Kluczowy sondaż
Praktyka podania do publicznej wiadomości wyników badania sondażowego, na podstawie którego członkowie partii tworzących Koalicję Obywatelską mają wskazać kandydata w wyborach prezydenckich, jest zaskakująca. Donald Tusk jednak raczej rzadko robi coś przez przypadek. A już na pewno nie należy do tych polityków, którzy – z nudów, zmęczenia albo neutralizując emocje z całego dnia – wypisują na platformie X (dawny Twitter) nieprzemyślane komunikaty.
Swoim wpisem o tym, że Rafał Trzaskowski wygrywa z konkurentem z PiS – kimkolwiek on będzie – dwunastoma punktami procentowymi w pierwszej i aż czternastoma w drugiej turze (40:28 i 57:43), zaś Radosław Sikorski co prawda finalnie też wyszedłby z tego starcia zwycięsko (54:46, ośmioma punktami), ale w pierwszej przegrałby 28:30, Tusk przesądził w zasadzie sprawę. Pamiętając szok po przegranej pierwszej turze przez Bronisława Komorowskiego w 2015 roku i to, co się działo w ciągu kolejnych dwóch tygodni, mało który członek PO będzie chciał zaryzykować powtórkę takiego scenariusza. Pozostali koalicjanci (Inicjatywa Polska, Zieloni i Nowoczesna), o jeszcze bardziej lewicowo-liberalnej orientacji, tak czy owak będą głosować na prezydenta Warszawy.
Innym pytaniem jest, czemu premier ogłosił wynik tego sondażu urbi et orbi. Być może uznał, że traci kontrolę nad prawyborczym procesem. Wiele znaków wskazuje (a plotki to potwierdzają), że to, co miało być rycerską rywalizacją dżentelmenów, zaczyna nabierać kształtu niezłej bijatyki. Sikorski uwierzył, że stoi przed realną szansą. Pokazał lwi pazur, energicznie ruszył do ataku. Jeszcze raz okazało się, że w polityce nie ma miękkiej gry. Stronnicy Trzaskowskiego w związku z tym też przestali się gryźć w język. Czerwone, jak to się teraz mawia, linie nie zostały przekroczone, ale lepiej było ostudzić nastroje, by nie osłabiać spójności partii i nie utrudniać dalszej – tej prawdziwej – kampanii zwycięzcy przedbiegów.
Prawo i Sprawiedliwość nadal tkwi w marazmie, Nowa Lewica rozpaczliwie szuka kandydatki (w nieświadomości, co zrobi Razem – i czy przypadkiem obydwie partie nie skończą z kompromitująco słabym wynikiem; tym bardziej, że startować zamierza też lider Unii Pracy Waldemar Witkowski, a ponoć szykuje się jeszcze posłanka Paulina Matysiak; współpracująca z pisowcem Marcinem Horałą, ale jednak tzw. razemka). PSL umyło ręce, wskazując a to na jakiegoś wspólnie uzgodnionego, jednego kandydata Koalicji 15 Października, a to na Szymona Hołownię – a według powszechnych podejrzeń sympatyzując z R. Sikorskim. Tak naprawdę jednak liczyć się będą tylko dwaj nominaci największych sił politycznych, przy czym wygrana reprezentanta PiS/Jarosława Kaczyńskiego wydaje się po prostu nieprawdopodobna. Do kanonu politycznej poprawności należy ostrożność i niechwalenie dnia przed zachodem słońca, ale nam – niezależnym komentatorom i analitykom – wolno powiedzieć to wprost: obserwując zmagania Trzaskowskiego z Sikorskim przyglądamy się przyszłemu prezydentowi RP.
Lepiej jednak, żeby ci dwaj tego nie przeczytali. Kampanię trzeba będzie przeprowadzić i to z pełnym zaangażowaniem, determinacją, nie szczędząc wysiłków, nie dosypiając, ściskając tysiące dłoni, wysyłając za pośrednictwem mediów precyzyjnie obmyślone przesłania do wyborców, inwestując wielkie pieniądze (partyjne, a w przypadku PiS – to, co uda się uzbierać od najbardziej przekonanych zwolenników). Historia Komorowskiego to oczywiste memento, ale warto też pamiętać, że nawet Aleksander Kwaśniewski uzyskując w 2000 roku reelekcję w pierwszej turze, jako jedyny dotąd pretendent, uzyskał 53,9 procent, podczas gdy wcześniejsze sondaże dawały mu o jakieś 15-20 punktów procentowych więcej. I to po bardzo intensywnej kampanii, w trakcie której nic nie zostało zaniedbane.
A tym razem stawka jest niesłychanie wysoka. Stoimy przed alternatywą: dalsze tkwienie w niemocy i potencjalne otwarcie drzwi do restytucji autorytarnego populizmu lub szansa na realne odbudowanie demokracji i praworządności, naprawę państwa, zagwarantowanie jego bezpieczeństwa.