logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Przygody Holendra w Afryce

| 16 listopada 2025
Fot. GetArchive

Wśród zachowanych przez Johna ugandyjskich dokumentów znajdował się obszerny wycinek z gazety, opatrzony jego zdjęciem. Artykuł, zatytułowany Top Position for Ugandan Resident, był niczym streszczenie najważniejszego okresu jego życia, przypadającego na pierwszą połowę lat siedemdziesiątych. John Jägers należał wówczas – jak sam o sobie mawiał – „do górnych pięciu tysięcy” mieszkańców Ugandy. Pozycję społeczną i rozpoznawalność zawdzięczał głównie własnej operatywności. Był właścicielem dobrze prosperującego biura reklamowego Marketing and Publicity Uganda Ltd. i – co też bardzo się liczyło – szczęśliwym mężem pochodzącej z arystokratycznej rodziny dziennikarki Radia Uganda i dumnym ojczymem jej czworga dzieci. Luksusowy bungalow, który wspólnie wznieśli dziewięć mil od stolicy kraju Kampali, John traktował jako miejsce na resztę życia. Ojczyste Niderlandy, nudne i przewidywalne, odwiedzał rzadko, okazjonalnie.

Nic nie zapowiadało, że wkrótce dotychczasowe życie legnie w gruzach. Początek zmian wyznaczał zamach stanu dokonany przez Idi Amina…

W Ugandzie przeżyłem cztery zamachy stanu. Pierwszy w kwietniu 1966 roku, tuż po tym jak zamieszkałem w Kampali. W wyniku tego zamachu kabaka (król) Edward Frederick Mutesa II – tradycyjny władca ludu Baganda, obrany pierwszym prezydentem po uzyskaniu niepodległości w 1962 roku, został odsunięty od władzy, a na czele kraju stanął dotychczasowy premier Milton Obote. Zgodnie z planem spiskowców, atakiem na pałac królewski miał dowodzić generał Opolot, ale kiedy odmówił, gdyż czul się emocjonalnie związany z kabaką, Obote postawił go pod strażą, a do ataku wyznaczył utalentowanego oficera, awansowanego jeszcze przez Anglików w Brytyjskiej Armii Kolonialnej, Idi Amina.

Jadąc o siódmej rano do biura, zobaczyłem wojskowe ciężarówki zmierzające w stronę pałacu królewskiego i zawieszone nad pałacem śmigłowce. Od kolegów w biurze dowiedziałem się, że wojska rządowe zaatakowały rezydencję króla bronioną przez oddziały gwardii. Przez kilka tygodni w Ugandzie trwały groźne zamieszki. Przetrwałem je, podobnie jak grupa białych ekspatów, w klubie golfowym. Na klubowym kempingu nocowałem w swoim Volkswagenie Combi Camper zupełnie wygodnie.

To była pierwsza ważna lekcja i przestroga: kiedy w Afryce zauważysz, że coś groźnego zaczyna się dziać, staraj się pozostać niewidocznym.

Kolejnego zamachu stanu, 25 stycznia 1971 roku, dokonał Idi Amin, mianowany rok wcześniej dowódcą sił zbrojnych. Prezydent Obote dowiedział się o zamachu w samolocie. Wracał z Singapuru, gdzie uczestniczył w konferencji krajów Wspólnoty Brytyjskiej. Kapitan usłyszał wiadomość przez radio i dyskretnie powiadomił prezydenta. Samolot natychmiast zmienił kurs i wylądował nie na ugandyjskim lotnisku w Entebbe, lecz w Nairobi.

Zamach miał miejsce w nocy z niedzieli na poniedziałek. W sobotę po południu wypłynąłem na Jezioro Wiktorii swoim jachtem, mając na pokładzie trójkę pasażerów: moją żonę Jane, Johna Okodoi, ówczesnego sekretarza stanu oraz jego przyjaciółkę. Zauważyłem, że John Okodoi jest dziwnie niespokojny i wciąż nasłuchuje tranzystorowego radia, niczego wszakże nie komentując. Na noc przybiliśmy do jednej z wysp. O świcie, kiedy wyszedłem na pokład, zobaczyłem we wschodzącym słońcu brodzące stado żurawi koroniastych, ptaków symbolizujących Ugandę. Złocisty blask ich koron zapisał się w mojej pamięci jako jeden z najwyrazistszych obrazów tej sielankowej eskapady. W drodze powrotnej do Kampali minął nas jeden i drugi terenowy land rover wypełniony żołnierzami. Nie wzbudziło to we mnie żadnych podejrzeń. Pamiętam jedynie, że nie mogłem wysłuchać wiadomości, gdyż Radio Uganda nadawało jedynie muzykę.

Przez pierwsze dni nie wiadomo było, co właściwie się stało i kto przejął władzę. Dopiero w środę w barze w Grand Hotelu, stałym miejscu moich rozmów z klientami, spotkałem Paula Ensubirwę, ministra do spraw informacji, który był moim dobrym znajomym. „Jak się miewasz w nowej sytuacji?”, zapytałem go, w nadziei, że lepiej objaśni mi sytuację. Roześmiał się i wykrzyknął: „Rządzą wojskowi, my wypadliśmy z interesu”.

Wyszedłem na miasto. Sklepy właśnie na nowo otworzyły się. Nagle na przejściu dla pieszych zauważyłem Feliksa Onamę, ministra obrony. Oname nie odpowiedział na moje powitanie. Zauważyłem, że idzie pod eskortą żołnierza, który trzyma pistolet, widoczny przez kieszeń munduru.

Napływały sprzeczne informacje, bardziej gmatwające obraz sytuacji w kraju niż ją rozjaśniające. W piątek udałem się na błonia dawnego lotniska na wzgórzu Kololo, gdzie miał odbyć się wiec. Przed południem pojawił się otwarty wojskowy dżip. Stojący za kierowcą Idi Amin w brytyjskim mundurze polowym pozdrawiał owacyjnie witający go tłum ludzi. Dżip zatrzymywał się co kilkadziesiąt metrów, a Idi Amin, olbrzymiego wzrostu i potężnej postury, dzięki czemu otrzyma później przezwisko Big Daddy, nachylał się z samochodu w stronę witających, jowialnie uśmiechał się, ściskał wyciągnięte ku niemu ręce i zamieniał kilka słów z uczestnikami wiecu. ,,Wreszcie mamy prawdziwą niepodległość!” – wołali entuzjastycznie zgromadzeni.

W mieście nie czuło się niepokoju. Przeciwnie, mieszkańcy stolicy witali zmianę władzy z radością i nadzieją. Rządy prezydenta Miltona Obote stały się koszmarem, toteż przejęcie władzy przez Idi Amina zarówno Ugandyjczycy, jak i biali rezydenci przyjęli z poczuciem ulgi i optymizmem co do przyszłości. Moja żona, pochodząca z uprzywilejowanej grupy ludności miejscowej i dobrze poinformowana dziennikarka, była pełna nadziei na nowy początek. Wierzyła w nowego, jak o nim wówczas mówiono, pierwszego prawdziwie afrykańskiego przywódcę narodu. 2 lutego 1971 roku Idi Amin ogłosił się prezydentem Ugandy, dowódcą wszystkich sił zbrojnych, szefem sztabu armii Ugandy i szefem sztabu lotnictwa, a 25 czerwca 1976 roku został prezydentem dożywotnim.

Pierwszy rok rządów nowej władzy wydawał się potwierdzać oczekiwania ludzi. Jednakże po roku zaczęły napływać pogłoski, że na północy, skąd pochodził były prezydent Milton Obote, dochodzi do zabójstw dokonywanych przez oddziały ugandyjskiego wojska, że znikają całe wioski. Północ była wszakże daleko, w stolicy sytuacja wyglądała normalnie, więc pogłoski nie budziły szczególnego zaniepokojenia. Pracowałem w biurze, spotykałem się z klientami, podpisywałem umowy… W kolejnym roku sporadycznie pojawiały się informacje, że również w innych regionach, raz w jednym, raz w drugim, znikają ludzie, zniknięcia zaczęły się mnożyć, szeptano, że za wszystko odpowiedzialna jest tajna policja Idiego. Rząd zdecydowanie zaprzeczał, ale pogłoski nie cichły.

W trzecim roku rządów Idi Amina masowe morderstwa były już tajemnicą poliszynela. Opowiadano, że za zniknięcia odpowiada tajne policja, która uprowadza i morduje ludzi, a ich zwłoki przewożone są w nieznane miejsce. Trochę później rozeszły się wieści, że nad ujęciem wody elektrowni w Jinja zatrzymują się ciężarówki pełne zwłok, że trupy wrzucane do wody płyną w kierunku Sudanu unoszone prądem Nilu i pożerane przez krokodyle. W miarę nasilania się tych pogłosek stawałem się coraz bardziej niespokojny, chociaż w biurze, w którym zatrudniałem jedenaście osób, starałem się utrzymać spokój. Życie toczyło się właściwie bez większych zmian, ale ludzie unikali przebywania w miejscach publicznych. Z drugiej strony tylko utrzymywanie kontaktów i przebywanie wśród ludzi dawało jakąś szansę na uzyskanie informacji poza oficjalnymi kanałami. Tylko w ten sposób można było dowiedzieć się, że ktoś nagle zniknął lub że doszło do kolejnego zamachu na życie prezydenta. A prób uśmiercenia Idi Amina było wiele. Do czasu wyjazdu z Ugandy w maju 1975 roku naliczyłem ich dwanaście. Tylko niebywałemu szczęściu i jakiemuś szóstemu zmysłowi Idi Amin zawdzięcza, że tyle razy uszedł z nich cało.

Przykładowo, pewnego dnia prezydencka kolumna samochodów przemieszczała się z lotniska Entebbe do Kampali. Kilkaset metrów przed miejscem, gdzie zamachowcy planowali zaatakować prezydencki korteż, Idi Amin nagle rozkazał się zatrzymać, przesiadł się do samochodu, który jechał za nim i polecił zajmującemu go oficerowi zająć opuszczone przez siebie miejsce. Niespełna kilometr dalej kawalkada została ostrzelana z broni automatycznej, samochód z domniemanym prezydentem podziurawiony jak rzeszoto, lecz Idi Amin, ostrzeliwując się, zdołał uratować się ucieczką.

Stałą praktyką były terror i nieustająca rotacja kadr. Typowym sposobem rozstawania się ldiego z osobami zajmującymi ważne stanowiska było zatrzymywanie ich przez tajnych agentów, wywożenie samochodem poza obręb miasta i w odizolowanym miejscu uśmiercanie strzałem z pistoletu. Ciało wrzucano do bagażnika, a następnie pozbywano się go – w dżungli, na bagnach, w wodach Nilu… Przy czym wybór ofiar nie był kwestią jakiegoś planu, lecz następował według ślepego trafu. Niekiedy przyczyną były zachcianki dyktatora. Profesor Emiru, jeden z najwybitniejszych w kraju okulistów, zginął, gdyż jego słynna z piękności żona spodobała się Idiemu. Profesora napadnięto, gdy po wyjściu ze szpitala Mulago szedł na parking. Nikt już go więcej nie zobaczył. Zniknął bez śladu mój przyjaciel i partner biznesowy. Innego z moich przyjaciół Jamese Mbwogi, dyrektora Telewizji Uganda, aresztowano na oczach wielu świadków. Pewnego wieczoru Mbwogi, pełen osobistego uroku i prowadzący rozrywkowy tryb życia, tańczył w klubie nocnym, a jego ochroniarz siedział przy barze. Agenci tajnej policji porwali go wprost z parkietu. James zdążył krzyknąć do ochroniarza ,,Zabierają mnie! Telefonuj!”. Kilka dni później w barze Grand Hotelu ktoś przysiadł się do mnie i powiedział: „O ile się nie mylę, jesteś przyjacielem Mbwogi. Zabrała go tajna policja. Nie żyje”.

Opowieści o krwiożerczych – dosłownie – zachowaniach marszałka i prezydenta Idi Amina uważa się niekiedy za przesadzone lub nieprawdzie. Znając realia, mogę oświadczyć, że jestem najgłębiej przekonany, że te przekazy są prawdziwe. Otoczenie Amina utrzymywało w najgłębszej tajemnicy jego postępowanie wobec szczątków ludzi, których uważał za osobistych wrogów i kazał ich zamordować. Jednemu z najwyższych oficerów Sztabu Generalnego z rozkazu Amina ścięto głowę, którą następnie przechowywano w lodówce. Przez kilka dni po godzinach urzędowania ldi ustawiał głowę przed sobą i karcąco przemawiał do niej: ,,Ostrzegałem cię, i to wielokrotnie, ale nie brałeś moich ostrzeżeń na serio. I widzisz, jak to się skończyło”.

Niekiedy, po zamordowaniu szczególnie ważnego politycznego przeciwnika, ldi udawał się do szpitalnej kostnicy, otwierał zwłoki i wycinał kawałek wątroby…

Nasilanie się terroru sprawiało, że Europejczycy, podobnie jak Ugandyjczycy, stawali się albo coraz bardziej przerażeni, albo wpadali w całkowitą apatię. Ja pogrążałem się w depresji. Znajomi i przyjaciele różnych nacji i koloru skóry przyjeżdżali do nas. Do późna w nocy przesiadywaliśmy na werandzie, dużo piliśmy. Piłem sporo i ja, i moja żona Jane. Resztek złudzeń pozbawiła nas seria zabójstw, która nastąpiła po wyrzuceniu z kraju kilkudziesięciu tysięcy Hindusów i Pakistańczyków. Ta decyzja ldiego wywołała szok gospodarczy; załamał się między innymi przemysł cukrowniczy, który dotychczas pozostawał w rękach Azjatów. Nawet podstawowe artykuły, jak mąka czy cukier, stawały się coraz trudniejsze do zdobycia.

Gospodarczy upadek kraju spowodował krach mego biznesu wskutek spadku zamówień. W 1973 roku zwolniłem wszystkich pracowników, pozostawiając jedynie sekretarkę. Jedynym moim celem było wówczas: przetrwać! Pracę rozpoczynałem zwykle o ósmej piętnaście, ale całe dnie spędzałem na mieście. Przemierzałem Kampalę wzdłuż i wszerz, aby zdobyć jakiekolwiek zamówienie. W takim napięciu i niepewności przeżyłem w Ugandzie ostatnie dwa lata, w pełnym osamotnieniu, gdyż nikt nie miał już zaufania do nikogo. Wzrastała liczona najpierw w setkach, a potem w tysiącach liczba osób, które starały się za wszelką cenę uciec z kraju. Pamiętam małżeństwo Belgów, którzy zwolniwszy służbę uciekli, jak stali, pozostawiając całkowicie wyposażony dom, samochód, jacht … Żyliśmy w poczuciu: budzisz się rano i nie wiesz, czy przeżyjesz dzień.

Istnieje – w chwili opublikowania prawie nieznana, dziś klasyczna – źródłowa książka The State of Blood. Napisał ją na wychodźstwie w Wielkiej Brytanii Henry Kyemba, w latach 1972–1977 minister zdrowia w rządzie ldi Amina. Doktor Kyemba zadedykował swą książkę zamordowanym przyjaciołom. Książkę otwiera lista zamordowanych, którzy pełnili funkcje publiczne. Gdy czytałem ją, stawiałem kreseczki przy nazwiskach ludzi znanych mi osobiście, niekiedy bliskich przyjaciół. Było tych kreseczek dwadzieścia dwie.

Powinienem był zginąć i ja. A poszło o dwadzieścia tysięcy dolarów… W 1974 roku poproszono mnie, abym zaopiekował się łodzią pewnego greckiego przedsiębiorcy, zacumowaną na przystani angielskiego klubu jachtowego w Kaazi. Jako członek tego klubu wyraziłem zgodę. Niedługo później musiałem wyjechać do Nairobi. Po powrocie stwierdziłem, że łódź, ówczesnej wartości dwudziestu tysięcy dolarów, została skradziona. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że osobą, która może ma coś wspólnego z kradzieżą jest Bob Astles. Bob Astles, były brytyjski pilot i oficer kolonialny, robił wrażenie typowego angielskiego gentlemana. Chociaż wśród swoich rodaków nosił przezwisko Biały Szczur. Za czasów prezydenta Obote był organizatorem tajnej policji, a w okresie rządów Idi Amina stał się jednym z najważniejszych jego doradców, odpowiedzialnym również za niezliczone zniknięcia bez śladu. Często publikowane teraz zdjęcie z czasów Amina ukazuje go wśród innych Anglików, którzy klęczą przed dyktatorem na trawniku, składając mu przysięgę na wierność. Wszyscy ci, którzy wiedzieli coś o kradzieży łodzi i innych dokonaniach angielskiego doradcy dyktatora, znikali jeden po drugim. Inni starali się jak najszybciej uciec z Ugandy. Zdawałem sobie sprawę, że również moje dni są policzone. Zwlekałem jednak z opuszczeniem Ugandy. Przecież wszystko, co było mi drogie, było właśnie w tym kraju!

Stopniowo dojrzewałem do decyzji ucieczki. W lutym 1975 roku byłem w Kenii.

Jeden z pracowników ugandyjskiej tajnej policji ostrzegł mnie, abym nie wracał, bo – jak powiedział – „ktoś łaknie twojej krwi”. Dwa miesiące później ponownie usłyszałem to samo ostrzeżenie. Jednak zdecydowałem się na ucieczkę dopiero, gdy tajna policja ugandyjska złożyła wizytę w naszym domu i ostrzegła moją żonę Jane o grożącym mi niebezpieczeństwie. Wkrótce po tym powiadomiłem wieczorem Jane o decyzji opuszczenia Ugandy, dyskretnie spakowałem samochód i następnego dnia o czwartej nad ranem, jeszcze w ciemnościach wyruszyłem w stronę granicy z Kenią. Do przejścia granicznego Malaba dotarłem bez przeszkód. Zmroziło mnie jednak, gdy po ugandyjskiej jeszcze stronie spotkałem oficera, którego dzień wcześniej widziałem w Kampali. Czyżbym był śledzony? Czy oficer przybył, aby mnie aresztować? Opanowałem się, przysiadłem do jego stolika, piliśmy kawę, rozmawialiśmy. Usiadłem tak, abym mógł obserwować posterunek kenijskiej policji granicznej.

Gdy nadeszła obiadowa pora i kenijscy celnicy udali się na lunch, wstałem od stolika, szybko pożegnałem się z ugandyjskim oficerem, mówiąc mu „Do zobaczenia” (a w myślach dodając: oby już nigdy), wskoczyłem do samochodu i ruszyłem ku granicy. Na granicznym posterunku, w okienku kenijskiej kontroli granicznej pozostał jeden tylko pracownik. Znudzony czy niezadowolony, że to on musi dyżurować w porze lunchu, wbił do mojego paszportu kenijski stempel. Błyskawicznie wsiadłem do auta i odjechałem tak szybko, jak było to możliwe. Wieczorem byłem już w Nairobi. Gdy po kilku dniach zadzwoniłem z Nairobi do swojego biura w Kampali, sekretarka powiedziała mi, że dwa dni po moim wyjeździe pojawili się w biurze agenci tajnej policji, pytając o mnie.

Zatrzymałem się w Kenii. W marcu 1977 roku z Nairobi napisałem list do premiera Wielkiej Brytanii, aby zwrócić jego uwagę na tragiczną sytuację w Ugandzie. Otrzymałem odpowiedź. W grzecznym liście z odręcznym podpisem brytyjskiego ministra spraw zagranicznych zostałem poinformowany, że władze brytyjskie wiedzą o przypadkach łamania praw człowieka w Ugandzie i że rząd Jej Królewskiej Mości odpowiednio zareagował. Dowodem tego miał być fakt, że Idi Amin został skreślony z listy gości zaproszonych na uroczystości 25-1ecia panowania królowej Elżbiety II. Minister zapewniał dodatkowo, że sytuacja w Ugandzie będzie wkrótce omawiana na jednym z posiedzeń rządu.

Zrozumiałem: świat nie chce wiedzieć, co naprawdę dzieje się w kraju rządzonym przez ludobójcę.

Joanna Paszkiewicz-Jägers od 35 lat mieszka i tworzy w Groningen w Holandii. Jest artystką i autorką kilku książek. Redaguje i publikuje w polskich i holenderskich czasopismach o profilu artystycznym, jest animatorką kultury.

Tekst ukazał się w numerze 6/2026 „Res Humana”, listopad-grudzień 2026 r., pod tytułem Terror i milczenie świata.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.