logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

JA, TY I MOTYL, czyli ekologia w słowach, czynach i pieniądzach

Małgorzata B. JAKUBIAK | 5 lutego 2024
Fot. Beata JUCHNIEWICZ

Wszystko jest nawzajem powiązane, a węzeł to święty.

Marek Aureliusz, Rozmyślania*

 

Marston Bates, amerykański przyrodnik1, zwierzył się kiedyś, że pośród wielu pytań zadawanych mu przez ludzi, a dotyczących różnych gatunków zwierząt, nierzadko pojawia się pytanie: a jaki jest z nich pożytek?

– Nigdy nie umiałem odpowiedzieć na podobne pytania – pisze Bates. – Jestem przerażony sposobem myślenia, z którego ono się rodzi (…). Często reaguję odwróceniem pytania: a jaki jest pożytek z ciebie?

Przywołałam tutaj tę wypowiedź, albowiem nie tylko trafnie, ale i wyjątkowo zwięźle odsłania ona sposób traktowania przyrody przez ogromną większość ludzi, przekonanych o tym, że jej wartość powinna być liczona głównie bezpośrednią jej przydatnością dla człowieka. Nad przyczynami takiego toku rozumowania zastanawiało się wielu uczonych, nie tylko ekologów, przyrodników, ale także, a może przede wszystkim filozofów, etyków. I często upatrywali oni źródeł takiego wartościowania świata w judeochrześcijańskich tradycjach światopoglądowych. Otóż w I rozdziale Księgi Rodzaju mówi się o tym, że człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga otrzymał we władanie świat i całą naturę. Tak więc religie te stawiają człowieka poza i ponad naturą. Inne istoty – zwierzęta, a tym bardziej rośliny, nie mówiąc już w ogóle o tworach przyrody nieożywionej, jako nieposiadające duszy, nie mają znaczenia; stanowią jedynie elementy pozwalające człowiekowi przeżyć ten czas, który poprzedza dojście do życia wiecznego. Wprawdzie w II rozdziale Księgi Rodzaju powiada się, że Bóg powierzył człowiekowi rolę raczej gospodarza aniżeli pana, ale przecież jedno i drugie prowadzi do utylitarnego traktowania przyrody. Przecież hodowca dba o swoje stado po to, aby wyciągnąć z niego jak najwięcej korzyści.

Takie poglądy wyrażało wielu uczonych. Głosił je w latach 60. XX wieku profesor kalifornijskiego uniwersytetu Lyn White jr. Jego sztandarowy wykład pt. The historical roots of our ecologic crisis, opublikowany najpierw w „Science” w 1967 r., obiegł wkrótce wiele periodyków naukowych. W tym samym czasie pisał o tym Daisetz Suzuki, będący wyznawcą buddyzmu zen, zauważając jednocześnie, że przeciwieństwem takiego traktowania przyrody są religie Wschodu, wedle których istoty pozaludzkie, jako uduchowione, zasługują na szacunek. Przytoczę jeszcze jeden fragment wypowiedzi Marstona Bates’a, przedstawiający formowanie się takiego sposobu widzenia świata, zgodnie z którym wszystko istnieje tylko dla człowieka: „(…) pozostało ono w spadku po średniowieczu, gdy wszystko w niewielkim i przytulnym świecie miało na celu służenie człowiekowi (…), straciło jednak rację bytu, gdy teoria Kopernika usunęła Ziemię z centralnego położenia w Układzie Słonecznym, kiedy Newton odkrył prawo rządzące ruchem gwiazd, kiedy Hutton odkrył bezmiar czasu, który przeminął, a teoria Darwina ustawiła człowieka we właściwych proporcjach w stosunku do reszty organizmów żywych (…) Nauka postawiła człowieka we właściwym miejscu: jest to jeden z milionów gatunków istot żywych rojących się na powierzchni niewielkiej planety dookoła mało ważnej gwiazdy. W gruncie rzeczy absolutnie nie jesteśmy w stanie przyjąć wszelkich wynikających stąd konsekwencji. Może tak być powinno, ja jednak myślę – pisze Marston Bates – że skromność wpływa na uszlachetnienie charakteru (…). Pozostajemy nadal ważni – i ja, i ty, i cała ludzkość. Ale motyl również – i nie dlatego, że nadaje się do jedzenia czy wyrobu lekarstw, albo że jest szkodliwy, gdyż niszczy drzewa cytrusowe. Jest ważny sam w sobie, jako część składowa przyrody”2.

Niewątpliwie, w tradycjach kulturowych opartych na świętych księgach, w tym na Biblii, a także na średniowiecznych danych naukowych, religijne uzasadnienia stanowią silne wyznaczniki zachowań. Mogą one służyć jako ostateczne i już niepodważalne argumenty, bo przecież wynikają z prawa boskiego. Mogą być także interpretowane jako przyzwolenie dla bezwzględnego traktowania przyrody już nawet nie tylko dla zaspokojenia potrzeb, ale dla przyjemności i wręcz zachcianek istoty rzekomo najważniejszej – człowieka.

Lecz nie zapominajmy o pewnych faktach historycznych. Przecież zło wyrządzane przyrodzie przez gatunek ludzki wcale nie zaczęło się wraz z rozpowszechnianiem się Biblii. Owszem, interpretując słowa Biblii można było odczytać tam uzasadnienia do traktowania przyrody jak magazynu dla człowieka. Pamiętajmy jednak, że wyniszczanie całych gatunków zwierząt i roślin, przyczynianie się do erozji ziemi poprzez różne bezmyślne działania ludzkie już całe tysiąclecia temu powodowały skutki katastrofalne, zmieniając oblicze natury. Zauważył to Rene Dubos, profesor Uniwersytetu Rockefellera w Nowym Jorku, dlatego oponował przeciwko powyższym, zbytnim uogólnieniom, powiadając, że teoria, zgodnie z którą światopogląd judeochrześcijański jest odpowiedzialny za kryzys ekologiczny, jest niewątpliwie w jakimś stopniu prawdą, ale tylko półprawdą3.

Już na samym początku neolitu równocześnie z rolniczą ekspansją człowieka zaczęła się zagłada wielu gatunków wielkich ssaków i ptaków lądowych. A później masowe zabijanie zwierząt wcale nie było podyktowane tylko koniecznością, zdobyciem mięsa, ochroną pól uprawnych. Chociażby faraonowie egipscy, wraz z egipską arystokracją, urządzali dla rozrywki masowe obławy i mordy dzikiej zwierzyny, niekiedy aż do całkowitego ich wytępienia. Asyryjczycy – jak pisze Rene Dubos – z ogromną zaciekłością mordowali zwierzęta, polując dla zabawy na lwy i słonie, a także na inne gatunki zwierząt. Z kolei australijscy nomadowie, poprzez wzniecanie pożarów i wypalanie całych, ogromnych obszarów ziemi, przyczynili się – biorąc pod uwagę tamtejszy klimat – do erozji, zmieniając żyzne połacie w otwarte stepy. O erozji ziemi, spowodowanej nadmiernym wypasaniem bydła, napisał już Platon w Timajosie i Krytiaszu. Przypuszcza się także, że przyczyną upadku starej cywilizacji meksykańskiej Theotihuacon mogła być erozja spowodowana ówczesnym sposobem gospodarowania.

Nawet kulturze wschodniej, wraz z jej religiami, uznającymi przecież duchowość zwierząt, roślin, a nawet wód, skał i innych bytów traktowanych w naszej, zachodniej kulturze jako nieożywione, nie udało się uniknąć szkód wyrządzonych przyrodzie. Mnisi buddyjscy, takim szacunkiem darzący każdą żywą istotę, zużyli na budowę świątyń takie ilości drzewa, że ogołocili z lasów duże połacie ziemi.

Rene Dubos zwraca uwagę na fakt, że kultura japońska, silnie podkreślająca związek człowieka nie tylko z ziemią, ale i z całym kosmosem, też nie pozwala tej naturze spokojnie żyć. Wątpliwe jest bowiem, dla miłośnika natury, owo osławione piękno japońskich ogrodów, z dziwacznie ukształtowanymi, a tak naprawdę to zwyrodniałymi formami drzew – także przez miniaturyzację. A spośród kilkudziesięciu gatunków ptaków, które sto lat temu przelatywały nad Tokio, zostały jedynie dwa gatunki – wróble i jaskółki.

Niewątpliwie negatywne skutki oddziaływania ludzi na otoczenie zaczęło się zatem już dawno. Bezpośrednie korzyści, a nawet przyjemności, zawsze były ważniejsze, niż przyszłe rezultaty. Lecz dzisiaj negatywne wpływy ludzi na otoczenie są groźniejsze i bardziej rozległe zarówno ze względu na ogromny wzrost liczebności gatunku ludzkiego oraz na rozwój szeroko rozumianej techniki.

Zatem bezpośrednie korzyści od zarania dziejów dominowały w postępowaniu ludzkim, z akceptacją świętych ksiąg albo i bez. W niewielu filozofiach i religiach hamowały je nieco względy etyczne oraz szacunek dla różnych form życia na Ziemi. Nie mogły ich hamować wiedza ani rozsądek, bo nikt nie miał pojęcia o czymś, co dziś określamy jako zagrożenie czy wręcz katastrofa ekologiczna.

* * *

Uświadomienie sobie tego, jak wielki i zarazem negatywny jest wpływ gospodarki ludzkiej na przyrodę, przyniosły dopiero czasy współczesne. I to dopiero wtedy, gdy zmiany zachodzące na naszej planecie rozszerzyły się do sytuacji tak niebezpiecznych, że grożących zagładą wszystkich jej mieszkańców. Wiedza na temat ekosystemu, na temat jedności i współdziałania całego – wraz z nami, ludźmi – świata przyrody była nikła. Do niedawna wielu ludzi zupełnie nie mogło sobie wyobrazić, aby mogło im czegokolwiek z otoczenia zabraknąć. Dlatego, gdy w 1969 r. ogłoszony został raport sekretarza generalnego ONZ, U Thanta, a potem Raport Klubu Rzymskiego, ukazujące przyszłość świata i tym samym ludzkości w kategoriach katastrofalnych, wywołało to wielkie zdziwienie i wręcz niedowierzanie. Ludzie, przekonani o niewyczerpanych pokładach przyrody, musieli oswoić się z nowymi, szokującymi informacjami.

Nadszedł jednak w końcu czas, gdy świadomość wpływania przez ludzi na przyrodę, na losy planety staje się coraz bardziej powszechna. Zagadnienia i problemy ekologii są dziś jednymi z naczelnych. Projektuje się i realizuje technologie o rozległym znaczeniu dla ochrony przyrody, rozpowszechnia się wiedzę na te tematy, w tym także dotyczące oszczędzania zasobów Ziemi i jej ochrony w codziennym życiu każdego człowieka, np. propaguje się oszczędzanie wody, zbieranie i segregowanie odpadów itp., itd. Można wręcz powiedzieć, że nastała moda na ekologię.

A tak na marginesie: jako że moda rodzi na ogół możliwość zysku, pomiędzy działaniami o istotnym znaczeniu płyną sobie tu i ówdzie różne merkantylne strumyczki, a w nich niezliczone ilości różnych produktów z etykietką „Eko”, co magicznie wpływa na wzrost ich ceny i sprzedaży.

Spośród niezliczonych zjawisk związanych z propagowaniem i realizacją zachowań proekologicznych, szczególnie jedno przykuwa moją uwagę. Ponoć każda profesja, każdy rodzaj wykształcenia odbija swój ślad w umyśle człowieka, przyczyniając się do swoistego, poprzez pryzmat określonej wiedzy, postrzegania świata. Filozof ma nieodpartą skłonność do odnajdywania w nim praw najogólniejszych. A już od starożytności myśliciele twierdzili, że świat, i wszystko w nim, rozwija się poprzez walkę przeciwieństw. Także moja skłonność do filozoficznej refleksji każe mi zauważyć potężną walkę przeciwieństw, w jaką uwikłany jest rozwój proekologicznych zachowań ludzkich. Podczas gdy jedni walczą o ograniczenie ogromu zniszczeń dokonywanych w przyrodzie przez nieodpowiedzialne postępowanie człowieka, w tym także produkcję niezliczonej ilości odpadów, inni – dla których jedynym wyznacznikiem działania są względy finansowe i nadprodukcja we wszelkich postaciach – wkładają całą swą energię, pomysłowość i finanse w to, aby podstawowa twórczość każdego człowieka polegała na generowaniu niebosiężnych gór śmieci.

Jakiś czas temu, ale przecież nie tak bardzo dawno, aby tego nie pamiętać, rzeczy służyły latami, niektóre przechodziły z pokolenia na pokolenie, były konserwowane, naprawiane, nawet przerabiane. Obecnie całe rzesze specjalistów pracują ciężko nad tym, aby rzeczy były krótkotrwałe, aby trzeba było je nieustannie kupować, przez chwilę używać i szybko zużywać, wyrzucać i znowu kupować. Tym samym reklama osiąga szczyty pomysłowości. I teraz, jeśli nawet znajdzie się człowiek już świadomy tego, co tak naprawdę dzieje się wokół niego, mniej podatny na tego rodzaju manipulacje, a nawet całkiem odporny – to i na niego znaleziono sposób. Według zasady: jeśli nie można kogoś namówić na coś, to trzeba go zmusić. Jest to ten rodzaj przymusu, któremu ulegną nawet najbardziej odporni – przymus technologiczny. Sprawia on, że posiadane rzeczy, urządzenia itd. po określonym czasie psują się tak, aby nieopłacalna stała się ich naprawa, ewentualnie całkiem rozpadają się albo też starzeją się technologicznie, nie mogąc współpracować z rzeczami nieco już nowszymi, nawet jeśli zniszczeniu ulegnie drobna część, dawniej podlegająca wymianie, dziś – programowo – jedynie przez krótki okres produkowane są części zamienne do różnorakich urządzeń, aby po krótkim czasie były już nieosiągalne, aby zamiast rzecz naprawiać, zmusić klienta do zakupu całkiem nowego urządzenia.

Otóż jak wspomniałam, rzesze specjalistów pracują dziś w wielu firmach nad czymś, co po angielsku nazwano  planned absolescense, czyli planowane starzenie się. Dzięki tak rozumianej pracy naukowej wiele spośród zakupionych rzeczy w sposób gwarantowany rozpada się w nieomal ściśle zaplanowanym czasie. Są to najczęściej rzeczy drogie – pralki, lodówki, samochody, telefony, smartfony itp., itd., ale także i te nieduże, proste i niedrogie, jak … gumowe rękawice chroniące ręce podczas niektórych prac. Może to i głupstwo, ale jednak warto na to zerknąć, bo pozwala to wyjątkowo łatwo wspomniany proces zauważyć. Nigdy nie kosztowały drogo, a jednak dawniej służyły dotąd, dopóki nie zostały nieopatrznie przedziurawione, przecięte. Dziś, po upływie dwóch, trzech tygodni (zależy od planów producenta), guma zaczyna mięknąć i rozłazić się, zamieniając się w kleistą maź. Widocznie nawet ich czas użytkowania opłaca się skrócić.

Oczywiście, istnieje recykling – i o nim mówi się dużo, bardzo dużo. Jakoś tak jest, że ogromna liczba pięknie brzmiących słów nie budzi ufności, miodousty poeta na ogół pozostaje w sferze tylko słowa, a Tadeusz Kotarbiński w swej „Prakseologii” zauważył, że mówienie z pewnością jest formą czynu, jednak bynajmniej nie tego samego, co wykonywanie czynności, o której się mówi.

Nie zamierzam bynajmniej (proszę wybaczyć trywialne sformułowanie) pakować wszystkich i wszystkiego do jednego worka. A zatem rzecz nie dotyczy tych, którzy sprawę recyklingu traktują rzetelnie, tych, którzy np. niosą swoje nieużyteczne już smartfony do punktu ich odbioru, ani tych, którzy poddają je utylizacji zgodnie z założeniem, nie czyniąc ze słownych deklaracji zasłony dymnej.

Zasłona dymna, czy też kulisy (też zasłona) – to metafory oznaczające to, co ma być skryte przed oczyma widzów. Kulisy w teatrze wprawdzie też skrywają fałsz, jednak niegroźny, a służący sztuce i przeżyciom, które ona rodzi. W tym przypadku nie szkodzi, że korona króla jest z tektury, drogie w niej kamienie to kolorowe szkiełka. Pomińmy te kulisy, które skrywają magiczne sekrety teatru, zajrzyjmy zaś za zasłonę dymną z prawdziwego, gryzącego dymu, skrywającego obłudę, podłość, fanatyczne uwielbienie pieniądza, za cenę ludzkiego życia i śmierci zadawanej przyrodzie.

* * *

Oto stolica Ghany, Akra, a dokładniej pewna jej dzielnica o nazwie Agboglashie. Znajduje się tu największe w całej Afryce wysypisko śmieci, ale nie byle jakich śmieci, lecz wysypisko złomu elektrosprzętu. Nie trzeba odbywać podróży w zaświaty, aby za przewodnictwem Dantego obejrzeć kręgi piekielne, bo prawdziwe piekło jest tam, na ziemi, w Afryce Zachodniej. Ogromna, wielohektarowa przestrzeń, porównywana do wielkości 36 stadionów piłkarskich, nieustannie zasnuta jest czarnym, gryzącym dymem pochodzącym z setek ognisk, w których wytapia się elementy z telewizorów, komputerów, telefonów komórkowych, pralek, lodówek, drukarek itp., itd.. Są to części użyteczne, nadające się do recyklingu, a więc można je sprzedać – za grosze. Ale zanim to nastąpi, trzeba spalić w ogniu plastikowe obudowy, potem tłuc kamieniem, aby wydostać okruszynę platyny, kawałek magnezu z głośnika telewizora, fragment miedzianego kabla. Ludzie zajmujący się tym, a często są to dzieci, są okaleczeni i poparzeni – pracują gołymi rękami, bez żadnych zabezpieczeń. Zatruci przez wydzielające się w ogniu substancje toksyczne, np. kadm, umierają przed 30. rokiem życia, najczęściej na różne formy raka. W wywiadzie przeprowadzonym przez dziennikarza Alexandra Go’`bel’a ze studia radiowego ARD w Afryce Południowo-Zachodniej z 12-letnim chłopcem pracującym na tym wysypisku, chłopiec (jako jedno z setek pracujących tam dzieci) powiedział, że robi to dlatego, aby pomóc matce, a także opłacić swoją szkołę. Lecz czy on dożyje czasu zakończenia szkoły? W 2017 roku, w wyniku osunięcia się hałdy odpadów takiego ciężkiego przecież elektrosprzętu, zginęło 114 osób. Dzienny zarobek tych ludzi wynosi około 2 cedi – a to jest niecałe euro.

Toxic City – Toksyczne Miasto. Tak nazywane jest to miejsce. Dlaczego i skąd się tam wzięło? Kto może pochwalić się jego założeniem? Historia jest prosta, aż do bólu prosta, ale bardzo interesująca. Na to monstrualnie wielkie wysypisko elektrozłomu trafia co miesiąc setki kontenerów, głównie z Niemiec, Szwecji, Finlandii i USA. Są to kraje, które wyjątkowo chlubią się swoimi ekologicznymi osiągnięciami, segregacją śmieci, propagowaniem codziennych zachowań proekologicznych, nawet tak pozornie banalnych, jak noszeniem własnej, szmacianej, wielokrotnego użytku torebki na zakupy i tym samym niekorzystaniem z plastikowych opakowań, a nawet popularyzowaniem zwyczaju nie kupowania niczego, co zapakowane jest w plastik. Szczególnie też chlubią się strategią, która ogranicza życie urządzeń technicznych do okresu gwarancyjnego; kończy się gwarancja, przedmiot rozpada się i – jak dodają propagatorzy tego systemu – nie zanieczyszcza twego kraju.

A zatem wspomniane już planned absolescence ukazane jest w świetle czynów wysoce wartościowych ekologicznie! Ale nie wspomina się o tym, że planned absolescence to przecież ogromna, wzmożona sztucznie produkcja odpadów! No tak, ale przecież nie zatruwają twego kraju! Za to przyprawiają o śmierć tysiące ludzi z innego (innych) krajów, np. tych z jakże odległej Afryki. Czego oczy nie widzą, o to serce nie boli. Dla wielu ludzi z europejskich (ale nie tylko) krajów chlubiących się czystymi wodami i takim powietrzem piekielne Toxic City jest miejscem tak odległym, że aż odrealnionym.

O tym nie mówi się, bo praktyką życia codziennego rządzą często pieniądze, a recykling w UE i USA jest bardzo drogi; w Afryce, to taniocha. A więc, biznes jest doskonały4. A zresztą to też jest pewna idea: zarobić dużo i szybko, choćby kosztem wszystkiego, co żyje dookoła – oprócz mnie, oczywiście. Po nas choćby potop – slogan, ale z niekończącą się aktualnością.

Konwencja Bazylejska z 1989 r. (weszła w życie w roku 1992) zabrania eksportu elektrośmieci. W praktyce nie wynika z tego nic.

To, o czym piszę, nie jest nowym odkryciem, skandalem odkrytym dopiero co przez wścibskich dziennikarzy i mogącym poprawić nakład gazety, która to opublikuje na pierwszej stronie. O to właśnie chodzi, że jest to rzecz – stosunkowo – znana; lecz z gatunku tych, o których lepiej nie mówić.

Zakończę cytatem pochodzącym z artykułu Aleksandra Goebel’a ze studia radiowego ARD w Afryce Południowo-Zachodniej:

„Oficjalnie ten skandaliczny proceder maskuje się hasłem «eksportu towarów używanych». Używanych? Zgoda, ale czy sprawdzonych? To nikogo nie interesuje, a jeśli ktoś, w którymś z europejskich portów tym się bliżej zainteresuje, to łatwo przecież sprawić, żeby dał sobie z tym spokój. Korupcja czyni cuda, a na opornych są inne sposoby. Jak słusznie zauważa Mike Anane (obrońca środowiska z Ghany) – Ghana nie ma możliwości przyjaznego dla środowiska recyklingu tych odpadów, a więc to, czy one tu trafią, czy nie, jest kwestią moralną. Cały szkopuł w tym, że moralność jest na opak z zyskiem, a pieniądz jak wiadomo, nie śmierdzi. Śmierdzi za to «Toxic City»”5.

 

* Marek Aureliusz, Rozmyślania, PWN 1958, VII.9.

 

1 Marston Bates (1906–1974) amerykański przyrodnik – zoolog, entomolog, badacz funkcjonowania i wzajemnego powiązania systemów ekologicznych.
2 Marston Bates, Człowiek i jego środowisko, Warszawa 1967, str. 6.
3 Rene Dubos, (1901–1982), mikrobiolog, patolog eksperymentalny, nagrodzony m.in. przez Institut de la Vie za prace poświęcone problemom środowiska, autor maksymy: „Myśl globalnie, działaj lokalnie”; o wspomnianych zagadnieniach pisze np. w książce: Pochwała różnorodności, Warszawa, PIW 1967.
4 Wcześniej odpady zachodnie przyjmowały Chiny, ale parę lat temu postawiły veto. Wtedy świat zachodni znalazł inne miejsca w Azji – Indonezji, Wietnamie, Kambodży i największe – w Afryce, w Ghanie.
5 Alexander Goebel/Andrzej Pawlak, dw.com/pl/toxic-city-smietnisko-zachodu–w-afryce/a18379290.

 

Artykuł ukazał się w numerze 1/2024 „Res Humana”, styczeń-luty 2024 r.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.