Namiętność. O małej Nettie i polskim żołnierzu (cz. I – IV)
I.
Żołnierze angielscy wyjeżdżali. Dziewczęta, stojące przed „Pralnią Królewny Śnieżki” panny Scott, rozmawiały tylko o jednym. Każda z nich opowiadała o swych przeżyciach minionej nocy, ale żadna nie słuchała pozostałych. Każda z nich, przekonana o wyjątkowości swoich doznań, tak bardzo chciała się nimi podzielić, że nie miała głowy, by słuchać koleżanek, chyba że w odpowiedzi mogła opowiedzieć własną, lepszą historię.
Wyglądały na twarde dziewczyny. Starały się upodobnić do swoich ulubionych gwiazd filmowych, przy czym czasem styl jednej z gwiazd kłócił się ze stylem innej, chociaż same dziewczyny były niepodobne do żadnej z nich.
Kok w stylu Garbo i usta w stylu Joan Crawford dziwnie wyglądały na twarzy dziewczyny o zadartym, prawie płaskim nosie. A jako że większość z nich nie umyła twarzy, a w najlepszym razie pobieżnie ją przypudrowała, to wyglądały nieświeżo w przytłumionym, porannym, jesiennym świetle. Nędzne karykatury olśniewających dziewcząt z billboardów przed kinami, z którymi się utożsamiały, mocno gestykulowały opowiadając o żołnierzach, którzy przedpołudniem mieli opuścić miasto.
– Freddie chciał mi dać pierścionek zaręczynowy – powiedziała Meg Patrick – ale ja mu powiedziałam prosto z mostu, że nie chcę się wiązać. Jeszcze przyjdzie na to czas, powiedziałam, za jakieś pięć lat, kiedy już się wyszaleję.
– Tylko żebyś nie przesadziła z tymi swoimi szaleństwami – rzekła, śmiejąc się, Aggie Foster.
– Lepiej czasem przesadzić, niż w ogóle nie szaleć, tak jak niektóre osoby, które mogę wskazać palcem!
Meg wzruszyła triumfalnie ramionami, a na pospolitej twarzy Aggie wykwitł rumieniec. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wstrzymała się, gdy dwie koleżanki przyłączyły się do rozmowy.
– Cześć, Nettie, dobrze się wczoraj bawiłaś? – zapytała niższej z dziewczyn, która miała kasztanowe, kędzierzawe włosy, zwinięte w masę loków, i bladą buzię, z wargami pośpiesznie pociągniętymi szminką. Nosiła biały płaszcz nieprzemakalny, ściśnięty paskiem na szczupłej talii. Pod rękę trzymała dziewczynę o nalanej twarzy i z lekkim zezem.
– Tak, dobrze się bawiłam – zachichotała Nettie. – A co myślałyście?
– Myślałam, że może ci się coś przytrafiło – rzekła Meg. – Wyglądasz blado, jak ścierka. Na pewno wcale nie spałaś.
– Daj spokój, pilnuj własnego nosa – zachichotała Nettie i kołysząc się na wysokich obcasach swoich czarnych, lekko znoszonych zamszowych butów pokrytych wczorajszym błotem, weszła do pralni. – Chodź, Bell, wchodzimy, bo Piękna Nancy wejdzie na wojenną ścieżkę.
– Tak, chodźcie – powiedziała Meg, podążając za nimi – albo będzie gderać do końca świata: „Czy uważacie, dziewczynta, że to jezd insdyducja charytatywna?” – naśladowała niski, nosowy głos panny Scott. – „To jezd pralnia, nie ochronka”.
Nettie nuciła sobie pod nosem, sortując na swoim stanowisku rzeczy przeznaczone do prasowania. Znowu jest w tym cholernym miejscu! Po tym, co wydarzyło się wczoraj wieczorem… Na kilka minut oparła się o deskę do prasowania i rozmyślała o tym. Potem jej ręka automatycznie chwyciła za żelazko. Pogrzebała w koszu z ubraniami do prasowania. Lepiej wziąć się do pracy, bo w przeciwnym razie Piękna Nancy powie tak jak wczoraj: „Panno Douglas, znowu pani marzy? Myśli pani o tym, jakie stroje będzie pani nosić, jak już pani wyjdzie za mąż za księcia Windsoru?”.
Stara, sarkastyczna suka. Żeby nie to, że jest szefową, to inaczej Nettie by jej nawrzucała. Książę Windsoru! Nie, nie chcę żadnego księcia Windsoru, mam swojego własnego Harry’ego. Oh Harry, oh Harry, how can you love, Oh Harry, oh Harry, heavens above…[1] Zabrała się do prasowania bordowego kostiumu. Dobry ciuch. Należał do tej kobiety, która mieszka w dużym białym domu na Dunesk Road. Przydałby się Nettie. Podobno ta kobieta z Dunesk Road ma mnóstwo pieniędzy – ale gdyby rzeczywiście miała mnóstwo pieniędzy, to czy dawałaby swoje ubrania do czyszczenia i prasowania? Gdyby Nettie miała mnóstwo pieniędzy, to by tak nie robiła. Żeby tylko Harry mógł jej darować takie ciuchy. Oh Harry, oh Harry…heavens above…
Poznała go dwa miesiące temu w barze z frytkami Berta. Był już w Blytheden trzy miesiące, ale dopóki się nie poznali, z nikim się nie zaprzyjaźnił. Nie rozumiała, jak mogła go wcześniej nie zauważyć; sądziła, że znała z widzenia wszystkich żołnierzy. Chyba dlatego, że był bardzo nieśmiały. Radio grało Untill You Fall in Love[2], więc może to ośmieliło go do odezwania się. Był z kilkoma innymi żołnierzami, a ona z Meg, Bell i Aggie. Była na łowach, jak powiedziała jej matka. Ale od chwili, kiedy poznała Harry’ego, już nie chodziła na łowy. Dni łowów już się dla niej skończyły. Until you fall in love the nights all seem to be the same… Until you fall in love there’ll be no lover’s lane…
Ale wczoraj wieczorem w mieście była pełna rozpusta! Wszyscy żołnierze angielscy w Blytheden żegnali się ze swoimi dziewczynami. W najdziwniejszych miejscach natknąć się można było na obściskujące się w ciemnościach pary. Ona i Harry mieli szczęście. Stali na rogu blokady drogowej na Dunesk Road. Od czasu do czasu prześlizgiwały się po nich przytłumione światła samochodów, ale blokada drogowa osłaniała ich od wiatru. Nettie wciąż jeszcze czuła na plecach wilgoć cegieł, do których przyciskał ją Harry.
– Będziesz do mnie codziennie pisała, prawda Nettie? – powiedział swoją londyńską gwarą cockney, co tak ją rozśmieszyło, że roześmiała się, zanim doszło do niej, co powiedział.
Oczywiście, że będzie pisała. Chociaż nie za bardzo mogła sobie wyobrazić, o czym będzie pisała. Po wyjeździe żołnierzy nic się nie będzie działo w takiej małej mieścinie, jak Blytheden.
O dziesiątej dziewczęta słyszały, jak żołnierze maszerowali na końcu ulicy w drodze na dworzec. Śpiewali „Roll out the barrel”[3]. Dziewczęta spojrzały na pannę Scott, która siedziała w małym kantorku koło drzwi. Meg, która była zasłonięta suszarkami do bielizny, stanęła na stole i wyjrzała przez wysokie okno. Przetarła zaparowaną szybę łokciem.
– Ach, prawie nic nie widzę – powiedziała. – Oni wszyscy wyglądają tak samo. Nie idzie ich rozróżnić z tak daleka.
Bell weszła na stół i stanęła obok Meg, ale żadna z pozostałych nie ośmieliła się odejść od swoich desek do prasowania. Nettie oparła się o swoją, zastanawiając się, czy będzie w stanie usłyszeć głos Harry’ego pośród głosów innych żołnierzy. Ale to było niemożliwe…
„I będziemy dobrze się bawili…”. Aggie zanuciła ostatnie słowa śpiewanej przez żołnierzy piosenki w chwili, kiedy zaczęła ona powoli cichnąć w oddali.
Nettie westchnęła i potrząsnęła żelazkiem.
– Wesoło jak w piekle!
– Chciałabym pojechać z nimi do Egiptu – powiedziała Meg, złażąc ze stołu. – Powiedziałam to Freddiemu. Spytałam: Co byś powiedział, gdybym wylądowała obok Ciebie na środku pustyni? I wiecie, co odpowiedział?
– Założę się, że coś sprośnego – rzekła Aggie. – Twój Freddie to był kobieciarz.
– Skoro się tak łatwo gorszycie, to wam nie powiem – Meg nawilżyła prześcieradło, które było rozłożone na jej desce do prasowania, i wygładziła je swoimi wielkimi, czerwonymi dłońmi. – Powiedziałam mu, żeby trzymał się z dala od Egipcjanek. Nie wiadomo, co ukrywają za swoimi hidżabami[4] i jakie numery mogą wyciąć. Te, które widziałam na filmach, to było szemrane towarzystwo…
– Sądzicie, że byłoby mi dobrze w hidżabie? – zapytała Aggie.
– Na pewno lepiej. Ale najlepiej to wyglądałabyś z hidżabem w czasie zaciemnienia!
– Tak, ale to nie powinno przeszkadzać Polakom, którzy przyjeżdżają – powiedziała Bell. – Ciekawe, jacy oni będą?
– A jakie to ma znaczenie? – rzekła Nettie.
– Ponoć ma ich tu przyjechać dwa tysiące – powiedziała Aggie.
– Nie interesują mnie żadni Polacy – powiedziała Netie. Westchnęła i przeciągnęła powoli swoje żelazko po desce do prasowania. – Obojętne mi, czy spotkam któregoś z tych Polaków. Najlepiej by było, gdyby wrócili do tej swojej Polski.
Całe przedpołudnie pracowała jakby w otępieniu. Nie mogło do niej dotrzeć, że wieczorem nie spotka się – tak jak zwykle – z Harrym. Dziwne będą ulice bez słów wypowiadanych tych ostrym, angielskim akcentem. Już więcej nie będzie spacerować po Dunesk Road, objęta ramieniem Harry’ego. Nie będzie wystawania w bramie, całowania i tulenia, aż mama nie zawoła, że już najwyższy czas, by weszła do domu.
Mdliło ją na samą myśl o tym, jak daleko jest Egipt… Bóg raczy wiedzieć, co się z nim tam może stać… Chociaż może wojna się skończy, zanim tam dotrze…
Elsie McClure dogoniła Bell i Nettie, kiedy szły do domu podczas przerwy obiadowej.
– Na jutro wieczór zwołuję zebranie w sprawie związku zawodowego – powiedziała.
– Ach, ty i ten twój związek – wzruszyła ramionami Nettie. – Nie mam na to czasu.
– Ale powinnyśmy mieć związek – powiedziała Elsie, a jej zadarty nosek błyszczał na małej, poważnej twarzy. – Tylko to będzie w stanie zmusić starą Scott do ustępstw.
– To prędzej ona może zmusić was do ustępstw – powiedziała Bell, wysuwając swą rękę spod ręki Nettie. – Na razie, serwus!
W drodze do domu Elsie wciąż mówiła Nettie o związku, ale ta jej nie słuchała, podskakując tanecznym krokiem na swoich wysokich obcasach.
– Do diabła, związki są dobre dla mężczyzn – rzekła. – Dlaczego mamy sobie zawracać głowę związkami?
II.
Po wejściu do domu Nettie zastała panią Baxter, przyjaciółkę mamy, siedzącą przy kominku i pijącą herbatę.
– Więc twój chłopak wyjechał, tak Nettie? – powiedziała.
– No… – Nettie spojrzała z rozczarowaniem na talerz, który mama położyła na stole. – Znowu mielone!
– Tak, mielone! – powiedziała pani Douglas. – A czego się spodziewałaś? Jestem przekonana, że staram się dbać o Ciebie najlepiej jak mogę, za te małe pieniądze, które zarabiasz.
– Ale przecież wisz, że ja nie lubię mielonego.
– Nie pitol. Jeżeli już chcesz kręcić nosem, to kręć nosem na starą Scott. Założę się, że ona nie jada mielonego na obiad.
– Myślę, że będziesz musiała się hajtnąć – powiedziała pani Baxter, śmiejąc się. – Wtedy będziesz mogła sobie jeść to, co lubisz.
– Akurat, na dużo będzie mogła sobie pozwolić za żołnierski żołd – prychnęła mama.
– Będziesz musiała znaleźć sobie Polaka, Nettie – rzekła pani Baxter.
– Już ja jej dam Polaków! – powiedziała mama. – Polacy nie mają wstępu do tego domu. Nie ufam tym cudzoziemcom. Dzisiaj są, jutro już ich nie ma. Zgraja barbarzyńców.
– Ale chociaż są lepsi od Francuzów – stwierdziła pani Baxter.
– Tak, Francuzi są fałszywi. A w ogóle to nie w porządku, że wpuszczają tych cudzoziemców między uczciwych ludzi.
Mama nalała sobie kolejną filiżankę i wypiła ją, stojąc tyłem do kominka, szeroko rozłożywszy ręce z kościstymi łokciami.
– Słyszałam, że Polacy dostają dziewięć szylingów dziennie – powiedziała pani Baxter, wyciągając pustą filiżankę po więcej herbaty.
– Harry musi iść do polskiej armii – roześmiała się Nettie. – Z dziewięcioma szylingami dziennie uważałby się za milionera.
– To nie może być prawda – rzekła mama. – Dziewięć szylingów dziennie! To nieprzyzwoicie dużo!
– Harry mógłby oddawać mi sześć – powiedziała Nettie.
– Wtedy mogłabyś jeść to, na co masz ochotę – mama podniosła pusty talerz. – Chociaż widzę, że wsunęłaś swój mielony niezależnie od tego, czy ci smakował, czy nie.
– Widziałam dzisiaj przed południem kilku Polaków – rzekła pani Baxter. – To część grupy zwiadowczej. Było wśród nich kilku przystojniaków. Nie miałabym nic przeciwko temu, by znowu być w twoim wieku, Nettie!
– Mnie oni wcale nie obchodzą – Nettie napełniła filiżankę herbatą.
– Nie chcę mieć nic do czynienia z żadnymi Polakami.
III.
Ale tego wieczora wszystkie pozostałe dziewczyny rozmawiały o Polakach. Niektóre widziały, jak wysiadali z pociągu.
– Oni wyglądają tak samo, jak nasi żołnierze – powiedziała Aggie – tylko że na ramionach mają czerwone naszywki z napisem „Poland”.
– A ty sądziłaś, że jak będą wyglądać? – zadrwiła Meg. – Jak dywersanci?
– E tam, ona by nie rozpoznała dywersanta, nawet gdyby go spotkała – rzekła Bell.
– Ale widziała Piękną Nancy, nieprawdaż? – Meg rozejrzała się, by sprawdzić, czy panna Scott mogła to usłyszeć. – Chociaż ona to gumowe ucho, nie może żyć bez szpiegowania innych.
Nettie nie przysłuchiwała się tej rozmowie. Polacy jej nie interesowali. Pracowała w skupieniu, nucąc sobie pod nosem i uśmiechając się do samej siebie.
Dopiero wybuch śpiewu za oknem sprawił, że przestała prasować i wyjrzała przez okno.
– Co to? – zapytał ktoś.
– To pewno kolejni Polacy idą z pociągu.
Dziewczyny mimowolnie przesunęły się w stronę drzwi, ale kiedy panna Scott wyszła ze swego kantorka, znowu chwyciły za swe żelazka, zginając plecy. Śpiew narastał i wyraźnie było słychać, że żołnierze śpiewają „Roll Out the Barrell”. Dziewczęta spojrzały po sobie.
– Boże! – powiedziała Meg. – Przez moment myślałam, że to wracają nasi żołnierze.
– Podoba mi się, że potrafią śpiewać po angielsku! – zauważyła Aggie.
– Anglicy by nie potrafili tak zaśpiewać – rzekła Bell. – Ci śpiewają znacznie lepiej od Anglików.
Dziewczęta zaczęły się o to spierać, ale Nettie nie powiedziała ani słowa. Wiedziała, że Anglicy śpiewają lepiej, znacznie lepiej od Polaków. Ale jednocześnie z przyjemnością słuchała, jak śpiewają. Sama zaczęła nucić tę melodię. Po ostatnich słowach piosenki nastąpiła chwila ciszy, po czym Polacy zaczęli śpiewać pieśń, której żadna z dziewcząt nie znała. Było w niej coś obcego, była przepełniona nostalgią i tęsknotą. Głosy to wznosiły się, to opadały żałośnie.
– Na Boga, a cóż to jest? – zapytała Meg.
Panna Scott stała samotnie w drzwiach, wyglądając na zewnątrz. Słysząc pytanie Meg, odwróciła się z ironicznym uśmiechem na jej chudej, ziemistej twarzy.
– Gdybyście, dziewczęta, słuchały radia w niedzielę wieczorem, zamiast się włóczyć, to byście wiedziały, że to jest polski hymn – powiedziała.
IV
– Chyba umyję sobie włosy – powiedziała Nettie po podwieczorku.
– Bell wpada po mnie o ósmej. Akurat wystarczy mi czasu, by zdążyć przed jej przyjściem. Zaczęła nalewać wodę do umywalki, ale jej młodsza siostra, Chrissie, wrzasnęła:
– Nie ma mowy!
– Dlaczego nie?
– Pomóż mi pozmywać naczynia, ty leniwa suko. Ja też chcę wyjść.
– Nie pomogę – rzekła Nettie.
– Będziesz musiała! – Chrissie podbiegła do drzwi do sypialni i poskarżyła się:
– Mamo, ona mówi, że będzie teraz myła włosy!
– Już ja jej umyję włosy! – krzyknęła mama, wchodząc do kuchni. – Już, jazda zmywać naczynia, żeby mi ta kuchnia nie wyglądała jak chlew.
– Do diabła – jęknęła Nettie.
– No już – rzekła mama. – Przecież wiesz, jak długo zajmuje ci mycie włosów. Możesz to zrobić w niedzielę. Możesz wcześniej wstać i zrobić to zanim reszta z nas wstanie.
Z ponurą miną, łkając, Nettie pomagała siostrze zmyć naczynia. Chrissie milczała, kręcąc się tu i tam, a jej wysokie obcasy stukały triumfująco po wyblakłym linoleum. Nettie akurat wkładała ostatnie talerze do kredensu, kiedy Bettie zastukała do drzwi i weszła.
– Jeszcze nie jesteś gotowa? – zapytała.
– Jeszcze chwilka – Nettie włożyła swój biały nieprzemakalny płaszcz i naprędce przypudrowała twarz.
– Już.
– Czy macie latarkę? – krzyknęła za nimi mama.
Nettie sprawdziła w kieszeni.
– Nie, ale nie potrzebuję!
– Dobrze, ale jak się przewrócicie w ciemnościach, to nie mówcie, że was nie ostrzegałam. To nie będzie moja wina. I wracajcie wcześnie do domu, nie szwendajcie się po ulicach w nieskończoność. Pamiętajcie, że może być alarm bombowy.
– W porządku – Nettie zatrzasnęła za sobą drzwi i wzięła Bell pod rękę. Odczekały chwilę, by ich wzrok przyzwyczaił się do zaciemnienia. Później, podpierając się wzajemnie, poszły w kierunku głównej ulicy, stukając wysokimi obcasami o chodnik. Nettie żałowała, że to nie Harry’ego trzyma pod rękę i że to nie Harry’ego dotyka. Ramię Bell było tak wiotkie, że wydawało jej się, że gdyby tylko Bell się potknęła, to obie by upadły.
– Pójdziemy do kina? – spytała.
– Nie mam pieniędzy – odparła Bell. – A poza tym i tak już widziałam film, który leci w Scali, a na ten w Ritzu nie mam ochoty.
– To dokąd pójdziemy?
– Powłóczymy się trochę.
– No co ty? – rzekła Nettie.
Ale w końcu poszły główną ulicą, później obok Chapelgate, a później znowu główną ulicą. Było ciemno choć oko wykol, ale kręciło się sporo ludzi. Słychać było głosy i śmiech, i stukot ciężkich żołnierskich butów. Zaczęło padać.
– Wiedziałam, że będzie padać – powiedziała Bell. – Zanosiło się na deszcz.
Stanęły w wejściu do sklepu spożywczego Veitch’a. Nettie pamiętała, jak często tam stawały, zanim poznała Harry’ego. W ciemnościach, czekając, aż coś się wydarzy. I przed wojną, kiedy światła latarni pozwalały zobaczyć każdego.
– Ech, chodźmy do domu – powiedziała. – Idziemy do domu.
– Och, poczekaj chwilkę – rzekła Bell. – Słuchaj!
Minęło ich kilku żołnierzy rozmawiających – jak się wydało dziewczętom – po polsku. Bell zachichotała i powiedziała:
– Piękny wieczór mamy.
Żołnierze zatrzymali się na chwilę i roześmiali. Ale zaraz poszli dalej.
– Ci w każdym razie nie rozumieją po angielsku – powiedziała Bell.
– Ej, chodźmy do domu – powiedziała Nettie.
– Jeszcze chwilkę. Co się dzisiaj z tobą dzieje? Kiedyś ci się tak nie śpieszyło.
Nettie nic nie odpowiedziała. Nie było sensu rozmawiać z Bell o Harrym. Nie zrozumiałaby. Bell była zbyt płocha. Nigdy jej nie zależało na stałym chłopaku. To dziwne, jak wielu chłopców miała ze swoją nalaną twarzą i tą figurą. Harry kiedyś ją nazwał „krową z piegowatym rogiem”. Oh Harry, Oh Harry, how can you love…
Zaczęła nucić tę melodię, a Bell się przyłączyła, kołysząc ramionami i stukając stopami do rytmu: „Oh Johnie, oh Johnie, how can you love!”. Ale ona śpiewała prawidłowe słowa piosenki. „Oh Johnie, oh Johnie”.
Kilku żołnierzy po drugiej stronie uliczki roześmiało się i stanęło. Bell śpiewała głośniej, stepując, chichocąc powabnie między słowami.
– Ej, chodźmy już do domu – rzekła Nettie.
Ale Bell nadal śpiewała, stepując na chodniku. Śmiejąc się, żołnierze zamienili między sobą kilka słów. Jeden z nich zrobił krok z chodnika, ale inny coś powiedział i ten pierwszy się zatrzymał. – Dobry wieczór! – krzyknął jeden z nich.
– Dobry wieczór! – krzyknęła Bell. – Jaki cudowny wieczór!
Żołnierze roześmiali się. „Cuudowny wieczór” – powtarzali między sobą. Zaczęli odchodzić, śmiejąc się i powtarzając to wyrażenie.
– No to chodźmy do domu – rzekła Nettie.
– Oj, co ci się tak śpieszy?
– Co to za sens stać tutaj w deszczu? Zimno mi.
– W porządku, to chodźmy do Berta.
– Dobrze – rzekła Nettie.
Rozpadało się na dobre. Prześlizgiwały się przez kompletną ciemność, chowając gołe głowy przed deszczem, a podeszwy ich tanich bucików nasiąkały wilgocią. Ocierały się o ludzi, śpieszących się podobnie jak one. W świetle włączanych od czasu do czasu latarek widać było strugi deszczu, padające na mokre płaszcze i nogi. Ucichły śmiechy i hałas, słychać było tylko chichot tych par, które schroniły się w bramach.
Meg i Aggie siedziały w tylnej sali restauracji „Fish and chips” Berta. Nikogo więcej tam nie było. Na dźwięk otwieranych drzwi Meg z ciekawością spojrzała w ich stronę, ale zobaczywszy, kto wchodzi, z przymrużonymi oczyma i papierosem w kąciku ust, wróciła do lektury starego numeru tygodnika „John Bull”[5].
– O, to wy – powiedziała.
– Tak, to my – odpowiedziała Nettie. – A ty myślałaś, że kto? Clark Gable[6]?
– Szkoda, że to nie on!
– Jeszcze nie macie Polaka? – roześmiała się Bell, siadając koło Aggie i kładąc swe grube łokcie na biało-niebieskiej ceracie w kratkę, przykrywającej stół.
– Polaka! – Meg skrzywiła twarz z jeszcze większym niesmakiem.
– Pełno jest ich na ulicach, ale jest tak ciemno, że nawet nie można im się przypatrzeć. Tutaj nie było nikogo, oprócz tego młodego, małego człowieczka z krzywymi nogami, który pracuje w fabryce torped.
– Co będziesz jadła, Nettie? – spytała Bell.
– Chyba tylko lody.
– To niezdrowo na żołądek w taki zimny wieczór – powiedziała Aggie.
– Lepiej zjedz coś cieplejszego.
– Wiemy – powiedziała Meg, wciskając energicznie niedopałek papierosa w popielniczkę z napisem „Take a Peg of John Begg”[7]. – Ale gdzie dostaniemy coś ciepłego? Ja już mam dość. Jak tylko skończę lemoniadę, to idę do domu.
– Ale cholernie deszczowy wieczór – powiedziała Aggie. – A tak chciałam, by było ładnie.
– A co by to była za różnica? – Meg zaczęła pudrować twarz. – No już, kończ swoje frytki i spływamy.
Nettie nabrała łyżeczką nieco lodów, po czym sięgnęła po egzemplarz „Johna Bulla”, który Meg położyła na stole. – Cholera – rzekła – Już to wcześniej czytałam. To leży tutaj od tygodni. – Hej, panie Bert, nie myślał pan o kupieniu świeżych czasopism do tej speluny?
– Po co ci czasopisma? – rzekła Meg. – Nie idziesz ze mną i Aggie?
– Pójdę, jak tylko skończę – Nettie włożyła łyżeczkę lodów do ust i położyła je na języku, by móc dłużej rozkoszować się ich smakiem.
– Ciekawa jestem, co porabia Harry? – powiedziała, obejmując rękami swą głowę i przyglądając się sobie w wielkim lustrze.
– O tej porze powinni być już w Londynie – powiedziała Bell.
– Miejmy nadzieję, że nie zostaną zbombardowani – rzekła Meg. – To by dopiero było, gdyby Freddie został zbombardowany, zanim zdąży wyjechać do Egiptu.
Bert włączył radio, stojące za kontuarem. Nachylił się i oparł obok odbiornika na grubym łokciu, czekając na wiadomości BBC o dziewiątej wieczorem.
– Wyłącz to pan, panie Bert – krzyknęła Nettie. – Włącz pan coś wesołego, nie to ględzenie. Już mam dość tych wiadomości. To pierwsza rzecz, którą słyszę z samego rana, kiedy mój stary je śniadanie. Nie może zjeść śniadania nie słuchając porannych wiadomości o siódmej. Potem, kiedy wpadam na przerwę obiadową, wszyscy słuchają wiadomości o pierwszej po południu. Albo to, albo pani Baxter. Sama nie wiem, co gorsze. Potem znowu to samo, kiedy wracam do domu o szóstej. Już mam tego dość. I tak nie mogą powiedzieć nic nowego.
– Masz rację, może posłuchamy jakiegoś jazzu? – rzekła Meg.
– To jest lepsze – powiedziała Bell, kiedy Bert złapał jakąś zagraniczną stację. I zaczęła strzelać palcami i potrząsać ramionami. „Who’s little whatsit are you?Who’s little boogy-boo?”[8].
– Mała dziewczynko, szukam przyjaciela – Aggie przyłączyła się do śpiewu, a jej pociągła twarz wydawała się jeszcze dłuższa, kiedy otwierała swoje wielkie usta. Nagle przestała śpiewać w połowie ostatniego słowa, zostając z szeroko otwartą buzią. Do knajpy weszło trzech polskich żołnierzy. Bell trąciła ją lekko i zaczęła śpiewać głośniej, przyglądając się Polakom, którzy szykowali się, by usiąść przy sąsiednim stole.
– Who’s little whatsit, are you?
I zachichotała, kiedy zasalutowali dziewczętom przed wysunięciem krzeseł.
Nettie, wciąż przyglądając się swemu odbiciu w lustrze, zerknęła na żołnierzy, którzy ściągnęli swoje maski gazowe i zdjęli ciężkie wojskowe płaszcze, strzepując z nich wodę. Byli całkiem przystojni. Na przykład ten brunet. Nabrała jeszcze jedną łyżeczkę lodów, a następnie wygładziła kopczyk grzbietem łyżeczki. Zlizała lody ze swoich warg i poczuła zimno na zębach.
– Jaki miły wieczór! – roześmiała się Bell.
Żołnierze uśmiechnęli się. Najwyższy, młodzieniec o rumianej twarzy, w rogowych okularach i o krótko ostrzyżonych, jasnych włosach, powiedział:
– Dobry wieczór. Piękna szkocka pogoda.
Meg gwałtownie ruszyła głową i wypuściła w kierunku sufitu kłąb dymu.
– Powiedz mamie, że jest piękna pogoda!
– Mamie? – Polacy wyglądali na zdziwionych. – Powiedz mamie? Co proszę?
Bell i Aggie zachichotały.
– Nie uda Wam się im tego wytłumaczyć – powiedziała Bell.
– Tak często mówi moja mama – rzekła Meg. Spojrzała bezradnie na Nettie, ale Nettie przyglądała się odbiciu bruneta w lustrze. Uśmiechał się do niej, nie słuchając kolegi, który coś do niego mówił po polsku.
Blondyn pochylił się i zapytał:
– Parlez-vous français?
– Parli wu fransi! – Bell i Aggie trąciły się łokciami.
– Łi, łi, skaczą pchły – powiedziała Meg.
– Pchły? – żołnierz potrząsnął głową. – Co proszę?
– Nieważne – rzekła Meg. – To też powiedzenie mojej mamy – wytłumaczyła koleżankom. – Szkoda, że jej teraz tu nie ma, bo świetnie by się z nimi dogadała.
– Ach, my się też z nimi dogadamy – rzekła Bell, spoglądając na żołnierzy.
Jasnowłosy Polak nadal wyglądał na zagubionego, ale ruchem rąk pokazał, że chciałby zsunąć oba stoły. Zrobili to, a on usiadł między Meg i Aggie. Najniższy, o nalanej twarzy i grubych wargach, siadł obok Bell. Miał tłustą cerę i rozpłaszczony na końcu nos. Brunet usiadł przy Nettie. Uśmiechnęli się do siebie. Miał duży pieprzyk na prawej skroni i – co zauważyła, kiedy usiadł przy niej – był niedogolony.
Jasnowłosy żołnierz pokazał na siebie:
– Stanisław.
Następnie pokazał na pozostałych:
– Jan, Paul.
Brunet miał na imię Jan.
Meg zachichotała i wskazała na siebie:
– Margaret.
– Marageret? Stanisław powtórzył to kilka razy, po czym uśmiechnął się nagle:
– Ach, Marguerite!
I spojrzał z ciekawością na Bell.
– Isabel – rzekła.
– Ysabelle – powiedział.
Bell zachichotała i zrobiła niewinną minkę. Stanisław spojrzał na Aggie. Zarumieniła się i spuściła wzrok.
– O– Olive – wyszeptała.
Meg uniosła brwi i spojrzała na Nettie, ale Nettie robiła łyżeczką wzory na lodach. Przymrużonymi oczami patrzyła, jak Jan stuka palcami o stół koło niej. Miał brudne paznokcie, a skóra dookoła nich była szorstka i zabrudzona.
– Olive? – rzekł Stanisław. – Ach, Olga!
– Olga! – powiedziała Aggie, po czym zachichotała i szturchnęła go.
– Co proszę?
Nettie podniosła wzrok, ale nie odpowiedziała na pytanie Stanisława. Popatrzyła na Jana i powiedziała:
– Nettie.
Uśmiechnęli się do siebie. Ale ma ładne zęby – pomyślała. Zupełnie inne niż Harry. Harry miał z przodu trzy sztuczne, źle dopasowane zęby. Westchnęła, przypominając sobie, jak często ona i Harry tu przesiadywali. Oh Harry, oh Harry…
– Frytki! – zawołał Stanisław. – Jeden… dwa… – powoli zaczął liczyć.
– Frytki! Siedem porcji.
I pokazał Bertowi siedem palców.
– Ja już się najadłam – rzekła Nettie. – Dziękuję, nie chcę.
– Co proszę? – zapytał Stanisław.
– Ona już więcej nie chce – powiedziała głośno Meg, wskazując na Nettie i potrząsając głową. – Ona już więcej nie chce – powtórzyła głośniej.
– Nie? – wyglądał na rozczarowanego.
– Oj tam, daj spokój – powiedziała Nell. – Dasz jeszcze radę zjeść trochę frytek. Już nieco czasu minęło od twojego podwieczorku.
– Dobrze – kiwnęła głową Nettie, po czym odwróciła się w stronę Jana i uśmiechnęła.
Podczas jedzenia frytek Stanisław i Paweł powtórzyli wszystkie angielskie zwroty, które znali, i dziewczęta chichotały, słysząc, jak wymawiają poszczególne słowa i jak poszczególne zwroty są ze sobą mieszane.
Co chwilę Stanisław mówił:
– Dobry wieczór, Marguerite. Piękna szkocka dziewczyna. I love you – był bardzo dumny z tego ostatniego zdania – W porządku? – zapytał na koniec – W porządku?
– Bardzo dobrze – rzekła Meg, sięgając po jeden z jego papierosów.
– A może teraz nauczycie nas tych zwrotów po polsku?
– Po polsku? – Stanisław uśmiechnął się szeroko. – Kocham Cię, to wszędzie brzmi tak samo – i położył rękę na kolanie Meg, mrugając porozumiewawczo.
– Ej tam, nie tak szybko – krzyknęła Meg. – Szybko się bierzesz do roboty. Nie bądź taki namiętny!
– Nami…ętny? – zapytał. – Namię… Ach, namiętność!
– Nammy co? – rzekła Meg. – O rany, nigdy nie będę w stanie tego wymówić. Łatwiej będzie wam nauczyć się angielskiego niż nam polskiego.
– Miałam zamiar powiedzieć to samo – rzekła Bell. – Sama się zastanawiam, jak oni mogą zrozumieć siebie samych. Zauważyłam, że niektóre sklepy już mają szyldy z polskimi napisami. Wygląda to koszmarnie. Jak łamigłówka.
– Myślę, że on uważa, że właśnie rozwiązuje łamigłówkę – Meg wyciągnęła rękę Stanisława na stół. – A teraz trzymaj ją tutaj – powiedziała, kładąc swoją dłoń na jego dłoni.
Jan nie chwalił się – tak jak jego koledzy – swoją znajomością języka angielskiego. Jadł swoje frytki powoli, pomiędzy kęsami uśmiechając się do Nettie. Tylna sala restauracji zaczęła się zapełniać. Kilka innych dziewczyn z pralni oraz dziewczyn, które Nettie znała ze sklepów i innych miejsc, weszło z polskimi żołnierzami. Radio grało głośniej, ale i tak trudno było je usłyszeć w harmidrze głosów i śmiechów. Wszyscy się śmiali. Większość dziewcząt mówiła głośniej niż normalnie, w nadziei, że Polacy prędzej je zrozumieją. Pomiędzy odzywkami do dziewcząt polscy żołnierze szybko rozmawiali ze sobą, śmiejąc się wesoło. Kilku z nich zaczęło śpiewać polską piosenkę, zagłuszając dziewczynę, która nuciła piosenkę w radiu.
Nettie pochyliła się do tyłu i przymknęła oczy, słuchając dziwnych słów w obcym języku. Było coś natarczywego i smutnego w tej pieśni, coś, co sprawiało, że chciało jej się płakać. Chciała oprzeć głowę na męskim ramieniu. Szkoda, że nie było Harry’ego… Usłyszała, jak Jan nuci melodię.
– Podoba ci się? – zapytał, kiedy otworzyła oczy.
– Jest bardzo ładna.
– Ładna? – rzekł. – Tak, ładna. To o polskim żołnierzu, który opuszcza swoją dziewczynę. Na wojnę. Baaardzo smutne. Obiecuje, że wróci. Kocham Cię. Po angielsku I love you.
– Ko ham sib yeah – Nettie starała się powtórzyć.
– Dobrze – powiedział – Bardzo dobrze!
Stanisław stanowczym krokiem podszedł do lady i kupił paczkę tabliczek czekolady. Położył po jednej przed każdą z dziewczyn.
– Dobrze – rzekł. – Bardzo dobrze?
– Bardzo dobrze – powiedziała Meg, rozpakowując czekoladę. Wyciągnęła ją w stronę Stanisława – Jesteś głodny?
– Tak – kiwnął głową Stanisław.
Nettie powoli rozpakowała swoją czekoladę i podzieliła się nią z Janem. Była zadowolona, że był cichszy od Stanisława i Pawła. Odzywał się tylko od czasu do czasu, rozglądając się i uśmiechając, słysząc wybuchy śmiechu ludzi siedzących przy innych stolikach. Głównie patrzył na Nettie, z czułością w swoich ciemnych oczach. Jego udo przylegało do jej uda. Poczuła się nieswojo, zapewne po zjedzeniu czekolady. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce, czuła jak jej serce mocno bije. Tak samo jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Harry’ego… Ale jednak inaczej; tak, wtedy czuła inaczej…
Poczuła potrzebę powiedzenia czegoś. Odwróciła się więc do Bell i powiedziała:
– Do licha, strasznie tu gorąco.
– Tak, robi się ciut za gorąco – zachichotała Bell. – I to nie tylko dosłownie. Chyba już czas na nas. Robi się za tłoczno jak na mój gust.
Dziewczęta podniosły swe torebki i wstały. Trzej żołnierze poderwali się, strzelając obcasami i kłaniając się, kiedy odsuwali krzesła dziewcząt.
– Ratunku, czuję się jak członkini rodziny królewskiej – zaśmiała się Bell.
Jan podał Nettie dłoń, by pomóc jej przecisnąć się przez wąską przestrzeń między stołem i ścianą.
– „Nettee” – powiedział czule. – „Ko-ochana Nettee. Pójdziemy spacer? Tak?”
– Patrzcie no! – zawołała Bell. – Ależ oni są, ci Polacy! Powiedz mu, że już masz chłopaka.
– Idze, idze – rzekła Nettie. – Trzymaj język za zębami.
Uśmiechnęła się do Jana.
– Dobrze.
– Dobrze?
– Tak – kiwnęła głową.
Dziewczyny chichotały i szturchały się, ściskając ciasno paskami swoje palta w oczekiwaniu, aż żołnierze włożą swoje wojskowe płaszcze i maski przeciwgazowe. Aggie krzyknęła coś radosnego do kilku dziewczyn, siedzących przy innym stole, a one odkrzyknęły:
– Do zobaczenia, zachowuj się!
– Zawsze się zachowuję – odpowiedziała, kiwając głową.
– Pewnie, ty nigdy nie masz szansy, by się nie zachowywać – zaśmiała się Meg i skierowała w stronę wyjścia. – Chodźcie!
Stanisław, Paweł i Jan przed wyjściem zasalutowali wszystkim, a inni żołnierze wstali i im odsalutowali.
– Dobranoc – krzyknęli wszyscy.
– Dobranoc – odpowiedziały dziewczyny. – Dobranoc, panie Bert!
– Dobranoc – odpowiedział, wychylając się zza baru, z uśmiechem na swojej nalanej twarzy. – Do zobaczenia!
Przestało padać i wyszedł księżyc, chociaż delikatne czarne chmury prześlizgiwały się po nim. Nettie zatrzymała się na chwilę, pozwalając przywyknąć oczom do ciemności. Jan położył rękę na jej łokciu, nachylając się nad nią w geście ochrony.
– Bardzo piękna – powiedział czule.
Nettie zachichotała, ostrożnie wybierała drogę po chodniku. Słyszała stukot swoich obcasów i walenie jego butów. One brzmiały inaczej niż saperki Harry’ego. Harry był nieco niższy od Jana, ale idąc z nią robił straszny hałas. Spojrzała na Jana. Jego białe zęby błyszczały w świetle księżyca. – Nettee – rzekł, kładąc jej rękę na swoim boku.
Słychać było śmiech i krzyki gromadki, która szła po drugiej stronie ulicy.
– Chodźcież tu, wy dwoje! – krzyknęła Meg. – Ruszajcie się!
Pół godziny później Nettie cichutko zamknęła za sobą drzwi wejściowe. Przez moment trzymała rękę na gałce drzwi, uśmiechając się.
– Dobranoc – wyszeptała. – Dobranoc.
To brzmiało znacznie lepiej niż angielskie „Good night”. Mimo to westchnęła, żałując, że to nie Harry był z nią na spacerze. Całus i uścisk były lepsze niż uprzejmy uścisk dłoni i strzelanie obcasami. Skrzywiła twarz ze smutku i na palcach przeszła korytarzem obok drzwi kuchennych, zza których dobiegało chrapanie ojca w wielkim łóżku małżeńskim.
Copyright © Estate of Fred Urquhart 2023
© tłumaczenie Leszek Wieciech 2023
Powyższy fragment noweli ukazał się w numerze 1/2024 „Res Humana”, styczeń-luty 2024 r.
Czytaj dalej: https://reshumana.pl/namietnosc-o-malej-nettie-i-polskim-zolnierzu-cz-v-xi/
Przypisy tłumacza:
[1] O Harry, O Harry, jak Ty potrafisz kochać, O Harry, O Harry, bierzesz mnie do nieba…Piosenka „Oh Johny, how can you love” z musicalu filmowego pod tym samym tytułem.
[2] Dopóki się nie zakochasz, wszystkie noce są takie same… Dopóki się nie zakochasz, nie będzie zaułka zakochanych…Piosenka Boba Crosby’ego z 1940 roku.
[3] Popularna w czasie II WŚ piosenka https://www.youtube.com/watch?v=xMAQln0eLJY – wersja oryginalna to czeska polka z 1927 roku „Škoda lásky”. W Polsce znana w wersji „Bando-bando”.
[4] Zasłona głowy, stosowana przez kobiety w krajach muzułmańskich.
[5] Brytyjski tygodnik o konserwatywnym charakterze.
[6] Amerykański aktor filmowy.
[7] Hasło reklamowe dystylarni whisky Royal Lochnagar.
[8] Czyim małym kimś jesteś? Kto jest małym boogy-boo? Popularna piosenka z przełomu lat 30. i 40. XX wieku.