To nie jest tekst o wyborach

Zacznę od anegdoty: uczestniczący w podobnej debacie wójt gminy Wilkowyje (bohater popularnego serialu Rancho), późniejszy prezydent Paweł Kozioł po zażyciu leków uspokajających zakończył swój udział w niej słowami: spać mi się chce, czym zyskał poklask komentatorów jako twórca nowego stylu podobnych widowisk. Miał rację. O 23.50 żałowałem, że nie poszedłem w jego ślady. Nie będę pastwić się nad kandydatami na najwyższy urząd w państwie, ani nad fiaskiem formuły tego przedstawienia. Mam tylko nadzieję, że to ostatnie podobne widowisko.
Przebieg debaty potwierdził wcześniejsze spostrzeżenie, że największym przeciwnikiem Koalicji 15 października są partie tworzące tę koalicję. Nie oglądaliśmy bowiem prezentacji sylwetek kandydatów czy dysputy na temat ich poglądów o roli Urzędu Prezydenta (i o tym, jak chcą tę rolę wypełniać). Oglądaliśmy pokaz partyjniactwa, albo – mówiąc delikatniej – dysputę o racjach poszczególnych partii w toczącej się od dawna grze interesów. Głównym tematem czterech ugrupowań było przełamywanie duopolu KO-PiS. Ma z tego wynikać, że KO, choć jest największą partią koalicyjną, nie powinna rościć sobie prawa do przewodniej roli. Jak nie ona, to kto? Ktoś musi być rozgrywającym. Po raz kolejny okazało się, że posklejanie sojuszu będzie dla Premiera zadaniem heroicznym. Może uda się przetrwać do końca kadencji, lecz nie będzie to kadencja sukcesu i spełnienia obietnic.
Klasycznym wręcz przykładem rozgardiaszu są rozbieżności na Lewicy. Trzy ugrupowania kłócą się ze sobą o resztki z pańskiego stołu, mając szanse na kilkuprocentowe poparcie i grzebiąc (mam nadzieję, że nie ostatecznie) nadzieję na polityczną reanimację najsilniejszej do niedawna Partii. A dyskurs z udziałem Lewicy o pogłębiającym się rozwarstwieniu społecznym jako źródle katastrofy to jeden z problemów decydujących o kształcie i losach współczesnego świata. Problem globalny, nie lokalny. Wymarzony dla Lewicy. Na stole leżą gotowe teksty, że przypomnę choćby lewicowego z proweniencji i przekonań Andrzeja Ledera i jego książkę Ekonomia to stan umysłu, czy książkę Petera Turchina Czasy ostateczne. Może kandydatom brakuje czasu i zdolności intelektualnych, by te kwestie zgłębiać. Oni grają na scenie. I to wystarczy. Ale sztabom wyborczym? Mająca półtora roku czasu na ogarnięcie „bazy intelektualnej”, na podstawie której konstruuje się program wyborczy Lewica (inne ugrupowania też), nie zrobiła nic, grzęznąc w jałowym sporze: kto ładniej mówi i jakiego haka znajdzie na politycznych rywali. We własnym, lewicowym obozie!
Kolejna refleksja. Jakby w zgodzie z rosnącą popularnością literatury sensacyjnej i kryminałów partyjna uwaga skupia się coraz częściej na wątkach przestępczych w biografii poszczególnych kandydatów.
Z Nawrockim nikt dziś nie polemizuje na temat anachronicznej wizji Polski, jaką prezentuje PiS. Zdumiewa przekonanie, że Polskę stać na odgrywanie roli samotnego rycerza, w pojedynkę i bohatersko odpierającego ataki wrogów. Sam przeciw wszystkim. Kiedy i z powodu jakich racji przesiąkliśmy tak mocno narracją żywcem z Sienkiewicza i westernów? Tyle że Sienkiewicz oddał duszę Bogu w 1916 roku, a westerny należą do przebrzmiałego gatunku sztuki filmowej. W narodowo-katolickim przekazie, w którym od akcentowania polskości i truizmów moralnych robi się niedobrze, brakuje refleksji: czy naprawdę jesteśmy jedynym krajem, otoczonym morzem zła i nieprawości? Że my jedni, jedyni prezentujemy niepodważalne racje moralne. W Europie tylko my mamy tak restrykcyjne prawo aborcyjne. Ani kandydat, ani jego protektorzy nie zadają sobie trudu, by pobieżnie choćby uzasadnić takie przekonanie, pokazać jego genezę i przyszłe oczekiwania. Lub odciąć się od takiego wątku.
Dyskusja publiczna skoncentrowała się jednak na dociekaniu, czy kandydat na Prezydenta RP jest oszustem i sutenerem vs. odrzucanie tych zarzutów. Czy naprawdę zasłużyliśmy jako obywatele na uczestnictwo w tym cyrku? Zdziwiła mnie partycypacja Trzaskowskiego w całym spektaklu. Wydawało mi się bowiem, że dojrzałość intelektualna powinna wziąć górę. Prezydent-arbiter, jakim widzi go większość Polaków, nie powinien być uczestnikiem ulicznych pyskówek. Zwracam też uwagę, że to Nawrocki jest bokserem i w pojedynku na pięści będzie faworytem.
Zdumiała mnie skwapliwość, z jaką debatujący zabrali się za roztrząsanie kwestii wagonu, z którym podróżował do Kijowa premier Tusk. Słoń a sprawa polska? Skąd to znamy? Ten argument nie pojawił się przypadkowo, powtarzała go większość uczestników. Fenomen nienawiści, jaką ugrupowania i sympatycy PiS obdarzają Donalda Tuska, zasługuje na głębszą analizę socjologiczną.
I wreszcie, nie mogę nie zauważyć podłego głosu Stanowskiego. Kreujący się na moralistę, troszczącego się o chore dzieci prezenter, zaatakował ni z gruszki, ni z pietruszki Dorotę Wysocką-Sznepf. Ktoś inny podchwycił ten wątek. Może należałoby splunąć lub zlekceważyć. Nie mogę oprzeć się jednak wrażeniu, że to społeczeństwo chce te słowa usłyszeć i uczestniczyć w nagonce. A to byłaby smutna konstatacja w tekście nie o wyborach, a jednak o wyborach.