Gwiazdy i gąsienice. Tadeusz Kotarbiński o „współtowarzyszach istnienia”
GWIAZDY I GĄSIENICE
Tadeusz Kotarbiński o „współtowarzyszach istnienia”
Rad zaliczam do ludzkości psy, a nie zaliczam hyclów.
Tadeusz Kotarbiński
Tadeusz Kotarbiński, ten wielkiego formatu uczony akademicki, autor licznych prac – sensu stricto – naukowych, wiele swoich myśli zapisywał nie w traktatach naukowych, ale w formie swobodnie snutych refleksji, pogadanek, esejów oraz poezji.
W wydanym w 1956 r. tomiku wierszy, zatytułowanym „Wesołe smutki”, odnajdujemy taki oto wiersz:
„Miast śledzić słońc obroty, wolę użyć źrenic
Do mikrokontemplacji przyziemnych gąsieni.
Mól – żywa to misterność, gwiazda martwa bryła
Choćby do arkturowych rozmiarów utyła”.
Filozofowie od tysięcy lat próbują „sięgać do gwiazd” i jeszcze dalej, przekroczyć myślą wszelkie granice dostępne ludzkiej wiedzy i doświadczeniu, snuć hipotezy o początkach świata i jego przyczynach, tworzą kosmogonie i systemy filozoficzne, pragnąc objąć spójną, logiczną więzią wszelkie zjawiska wszechświata.
Przecież tym jednym, pięknym słowem „filozofia” obejmuje się ogromną różnorodność tak treści, jak i sposobów jej wyrażania. Dlatego angielski filozof Wilhelm Dilthey uczynił kiedyś spostrzeżenie, że słuszniejsze byłoby używanie liczby mnogiej: filozofie.
Tadeusz Kotarbiński bardzo trafnie wyraził swoje credo filozoficzne w zacytowanym tu wierszu. Bliższe bowiem były mu poszukiwania odpowiedzi na pytanie: jak żyć? aniżeli: kiedy, jak i dlaczego powstał nasz wszechświat?
Z tego powodu bywał określany mianem „minimalisty” uprawiającego tzw. małą filozofię.
Pojęcia „małe” czy „wielkie” to pojęcia względne. Dlaczego sprawy naszego bytu na Ziemi, problemy wzajemnych relacji, form działania, sposobów postępowania względem wszystkiego i wszystkich, zdolność wzajemnego porozumiewania się – mają być problemami małymi, a „sprawy kosmiczne” – wielkimi – w sensie ważności, a nie bliżej nieokreślonych rozmiarów. Kto wie, czy one właśnie nie są najważniejsze, wręcz podstawowe. Albowiem bez ich rozwiązania, a choćby tylko elementarnego uporządkowania palących problemów, które są tu i teraz, trudno o pozytywne rezultaty w zamierzeniach dalekosiężnych. Wszelkie formy wzajemnego szkodzenia sobie nawzajem, środowisku, planecie, zwierzętom i roślinom zatrzymują postęp w dalszym i głębszym poznawaniu świata, również tego odleglejszego. Może właśnie pierwszą rzeczą, jaką należy uczynić, jest przyjrzenie się Ziemi i panującym na niej relacjom z niższej perspektywy; może warto przede wszystkim zdemaskować absurdy, które czynią życie nieznośnym.
Dlatego właśnie – jak zauważył Tadeusz Kotarbiński – obok dociekań ontologicznych, od tysięcy lat, przynajmniej w starożytności grecko-rzymskiej istniało to myślicielstwo życiowe, opanowane przez troskę, jak żyć samemu i jak układać wzajemne stosunki z innymi.
Zainteresowanie praktyczną stroną wiedzy widoczne jest w różnych dziedzinach nauki, uprawianych przez Kotarbińskiego. W prakseologii – pokazującej jak działać sprawnie i skutecznie, w logice (arystotelesowskiej), uczącej np. jak unikać absurdalnych sporów i nieporozumień w rozmowach, w dyskusjach, spowodowanych błędnym rozumieniem lub niezrozumieniem sensu używanych słów i pojęć, w reizmie nawet (w jego wersji semantycznej) przez propozycje pewnych zmian w formułowaniu wypowiedzi.
Jednak szczególne miejsce w filozofii Tadeusza Kotarbińskiego zajmuje etyka, a wraz z nią poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: jak żyć – godziwie i zarazem nie nieszczęśliwie. I jest to etyka szczególna.
Profesor Tadeusz Kotarbiński był zaprzeczeniem owych, wybitnych skądinąd, uczonych, lecz zamkniętych – jak to się metaforycznie mówi – w „wieży z kości słoniowej”, czyli skoncentrowanych tylko na teoretycznych, często abstrakcyjnych teoriach naukowych.
Czuło się jego bardzo silną więź z tym światem „przyziemnych gąsienic” – symbolizujących przecież wszystkie żyjące istoty na tej Ziemi.
Mikołaj Biernacki, XIX-wieczny poeta polski, napisał taki oto wiersz:
„Idylla maleńka taka.
Wróbel połyka robaka,
Wróbla kot dusi niecnota,
Pies chętnie rozdziera kota,
Psa wilk z lubością pożera,
Wilka zadławia pantera,
Panterę lew rwie na ćwierci,
Lwa – człowiek: a sam po śmierci,
Staje się łupem robaka.
Idylla maleńka taka”.
Nikt chyba zwięźlej i trafniej nie opisał świata, w którym żyjemy.
Kilkadziesiąt lat później Tadeusz Kotarbiński napisał, że przyroda przy bliższym wejrzeniu przejawia rysy straszliwe, jest wężowiskiem wrogich zazębień, gdzie trwa nieustanna walka o byt i „nie sposób pogodzić interesów gołębia i jastrzębia”.
A doda
tu można jeszcze, że wszystkie te stworzenia, walczące o przetrwanie, odczuwają wolę życia, strach i ból, czym tzw. Natura (bądź Stwórca – zależnie od przekonań), czyniąc z nich pokarm dla innych, zdaje się nie przejmowa
wcale.
Pełen sprzeczności jest także świat ludzki; ludzie nieustanne rywalizują, walczą ze sobą, niszczą się fizycznie i moralnie.
A już szczególnie brak im zahamowań w okrucieństwie wobec zwierząt.
***
Aby choć trochę unormować, złagodzić ludzkie zachowania już od czasów starożytnych zaczęły powstawać umowy, kodeksy postępowania, niejednokrotnie oparte na wartościach religijnych danego narodu. Czyniły one jednak przedmiotem zainteresowania (przynajmniej w kulturze europejskiej) wyłącznie stosunki międzyludzkie.
Wszelkie, nawet najbezwzględniejsze praktyki wobec zwierząt, czy w ogólności wobec świata przyrody, pozostawały poza prawem, tak moralnym, jak i ustawowym.
Nawet kiedy pojawiły się w Europie pierwsze zakazy dotyczące urządzania krwawych walk kogutów i psów, nie argumentowano tego zakazu krzywdzeniem zwierząt, ale demoralizacją ludzi w wyniku hazardu.
Historia zna jednak inne spojrzenia na świat, inną mentalność, pochodzące z innych kultur. Warto w tym miejscu przypomnieć poglądy pochodzące z nauk i wierzeń perskich, wyłożonych w księgach Awesty, związanych z postacią proroka Zaratustry (Zoroastra). Sposób traktowania istot pozaludzkich, wynikający z całego systemu wartości, jakże odmienny jest od tego, do którego przywykliśmy w kulturze europejskiej i jakże zarazem jest bliski odczuwaniu świata przez Tadeusza Kotarbińskiego.
Otóż w księgach Awesty wiele miejsca poświęca się psu, nauczając szacunku dla niego i nie tylko dlatego, że wiernie towarzyszy człowiekowi, że potrafi być tak bliski i tak wiele ma z człowiekiem wspólnego, a nawet wykonuje wiele prac, pomagając ludziom. Psa nie wolno bić – pod karą doczesną i wieczną, określona jest też ilość i jakość jego jedzenia, które musi być dobre. A nie były to zalecenia łatwe do zbagatelizowania, bowiem – przynajmniej w czasach panowania dynastii Sasanidów (224 r.n.e. – 651 r.n.e.) były to nie tylko wskazania moralne, ale za naruszenie tych zasad groziły sankcje prawne.
W wierzeniach zoroastryjskich to psy strzegą mostu Czinwat, przez które dusze zmarłych wędrują do „tamtego świata” i to właśnie one oceniają postępki ludzi za życia, także wobec zwierząt.
A pies nie jest bynajmniej jedynym zwierzęciem, któremu w Aweście poświęca się uwagę. Jest tam także mowa o jeżu i wielu innych zwierzętach.
***
Albert Schweitzer, alzacki
lekarz i zarazem myśliciel, napisał kiedyś, że największym błędem wszystkich dotychczasowych systemów etycznych, opartych na tradycjach chrześcijańskich, było zajmowanie się jedynie stosunkami międzyludzkimi i zupełne nieliczenie się z cierpieniem zwierząt, pozostawiając sprawy ich traktowania przez ludzi całkowicie poza obrębem norm etycznych. Schweitzer przeżywał głęboki dramat wewnętrzny, nie mogąc pogodzić się z panującym w świecie bezwzględnym okrucieństwem walki o byt, z koniecznością niszczenia jednych istot przez drugie. A brał pod uwagę wszelkie istoty, nawet te najmniejsze, jako że i one posiadają taką samą wolę życia, co wszyscy.
Albert Schweitzer stworzył etykę nazwaną „etyką szacunku dla życia” – dla wszelkiego życia – nie wyrokując, kto jest w tym świecie ważny, a kto mniej lub wcale.
Niestety, etyka ta, aczkolwiek wspaniała, to w sensie dosłownym jest zupełnie nierealna. Dramat Schweitzera polegał także na tym, iż będąc lekarzem, wiedział, że aby ocalić pacjenta, trzeba np. unicestwić drobnoustroje.
Utopijność jego pragnienia symbolizuje stara legenda o mnichu buddyjskim, który pewnego dnia na swej drodze spotkał rannego psa, a jego ranę toczyły robaki. Chciał mu pomóc, ale przecież zgodnie z naukami buddyjskimi, nie mógł zabić pasożytów. Cóż mu pozostało? Naciął własne ciało, przeniósł je tam i dopiero przystąpił do leczenia psa. A przecież i tak nie udało się postąpić tak, aby nikt nie ucierpiał.
Podobną wymowę ma historia opowiedziana – tym razem w sposób humorystyczny – przez angielskiego poetę Samuela Butlera. Opisał mieszkańców pewnego miasteczka, którzy stali się wegetarianami, aby nie zabijać zwierząt. Niestety, pewien uczony zaczął ich przekonywać, że rośliny też pragną żyć. Czyż może być gorsza wiadomość dla ideowych wegetarian? Cóż mogli zrobić? Postanowili żywić się kapustą, która „zmarła śmiercią naturalną”.
Tak więc byli już wcześniej ludzie wrażliwi i myślący, którzy usiłowali przełamać mur ludzkiej obojętności wobec świata zwierząt, wobec świata przyrody. Próby te kończyły się jednak poczuciem bezradności oraz utopijności pragnień.
Tadeusz Kotarbiński, nie popełnił błędu, który zarzucał filozofom Albert Schweitzer i na eksponowanym miejscu swej etyki postawił postulat objęcia postępowaniem etycznym wszelkich istot żywych i czujących na równi z człowiekiem.
Uważał, że właśnie w warunkach świata tak pełnego grozy, stworzonego w oparciu o bezlitosne zasady – dojrzałość moralną człowieka mierzy się chęcią i umiejętnością wykorzystania wszelkich możliwych sposobów godzenia własnych potrzeb z troską o innych, także o szeroko rozumianą przyrodę.
Był pierwszym spośród etyków europejskich, którzy przenosząc granice wrażliwości daleko poza sferę tylko ludzkich dramatów, próbował i znajdował drogę między dobrymi chęciami a realnymi możliwościami, znajdował pewne rozwiązania i z całą żarliwością, propagował je.
***
Nie był jednym z tych, którzy uważają, że cały świat, a wraz z nim wszystkie pozaludzkie istoty są stworzone dla użytku człowieka czy wręcz dogodzenia człowiekowi. Bardzo dużo miejsca na stronicach swych pism z dziedziny etyki poświęcał sprawie trudnego bytowania zwierząt w świecie zdominowanym przez człowieka i sprawie ludzkiego stosunku do zwierząt, a naczelnym hasłem wielu jego artykułów jest hasło: Precz z okrucieństwem wobec zwierząt!
Przyznawał, że człowiek ma w tym świecie przewagę nad zwierzęciem i rośliną, ale z przewagi tej wynikają przede wszystkim obowiązki, a nie tylko roszczenie sobie praw. Słowem, uważał, że człowiek nie zmieni praw przyrody, ale może i powinien zmienić swoje postępowanie wobec tych, nad którymi ma przewagę.
Już w bardzo wczesnych artykułach i pogadankach, np. z cyklu Główne cele dążeń ludzkich, wygłoszonych w Polskim Radio w 1934 r., które potem zostały wydane pod wspólnym tytułem „Ideały” – zaczyna swoje refleksje etyczne od tych samych spostrzeżeń, które zawarł Mikołaj Biernacki w Idylli…, a mianowicie od stwierdzenia, że przyroda ujawnia rysy straszliwe, a życie każdego stworzenia przebiega w walce o przetrwanie i jest pełne grozy. Zwierzył się wtedy słuchaczom, jak bardzo trudne jest dla niego samego to etyczne zachowanie, to godzenie spraw tak bardzo sprzecznych. Opowiedział wtedy o wzruszeniu, jakiego doznał, słuchając przypadkowo modlitwy pewnej „małej, poczciwej dziewczynki, która prosiła Bozię o zdrowie dla mamusi, tatusia itd., itd., … i wreszcie dla much na lepie. Jest w tym głosie dziecięcym coś, co nie daje spokoju” – powiedział wtedy Tadeusz Kotarbiński.
O szerokim pojmowaniu istot, które objęte są jego normami etycznymi, świadczy dodatkowo fakt, iż nie używał on prawie słowa „człowiek”, ale „współtowarzysz istnienia”, „bliźni”, „istota żywa”, „monada”.
Używał wprawdzie słowa „bliźni” i jak sam przyznawał, jest ono zaczerpnięte z etyki chrześcijańskiej. Sens jego jest jednak odmienny.
W artykule pt.: O tak zwanej miłości bliźniego (1937) wyjaśnia, że nie zgadza się on z przyjętą w Europie interpretacją słowa „bliźni”, która dotyczy tylko człowieka i w żadnym razie nie obejmuje zwierząt. Zdaniem Tadeusza Kotarbińskiego bliźnimi są wszystkie czujące, doznające istoty – a więc także zwierzęta powinny być traktowane życzliwie i opiekuńczo. „Co do mnie, rad zaliczam do ludzkości psy, a nie zaliczam hyclów” – napisał wtedy. To mocne sformułowanie, ale w innych artykułach, broniąc swoich przekonań, potrafił pisać jeszcze dobitniej, narażając się nawet na ataki (miało to miejsce np. w latach 30. XX wieku, po niektórych artykułach zamieszczanych na łamach Racjonalisty). Publicystę musi cechować odwaga w wygłaszaniu swoich racji, a Tadeusz Kotarbiński powiedział kiedyś wprost, że nie uznaje ludzi, którzy, zanim coś powiedzą, to dobrze rozglądają się w prawo i w lewo, czy aby nikomu się nie narażą.
Jednym z najważniejszych określeń w etyce Tadeusza Kotarbińskiego jest określenie „opiekun spolegliwy”. Jest to pojęcie, w którym zawarte są nieomal wszystkie wartości i dyrektywy etyczne. Albowiem, opiekun spolegliwy to osoba, na której można polegać, która będzie broniła słabszych i nie zawiedzie w trudnych sytuacjach. W świeckiej, niezależnej od religii etyce Kotarbińskiego jest to wzorzec moralny, który wynika z wrażliwości na cudze potrzeby, potrzeby „bliźniego”, a nie z nakazów odgórnych, religijnych, boskich i nie ze strachu przed karą.
Opiekuństwo spolegliwe to postawa czynna, polegająca na konkretnym działaniu. Tadeusz Kotarbiński bardzo negatywnie oceniał wszystkie formy biadolenia nad cudzym losem, bierne wyrazy współczucia i unikanie czynnej pomocy, brak nawet poszukiwania dróg jej znalezienia. A co bardzo ważne, moralny obowiązek opieki ciąży nad człowiekiem etycznym nie tylko wtedy, gdy podjął się taką opiekę sprawować – co jest oczywiste – lecz także wtedy, gdy nie zaciągało się żadnych zobowiązań, lecz aktywna postawa byłaby dla tego kogoś zbawienna; wtedy nie wolno siedzieć z założonym rękami. „Jesteś odpowiedzialny za losy wszystkich, którzy mieszczą się w zasięgu twoich czynów możliwych” – napisał w Medytacjach o życiu godziwym.
Czynna postawa etyczna wymagana jest wszędzie tam, gdzie w otoczeniu dzieje się coś, w czym moja, twoja, nasza pomoc, interwencja, opieka jest potrzebna, czyli w każdym przypadku bezradności bliźniego. Jakiego bliźniego? Ano właśnie – każdego! Gdy człowiek przyjął do domu małego pieska – wziął na siebie poważny obowiązek opiekuna spolegliwego i powinien wychować go i opiekować się nim nie mniej odpowiedzialnie niż gdyby to było dziecko ludzkie.
I jednakowoż zareagować i udzielić pomocy potrzebującemu człowiekowi, jak i zwierzęciu.
***
W naszych tradycjach kulturalnych zakorzenione jest przeciwstawianie władz serca i rozumu. Człowiek, o którym mówi się, że kieruje się rozumem (rozsądkiem), bywa utożsamiany z osobą wyrachowaną, chłodną uczuciowo. Z kolei ktoś, kto idzie za głosem serca, często jest widziany jako osoba ulegająca bezrozumnym impulsom, „ślepa” na wskazania rozumu.
Tadeusz Kotarbiński był bez wątpienia racjonalistą. Nie ma to jednak nic wspólnego z chłodnym, „wykalkulowanym” racjonalizmem w potocznym rozumieniu. Jest to ten rodzaj racjonalizmu, który wręcz pozwolił na stworzenie tej etyki, mającej uczucia za podstawę, lecz realnej do zastosowania. Rozum jest w niej pojmowany jako ten czynnik, który wspiera porywy serca, odnajdując realną drogę pomocy, a także często zakreśla realne granice tej pomocy. To rozum, który pomaga opanowa
poczucie rozpaczy, wynikłe z kolei z poczucia niemocy, bezradności i wytyczyć drogę działania.
Z takim nastawieniem Tadeusz Kotarbiński nie mógł być utopistą, tym samym nie mógł stawiać iluzorycznych żądań etycznych, nie mógł wymagać od przeciętnego człowieka wielkiej ofiarności, ani też marzyć o pogodzeniu w przyrodzie rzeczy do pogodzenia niemożliwych.
Wolał postulaty umiarkowane, ale realne do wykonania od stawiania ludziom za cel wielkich czynów i poświeceń, które na zawsze pozostaną tylko niedościgłymi ideałami, pustymi hasłami.
Wiedział, że są na świecie ludzie bohaterscy, ofiarni, gotowi walczyć o bliźnich z poświęceniem, ale nie są oni liczni. Dlatego w codziennej, społecznej praktyce stawiał postulaty o zachowanie minimum przyzwoitości etycznej, co i tak jest trudne do osiągnięcia w masowym wydaniu. Jego postawę określa się mianem realizmu praktycznego.
Tadeusz Kotarbiński świadom był tego, że nie tylko nie da się „pogodzić interesów gołębia i jastrzębia”, ale przecież także i człowiek, będąc częścią składową przyrody, musi także niszczyć inne istoty. Żądanie zaniechania wszelkiego zabijania, potraktowane dosłownie i jako powszechny postulat jest nierealne. Po pierwsze, nie da się namówić całej ludzkości, aby przeszła na wegetarianizm. Po drugie, są przecież stworzenia groźne dla ludzi, których ofiarą może paść człowiek. Po trzecie, trzeba pamiętać, że są stworzenia rozmiarów niezwykle małych, bo przecież tylko dla ignoranta świat zwierzęcy kończy się na niedużych owadach – i tu Kotarbiński mimo woli i przypadkiem raczej nawiązał do problemów Schweitzera.
Za przerażający uważał jednak fakt, że ludzkie zachowania – bezmyślnym bądź świadomym okrucieństwem daleko wykraczają poza to, co jest konieczne dla własnej obrony, dla własnej egzystencji.
Uznawał zło konieczne – bo nie widział innej możliwości. Uważał jednak, że nawet w warunkach antagonistycznych istnieje możliwość etycznego postępowania. O ile nie będziemy odurzać się złudnym maksymalizmem. Pozwala na to nawet wojna, bo o ile branie jeńców jest na wojnie normalne, to już znęcanie się nad pojmanymi i pokonanymi – to bestialstwo. „Ani jednego ciosu ponad bojową konieczność!”
„Rozmyślne ludzkie okrucieństwo czyni świat o wiele gorszym niż gdyby istniało tylko zło konieczne” – pisał. A okrucieństwa tego jest tyle, że „żyjemy w atmosferze panoszącego się draństwa”!!!
Jeden tylko z jego artykułów został oparty aż na 59 wyciągach z protokołów sądowych i policyjnych z bestialskiego znęcania się nad zwierzętami, a w wielu innych publikacjach znajdujemy przykłady nie lepszego traktowania ludzi przez „bliźnich” własnego gatunku.
***
Pragnął dotrzeć słowem do każdego, pewnie dlatego pisał w formie publicystycznej, dostępnej szerokiemu ogółowi, nie stworzył natomiast naukowo sformułowanego „traktatu etycznego” przeznaczonego dla elit umysłowych.
Czuje się emocje w wielu jego tekstach, bo często pisał „na gorąco”, pod wpływem jakichś doniesień o przejawach ludzkiego bestialstwa.
Do najbardziej ostrych, bezkompromisowo potępiających okrucieństwo wobec zwierząt należy artykuł Sentymentalizm, zamieszczony w czasopiśmie „Racjonalista” (nr 9/1933). Nigdy nie został potem zamieszczony w żadnym ze zbiorków tekstów w dziedzinie etyki Tadeusza Kotarbińskiego.
Bezpośrednim bodźcem do jego napisania stał się tekst innego publicysty tego periodyku, Józefa Landau, zatytułowany O przesadnym sentymentalizmie wobec zwierząt (nr 7/1933). Sam już tytuł wskazuje na zawarte tam poglądy. Publikacja ta oburzyła Tadeusza Kotarbińskiego do tego stopnia, że wystąpił z bardzo ostrą ripostą.
Pomijając z konieczności szczegóły obu artykułów, trzeba powiedzieć, że wystąpienie Kotarbińskiego uczyniło to, co w tamtych czasach słowem pisanym można było osiągnąć: obudziło sumienia i uczucia przynajmniej niektórych ludzi. W obronie zwierząt odezwali się następni autorzy, np. Marian Lubecki w artykule Człowiek wobec zwierzęcia napisał takie słowa: „Otchłań męki zwierzęcia jest przeraźliwie głębsza od olbrzymiej także – niestety – otchłani męki ludzkiej. Kto zaś popiera sprawę zwierzęcia, ten popiera i sprawę człowieczeństwa w jego najistotniejszej treści”.
W nieco późniejszych latach Tadeusz Kotarbiński, walcząc o realne minimum dla zwierząt napisał: „Gdy trzeba zabić cielę dla zaspokojenia głodu, zabijmy je, gdy trzeba wytępić szczury roznoszące zarazę – wyniszczmy je do szczętu, lecz miejmy sobie za przestępstwo przedłużać agonię zabijanego zwierzęcia o pół minuty: czy to przez zwykłą opieszałość lub antypatyczne «co mnie to może obchodzić››, czy dla dogodzenia przesadnej tradycji religijnej, czy wreszcie – najwstrętniejsza to ewentualność – dla bezpośredniej satysfakcji mordu”.
Był wielkim przeciwnikiem polowań traktowanych jako „sport”, jako „rozrywka”. Walczył słowem o bezbolesne usypianie „psich i kocich kandydatów do życia” – jak to określał – zamiast różnych bestialskich praktyk stosowanych, żeby się ich pozbyć. Wiele miejsca poświęcał stosunkowi do zwierząt przeznaczonych na ubój i wysyłanych w swą ostatnią drogę – do rzeźni.
Walczył słowem…, ale chyba nie tylko. W rozmowie przeprowadzonej sporo lat temu z prof. Janiną Kotarbińską dowiedziałam się, że podejmował konkretne działania wespół z istniejącymi wówczas organizacjami opieki, obrony zwierząt. Szczegóły nie są znane i pewnie nie będą, ale przecież nie o to jemu chodziło.
***
Tadeusz Kotarbiński, który jest najbardziej znany (w sensie popularnym) ze swojej prakseologii i Traktatu o dobrej robocie, także z koncepcji reizmu, a w zakresie etyki z jej niezależności od religii, z jej świeckości raczej nie bywa w ogóle dostrzegany w kontekście objęcia zachowaniami etycznymi także wszelkich istot czujących – zwierząt, ale także roślin i całej przyrody. Te wątki jego myśli etycznej – być może znowu jako dotyczące spraw mniej ważnych w porównaniu z „wielkimi zagadnieniami filozofii” nie bywają nawet wspomniane.
A szkoda, bo dzisiejsi obrońcy zwierząt, a także ci, co bronią drzew i wód, w jego etyce znaleźliby silne oparcie światopoglądowe, a to nie jest sprawą bez znaczenia.
Popularyzacja takich poglądów, takiej etyki, uczynienie zawartych tam norm obowiązującymi w cywilizowanym społeczeństwie – to przyczynek do regulacji prawnych. A te z kolei – bądźmy realistami za Kotarbińskim – dysponując sankcjami, mają o wiele większą moc, aniżeli tylko odwoływania się do sumień.
Pytanie o aktualność filozofii wydaje się złym postawieniem zagadnienia. Filozofia, albo raczej filozofie – jak chciał Dilthey – są tak różne, sięgają do spraw ponadczasowych, o najwyższym stopniu ogólności i dają różne odpowiedzi na te same pytania, a żadna z tych odpowiedzi nie jest nigdy ostatecznym rozstrzygnięciem problemu. Stąd u każdego niemal filozofa można znaleźć coś z prawdy, coś odpowiadającego człowiekowi w chwilach trudnych, chwilach rozterek, w chwilach pytań ważnych – nawet jeśli są one ważne tylko w danej chwili.
A jednak filozofia Tadeusza Kotarbińskiego jest pod tym względem swoista i w żaden sposób nie może być traktowana jako tylko zapis na stronach historii filozofii. Po pierwsze był on myślicielem współczesnym, nie tak dawno jeszcze żył i tworzył. Po drugie, był wyjątkowo blisko życia codziennego, a swoją etykę tworzył właściwie drogą publicystyki, reagując na najbardziej palące i często bolesne sprawy. I jak się okazuje, był bardzo blisko spraw i problemów, którymi zainteresowanie w ostatnich latach wzrosło niepomiernie i zatacza coraz szersze kręgi na świecie. Są to sprawy stosunku do zwierząt, rozumianych jako pojedyncze istoty i do spraw ekologii – broniącej całokształtu gatunków i środowisk przyrodniczych.
Kiedy w 1933 r. Tadeusz Kotarbiński, Marian Lubecki i paru innych, wystąpili w niskonakładowym, krótko wychodzącym czasopiśmie w obronie zwierząt – ich głosy krzyczały wprawdzie – ale były ledwie słyszalne.
Dziś – chociaż nadal są zdarzenia budzące grozę – ale coraz bardziej rozszerzają pole działania, często skutecznego działania, różne nurty „pro zwierzęce” i „pro przyrodnicze i w tym momencie etyka Tadeusza Kotarbińskiego jest etyką naszych oraz – miejmy nadzieję – nadchodzących czasów.
Na zakończenie przypomnę smutny wiersz Tadeusza Kotarbińskiego zatytułowany Elegia sosnodębska, o niszczeniu lasów…
…………………………………..
Przed półwieczem…żywiczny bór…chojarów plemię
Obsiadło grzybonośną, mchem pachnącą ziemię.
W igliwiu ptasze śpiewy i pszczele pobrzęki,
Stuk dzięciołów bijących dziobem w stare sęki.
Gdzie niżej, tam olszyna i wilgi tak kwilą…
…………………………………….
A na leśnej polanie w upalne południe
Tęcza skrzydeł motylich połyskuje cudnie,
Ziele, krzew, kwiecie, motyl – wszystko u podnóża
Boru trwa, w jego sokach kąpie się i nurza.
Taki to las sosnowy żył w mojej pamięci
……………………………………………
Przeszłość zmarła. Choinę wyrąbano do cna.
………………………………………….
Rzucił się tłum na bory z siekierą i piłą
Ścinać, rąbać, piłować, co tam tylko było.
……………………………………………..
I tak ginęły w Polsce piękne, stare drzewa.
Sczezła puszcza kurpiowska, zostało pustkowie.
Niechże dębom, chojarom – pozwólcie panowie,
Ta pieśń, którą kończę, podzwonne wyśpiewa.
Artykuł ukazał się w numerze 4/2023 „Res Humana”, lipiec-sierpień 2023 r.