Nie będzie tak dobrze, jak byśmy chcieli, ani tak źle, jak się obawiamy

Ponieważ emocje pod koniec kampanii osiągnęły temperaturę wrzenia, wszystko widzimy w kategoriach zero-jedynkowych. Albo osiągniemy sukces na miarę 15 października 2023 roku, albo będzie totalna katastrofa. Zreformujemy państwo i odbudujemy praworządność i demokrację albo wyprowadzą nas z Unii i zaprowadzą dyktaturę. Albo białe, albo czarne.
Nastrój niepokoju potęguje niepewność co do wyniku. Sam przyznaję, że jeszcze nigdy nie byłem w takiej kropce. Zapoznawanie się z informacjami o coraz to nowych sondażach i śledzenie wydarzeń na kampanijnych szlakach jest jak siedzenie na huśtawce. Nawet jeśli widzę, że kandydat, za którego teraz trzymam kciuki, w ostatnich dniach dobrze sobie radził w obu tych obszarach, to natychmiast satysfakcję kontruję obawą, że przecież dystans między obydwoma finalistami cały czas mieści się w granicach błędu pomiaru, żaden ośrodek badawczy nie dostrzegł wzrostu poparcia dla Grzegorza Brauna przed pierwszą turą, a zmobilizowanie większej części dwuipółmilionowej rzeszy rozczarowanych wyborców demokratycznych wydaje się na granicy niemożliwości. W związku z tym nie staram się nawet zgadnąć (tym bardziej przewidzieć) ostatecznego rozstrzygnięcia.
W rzeczywistości jednak w poniedziałek rano świat wcale się nie skończy. Wygra Rafał Trzaskowski albo Karol Nawrocki, to jasne, jeden z tych dwóch. Ale czy dalszy ciąg zdarzeń będzie miał charakter linearny? Na pewno nie.
Nawrocki wsparty przez Jarosława Kaczyńskiego i całe PiS, Konfederację, Telewizję Republika, Tadeusza Rydzyka i narodowo-konserwatywnych hierarchów (i proboszczów), a nawet Donalda Trumpa, J.D. Vance’a i ruch MAGA, nie wywróci łódki o nazwie „Rzeczpospolita”. Nawet nie uda im się przekupić wystarczającej liczby posłów, by powiodła się próba obstrukcji przy uchwalaniu budżetu na przyszły rok i skrócenie w ten sposób kadencji Sejmu. Uczestnik kibicowskich bijatyk, zamieszany w moralnie i prawnie wątpliwe działania w celu wyłudzenia mieszkania od wspólnoty lokalnej i starszego, nieporadnego człowieka, posądzany o stręczycielstwo, z kwestionowanym prawem dostępu do tajemnic państwowych, nie wkradnie się w łaski wojskowej generalicji, dla której honor i etyczność postępowania są niepodważalne; a że zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi sprawuje się za pośrednictwem ministra obrony, nie da się powsadzać na najwyższe stanowiska dowódcze macierewiczowskich pułkowników po weekendowych kursach. Ustrojowo i praktycznie prezydent ma szeroki wachlarz instrumentów pozwalający mu na kształtowanie politycznej rzeczywistości, ale trzeba umieć z niego korzystać.
Tym bardziej, że po drugiej stronie na Nawrockiego będzie czekał Donald Tusk – polityk doświadczony, zdecydowany i – gdy trzeba – bezwzględny. Czy sądzą Państwo, że z góry pogodzi się z perspektywą porażki w kolejnych wyborach parlamentarnych? Nie podejmie walki? Spodziewajmy się czegoś odwrotnego: zamknięcia Nawrockiego w Pałacu, wyizolowania go, odseparowania od wpływu na sprawy państwa. Można nawet mieć obawy, czy aby przy tym nie przesadzi, nie podważy zbyt kardynalnych reguł demokratycznych. Podanie Polski na tacy Nawrockiemu z Kaczyńskim nie wchodzi w grę.
Drugim, obok powyższego, zagrożeniem byłby w tym przypadku nieuchronny chaos i bałagan. Trudno, musielibyśmy przez to przejść. Jeśli jednak koalicji demokratycznej udałoby się wygrać wybory w 2027 roku (co oczywiście wymagałoby realizacji znacznej porcji wcześniejszych obietnic, np. postulatów kobiet i żądania rozliczeń za lata 2015-2023), być może na agendzie stanie impeachment Nawrockiego; do tego czasu dostarczy on pokaźnej liczby argumentów.
Podobnie rzecz będzie wyglądać po zwycięstwie Trzaskowskiego. Pewne decyzje uda się przyspieszyć – praworządność, liberalizacja przepisów antyaborcyjnych, związki partnerskie, obowiązkowa edukacja zdrowotna w szkołach od 2026 roku, rozliczenia ludzi z obozu PiS etc. – bo koalicjantom zajrzy w oczy perspektywa samounicestwienia po nowej elekcji parlamentu. Trzaskowski potrafiłby, jak się wydaje, wywrzeć na nich skuteczną presję. Z czasem jednak znów zaczną stawiać żądania podszyte partykularyzmem. W wielu miejscach rządowa machina zabuksuje. Czy uda się nadać relacjom z Kościołem charakter właściwy dla współczesnego państwa? Zacząć budować na dużą skalę mieszkania społeczne oraz komunalne, uregulować rynek czynszów i wesprzeć tych, którzy wolą zaciągnąć kredyt i mieć coś na własność? Zmienić politykę w stosunku do ochrony klimatu? Wesprzeć głębszą integrację w ramach UE? Zreformować system ochrony zdrowia? To mocno wątpliwe. A już zupełnie trudno sobie wyobrazić przywrócenie procedur rozpatrywania wniosków o azyl czy uznanie małżeństw jednopłciowych.
W krótkiej perspektywie mogą nas jeszcze czekać zawirowania przy okazji uznania wyniku wyborów, jeśli będą one nie po myśli Kaczyńskiego. Wydaje mi się jednak, że ten test przejdziemy suchą stopą. Państwo z Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie wyglądają na tak odważnych i nierozważnych, jak ich koledzy z Trybunału Konstytucyjnego czy KRS, by ślepo wykonywać polecenia z ulicy Nowogrodzkiej wbrew woli większości społeczeństwa; a nawet jeśli, to są poważne argumenty prawne, by ich stanowiska w tej materii zignorować.