logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Co nam mówią wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego? Unia Europejska musi natychmiast skręcić w lewo!

Renata MIEŃKOWSKA-NORKIENE | 7 lipca 2024
© Unia Europejska, 2024 – Źródło: Parlament Europejski, https://bit.ly/45SbMmL

Dokładnie miesiąc temu rozpoczęły się wybory do Parlamentu Europejskiego. Cztery dni później było już wiadomo, że Unia Europejska przesunęła się politycznie jeszcze dalej na prawo. Wcale nie dlatego, że tego właśnie oczekują obywatele państw UE, a raczej dlatego, że po lewej stronie i w centrum nie widzą żadnej ciekawej i adekwatnej oferty. W tej sytuacji najgorszą rzeczą, jaką mogą zrobić partie centroprawicowe, jest flirtowanie z radykalną prawicą i włączenie jej radykalnych postulatów do swojej agendy (właściwie to się w wielu kwestiach już stało). Dotyczy to zwłaszcza Europejskiej Partii Ludowej. Socjaliści i Demokraci, Odnowić Europę oraz Zieloni powinni w tej sytuacji – rozumiejąc, że w dużej mierze przyczyniły się do wzrostu skrajnej prawicy – zrobić wszystko, by wesprzeć Europejską Partię Ludową w tej kwestii. I wyciągnąć lekcję z 2019 r.

To już truizm wśród badaczy integracji europejskiej, że wybory do Parlamentu Europejskiego są plebiscytem dla rządzących nimi partii. Tak było i tym razem, choć wybory z 6-9 czerwca 2024 r. były szczególne. Po raz pierwszy w historii bowiem pojawiło się realne zagrożenie, że skrajnie prawicowe, antyeuropejskie ugrupowania przejmą władzę w tej jednej z najważniejszych europejskich instytucji (dla przypomnienia, akceptującej skład Komisji Europejskiej, współdecydującej w większości aktów prawnych, współuchwalającej budżet). Na szczęście tak się nie stało. Kiedy zobaczyłam oficjalne wyniki wyborów, mimo dość dramatycznej sytuacji partii Emmanuela Macrona we Francji czy zbyt wysokiego wyniku Alternatywy dla Niemiec, odetchnęłam z ulgą.

Jednak tego samego dnia w „The Guardian” ukazał się artykuł Timothy’ego Gartona Asha, w którym autor przestrzega przed uznawaniem, że nic wielkiego się nie stało. Stało się. Radykalna populistyczna prawica wszędzie w Europie wzrosła w siłę i jest to bardzo niebezpieczne dla Unii z coraz większym trudem odpierającej wywołane rosyjską agresją na Ukrainę zagrożenia, a także z zapartym tchem (i gasnącą nadzieją) oczekującej wyników wyborów w Stanach Zjednoczonych. Swoją drogą, zarówno to, w jakim położeniu znalazła się Unia Europejska w kontekście geopolitycznym, jak i to, że przyszłość Unii zależy w tak dużej mierze od długości uścisku dłoni Xi Jinpinga i Vladimira Putina czy od mimiki twarzy Joe Bidena podczas debaty z Donaldem Trumpem, świadczy o tym, że Unia przegapiła moment na zbudowanie odporności na tego typu kryzysy. Nie znaczy to jednak, że nie ma ona szansy na zarządzenie już istniejącym kryzysem (w czym jest akurat dosyć dobra, co wynika choćby z badań Eurobarometru, który każdorazowo po kryzysie w UE wskazuje na szybko rosnące zaufanie obywateli do instytucji UE – zawsze wyższe niż do rządów krajowych).

Co zatem powinna zrobić Unia? Na dobry początek natychmiast skręcić w lewo zarówno politycznie, jak i taktycznie. Pierwszym krokiem ku temu powinno być zbudowanie szerokiej centrolewicowej koalicji w Parlamencie Europejskim, a także utworzenie kordonu sanitarnego wokół ugrupowań radykalnie prawicowych w Europarlamencie. To ostatnie oznacza choćby całkowitą lojalność Europejskiej Partii Ludowej, Socjalistów i Demokratów, Odnowić Europę oraz Zielonych we wsparciu Ursuli von der Leyen i jej propozycji składu Komisji Europejskiej. Gdyby kandydatka na szefową KE musiała szukać poparcia na przykład u Giorgii Meloni, byłby to niewątpliwie bardzo zły prognostyk, jeśli chodzi o możliwość zwalczenia prawicowego populizmu w UE. Warto przypomnieć, że EPP, S&D, RN oraz Greens mają łącznie większość wystarczającą do poparcia wszystkich najistotniejszych propozycji KE, włącznie z budżetowymi (na pewno ponad 450 miejsc w PE). Co ważne, w wielu kwestiach udało się rzutem na taśmę w poprzedniej kadencji uchwalić najważniejsze akty prawne, nie pozwalające na radykalne zmiany polityczno-prawne w wykonaniu populistycznej prawicy (by wspomnieć tylko pakt migracyjny, akt dotyczący usług cyfrowych czy kilka innych założeń dotyczących kwestii klimatycznych.

Są trzy powody, dla których to bardzo ważne, by nie pozwolić ugrupowaniom populistycznie prawicowym uzyskać realny wpływ na decyzje w ramach tej instytucji.

Po pierwsze, społeczeństwa europejskie nie mają tak prawicowych oczekiwań, jak mogłoby się wydawać na podstawie wyników skrajnej prawicy w Europie – po prostu oferta, jaką dostają od niej jest znacznie ciekawsza i w większym stopniu odnosi się do rzeczywistych lęków i potrzeb społeczeństwa. Przykładowo niemiecka AfD nie ma żadnej propozycji rozwiązania problemu starzejącego się społeczeństwa, problemów mieszkaniowych młodych ludzi czy konieczności energetycznej transformacji – wskazuje jedynie winnych: imigrantów i Unię Europejską. Tymczasem lewica od lat nie ma nic ciekawego do zaproponowania w kwestii mieszkalnictwa, także krytykuje część unijnych rozwiązań klimatycznych nie proponując programów łagodzenia skutków transformacji dla najbiedniejszych i klasy średniej, dba o duży niemiecki biznes, ewentualnie dyskutuje o czterodniowym tygodniu pracy – raczej egzotycznym dla młodych, słabo opłacanych chłopców ze wschodnich landów.

Co więcej, jeśli popatrzy się na główne osie podziałów politycznych, na których rośnie w siłę radykalna prawica, najważniejszą z nich jest oś: metropolie-prowincja (ten drugi termin jest tu używany absolutnie bez żadnego pejoratywnego nacechowania). Jeśli popatrzymy na wyniki wyborów do PE w Polsce, niemal 50% głosów zebrały ugrupowania populistycznie prawicowe, mające bardziej lub mniej konkretną ofertę dla wykluczonych z oferty dopasowanej głównie do mieszkańców dużych miast (choćby osławione wycofanie silników diesla, krytykowane przez Konfederację, przeraża młodych mieszkańców wsi i miasteczek, do których nie dojeżdżają autobusy czy kolej). Społeczeństwa europejskie oczekują sprawiedliwej polityki mieszkaniowej (nie nakierowanej na banki czy deweloperów lub bogatych landlordów, ale na tani wynajem czy niskoczynszowe mieszkania) od Portugalii po Estonię i od Szwecji po Włochy i trudno oczekiwać, by z oferty – z jednej strony – elitarnej i nie mającej pomysłu na rozwiązanie problemów klasy średniej i młodych lewicy czy też kojarzonych z europejskimi „fanaberiami” klimatycznymi zielonych, a – z drugiej strony – populistycznej prawicy, która oferuje radykalną zmianę w „elitach” europejskich poprzez zastąpienie wyalienowanej i wspierającej imigrantów bardziej niż własnych obywateli biurokracji „prawdziwymi” politykami, wybiera tę drugą. W pewnym sensie populistyczna prawica jest silna słabością niemających na siebie pomysłu socjalistów i zielonych. Czas, by ci ostatni znaleźli w końcu sposób na wypracowanie i zakomunikowanie swoich propozycji rozwiązania problemów Europy prowincjonalnej, wykluczonej i młodej.

Po drugie, historia uczy nas, że nie ma „niewinnej i dobrze rokującej” radykalnej populistycznej prawicy. Dotyczy to także Meloni, choć niejednokrotnie słyszałam od przedstawicieli konserwatywnych polityków niemieckich, francuskich czy nawet polskich, że „to już nie ta dawna radykalna i prorosyjska Meloni”. Ci sami politycy tolerowali jednak przez długie lata Orbana w EPP, zastanawiając się teraz, jak to się dzieje, że współtworzy on nową faszystowską frakcję w PE. W latach 30-tych XX w. Hitler nie miał nigdy większości, w którymś momencie jednak ktoś w większościowej elicie po prostu nie docenił tego, jak był groźny.

Po trzecie wreszcie, przed Unią Europejską stoją ogromne wyzwania w zakresie bezpieczeństwa, zapewne także konieczność zbudowania armii i choćby szczątkowej niezależności od możliwych kaprysów Trumpa. To zaś wymaga determinacji i sprawczości. Niewątpliwie będzie jej wymagało także rozszerzenie UE, z którym może wiązać się konieczność reformy instytucjonalnej niewątpliwie nie będącej emanacją postulatów europejskiej skrajnej prawicy (reforma miałaby jeszcze wzmocnić instytucje UE, tymczasem radykalna prawica chce wzmocnienia państw). Tymczasem już w 5 państwach UE (a za chwilę być może kolejnych 5) mogą rządzić lub współrządzić prawicowi populiści. To oznacza, że w Radzie Europejskiej i Radzie Unii Europejskiej będą przedstawiciele, którzy będą mieli możliwość torpedowania wielu inicjatyw – zwłaszcza tych wymagających jednomyślności. Dotyczy to także Wieloletnich Ram Finansowych na okres od 2028 r., które będą negocjowane już od połowy przyszłego roku.

Jeśli nie chcemy całkowitego cofnięcia się procesów integracji europejskiej, partie europejskiego mainstreamu muszą oddzielić kordonem sanitarnym prawicowych populistów. Jeśli uda się to Francuzom w drugiej turze (7 lipca) wyborów parlamentarnych, uda się i największym partiom europejskim. Ogromna odpowiedzialność spoczywa tu w szczególności na Europejskiej Partii Ludowej, do której należą polskie Koalicja Obywatelska i PSL. Widać po działaniach Donalda Tuska, którego rządy nie zakończyły pushbacków na granicy z Białorusią i który postuluje ograniczenia w Europejskim Zielonym Ładzie, że może nie być łatwo. Zresztą, odpowiedź socjalistów i zielonych powinna być tym bardziej elastyczna i nakierowana na współpracę. Europę czekają wyzwania, od których nie da się już odwrócić głowy: dokończenie procesów dławienia inflacji, wzrost gospodarczy bez tanich paliw kopalnych, dokończenie transformacji klimatycznej, zwiększenie odporności cyfrowej, efektywne odpieranie konkurencji Chin, asertywna współpraca lub uniezależnienie się od USA w kwestiach bezpieczeństwa…

I wszystko to musi być znacznie lepiej komunikowane. Nie może być tak, że w debacie o problemach Europy dominuje narracja, że to kwestia wpuszczanych bez ograniczeń przez UE (sic!) imigrantów, zbyt dużych restrykcji Europejskiego Zielonego Ładu czy zbyt intensywnego wsparcia niewdzięcznej za pomoc (bo eksportującej tanie i wysokiej jakości zboża) Ukrainy, a mało kto wspomina o odpowiedzialności Rosji.

Unia Europejska przynosi rozwiązania problemów, nie zaś je generuje. Niestety, narracja skrajnej europejskiej prawicy jest skuteczniejsza. Czas to zmienić. Muszą się tego podjąć także Parlament Europejski oraz nowo zaproponowani liderzy UE. Dla Ursuli von der Leyen, wywodzącej się ze środowiska EPP to druga kadencja, więc może sobie pozwolić na stanie się prawdziwą liderką UE, a nie tą, która przyczyni się do jej rozpadu (niech brexit będzie tu przestrogą!). UE jest jak nigdy polityczna i jak nigdy potrzebuje silnych i odpowiedzialnych liderów. Z mainstreamu, nie ze skrajnej populistycznej prawicy.

Tekst ukazuje się wyłącznie w wersji elektronicznej na portalu reshumana.pl

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.