Co ze szkołą „po Czarnku”?
Polityka oświatowa prowadzona od początku rządów Zjednoczonej Prawicy budzi uzasadnioną krytykę nie tylko opozycji demokratycznej, ale także szerokiego grona wybitnych pedagogów. Obecny minister edukacji i nauki profesor Przemysław Czarnek nie zapoczątkował tej polityki, ale swymi wypowiedziami i decyzjami wyostrzył spór, który toczy się od dawna. Jeśli – jak mam nadzieję – tegoroczne wybory spowodują kres obecnych rządów, trzeba będzie nie tylko naprawić szkody uczynione przez oba ostatnie rządy, ale także sięgnąć do głębszych problemów kładących się ciężarem na polskiej szkole.
Prosta korektura obecnej polityki oświatowej, której symbolem stał się minister Czarnek, będzie sprawą stosunkowo prostą. Wymaga dwóch zdecydowanych posunięć. Po pierwsze: należy natychmiast wymienić kierownictwa wszystkich kuratoriów oświaty, gdyż ich obsadzanie odbywa się obecnie na podstawie politycznej lojalności i bezwzględności w forsowaniu klerykalizacji szkoły. Małopolska kurator oświaty jest jedynie najbardziej skrajnym przykładem tej polityki kadrowej, ale jej koleżanki i koledzy w pozostałych województwach niezbyt od niej odstają. Po drugie: należy natychmiast zawiesić realizację ideologicznej indoktrynacji, której instrumentem jest narzucony szkole program przedmiotu Historia i Teraźniejszość opartego na kompromitującym autora podręczniku prof. Wojciecha Roszkowskiego. Obie te sprawy nowy minister może załatwić w pierwszych kilku dniach urzędowania.
Pozostaną jednak sprawy trudniejsze, które nie są po prostu pokłosiem polityki Prawa i Sprawiedliwości, lecz konsekwencją posunięć i zaniedbań z wielu lat.
Oświacie grozi kryzys kadrowy. Brakuje młodych nauczycieli, gdyż warunki pracy w oświacie pogorszyły się znacząco po 1990 r. Także w okresie PRL nauczyciele nie byli ekonomicznie faworyzowani, ale miało to miejsce w warunkach ogólnego spłaszczenia dochodów i relatywnego pogorszenia sytuacji zawodów inteligenckich w porównaniu z okresem przedwojennym. Zmiana systemu przyniosła znaczny wzrost nierówności dochodowych, przy czym jednak nauczyciele pozostali grupą skromnie wynagradzaną. Rodzi to znane zjawisko względnej deprywacji, gdyż nauczyciel porównuje swoją sytuację z sytuacją innych grup zawodowych wymagających wyższego wykształcenia, co nieuchronnie prowadzi do wniosku, że państwo polskie traktuje nauczycieli po macoszemu. Zmienienie tego stanu rzeczy nie zależy od ministra edukacji, lecz musi być decyzją nowego rządu. Taką decyzję podjął w 1997 r. rząd Włodzimierza Cimoszewicza (22-procentowy wzrost funduszu uposażeń nauczycielskich), ale nie miała ona naśladowców w późniejszych rządach – także lewicowych. Rozumiem skalę problemu. Nauczycieli jest kilkaset tysięcy, więc znacząca poprawa ich warunków materialnych wymaga przeznaczenia na oświatę wielu miliardów dodatkowych złotych. Trzeba będzie poważnie przedyskutować, skąd wziąć te pieniądze, a więc gdzie trzeba dokonać cięć. Warto więc rozważyć – obok, a nie zamiast podwyżki uposażeń – wprowadzenie dodatkowych bonusów zachęcających do pracy w oświacie. Może zagwarantowanie staży zagranicznych? Może służbowe mieszkania z prawem ich wykupienia po np. dwudziestu latach pracy w zawodzie?
Oświata ugina się pod naciskiem ideologicznym Kościoła katolickiego, co staje się coraz bardziej rażące w kraju, w którym młodzież masowo odsuwa się od religii i od jej instytucjonalnych przedstawicieli. Przywrócenie szkole neutralności światopoglądowej to trudne zadanie. Wymaga renegocjacji konkordatu i odważnych decyzji w sprawie nauczania religii (czy nadal w szkole?).
Szkoła wreszcie musi wyjść naprzeciw zmianom cywilizacyjnym, zrewidować dziedziczony po minionych pokoleniach model nauczania opartego na przyswajaniu (często pamięciowym) wiedzy, a nie na wyrabianiu umiejętności samodzielnego myślenia. W 1996 r. zespół moich współpracowników kierowany przez ówczesnego wiceministra (a późniejszego ministra) Mirosława Sawickiego i dyrektora Jerzego Gąsiorowskiego opracował nowatorskie podstawy programowe dla szkół ogólnokształcących. Podpisałem ten dokument w ostatnim dniu 1996 r. Miał wejść w życie z początkiem nowego roku szkolnego. Potem jednak przyszły przegrane przez lewicę wybory i nowy minister sprawę zatrzymał. W kolejnych latach coraz silniejsze stawały się naciski na pamięciowe opanowywanie materiału, czemu służy system punktów, bezkrytycznie przyjęty z zagranicy. Uczniowie i nauczyciele wiele czasu tracą na „kartkówki” sprawdzające ich wiedzę – niekiedy nawet parę razy w tygodniu. To się musi zmienić, ale wymaga czegoś więcej niż zmiany ministra edukacji. To wyzwanie dla całego systemu oświatowego. Wyzwaniu temu sprosta tylko taki minister, który będzie rozumiał potrzebę radykalnie nowego systemu nauczania, skupi wokół siebie wartościową i progresywnie myślącą kadrę i będzie miał poparcie głównych polityków nowej koalicji rządzącej. Tego jej lub jemu z całego serca życzę.
Artykuł ukazał się w numerze 3/2023 „Res Humana”, maj-czerwiec 2023 r.