No pasarán (?)

Przyznaję: nigdy jeszcze tak bardzo nie pomyliłem się w przedwyborczej prognozie.
Niby na papierze wszystko wygląda podobnie. Do drugiej tury przeszli Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki, w tej właśnie kolejności. Trzeci, z kilkunastoprocentowym poparciem, dotarł Sławomir Mentzen. Szymon Hołownia uzyskał rezultat niemal równy wynikowi Adriana Zandberga i tylko trochę wyższy od liczby głosów Magdaleny Biejat, ale ostatecznie nie dał się prześcignąć nikomu z tej dwójki. Prawdopodobnie to koniec jego spektakularnej – choć krótkotrwałej – kariery politycznej; zachował się jednak odpowiedzialnie i z klasą, natychmiast jednoznacznie popierając demokratycznego koalicjanta w drugiej turze. Lewicowi kandydaci może nie uzyskali dwukrotności oczekiwanego łącznego poparcia na starcie kampanii, ale udało im się lekko przekroczyć próg 10 procent.
W gruncie rzeczy jednak mój komentarz pisany krótko przed zapadnięciem ciszy wyborczej emanował optymizmem. Choć przynajmniej czwórka prawicowych pretendentów do najwyższego urzędu RP zatrącała o poglądy skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne, faszyzujące, sądziłem, że w Polsce z jej historycznymi doświadczeniami i modernizującym się społeczeństwem nie mają oni szans na poważny wynik; w ogóle nie mówiąc już o zwycięstwie. Pomyliłem się. Wspomniany kwartet uzyskał 51,5 procent oddanych głosów – w liczbach bezwzględnych ponad 10 milionów. A wraz z konkurentami o pomniejszym znaczeniu, ale o bliskim im profilu ideowym nawet niemal dziesięć i pół.
Nie chodzi więc o to, że Trzaskowski może przegrać te wybory. Mam zresztą nadzieję, że je finalnie wygra, bo wierzę, że Polacy nie wybiorą sobie na prezydenta aż tak skrajnego polityka jak jego rywal. Że w ciągu najbliższych kilku dni nastąpi otrzeźwienie, uświadomimy sobie konsekwencje wskazania na głowę państwa Nawrockiego, wskrzesimy w sobie energię wystarczającą do utrzymania demokratycznego charakteru państwa i okcydentalnego kursu jego polityki. Jednak fakt pozostaje faktem: połowa dorosłych obywateli Rzeczypospolitej jest gotowa aktywnie, kartką wyborczą, poprzeć radykalnie prawicową ideologię.
Nawrocki nie jest uosobieniem miękkiego, populistycznego autorytaryzmu Jarosława Kaczyńskiego i całego Prawa i Sprawiedliwości. Może w kampanii starał się nieco skrywać swoje poglądy, swój nacjonalizm, wyznawany kult siły, kontakty ze środowiskami neonazistowskimi – jednak na wcześniejszej drodze naukowej, publicystycznej i w relacjach społecznych wyraźnie dawał wyraz swoim fascynacjom. Publicznie wyznaje antyeuropejskość i antyukraińskość. Jako prezydent wspierałby wycofywanie Polski z UE i zmianę kursu wobec wojny Rosji w Ukrainie.
Wysłuchałem dzisiaj jego rozmowy z Mentzenem na kanale tego ostatniego na YouTube. Spijali sobie z dzióbków i trudno byłoby zgadnąć, kto tu reprezentuje polityczny mainstream (mimo wszystko), a kto ugrupowania jeszcze do niedawna otoczone kordonem sanitarnym. Raczej można było odnieść wrażenie, że to polityk Konfederacji wypowiada się w sposób bardziej wyważony i odpowiedzialny.
Dużo teraz zależy od determinacji i talentu Trzaskowskiego, sprawności jego sztabu i jego partii oraz zaangażowania całej demokratycznej koalicji. Nie starałbym się o przeciąganie drobnych segmentów wyborców Mentzena i innych przegranych z pierwszej rundy tej batalii. Na prezydenta Warszawy, marszałka Sejmu, wicemarszałkinię Senatu, Zandberga i Joannę Senyszyn zagłosowało 9,1 mln wyborców. Półtora roku temu, w wyborach parlamentarnych obóz demokratyczny zdobył poparcie 11,6 mln obywateli. Te dwa i pół miliona ludzi stanowią najbardziej oczywisty rezerwuar poparcia. Niektórym – rozczarowanym nierealizowanymi obietnicami, wolnym tempem zmian, brakiem rozliczeń osób z poprzedniej ekipy, kłótniami w koalicji – niełatwo będzie się przemóc; ale alternatywa jest naprawdę, bez jakiejkolwiek przesady, przerażająca. To trzeba im przez pozostały tydzień uświadamiać.