Co dalej z Instytutem Poprawnej Przeszłości?
Tak – rozwiązać. Kategorycznie tak.
Ten tekst nie ma ambicji analitycznych. Jest osobistym protestem, spontanicznym, emocjonalnym i nieco – w związku z tym – chaotycznym. Instytut Pamięci Narodowej powstał, by kształtować moją tożsamość w duchu narodowej godności. Ustawodawca, powołując ten twór, poddał się emocjonalnemu szantażowi patriotycznego obowiązku, za którym skrywał się nacjonalizm, którego wyznawcy są przekonani, że manipulacja i kłamstwo to akceptowalne narzędzia, jeżeli cel jest zbożny. Drugie, tym razem ośmioletnie rządy PiS, ujawniły prawdziwe intencje pomysłodawców. Zakłócanie wysiłków Instytutu podjętych dla krzewienia prawdziwie patriotycznego światopoglądu jest karalne, dosłownie. W ten sposób odebrano mi prawo do wstydu. Dlatego protestuję. Będzie więc o tożsamości i wstydzie.
Tożsamość to kategoria ujawniająca jedną z konstytutywnych cech współczesności: uwikłania egzystencji w politykę i polityki wdzierającej się w egzystencję. Na dzieje można patrzeć jak na proces kumulacji przesłanek i z czasem wyraźnego fenomenu budzenia się podmiotowości jednostki. Talor mówi np. o narodzinach tożsamości nowoczesnej, Fukuyama – o polityce tożsamościowej i walce o uznanie, a Agata Bielik-Robson – o wygnaniu i nietożsamości, jako filozoficznie rozpoznanej tożsamości (w dziele Derridy). Zacznę więc od myśli zasadniczej, do której nie będę powracać, ale której mój krytyczny wywód nie może podważyć. Tej mianowicie, że tożsamość polityczną współczesnego człowieka ukształtowało żądanie uznania godności jednostki przez przyznanie jej równych praw obywatelskich. I taki jest dzisiaj fundament liberalno-demokratycznego ładu, taki jest historyczny i historiozoficzny sens walki o uznanie. Amen. Problem w tym, że Instytut Pamięci Narodowej stał się częścią populistycznego projektu PiS, który tym wartościom się sprzeniewierza, godzi w moją godność i wpędził mnie w smutę, a na dnie smuty jest wstyd.
Tak już mam, że od czego nie zacznę, zawsze skończę na „Żydzie”. Akurat w przypadku oceny działań IPN ta fiksacja okazuje się szczególnie adekwatna. Pojęcie „Żyda” stało się istotną składową mojej społecznej tożsamości. Zapewne, a raczej niewątpliwie, odpowiada za to genius loci. Dotknięci podobnym syndromem: Barbara Engelking, Jan Tomasz Gross, Jan Grabowski, Dariusz Lebionka… znaleźli się na listach gończych mentorów IPN. Więc i ja muszę należeć do szerokiego kręgu podejrzanych o sianie wstydu w domenie narodowej dumy. Dla takich miało nie być miejsca w pamięci narodowej.
Dzisiaj o społecznej tożsamości człowieka rozstrzyga przynależność do wspólnoty politycznej, która czyni go obywatelem i potwierdza to wydanym mu dokumentem. Bez tego dokumentu tracę i wolność, i godność. Staję się tułaczem albo metojkiem, mającym wolność osobistą, nienależącym jednak do wspólnoty obywatelskiej.
Wspólnoty narodowe potrafią wykluczać.
Jak bezlitosny potrafi być nacjonalizm, pokazała Trzecia Rzesza. Tam jego szczególne okrucieństwo było owocem synergii dwóch trucizn: nacjonalizmu i rasizmu. Ale antyżydowski obłęd ogarnął w tamtym czasie prawie całą Europę. Również moją ojczyznę.
Przypomnę wydarzenie, którego IPN nie przypomni, bo to nie po drodze z jego misją zwalczania pedagogiki wstydu, godzącej w poczucie dumy narodowej; a poczucie dumy narodowej jest fundamentem prawdziwego patriotyzmu. Przypominam, bo się wstydzę.
W końcu października 1938 roku Heinrich Himmler polecił szefowi Gestapo Heinrichowi Heydrichowi przeprowadzenie w trybie nagłym deportacji z Niemiec Żydów polskiego pochodzenia. Tak zwana Polenaktion objęła około 17 000 osób. Działania niemieckie były odpowiedzią na poczynania rządu polskiego. Ustęp drugi artykułu pierwszego ustawy z 31 marca 1938 r. określał możliwość odebrania obywatelstwa tym, którzy „utracili łączność z państwowością Polską”. W praktyce decyzja mogła być podjęta w trybie administracyjnym, bez sądowej kontroli. Rozporządzenie z 6 października tego samego roku (opublikowane 15 października) wyznaczało dzień 30 października jako termin ostateczny potwierdzenia ważności paszportów. Po tej dacie polscy Żydzi w Niemczech, bo to ich przede wszystkim dotyczyła ustawa, stawali się bezpaństwowcami, których Niemcy nie mogłyby już deportować do państwa pochodzenia, do Polski.
Od świtu 27 października wyciągano z domów tysiące ludzi. Upchnięto ich w transportach kolejowych, pozwalając wywieźć 10 marek. Poszło sprawnie po kwietniowej ewidencji wszystkich majątków żydowskich: do dyspozycji były świeże listy adresowe. Późnym wieczorem 28 października te tysiące wysadzono na granicy i przepchnięto pod bagnetami na polską stronę. Dzisiaj powiedzielibyśmy Ruckstoss, pushback. Najbliższym miasteczkiem był Zbąszyń. Fala uchodźców przekraczała liczebność mieszkańców. To była humanitarna katastrofa. Obywatele Zbąszynia ruszyli z pomocą. Profesor Jerzy Tomaszewski w Preludium zagłady napisał, że uratowali honor Polski splamiony ustawą marcową.
31 października Zbąszyń został otoczony kordonem policyjnym. Dla sześciu tysięcy ludzi zorganizowano obóz. Rząd Polski stanął wobec „problemu uchodźczego”. W osobie ministra Becka apelował do zachodnich demokracji o współodpowiedzialność w rozwiązaniu międzynarodowego przecież kryzysu, jakim jest żydowska emigracja, dla której trzeba znaleźć nowe tereny. Götz Aly wygrzebał z „Polskich dokumentów dyplomatycznych, 1938” taką oto relację ambasadora Józefa Lipskiego z odbytej 20 września rozmowy z Adolfem Hitlerem. Hitler miał zadeklarować, że „przyświeca mu myśl załatwienia, w drodze emigracji do kolonii, w porozumieniu z Polską, Węgrami, może i Rumunią, zagadnienia żydowskiego”. I relacjonuje Lipski: „w tym punkcie mu odpowiedziałem, iż jeśli znajdzie solucję, postawimy mu piękny pomnik w Warszawie” (G. Aly, s. 347).
To była dyskretna korespondencja dyplomatów, którą przytaczam nie tylko ze względu na swoiste poczucie humoru ambasadora Lipskiego, ale również dla podkreślenia faktu, że przedwojenny antysemityzm ogarniał wszystkie warstwy społeczne, również te wykształcone. Ich antysemityzm był bardziej racjonalny niż treści rozpowszechnianie w katolickich wydawnictwach, takich jak „Rycerz Niepokalanej” (800 tys. nakładu w latach 1938/39), w których antyżydowski hejt wdrukowywany był w ludowy światopogląd jak refreny przebojów disco-polo.
Wydaje się, że ten pierwszy wygasł, drugi zaś trwa. Jednak dzisiejszy ludowy antysemityzm nie może być – po losie Maksymiliana Kolbego – tym samym, co ów miniony, wielkanocny 1940 r. Ten dzisiejszy wyrósł na wyparciu winy, a winą jest przejęcie żydowskich domów. Dotarło do mnie, że upartą nieobecność proboszcza Jedwabnego przy Stodole 21 lipca trzeba tłumaczyć jako wyraz solidarności z parafianami, a mniej jako przejaw odwiecznego katolickiego antysemityzmu.
W polskiej przestrzeni psychospołecznej nieprzerwanie obecny jest dybuk i każdy inżynier narodowej tożsamości musi się zderzyć z problemem żydowskim, czyli problemem całkowicie polskim. IPN zderzył się w sposób głupi i podły: z prawdy wyjątku stworzył kłamstwo normy – muzeum Ulmów.
Pomijając mentalną patologię, jaka wypełzła z IPN pod nadzorem PiS, chcę podkreślić, że podobne instytucje strażników historii należą do minionej, choć nieodległej przeszłości i dzisiaj nie ma dla nich miejsca w demokratycznych społeczeństwach. Zdaję sobie sprawę, że problem wychowania młodzieży istnieje i w Polsce szczególnie domaga się dyskusji. Jednak ta dyskusja musi przyjąć jako założenie fakt, o którym Fuku-
yama tak pisze w Tożsamości:
„Tożsamość wyrasta przede wszystkim z rozróżnienia między prawdziwym, wewnętrznym «ja» człowieka a zewnętrznym światem społecznych zasad i norm (…). W czasach współczesnych rozprzestrzenił się pogląd, że prawdziwe, wewnętrzne «ja» stanowi wartość samą w sobie (…), to nie wewnętrzne «ja» należy dostosować do zasad społecznych, lecz trzeba zmienić samo społeczeństwo” (s. 27). Z tą diagnozą współbrzmi mój manifest patriotyczny:
W mojej ojczyźnie najlepiej czuję się sam. Przed nikim jej nie zamykam, ale jej osądzanie czy poprawianie przez innych wykluczam, bo to świat mało plastyczny, zbudowany na elementach niezmienianych, na tym, co przeżyłem, a być może i na tym, czego nie jestem świadom. Oczekiwać od gości mogę tylko akceptacji lub milczenia. Odwiedzając ojczyzny innych, respektuję te zasady.
Chcę po prostu powiedzieć, że moja tożsamość jest moim domem, za którego progiem rozpościera się przestrzeń adialogiczności. Coś podobnego, sądzę, przeżyliśmy jako społeczeństwo obywatelskie, doznawszy dzięki PiS-owi i IPN-owi olśnienia: epifanii adialogiczności, tzn. zrozumienia bezsensowności rozmowy z kłamcą i manipulantem. I rozbłysło „osiem gwiazd”.
Literatura:
G. Aly, Europa przeciwko Żydom. 1880-1945. Filtry, Warszawa 2022.
L. Bernstein Namier, Narodowość a wolność [w:] tegoż, 1848 – rewolucja intelektualistów. TAiWPN Universitas, Kraków 2013.
Ch. Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej. PWN, Warszawa 2001.
F. Fukuyama, Tożsamość. DW Rebis, Poznań 2019.
A. Bielik-Robson, Marańska Pascha Derridy. Zdrada, wygnanie, przeżycie, nietożsamość. Austeria, Kraków 2022.
J. Tomaszewski, Preludium Zagłady. Wygnanie Żydów Polskich z Niemiec w 1938 r. PWN, Warszawa 1998.
Artykuł ukazał się w numerze 2/2024 „Res Humana”, marzec-kwiecień 2024 r.