Strona ojca
Andrzej ŻOR12 lipca 2023
Andrzej MENCWEL Powieść z życia, I. Strona ojca. Wyd. Nisza, Warszawa 2022, 430 strony.
Kiedy pisałem o swych refleksjach po lekturze książki Annie Ernaux pt. Bliscy („Res Humana” nr 2/2023), zażartowałem, że 1940 to dobry rok, obfitował w talenty, jak dobre wino, bo i Noblistka, i ja urodziliśmy się we wrześniu tego roku. Grono to powiększa Andrzej Mencwel – emerytowany profesor UW, literaturoznawca i antropolog kultury, były dyrektor Instytutu Kultury Polskiej tej Uczelni. On też przyszedł na świat w owym pamiętnym wrześniu – już za hitlerowskiej okupacji. A że przekroczył osiemdziesiątkę, uznał, że pora napisać autobiografię; takie zachcianki miewają starzejący się dżentelmeni, którzy całe życie parali się pisarstwem. Zapowiedział trzy części tego dzieła pod nazwą Powieść z życia; pierwsza właśnie się ukazała i nosi tytuł Strona ojca. Pospieszyłem, by ją kupić, bo z Andrzejem znamy się od 1957 r., kiedy to zawitaliśmy do słynnego Domu Studenckiego UW przy Kickiego 9, razem rozpoczęliśmy wszak studia polonistyczne, obaj trochę młodsi niż nasi koledzy, bo dopiero siedemnastolatkowie. Trafiliśmy do zaprzyjaźnionych ze sobą pokoi, trzy takie były, wszystkich naszych kolegów z tamtych lat nie zapamiętałem, ale większość tak; część wykruszyła się po drodze, część już odeszła do „lepszego” świata. Nie będę o nich pisał, bo Andrzej zapewne poświęci im kilka stron w kolejnych tomach, na które już czekam niecierpliwie. O jednym wydarzeniu muszę jednak wspomnieć, bo inaczej całość mi się nie sklei; Andrzej miał kłopot ze Studium Wojskowym, był czupurny i walczył o swoje racje, a tego – jak wiadomo – wojskowi nie lubią. Musiał powtarzać I rok, którego wedle studenckich regulaminów repetować nie było wolno, ale profesorowie dostrzegli jego intelektualne możliwości i zrobili wyjątek. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mając zaliczone wszystkie przedmioty poza „wojskiem”, mógł rok cały poświęcić na to, co naprawdę chciał zgłębiać, na filozofię, historię idei, antropologię kultury. I wykorzystał tę szansę. Wtedy nasze drogi się trochę rozeszły: inne grona koleżeńskie, różne zajęcia, inni promotorzy, inne zajęcia zarobkowe. Dziś widujemy się rzadko, najczęściej na promocjach książek i pogrzebach kolegów (ostatnio na Bródnie, na pogrzebie naszego Przyjaciela – Władka Kiżysa – człowieka wielkiej szlachetności), ale zachowaliśmy obopólną – mam nadzieję – życzliwość i sympatię. Łączy nas przy tym fascynacja Stanisławem Brzozowskim i niewygasła miłość do Piasków na Mierzei Wiślanej. Andrzej poświęcił im dawno temu duży felieton o „największym zadupiu Rzeczpospolitej”, o którym wspominałem w jednym z wcześniejszych numerów „Res Humana”, a który sprawił, że pojechałem tam po raz pierwszy i oczarowanie pozostało do dziś. Wybieram się na Mierzeję w maju; będzie okazja, by wspomnieć i wypić za tych, których już nie ma.
Odczytuję tę książkę, jako opowieść o rozpadzie rodziny, choć nie do końca rozumiem przyczyn, które ten rozpad spowodowały. Autor pozostawia zresztą sporo niedopowiedzeń, ukrywa się trochę za parawanem intymności rodzinnych przeżyć, o które postronnym nie wypada pytać. Matkę stracił w dniu swoich urodzin. Z Ojcem rozstali się mentalnie jeszcze w trakcie nauki w szkole podstawowej, liceum kończył już w Żarach, gdzie opiekowała się nim starsza siostra. Ojciec próbował nowego związku, nie wyszło, o kolejnym Andrzej ma już niewiele do powiedzenia. Był skazany na siebie, przedzierał się więc przez życie, trochę jak „dziecko ulicy”, ale w powojennych czasach wielu z nas było na taki los skazanych. Nie wyjaśnia do końca przyczyn swego „konfliktu” z Ojcem; ujmuję to słowo w cudzysłów, bo konflikt ma raczej konkretne podłoże, a tu dotyczy wzajemnego niezrozumienia. Może chodzi o brak bliskości, której nie doświadczył, bo nie mógł doświadczyć ze strony Ojca; tę bliskość, ciepło gwarantuje Matka, a jej nie stało, macocha zaś nie chciała lub nie umiała tego ciepła zapewnić, a Andrzej nie chciał zbytnio się o to starać. Nie zmieniło ich relacji nawet aresztowanie Ojca, dyskryminowanego jako lider „prywatnej inicjatywy”.
Autor wplata między rodzinną opowieść także fragmenty dotyczące społecznej, czy może lepiej kulturowej, świadomości zbiorowej, które to zagadnienie od dawna odgrywa rolę dokuczliwego owada, który nie pozwala mojemu myśleniu zasnąć. Sens takich fragmentów tkwi w pół-zdaniach, które po części przytoczę: oto komisarz policji berlińskiej stwierdza po przeczytaniu Tkaczy Hauptmanna, że „cały państwowo-społeczny porządek, w ramach którego rozgrywa się akcja, ukazany jest jako niegodny istnienia” (s. 106). To stwierdzenie wydaje mi się ważniejsze od rozważań na temat przyczyn milczenia Hauptmanna, kiedy republika weimarska została zmiażdżona; ono zalicza się bowiem do konformizmu dość dziś powszechnego. Albo: ojciec „pozostał poddany feudalnej obyczajowości, a żyjąc w państwie formalnie demokratycznym, był uciskany przez przesądy stanowe” (s. 185), bo sam deliberowałem nad tą kwestią, gdy drapieżni kapitaliści (jak Kronenberg czy Bloch) przekształcali się w pogodnych ziemian, hodując konie i przegrywając fortuny, wcześniejszą drapieżnością zdobyte. Albo „Pamięć można osłabić działalnością celową, wystarczy, że rozmyślnie się jej nie kultywuje, a ona już sama posłusznie dokona eliminacji osób, stosunków, zdarzeń” (s. 249). A czynimy tak również z pamięcią narodową, ogólnoludzką też. I jeszcze jeden tylko cytat, bo miejsca mi nie starcza: „Prawdy mitu nie weryfikuje logika prawdy i fałszu, gdyż zawsze jest ona ich mieszaniną” (s. 292). Żyjemy wszak w pomieszanym świecie, w którym nie da się ich od siebie oddzielić. Takich fragmentów do cytowania i zapamiętania jest wiele. Niedosyt, że nie mogę dalej cytować, łagodzi mi tylko przekonanie, że w kolejnych tomach będzie ich więcej. Coś mi się zdaje, że Andrzej już je napisał, bo nie wierzę, że jako człowiek doświadczony, powierzyłby ich istnienie czemuś tak kruchemu, jak egzystencja w wieku 80+.
Recenzja ukazała się w numerze 4/2023 „Res Humana”, lipiec-sierpień 2023 r.