logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Lex RSW we współczesnym kontekście

Sławomir J. TABKOWSKI | 10 grudnia 2023

Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch” była w latach 70. i 80. największym w Europie Środkowo-Wschodniej koncernem prasowo-wydawniczo-kolportażowym, stanowiąc w ówczesnym ustroju istotny element sprawowania władzy. Realizowane przez RSW cele polityczne i ekonomiczne miały charakter nadrzędny, ale zakres jej działalności wykraczał daleko poza nie, będąc istotnym i wyjątkowo cennym wkładem w wiele dziedzin życia społeczno-kulturalnego kraju.

W sierpniu 1989 r., na posiedzenie Biura Politycznego trafił dokument mojego autorstwa o koniecznych zmianach i przekształceniach w Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej. Projektu nie poparł Mieczysław Wilczek – wtedy pełnomocnik KC PZPR ds. działalności gospodarczej – uważając, że najlepiej byłoby po prostu rozdać zespołom pracującym w RSW cały jej majątek poprzez: „autentyczny podział RSW na mniejsze spółdzielnie, całkowicie pod każdym względem samodzielne, posiadające osobowość prawną i dysponujące swoim majątkiem bez jakichkolwiek pozaprawnych ograniczeń”. Z wielu powodów w tamtym szczególnym okresie nie było to możliwe; mój projekt zmian został przyjęty, a wraz z nim otrzymałem rekomendację na prezesa Spółdzielni.

Obejmować miały przede wszystkim: przekształcenie w finale RSW w spółkę akcyjną z samodzielnymi, ekonomicznie dochodowymi podmiotami, zmianę statusu wielu jednostek poprzez ich łączenie (np. kluby Międzynarodowej Prasy i Książki, czyli empiki, w jedno przedsiębiorstwo) i przebudowę oferty tytułowej – likwidację, zawieszenie, przekształcenie bądź przekazanie innym gestorom wielu tytułów deficytowych albo specjalistycznych. W swoim czasie mówiłem: „[…] zgadzam się z tymi, którzy chcą nie reformy, ale całkowitej zmiany dawnej struktury RSW. Została ona stworzona w określonym typie państwa. Służyła politycznemu monopolowi jednej partii. Struktura i koncepcja takiej RSW należy już do tamtych czasów, do historii. Jest ona dziś nieskuteczna politycznie, nieefektywna ekonomicznie i w obecnym kształcie niereformowalna. Wiem, że te słowa w ustach prezesa tej instytucji brzmią jak herezja. Ale jakże często właśnie herezje okazywały się zbawienne. Atakowany dziś majątek RSW nie pochodzi z grabieży czy zawłaszczeń. Jest on bez wątpienia rezultatem rozwoju tej firmy, warunkowanego politycznymi układami przeszłości, a co za tym idzie – korzyściami, jakie dawał związek z władzą. Ale przecież nie tylko. Majątek ten powstawał latami dzięki pracy tysięcy ludzi w niej zatrudnionych. Dziennikarzy i drukarzy, kioskarzy i wydawców, redaktorów i spedytorów. Nie zawsze byli oni dobrze wynagradzani, nie zawsze mieli znośne warunki pracy. To oni stworzyli swoje miejsca pracy i są solą tej potrzebnej dziś lewicy i Polsce firmy”.

W tym czasie trwała już prowadzona przez „Gazetę Wyborczą” ostra kampania przeciw RSW: „Rozparcelować molocha”, „Moloch – politruk”, „Portret molocha” itp. Jedną więc z pierwszych rzeczy było powołanie rzecznika prasowego Spółdzielni, którym został znany dziennikarz, były korespondent PAP w Jugosławii Franciszek Lewicki. Rozpoczęliśmy odpowiadanie na niezasadne zarzuty, pisaliśmy oświadczenia, organizowaliśmy często konferencje prasowe, jednostki terenowe zaczęły otrzymywać bieżącą informację o podejmowanych decyzjach i zmianach, występowałem w radio i tv. Udzieliłem także obszernego wywiadu „Gazecie Wyborczej” na temat licznych kwestii RSW, który przeprowadziła Anna Bikont. Publikacja tego materiału była ważna, gdyż odpowiedziałem na wszystkie, często trudne bądź prowokacyjne pytania, a nadto miał ukazać się właśnie w tym tytule. Autoryzacja tekstu, poza drobnymi i mało ważnymi poprawkami nie wywołała żadnych kontrowersji. I ukazał się bez zmian 16 listopada 1989 r., ale pod znamiennym tytułem: „Niczego co nasze Polsce nie oddamy”. Redakcja, której nie odpowiadały moje wywody i argumenty, postanowiła je zdezawuować, wykorzystując swoje prawo do nadawania tytułów publikowanym tekstom (każda redakcja ma takie uprawnienia).

Jednocześnie ruszyły prace nad radykalną przebudową oferty tytułowej, co ze zrozumiałych względów wywołało niepokój i niechęć w tych zespołach, których status miał się zmienić lub miały nawet przestać istnieć. Jeżeli w tamtym czasie wszystkie dzienniki były dochodowe, to z 31 tygodników partyjnych zaledwie dwie trzecie, a wśród innych periodyków PZPR wszystkie były deficytowe. Podjęte działania zmniejszyły dotychczasową ofertę wydawniczą RSW o 80 tytułów (ogółem 248), polepszając jej kondycję finansową. Powstał również dokument o nowym statusie redakcji, umożliwiający m.in. powołanie przez nią samodzielnego wydawnictwa.

Powstała Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej zażądała zmian niektórych redaktorów naczelnych, m.in. „Gazety Krakowskiej”. Według mojej opinii powyższa sprawa miała skomplikowany i wielowymiarowy charakter. Z jednej strony ówczesne kierownictwo „GK” nie uczestniczyło aktywnie w procesie przemian i poszukiwań w PZPR, jaki miał miejsce w tym czasie, co niewątpliwie można było bez trudu zauważyć na łamach. Z drugiej, ludzie przygotowujący zmiany i nową partię chcieli mieć liczący się wpływ na kształtowanie w Krakowie i Małopolsce określonych opinii i poglądów. Zaważył tu również spór Andrzeja Urbańczyka, pretendującego na to stanowisko, z I sekretarzem KK PZPR Józefem Gajewiczem (w swoim czasie został przez niego odwołany ze stanowiska szefa krakowskiego ośrodka TVP). Zebranie w tej sprawie w „GK” miało dramatyczny i burzliwy charakter – nikt z kolegium redakcyjnego nie poparł kandydatury Urbańczyka, co nie mogło mieć jednak wpływu na dokonanie zmiany. Niedługo po likwidacji RSW Andrzej Urbańczyk został odwołany z tej funkcji przez terenowego pełnomocnika Komisji Likwidacyjnej, wg nowych zwyczajów, na korytarzu.

W związku z tragicznie niskim nakładem, a co za tym szło, bardzo złą sytuacją finansową „Życia Literackiego”, w konsekwencji ograniczeniem jego znaczenia, wpływu i pozycji na rynku czytelniczym, musiałem odwołać wieloletniego redaktora naczelnego Władysława Machejka, który był powszechnie atakowany i obwiniany za taki stan pisma. Chciałem uratować ten tytuł dla Krakowa i dla kraju wierząc, iż nowy szef uzyska w środowisku literackim poparcie dla sanacji pisma, które deklarowali również, w interwencjach u mnie, solidarnościowi posłowie. Okazało się to jednak niemożliwe.

Wszystkie te i wiele innych zmian, wraz z rozwiązywaniem tysięcy wewnętrznych problemów koncernu, dokonywało się niejako w akompaniamencie narastających, różnego rodzaju działań zmierzających do likwidacji RSW. Pierwszym, trzy dni po moim tam przyjściu, było stanowisko Prezydium KKW „Solidarność” w sprawie wolności prasy i demonopolizacji, które powinna zbadać odpowiednia komisja sejmowa. No i odbyło się posiedzenie Komisji Kultury i Środków Masowego Przekazu, na którym składałem informację o RSW i odpowiadałem na pytania posłów, a z niektórymi ostro polemizowałem, co bardzo zdenerwowało prowadzącego obrady Andrzeja Łapickiego. Posłowie podjęli decyzję o kontroli RSW przez NIK – późniejsze jej wnioski nie dały jednak podstaw do jakichkolwiek działań restrykcyjnych. Miejscowa „Solidarność” też się uaktywniła i zagroziła strajkiem, co było błahostką, gdyż zrzeszała niewiele zatrudnionych ogółem w koncernie na różnego rodzaju umowach.

Później podjęto próbę zmiany prawa spółdzielczego tak, aby można było rozwiązać RSW, przyjęto ustawę o przeciwdziałaniu praktykom monopolistycznym, powołano rządową komisję ds. majątku po PZPR (w tym RSW), miała miejsce próba uchwalenia ustawy o przejęciu majątku PZPR zgłoszona przez posła Łopuszańskiego, a wreszcie obligatoryjne przedterminowe wybory władz statutowych wszystkich spółdzielni – na podstawie ustawy z 20 stycznia 1990 r.

W RSW byłem świadkiem narodzin, w formie niejako embrionalnej, dwóch nowych ważnych tytułów prasowych. Pierwszym było czasopismo „Na lewicy” z redaktorem naczelnym Mieczysławem Rakowskim, które później jako „Dziś. Przegląd Społeczny” od 1990 r. do 2008 r. miało liczący się wpływ na kształtowanie lewicowej refleksji intelektualnej. Propozycję drugiego tytułu pod nazwą „Ostrze” złożył Jerzy Urban 15 marca 1990 r. Nic z tego wtedy nie wyszło, ale później ukazał się pierwszy numer „Nie”. Dla mnie ten drugi projekt miał ciąg dalszy – ktoś sobie ubzdurał, że „Nie” rozpoczęło edycję dzięki papierowi otrzymanemu z RSW i stąd byłem dwukrotnie na tę okoliczność przesłuchiwany w prokuraturze warszawskiej.

SdRP podejmowała rozmowy z przedstawicielami rządu, a my w zarządzie przygotowaliśmy trzy warianty ograniczonej, w bardzo poważnym stopniu, Spółdzielni. Pisaliśmy w informacji dla posłów m.in.: „RSW przygotowała szczegółowy program ograniczenia zakresu swego działania oraz przekazania majątku na rzecz państwa, ugrupowań lewicowych oraz innych instytucji i organizacji. Propozycje dotyczące tej sprawy były kilkakrotnie prezentowane zarówno w oświadczeniach SdRP, jak i kierownictwa Spółdzielni. Mieliśmy prawo oczekiwać, że program ten będziemy mogli przedstawić Komisji Rządowej zakładając, że w drodze poważnych negocjacji możliwe będzie wypracowanie kompromisowych rozwiązań. Tak się nie stało. Dlatego też wszelkie obecne, publiczne dywagacje przedstawicieli rządu na temat czy SdRP i RSW chciałyby zrzec się 60% czy 80% majątku Spółdzielni uznać należy za nieporozumienie. Dyskusja na ten temat nie została w ogóle rozpoczęta, bowiem Komisja Rządowa do niej nie dopuściła i taką dyskusję wręcz wykluczyła”.

Chodziło po prostu o likwidację RSW i na tej drodze podjęto jeszcze jedną próbę poprzez wyprowadzenie ze Spółdzielni dwóch członków (ZHP zadeklarowało na piśmie z 12 marca 1990 r. swoje wyjście; istniały też obawy, że podobnie uczyni ZMW). Według obowiązującego wtedy prawa, RSW jako spółdzielnia osób prawnych, musiała liczyć minimum trzech członków, a w tym czasie liczyła pięciu – wyprowadzenie kolejnych zagrażało automatycznym postawieniem Spółdzielni w stan likwidacji. W dniu 16 marca 1990 r. odbyło się Walne Zgromadzenie RSW, w czasie którego przyjęto rezygnację ZHP, podjęto także decyzję o wprowadzeniu dwóch nowych członków Spółdzielni: SdRP i Fundacji Wschód-Zachód z następującym podziałem udziałów: SdRP – 51%, ZSMP – 9%, ZMW – 9%, ZSP – 9%, Liga Kobiet Polskich – 12%, Fundacja Wschód-Zachód – 10%.

Pomimo rosnącego zagrożenia zdecydowana większość jednostek RSW, a także pracujących w niej dziennikarzy, czy to z racji wieloletnich związków, czy też obaw o nieznaną przyszłość, wykazywała pełną subordynację, a frondy miały charakter incydentalny. Należały do nich, wraz z wystąpieniami do ministra Jacka Ambroziaka, działania Centralnej Agencji Fotograficznej i „Głosu Wybrzeża”, także redakcji „Trybuny Opolskiej”, komitetu pracowniczego „Interpress” i „Gazety Współczesnej”. To bardzo niewiele jak na dokonaną w tym czasie zmianę układu politycznego w kraju i zmasowany atak na wszystko, co kojarzyło się z RSW. Można stwierdzić, że zdecydowana większość dziennikarzy zachowała w tej sytuacji wyjątkowy umiar w stosunku do tak powszechnych wtedy emocji i upowszechnianych poglądów.

Prasa i dziennikarze zatrudnieni w Spółdzielni, od czasu wyprowadzenia sztandaru PZPR, pozbyli się politycznego decydenta, cenzura przestała działać, a konkurencja ze strony nowej siły politycznej, poza „Gazetą Wyborczą”, była żadna. Ludzie dalej czytali prasę wydawaną przez RSW, coraz bardziej odważną, niezależną i krytyczną. A sytuacja w kraju bynajmniej nie wskazywała, że już „każdy będzie miał bułkę z masłem i szynką” (to słowa Lecha Wałęsy ze spotkania na krakowskim Rynku Głównym). Ba, dla wielu i bułki zaczynało brakować. Należało więc oczyścić pole informacyjne i opiniotwórcze.

Powyższą opinię potwierdza fakt, że po przyjęciu ustawy o likwidacji RSW nastąpił powszechny proces rugowania redaktorów naczelnych (i nie tylko) i obsadzania stanowisk swoimi ludźmi. Rozpoczęła się w praktyce kolejna, cicha i tak nienazywana, weryfikacja dziennikarzy. Kierowana tymi samymi politycznymi względami, co poprzednia, tyle że o wiele większa, przy której tzw. weryfikacja w początkach stanu wojennego wygląda jak niewinna zabawa. O tym nikt oczywiście publicznie nie wspomniał ani o los tych ludzi się nie troszczył. Likwidacja RSW rozpoczęła się niejako w piątek 16 marca 1990 r., kiedy zadzwonił do mnie późnym wieczorem szef URM minister Jacek Ambroziak z pytaniem o przebieg Walnego Zgromadzenia i z poważnymi pretensjami w związku z rozszerzeniem jego składu. Zapytał, bardzo zdenerwowany, na jakiej podstawie WZ podjęło takie decyzje? „Na podstawie obowiązujących przepisów prawa” – odpowiedziałem, co zresztą było przedmiotem wcześniejszych naszych ekspertyz prawniczych. Z rozmowy wywnioskowałem, iż nasz plan przeciwdziałania ograniczeniu liczby członków RSW był bardzo nie w smak panu ministrowi. Waldemar Kuczyński, opisując te wydarzenia twierdzi, iż premiera Tadeusza Mazowieckiego bardzo zdenerwował fakt wejścia do RSW SdRP i dlatego podjął decyzję o natychmiastowym, jeszcze w niedzielę, przygotowaniu ustawy o likwidacji RSW i skierowaniu jej na posiedzenie Rady Ministrów w najbliższy poniedziałek. Powyższe fakty są nie tylko sprzeczne z dalszym przebiegiem zdarzeń, ale także z zasadami logiki, bowiem rząd doskonale sobie zdawał sprawę, iż przekazany nowej partii – SdRP – przez ostatni Zjazd PZPR majątek obejmuje także udziały w RSW. Zresztą kwestie RSW były kilkakrotnie przedmiotem obrad i deklaracji SdRP upublicznianych w prasie. Sam więc fakt formalnego wprowadzenia SdRP do RSW nie mógł być jakimś szczególnym zaskoczeniem. Czyżby więc, w obliczu nieudanych, wcześniejszych prób likwidacji RSW, autor tych słów musiał je ukryć, tworząc nieprawdziwą opowieść? Ponadto Kuczyński twierdzi, że proponowana przez posła Łopuszańskiego ustawa o przejęciu majątku PZPR nie zyskała aprobaty rządu ze względu na jej „bolszewicki” charakter, natomiast w ustawie o likwidacji RSW podobnego charakteru nie dostrzega.

Następnego dnia, w sobotę o godzinie 9.30 w URM odbyło się spotkanie kierownictwa RSW i przedstawicieli SdRP z Komisją Rządową ds. Majątku Partii Politycznych, które prowadził Aleksander Hall (minister bez teki). Postawiono ultimatum: albo RSW samo ograniczy się do: jednej drukarni, jednego dziennika ogólnopolskiego, jednego tygodnika, jednego miesięcznika, kilku dzienników terenowych oraz jednego wydawnictwa książkowego, albo ulegnie likwidacji. Zgodę na powyższe rozwiązanie kierownictwo SdRP i Zarząd RSW miały wyrazić o godzinie 16.00 w dniu następnym (niedziela). Po 15 minutach spotkanie zakończyło się. Po nim odbyło się posiedzenie Zarządu RSW, zaś w niedzielę, w godzinach porannych, spotkanie z kierownictwem SdRP. Wyraziliśmy wtedy naszą dezaprobatę co do dwóch kwestii: sposobu i trybu rozmów, jaki narzuciła Komisja Rządowa oraz oczekiwanej zgody na tak sformułowane samoograniczenie RSW, na które nie może przystać Zarząd, gdyż nie jest do tego upoważniony. Mogło to zrobić jedynie Walne Zgromadzenie RSW. Poza kwestiami formalnymi nie chcieliśmy brać tak wielkiej odpowiedzialności na nasze głowy, zdając sobie jednocześnie sprawę ze wszystkich, płynących z tego faktu, konsekwencji.

18 marca w oświadczeniu pisaliśmy także: „Zarząd RSW wyraża wolę i gotowość dołożenia wszelkich starań, aby proces przemian strukturalnych Spółdzielni służył jak najlepiej potrzebom społecznym i odpowiadał interesom wszystkich zainteresowanych, a jednocześnie odbywał się w szacunku dla obowiązującego prawa”. SdRP opublikowała (socjaldemokracja) stanowisko, w którym zobowiązuje się, jako udziałowiec RSW, przekazać wiele jednostek i tytułów RSW – odpowiadało ono tzw. trzeciemu minimalnemu wariantowi do planowanych negocjacji, opracowanemu w swoim czasie przez nas, ale daleko odbiegało od propozycji Komisji Rządowej.

Strona rządowa nie podjęła jednak żadnych dalszych negocjacji, co było dowodem jej determinacji i jednocześnie wyrazem słabości SdRP. Nadała bieg ustawie o likwidacji RSW w dniu 19 marca, kierując jej projekt do Sejmu. Innego wyjścia, pomimo wcześniejszych, licznych usiłowań, już nie miała. Był to jedyny sposób na uporanie się z RSW pomimo niewątpliwej świadomości łamania obowiązującego prawa spółdzielczego.

Rządowe uzasadnienie likwidacji RSW, wynikające z braku porozumienia z Socjaldemokracją RP w sprawie zasadniczego ograniczenia działalności Spółdzielni, opierało się na zarzutach dotyczących preferencji finansowych, na jakich działała, zaszłościach historycznych związanych z jej powstawaniem, na idei budowy pluralizmu informacyjnego oraz dążeniu do usunięcia kluczowego elementu poprzedniego ustroju. Warto dodać, że strona rządowa wcale nie dążyła do rzeczywistego porozumienia z Socjaldemokracją RP w sprawie dalszych losów RSW, a wykorzystała element siły i szantażu.

Przywoływane argumenty o pluralizmie prasy ukrywały obawy solidarnościowej władzy związane z narastającymi problemami wynikającymi z transformacji – niepokojami społecznymi – które mogła podtrzymać albo nawet aktywnie popierać prasa RSW.

Dodać należy, że twórcy ustawy likwidacyjnej, jak też jej wykonawcy, byli zauroczeni wejściem do prasy obcego kapitału, często za grosze, jak np. zakup wspominanej wcześniej drukarni prasowej w Krakowie przez amerykański koncern. Skutkowało to w skali kraju, w dalszej konsekwencji faktem, że większość aktualnie wychodzących tytułów prasowych jest (bądź była przed zakupem Orlenu) w zagranicznych rękach. Brak wyobraźni co do skutków podejmowanych decyzji, naciski polityczne (wtedy m.in. Wałęsy będącego w opozycji do Mazowieckiego) spowodowały, że ogromna część majątku Spółdzielni została po prostu zaprzepaszczona – zmarnowana, rozkradziona. W tym wielkim „skoku na kasę” aktywnie uczestniczyło także Porozumienie Centrum – poprzednik PiS – które do dziś nie rozliczyło się z 700 tysięcy złotych (wg ówczesnego nominału) z majątku RSW. I taki to nowy ład powstał na przekonaniu, że wolny rynek wszystko sam ureguluje.

Przyjęcie już 22 marca przez Sejm ustawy o likwidacji RSW nie spowodowało samoistnego rozpadu Spółdzielni. Jeszcze jakiś czas, do jej uprawomocnienia się, tam byłem. I zjawił się „Brazylijczyk” mówiący świetnie po polsku i oferujący mi 20 tys. dolarów (wtedy to były jeszcze duże pieniądze) za pomoc w odsprzedaniu jednej z agend RSW. Transakcji z wiadomych powodów nie zrobiliśmy, ale za to długo zastanawiałem się, czy to nie była tak modna „prowokacja dziennikarska”? A może jeszcze jakaś inna?

W tym czasie mój przyjaciel z Londynu Jerzy Kulczycki, a jednocześnie długoletni bliski znajomy Tadeusza Mazowieckiego, zaproponował premierowi, bez mojej wiedzy, abym to ja został likwidatorem RSW, uzasadniając to wieloma argumentami. Premier odpowiedział: może i masz rację, ale wiesz, że jest to niemożliwe. Natomiast prezydent Wojciech Jaruzelski zaprosił mnie do Belwederu, radząc się, kiedy ma podpisać ustawę o likwidacji RSW i wyrażając troskę, czy jestem na to przygotowany. Odparłem, że jak najszybciej, i że świadomość końca tej instytucji od pewnego czasu dobrze jest mi znana.

Pierwsze i jedyne spotkanie kierownictwa RSW z przedstawicielami Komisji Likwidacyjnej rozpoczęło się 6 kwietnia 1990 o godz. 14.00, ale jeszcze wcześniej przygotowaliśmy dla SdRP rekomendacje problemów do podjęcia w okresie likwidacji Spółdzielni, pisząc m.in.: „W normalnych warunkach europejskich bądź światowych likwidacja tej wielkości firmy i o takim stanie zróżnicowania oraz wielości umocowań prawnych trwać winna minimum 5 lat. Ustawodawca przewiduje, co można pośrednio wnioskować z Ustawy o likwidacji RSW, iż likwidacja powinna się zakończyć 31 lipca 1991 roku. Jest to termin nierealny, chyba że mieć będą miejsce dwa zjawiska. Pierwsze, przekazanie zdecydowanej części majątku RSW na rzecz Skarbu Państwa, co umożliwia Ustawa, a więc de facto nacjonalizację i drugie, proces globalnego bałaganu powiązany z wyprzedażą majątku za niskie kwoty, przede wszystkim kapitałowi obcemu […] Ustawa specjalna w sprawie likwidacji RSW, naruszająca artykuł 7 i 16 Konstytucji, stanowi ten rodzaj postępowania, o którym Rząd i aktualne siły polityczne chciałyby jak najszybciej zapomnieć. Podyktowana względami politycznymi jest niezwykle trudna do wytłumaczenia”.

Godzi się podkreślić, że podczas sejmowych obrad nadzwyczaj odważnie i merytorycznie zabierali głos, w obronie RSW i krytycznie o rodzącym się nowym „ładzie informacyjnym”, posłowie lewicy Izabela Sierakowska, Marek Siwiec, Sławomir Wiatr. Niestety, poza aktywnością swoich posłów w tej debacie SdRP nad faktem likwidacji koncernu przeszła niejako do porządku dziennego nowej rzeczywistości. Notabene lewica przez ponad trzydzieści lat nie doceniła i nie rozwiązała pozytywnie problemu swojej trwałej, ważącej bazy prasowej i szerzej, informacyjnej. Pozostał tylko „Przegląd” i „Zdanie”, ukazujące się na pewno nie dzięki wsparciu kolejnych lewicowych partii.

Długotrwały proces likwidacji RSW wynikający z pospiechu tworzenia, błędów i niedoskonałości ustawy likwidacyjnej, walki różnych grup i opcji politycznych o „konfitury” oraz przedłużenia tego procesu przez kolejne komisje likwidacyjne, gdyż dawał im spore wynagrodzenie, były zabójcze dla polskiej prasy. Miały także liczący się wpływ na jej sprzedaż zagranicznym oferentom. Niewielka część pozostała własnością polską. Jest przecież różnica między zakupem przez np. norweski koncern cementowni, a kupnem polskich tytułów prasowych czy też banku.

W żadnym z licznych, cząstkowych opracowań dotyczących RSW ich autorzy nie wymienili mojego nazwiska jako współudziałowca jakiejkolwiek spółki powstałej na bazie Spółdzielni. Bo w żadnej nie byłem. Notabene, jak na tak wielką organizację powstało ich zaledwie kilka i nie odegrały istotnej roli, gdyż szybko zostały rozwiązane mocą ustawy likwidacyjnej. Opuszczając budynek przy placu Unii Lubelskiej w Warszawie, zabrałem ze sobą maszynę do pisania „Łucznik” z długim wałkiem i kwit „Kasa przyjmie” za jej zakup, który mam do dziś.

Nie sądziłem, że tam „polegnę” szybko, wręcz odwrotnie, byłem przekonany, że pomimo bardzo wielu trudności i niesprzyjającej politycznej aury, szereg trafnych i szybkich działań potrafi zachować tę jednostkę, oczywiście w innej strukturze i zakresie działalności, dla lewicowego ruchu w Polsce. Na moje pocieszenie muszę dodać, że w tej rozgrywce mój niejako kontrpartner grał znaczonymi kartami łamiąc prawo Rzeczypospolitej. A jeszcze później, w czasie spotkania z Mieczysławem Rakowskim usłyszałem, że w czasie tych wielomiesięcznych utarczek o RSW zrobiłem wszystko, co zrobić można było.

Rzeczowa ocena fenomenu RSW – działalności, znaczenia, wreszcie likwidacji, jak wszystkich innych zjawisk, instytucji i wydarzeń związanych z okresem Polski Ludowej – możliwa jest dopiero po upływie pewnego czasu, dzielącego ją od politycznych emocji i nachalnej propagandy. I to najlepiej przez osobę odpowiedzialną i kompetentną, wykorzystującą metody i aparat badań naukowych. Taką postacią okazała się dr Marta Polaczek-Bigaj z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego – autorka pracy: Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „PRASA – KSIĄŻKA – RUCH” Studium powstania, działalności i likwidacji, wydanej przez Księgarnię Akademicką w Krakowie w 2016 roku. Dodać należy, że Polaczek-Bigaj jest doświadczonym badaczem podobnej problematyki, publikującym artykuły naukowe oraz rozprawę Polityczno-prawne aspekty przeobrażeń w polskim systemie medialnym.

„Tematyka RSW – pisze Autorka na wstępie – nie jest opisywana w literaturze przedmiotu, a warto poddać analizie sposób działania tej organizacji, jak również jej wewnętrzne osłabienie u schyłku epoki PRL… Literatura przedmiotu nie podejmuje problematyki prezentowanej w tym opracowaniu, gdyż nieliczne pozycje związane z tą tematyką poświęcone są albo historii PRL i odnoszą się do ogólnych zasad funkcjonowania Spółdzielni przy okazji innych zagadnień, albo przedstawiają dopiero sam proces likwidacji”.

Mamy więc do czynienia z pierwszym poważnym, naukowym opisem działalności RSW, opartym na licznych przywołanych źródłach. I co należy podkreślić, Autorka zachowała wymagany w nauce dystans, nie angażując się w polityczne i inne oceny omawianego tematu. Podobnego zdania była również recenzent naukowy tej pracy dr hab. Monika Ślufińska.

Podczas jednego z ostatnich spotkań z Autorką przedstawiłem niejako alternatywny ciąg zdarzeń dotyczących losów Spółdzielni podkreślając, że z teoretycznego punktu widzenia byłoby to możliwe, jednak wtedy nie miało w praktyce najmniejszych szans realizacji. Nie ma ustawy likwidującej RSW – i jak potoczyłyby się dalej losy tego koncernu? Trwałaby nadal polityczna nagonka na Spółdzielnię, podejmowane byłyby próby jej rozbicia przez frondę wybranych redakcji czy innych jednostek organizacyjnych, formułowano by żądania większej – pełnej samodzielności ekonomicznej i wolności wypowiedzi dla dziennikarzy. To wszystko nie zachwiałoby RSW, bo w rzeczywistości nie był to wcale kolos na granitowych nogach, jak uparcie pisała „Gazeta Wyborcza” wg znanej zasady o kłamstwie, które wielokroć powtarzane staje się przyjmowaną prawdą. Likwidacja wcześniejszych ulg podatkowych oraz urynkowienie cen papieru ograniczyłoby w poważny sposób jej finanse, ale pamiętać też należy, że ogromne subwencje przelewane na konto KC PZPR czy nowych lewicowych partii także by ustały lub zostałyby poważnie ograniczone. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w rzeczywistości III RP rola polityczna RSW uległaby minimalizacji. Jednocześnie następowałby proces, w myśl wcześniej dokonywanych wariantów, przekazywania szeregu składników Spółdzielni innym podmiotom, upominającym się o zabraną im przed dziesięcioleciami własność. Nadto, poza żądaniami uwłaszczenia załóg pracowniczych, trwałoby rozpoczęte usamodzielnianie redakcji, niektóre tytuły i wydawnictwa wyszłyby zapewne z RSW, inne nie sprostałyby wymogom wolnego prasowego rynku i uległyby likwidacji, a sama RSW musiałaby także zawęzić zakres swoich działań. Miałby więc miejsce proces jej ograniczania, także z uwagi na wejście na polski rynek prasowy zagranicznych wydawców oraz narodziny krajowej konkurencji. Można jednak przewidywać, że licząca się cześć prasy i bazy poligraficznej pozostawałaby nadal w RSW, czyli w polskich rękach. Do czasu reform Balcerowicza, które potraktowałyby Spółdzielnię tak samo, jak nasz przemysł i inne przedsiębiorstwa, z wiadomym skutkiem.

Sławomir J. Tabkowski był prezesem RSW „Prasa – Książka – Ruch” w czasie jej przekształceń, do momentu jej likwidacji. Publikujemy to wspomnienie jako historyczne świadectwo uczestnika tamtych wydarzeń stanowiących część procesu transformacji na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku oraz kształtowania się rynku mediów w Polsce.

Artykuł ukazał się w numerze 6/2023 „Res Humana”, listopad-grudzień 2023 r.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.