Doktryna Trumpa

Istotą nowej Strategii bezpieczeństwa narodowego USA jest nacisk na strategiczną stabilność, która jest wypadkową rywalizacji i porozumień głównych aktorów na scenie światowej. Wraca z całą mocą fundamentalna zasada realistów: równowaga sił (balance of power). W międzynarodowej grze żaden z aktorów nie jest klasyfikowany jako stałe zagrożenie ani jako wieczny sojusznik. Wersja trumpowska równowagi sił jest bezwzględna, surowa, ponieważ lekceważy multilateralizm oraz inne narzędzia cywilizujące i mitygujące nagą siłę państw. W takim układzie każde państwo, zwłaszcza najsilniejsi gracze, maksymalizuje swoje korzyści kosztem pozostałych. Triumfują państwa, które nie oglądając się na innych, pomagają sobie samym. W terminologii stosunków międzynarodowych nazywa się to „self-help”.
Dostrzegam cztery główne zalety doktryny Trumpa:
– pogodzenie się Stanów Zjednoczonych, do niedawna hegemona w polityce światowej, z rzeczywistością, co oznacza rezygnację ze strategii światowej dominacji, selektywne respektowanie interesów innych aktorów i gotowość do podzielenia się wpływami;
– odejście od czarno-białego obrazu świata podzielonego na oś dobra/demokracje i oś zła/autokracje. Odrzucenie tego schematu, mistyfikującego skomplikowaną rzeczywistość stosunków międzynarodowych, zwiększa szansę na uniknięcie kolejnej zimnej wojny w rezultacie podziału świata na sztywne bloki;
– powiew świeżości w związku z wyzbyciem się pozorów i zdjęcie grubej warstwy hipokryzji z uzasadnienia dla amerykańskiej polityki, która była w rzeczywistości nakierowana na uzyskanie partykularnych korzyści;
– najważniejszy aspekt nowej doktryny dotyczy wiszącej obecnie w powietrzu groźby wybuchu trzeciej wojny światowej. Z zapisów dokumentu wynika dążenie do uniknięcia totalnego starcia gigantów na wszystkich potencjalnych frontach (także z Chinami). To bardzo ważna rewizja poglądów w stosunku do Strategii Trumpa pierwszej kadencji.
Do zasadniczych wad doktryny Trumpa (wykraczam poza dosłowne stwierdzenia zawarte w samym dokumencie i sięgam do praktyki administracji) zaliczam:
– porzucenie dorobku organizacji międzynarodowych (zwłaszcza ONZ), osłabienie stabilizującej funkcji prawa międzynarodowego, traktatów;
– zwiększenie ryzyka militarnych rozwiązań konfliktów regionalnych i wojen lokalnych wskutek zwiększonej skłonności do interwencji zbrojnej (przy wykorzystaniu najnowszych technologii);
– powrót do nieograniczonego wyścigu zbrojeń konwencjonalnych i nuklearnych;
– brutalizację języka i deprecjację dyplomacji;
– militaryzację polityki zagranicznej, czyli nieograniczone użycie siły w każdym wymiarze, nie tylko militarnym, w celu forsowania amerykańskich interesów.
Zatem doktrynę Trumpa, wyrażoną w Strategii, cechuje ambiwalencja, sprzeczności i brak spójności. Znamienny jest nacisk położony na unikanie wiążących zobowiązań, odrzucenie odpowiedzialności za dobro wspólne. Odejście od polityki interwencji w wewnętrzne sprawy innych państw, od nation- building, od narzucania norm i reguł nie jest konsekwentne. Na miejsce ideologii demokratyzacji wciska się bowiem katalog postulatów o charakterze wyraźnie tradycjonalistycznym i prawicowym, a nawet skrajnie prawicowym. W odniesieniu do migracji przewijają się wątki rasistowskie.
Na odrębną analizę zasługuje nadzwyczaj krytyczne, a właściwie pogardliwe potraktowanie Europy, a zwłaszcza europejskiego federalistycznego eksperymentu. Stany Zjednoczone nie widzą zalet powtórzenia amerykańskiej drogi na Starym Kontynencie. Przyszłość widzą wyłącznie w kategoriach ścierających się ze sobą państw narodowych.
Strategia poddaje krytyce elity europejskie za ich nastawienie na kontynuację wojny w Ukrainie i brak refleksji o tym, jak ułożyć w przyszłości stosunki z Rosją. Ironią losu jest rzecz jasna to, że wojna rosyjsko-ukraińska była pierwotnie wojną amerykańską by proxy. Stany Zjednoczone od dłuższego czasu widziały w Rosji bezpośrednie zagrożenie i starały się ją osłabić. Jednak prezydent Trump nie czuje się odpowiedzialny za destrukcyjną w wielu obszarach politykę poprzedników i wyklucza kajanie się za błędy przeszłości.
Strategia całkowicie pomija kwestię nierówności na świecie, biedy, wszelkie kwestie humanitarne, pomoc rozwojową, nie mówiąc już o międzynarodowych dobrach publicznych. Wydawało się znawcom, że reanimacja takiego porządku światowego w epoce globalizacji byłaby zgoła niemożliwa. Trump, mimo znanych ograniczeń, dokonuje niemożliwego. Jednak nawet zasada równowagi sił powraca nie w wersji oświeconej, znanej z Kongresu Wiedeńskiego, ale w radykalnej drapieżnej postaci.
Last but not least, nie ulega kwestii, że dla prezydenta Trumpa, oprócz zaanonsowania światu nowych zmienionych reguł gry, najistotniejszy jest pivot amerykański czyli odnowienie Doktryny Monroe, jako punkt wyjścia do zmiany polityki interwencjonizmu i generalnie przesunięcia punktu ciężkości polityki Stanów Zjednoczonych na sprawy „domowe” (w kraju i w obu Amerykach).
W tej analizie na gorąco pomijam aspekty regionalne doktryny Trumpa, w tym fragment omawiający politykę na Bliskim Wschodzie, który pomija związki Stanów Zjednoczonych z Izraelem i ludobójstwo w Gazie, czy wizję przyszłości narodu palestyńskiego.