Maj w polityce
Co prawda do wyborów europejskich został równo miesiąc, ale karty mamy już rozdane- partyjne jedynki i dwójki są jak z żurnala mód, naprawdę jest w czym wybierać. Tuzy z obecnego i byłego rządu, obecni europosłowie, nawet spora grupka kandydatów jakoś już zapisanych w zbiorowej pamięci, żeby wspomnieć tu niezawodnego europosła Ryszarda Czarneckiego, stanowiącego od jakiegoś czasu intensywne tło dla występów Prezesa… Kandydaci tłoczą się na ekranach telewizorów, wyskakują z urządzeń przenośnych, powoli zasiedlają lodówki, szafy i garaże – aby o sobie przypominać na każdym kroku. A skoro tak to wygląda, to może mylne jest eksperckie przekonanie o toczącej się kampanii, że zwycięstwo w europejskich wyborach zdobywa się jedynie w bezpośrednim kontakcie z wyborcami?
No bo o czymże tu rozmawiać na europejsko- polskim bruku? Można by ostatecznie nieco poznęcać się nad rocznicowymi przemówieniami polityków na dwudziestolecie członkostwa w UE, ale czy warto, skoro nawet lokator Krakowskiego Przedmieścia nie zdobył się na przeprosiny za werbalne poniewieranie Wspólnoty przez lata swojej prezydentury? Telewizyjne przemówienia marszałka Szymona Hołowni czy sejmowo-wspominkowe prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego były dobrym, poważnym i rzeczowym skwitowaniem czasu przeszłego dokonanego i ludziom to w zupełności wystarczy. Prezydent Duda mógłby w ogóle nie zabierać głosu na ten temat, nikt by nawet tego zauważył.
Polacy na co dzień żyją raczej swoimi problemami, a z Unią Europejską mają bezpośrednią styczność wtedy, kiedy ze środków unijnych poprawią im drogę bądź wybudują basen. Czy do tego potrzebny jest nasłuch p. prezydenta albo kontakt wzrokowy, dajmy na to nawet z samym europosłem Ryszardem Czarneckim? Znam całkiem sporą grupkę inteligentnych i dość wykształconych obserwatorów życia politycznego, którzy uważają, że wybory czerwcowe odbędą się bardziej w sferze mediów i Internetu, czemu sprzyja nie tylko ordynacja wyborcza do PE, relatywnie mała liczba 53 posłów do wybrania, ale i temperament polityczny takich osób, jak Jacek Kurski czy Adam Bielan. Są specami w Zjednoczonej (?) Prawicy od brutalnej gry medialnej i tego na pewno w tych wyborach dowiodą; niestety na merytoryczne dyskusje nie będzie już miejsca ani czasu.
Kampania będzie toczona tam, gdzie jest największa szansa przebicia się do mediów – z Wiejską na czele, gdzie część kandydatów postanowiła budować swoją rozpoznawalność. No i będziemy mieć wysyp konferencji prasowych, briefingów, wypowiedzi oraz innych aktów strzelistych, byleby tylko skupić na sobie uwagę. Nie wykluczona jest nawet permanentna obecność na miejscu wspomnianego już europosła Ryszarda Czarneckiego, chociaż przecież jest to znany powszechnie mąż stanu, choć elektorat ma o nim raczej wyrobione zdanie.
Prowadzenie w takiej sytuacji Izby będzie mało komfortowe, wskutek składania wniosków i mnożenia wypowiedzi ponadregulaminowych. A przecież było już tak spokojnie, jeśli nie liczyć niezawodnego niszowego posła Jarosława Sachajki, składającego każdorazowo swoje propozycje do porządku obrad. Nawet po marszałku Hołowni widać było pewien niepokój, kiedy Sachajko się spóźniał ze swoją porcją wniosków. Obawiam się, że w przeddzień czerwcowej europejskiej elekcji posłowi przybędzie konkurencji, a marszałkowi okazji do użycia dzwonka, aby uciszać salę…
Na widoku co prawda mamy pewien punkt zwrotny, który może zaistnieć podczas procedowania prezydenckiego projektu ustawy o obronności państwa, ale to dopiero zapowiedź. Bo gdyby okazało się, że prezydencki projekt mimo większości koalicyjnej przeszedł pierwsze czytanie, poszedł do pracy w komisji obrony narodowej i miał szanse na zgodne uchwalenie, a wybory do PE rozstrzygnęłyby definitywnie o losach byłych posłów Kamińskiego i Wąsika, to jaki sens miałaby prezydencka praktyka obstrukcji wobec wszystkich ustaw, które wychodzą z Wiejskiej do jego podpisu? Wysyłanie ich hurtem w Aleje Szucha tylko z powodu Wąsika i Kamińskiego samo w sobie jest kuriozum, a tak kluczowa z punktu widzenia procesu legislacyjnego sprawa rozwiązałby się sama przez się…