddziaływali na stabilność polityczną, albo byli ozdobnikiem, zbędnym elementem obozu rządzącego, powolnym wobec czy to premiera, czy to szeregowego posła. Z punktu widzenia ustrojowej logiki i skuteczności, lepiej byłoby, gdyby piastunem tej funkcji był ktoś obdarzony niekwestionowanym autorytetem, a nie zwycięzca ludowego konkursu.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.