Ambasady bez ambasadorów, ambasadorowie bez ambasad
Marek Magierowski, (były) ambasador Polski w USA, uważa, że formalnie nadal pozostaje ambasadorem w Stanach Zjednoczonych. Niby tak. W praktyce jednak od Magierowskiego nie zależy nawet zapas długopisów w naszej placówce nad Potomakiem. Nie jest już nawet pracownikiem MSZ.
Żenujący i szkodliwy dla Polski spór między prezydentem a rządem o mianowanie nowych (i odwołanie starych) ambasadorów trwa prawie od roku. Obecnie mamy taką sytuację, że większość ze 104 przedstawicielstw dyplomatycznych Polski za granicą nie ma ambasadorów i kierują nimi chargés d’affaires. Jednocześnie kilkudziesięciu odwołanych przez Sikorskiego byłych ambasadorów, którzy formalnie ambasadorami pozostają, bezczynnie pałęta się po gmachu MSZ w Warszawie, pobierając zupełnie przyzwoite wynagrodzenie.
Główną odpowiedzialność za ten gorszący spektakl ponosi Andrzej Duda. Duda, powołując się na zapis w Konstytucji („[prezydent] mianuje i odwołuje pełnomocnych przedstawicieli Rzeczypospolitej Polskiej w innych państwach i przy organizacjach międzynarodowych”), utrzymuje, że powołanie ambasadorów jest przede wszystkim jego kompetencją, że to jego podpis decyduje i rozstrzyga.
Nikt, kto czyta Konstytucję, nie zaprzecza, że prezydent ma ważną, podmiotową rolę w procesie powołania ambasadorów. Ale też czytający ze zrozumieniem wiedzą, że w sferze polityki zagranicznej, która jest zastrzeżona dla rządu, to „prezydent współdziała z Prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem”, a nie odwrotnie. Pisząc wprost, zadaniem prezydenta jest powołanie na stanowisko ambasadora osoby, wskazanej przez premiera i ministra spraw zagranicznych. Andrzej Duda odmawia wszakże podpisania nominacji, nawet na te stanowiska, gdzie od lat Polska nie ma ambasadora. Sikorski zarzuca prezydentowi, i słusznie, że prowadzi strajk i obstrukcję.
Oczywiście, kandydatury ambasadorów powinny być uprzednio z prezydentem uzgadniane. Tyle tylko, że PiS wpadło w pułapkę zepsutego przez siebie prawa. Według znowelizowanej przez PiS ustawy o dyplomacji, kandydatury ambasadorów są uzgadniane na forum tzw. konwentu. PiS, przekonane, że będzie rządziło do końca świata i dzień dłużej, przyznało w czteroosobowym konwencie prezydentowi jedno miejsce, a trzy – rządowi. Podczas rządów PiS A. Duda nie miał więc wiele do powiedzenia, gdyż przedstawiciele rządu zawsze mogli go przegłosować. I nadal mogą. Zmienił się wszakże rząd.
Nowy rząd z ministrem Sikorskim natomiast z zasady wskazuje na stanowiska ambasadorskie zawodowych dyplomatów. I w tym tkwi istota problemu. Medialna i polityczna dyskusja o uprawnieniach prezydenta w zakresie polityki zagranicznej pomija bowiem zasadnicze pytanie: A kogo pan prezydent A. Duda powoływał na stanowiska ambasadorów? Magierowski, który zasadnie ma opinię dyplomaty wybitnego, jest szlachetnym wyjątkiem.
Zgodnie z art. 179 Konstytucji, prezydent powołuje także sędziów. Nikomu nie przyszłoby jednak do głowy powołać na urząd sędziego szewca, etymologa czy językoznawcę. Aby być sędzią, trzeba przynajmniej mieć wykształcenie prawnicze. Natomiast ambasadorem, w świetle prawa zmienionego w 2021 r. przez PiS i wedle mniemania prezydenta, może być każdy. Niepotrzebne jest wykształcenie, kompetencje zawodowe, doświadczenie, znajomość języków… wystarczy chęć szczera. I wierność PiS-państwu. Więc pojechali w ambasadory etymolodzy, notariusze, działacze partyjni, propagandyści, pracownicy kancelarii prezydenta… Duda uwierzył, że jest jednocześnie biskupem i Kaligulą: jego podpis jak dotyk boga namaszcza wybrańca, a tym wybrańcem może być, chociażby koń Incitatus[i]. I wara od konia! Jam go namaścił!
Sikorski wszystkich tych mianowańców zaprosił do powrotu do kraju. No, nie wszystkich. Kilkunastu jednak pozostawił. Na stanowiskach ambasadorów pozostali byli pracownicy kancelarii A. Dudy – Kumoch w Pekinie, Kwiatkowski w Watykanie, Czerwiński w Zagrzebiu, Soloch w Bukareszcie, Szczerski w Nowym Jorku… A jeszcze grupa najbardziej oddanych wyznawców PiS, dyplomatów wielce zasłużonych w dziele demolowania dyplomacji – Jasionowski w Sarajewie, Land w Ankarze, Karpiński w Ammanie…
Rozumiemy, że tkwiącemu w uporze Andrzejowi Dudzie nie o los ambasadorów czy quasi-ambasadorów ani o służbę dyplomatyczną chodzi, lecz o ambicję i próbę rozszerzenia swoich uprawnień. A o co chodzi ministrowi Sikorskiemu?
Czy zaaferowany walką o kandydowanie na kandydata R. Sikorski nie ma po prostu czasu zająć się finalizowaniem porządków w MSZ? A powierzywszy to swoim zastępcom i dyrektorom, utopił w gąszczu biurokratycznych intryg i towarzyskich koneksji? Czy brakuje mu odpowiednich ludzi? – co tłumaczyłoby imponujący zaciąg emerytów, proponowanych na szefów placówek. Czy jednak jest tak, że szef dyplomacji ma na uwadze cel pozyskania dla siebie możliwie szerokiego poparcia, w tym także z prawej strony? Za każdym z ambasadorów-politycznych nominatów stoi jakieś środowisko, jakaś grupa, jeśli nie interesów i wpływów, to przynajmniej towarzyska. Część polityków PO od młodości jest silnie zblatowana z kolegami z PiS. A w ostrej walce wyborczej i w samej prekampanii każdy głos może się liczyć.
[i] Incitatus, ulubiony koń Kaliguli, którego – według podania – cesarz rzymski mianował konsulem