W dyskusji uczestniczą politolodzy i orientaliści, dyplomaci: Piotr CIEĆWIERZ – b. ambasador RP w Libii, Juliusz GOJŁO – b. ambasador RP w Iranie, Grzegorz MICHALSKI – b. ambasador RP w Turcji, Zdzisław A. RACZYŃSKI – b. ambasador RP w Tunezji i Armenii, Witold ŚMIDOWSKI – b. ambasador RP w Iranie i Arabii Saudyjskiej, Leszek WIECIECH, a także Zbigniew RUCIŃSKI – b. oficer wywiadu.
Zdzisław A. Raczyński: Zaprosiłem Panów do rozmowy o jednym z najciekawszych aspektów współczesnych stosunków międzynarodowych, za jaki uważam kształtujący się nieformalny sojusz Rosji i grupy państw Globalnego Południa. Rozszerzający się BRICS, który dzisiaj liczy 9 państw, a 16 kolejnych (w tym Kazachstan i Turcja) złożyło wniosek o przyłączenie się do organizacji, ma aspirację rzucenia wyzwania dominacji Zachodu. Płaszczyzną, która wyświetliła te relacje, stał się między innymi stosunek Południa wobec agresji Rosji przeciwko Ukrainie. Jeśli przeanalizujemy rezultaty głosowań w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nad rezolucjami w sprawie wojny rosyjsko-ukraińskiej, to otrzymamy następujący obraz: około 50 państw jednoznacznie popiera Ukrainę i Zachód. Około stu państw stara się zachować neutralność, dystansując się od obu stron konfliktu, co oznacza, że sprzeciwiając się agresji jako takiej, nie występują w obronie Ukrainy. Także około 50 państw, państw Południa, a wśród nich – obok stałych klientów Moskwy, jak np. Białoruś, Kuba, Wenezuela, Korea Północna, Erytrea czy Syria – takie kraje jak Indie, Chiny, RPA, Iran, Indonezja, Nigeria, Kazachstan, Arabia Saudyjska, Egipt czy Brazylia odmawiają poparcia Ukrainie w przeciwstawieniu się rosyjskiej agresji. Ich stanowisko, z różnymi zastrzeżeniami, można określić jako prorosyjskie. Jak to panowie tłumaczą?
Piotr Ciećwierz: Z moich wcześniejszych arabskich, a obecnych afrykańskich doświadczeń, a mieszkam w Gwinei już trochę czasu, wynika, że to wcale nie sympatia do Rosji, lecz sentyment do Związku Radzieckiego określa stanowisko wielu państw Południa wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej. Gwinea jest przykładem państwa, które dystansuje się od konfliktu. Zachowała się tam pamięć o wsparciu, jakiego w swoim czasie ZSRR udzielił Gwinei. Po odzyskaniu niepodległości Gwinea wyrwała się spod wpływów francuskich, nie weszła do strefy franka zachodnioafrykańskiego, przyjęła konstytucję brzmiącą mocno socjalistycznie. Elity tego kraju nie rozumieją, nie przyjmują do wiadomości, że Rosja i ZSRR to taki sam kraj kolonizatorski jak Anglia czy Francja, tyle tylko, że Rosja kolonizowała nie terytoria zamorskie, lecz obszary leżące w jej bezpośrednim sąsiedztwie – Syberię, Azję Centralną, Południowy Kaukaz… Skoro zaś, w percepcji Afrykańczyków, Rosja nie była kolonizatorem, to cieszy się ich sympatią.
Dodajmy do tego, że w swoim czasie dziesiątki tysięcy Afrykańczyków uzyskało wykształcenie w ZSRR, a dzisiaj Rosja prowadzi zakrojoną na szeroką skalę, bardzo umiejętną działalność promocyjno-propagandową w miejscowych mediach.
Ostatnio Mali, Burkina Faso i Niger zerwały stosunki dyplomatyczne z Kijowem, oskarżając Ukrainę, że wtrąca się w sprawy afrykańskie i finansuje terroryzm muzułmański, co jest oczywiście rosyjską bzdurą. Pod wpływem Rosji Niger zamknął bazę amerykańską, Mali doprowadziło do wycofania francuskiego kontyngentu. Obecność Francuzów i Amerykanów pozwalała kontrolować szlaki przemytników i powstrzymywała ataki islamskich fundamentalistów. W miejsce żołnierzy państw NATO pojawili się najemnicy rosyjscy.
Być może przywódcom wojskowym, którzy przejęli władzę w tych trzech państwach, wydaje się, że Rosja będzie równie szczodrym partnerem jak ZSRR, że będzie łożyła na utrzymanie całych państw z powodów ideologicznych. Jeśli tak sądzą, to pozostają w głębokim błędzie. Ani Rosja nie ma wystarczających zasobów, ani nie kieruje się mesjanistyczną ideologią.
Zbigniew Ruciński: Sympatia do ZSRR i postrzeganie Rosji jako ciągu dalszego ZSRR tłumaczyłyby dzisiejsze stanowisko państw Afryki. Jeśli Afrykańczycy postrzegają Rosję wciąż jako wielkie imperium, to Ukraina jest dla nich częścią tego imperium. Ukraina nie utrwaliła się w świadomości elit państw Południa jako niezależne państwo, które ma prawo do swojego terytorium i jego obrony. Zatem wojna rosyjsko-ukraińska to wewnętrzna sprawa imperium. To nie jest problem, który zajmowałby uwagę Afrykańczyków; to nie jest ich wojna. Wolą raczej trzymać się od niej z daleka. Z Rosją można zaś robić różne interesy.
Witold Śmidowski: Mówiąc o relacjach Rosji z państwami Zatoki [Arabskiej], trzeba mieć na względzie kilka wymiarów. Pierwszy to wymiar polityczny. W obszarze polityki wewnętrznej obie strony – Rosję i kraje Zatoki – łączy jej wspólne pojmowanie. Kwestie związane z prawami człowieka, stosunkiem do opozycji, przestrzeganiem praw obywatelskich w ogóle nie pojawiają się w stosunkach dwustronnych. Powiedzmy tak: poziom demokracji czy represywności nie stanowi żadnej przeszkody w rozwijaniu relacji dwustronnych. Obie strony bardzo podobnie rozumieją również zasady polityki zagranicznej i sposoby jej prowadzenia. Rosja i jej partnerzy znad Zatoki podzielają przekonanie, że każde państwo ma swoje strefy wpływów i państwa trzecie muszą te strefy wpływów tolerować i uznawać. Kiedy zaczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, jeden z moich arabskich przyjaciół z Arabii Saudyjskiej, wysokiej rangi urzędnik państwowy, objaśniał mi, że każde państwo wyznacza nieprzekraczalne czerwone linie i Zachód w relacjach z Rosją przekroczył linie, zakreślone przez Rosję. Dla Arabii Saudyjskiej, przykładowo, taką czerwoną linię stanowi Jemen i – stwierdził zaprzyjaźniony Saudyjczyk – jeśli ktoś wkracza na tę linię, Arabia reaguje. To, co się wydarzyło w Ukrainie, przemawia do państw Zatoki, ponieważ odpowiada ich pojmowaniu polityki.
Oczywiście, w relacjach państw Zatoki z Rosją bardzo ważny jest kontekst stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Gdy dochodzi do jakichś zdarzeń, które wymagają zajęcia przez te państwa stanowiska sprzyjającego USA, Saudyjczycy czy Emiratczycy proponują negocjacje. Wyrażają gotowość do uwzględnienia postulatów USA, do zrezygnowania z jakiegoś aspektu swoich relacji z Rosją, ale w zamian za określone ustępstwa amerykańskie w kwestiach interesujących państwa arabskie. Karta rosyjska służy do transakcji politycznych.
Nie możemy przy tym pominąć istotnego elementu, jakim jest rozpowszechniony antyamerykanizm. Owszem, elity polityczne są ściśle związane z USA. Członkowie saudyjskiego dworu królewskiego wykształcili się w Stanach, tam kształcą swoje dzieci, świetnie wyznają się na lidze baseballowej. Niemniej nie mogą ignorować ludowego antyamerykanizmu, podskórnie obecnego także w ich myśleniu, które każe im z pewną dozą nieufności traktować USA. Relacje z Rosją dają władzom państw Zatoki margines manewru w stosunkach z USA i Zachodem: „Jeśli nie dacie nam tego, co chcemy, pójdziemy do Rosjan”. Oczywiście, że do Rosjan nie pójdą, ale ze strony USA byłoby dużym ryzykiem testować tę możliwość.
Drugim wymiarem relacji państw Zatoki z Rosją jest wymiar ekonomiczny. Powiedziałbym skrótowo tak: to, co my w Europie tracimy w relacjach gospodarczych z Rosją wskutek sankcji, dla regionu Zatoki jest zyskiem. Wystarczy prześledzić napływ kapitałów z Rosji do państw Zatoki, zwłaszcza do Emiratów, gwałtowny boom budowlany, otwieranie banków, rozwój uniwersytetów, do których trafiają młodzi Rosjanie, aby uciec od poboru do wojska. Każde z państw Zatoki otwiera nowe połączenia lotnicze do Rosji, nawet do miast prowincjonalnych. Turcja i kraje Zatoki przejęły potoki pasażerskie z Rosji, wcześniej wiodące przez Europę. Dzisiaj Rosjanie są nad Zatoką wszechobecni. Pojawili się nawet w krajach, w których wcześniej bardzo trudno było ich spotkać. Wymowna ilustracja – robię zakupy w centrum handlowym i napotykam restaurację o nazwie „Suworow”, a w witrynie restauracji rosyjski mundur wojskowy, rzekomo Suworowa.
Ważnym aspektem relacji ekonomicznych jest kwestia energetyczna. Oczywiste jest, że produkujące ropę państwa Zatoki muszą koordynować z Rosją politykę cenową węglowodorów.
W wielu obszarach Rosja stała się dla krajów Zatoki rzeczywistą alternatywą dla europejskich kontaktów ekonomicznych.
Grzegorz Michalski: Niezależnie od tego, który moment uznamy za symbol przełomu w rozpadzie dotychczasowego ładu, czy to atak na World Trade Center czy mowę Putina w Monachium w 2007 roku, proces dezintegracji zglobalizowanego świata i poszukiwania alternatywnych rozwiązań rozpoczął się dużo wcześniej. Nie sądzę, aby BRICS – który widzę raczej jako próbę integracji opartą na interesach gospodarczych – był taką alternatywą. Zwłaszcza, jeśli uwzględnimy, jak bardzo różnią się od siebie członkowie tej organizacji; od państw bardziej demokratycznych, jak Indie czy Brazylia, do jednoznacznie autorytarnych, jak Chiny czy Rosja.
Co jest widoczne dzisiaj, to pogłębiająca się niepewność w polaryzującym się antyglobalnym świecie. Operacje militarne USA na Bliskim Wschodzie jednoznacznie przyczyniły się do wzmocnienia nastrojów antyamerykańskich. Antyamerykanizm, któremu towarzyszą najróżniejsze spiskowe teorie świata z CIA w roli głównej, silny jest nawet w Turcji, kraju członkowskim NATO. Cokolwiek by twierdziły Stany Zjednoczone, wielki projekt demokratyzacji szerokiego Bliskiego Wschodu nie wypalił, raczej zdyskredytował ideę eksportu demokracji. Wojna na Ukrainie stała się katalizatorem procesów dezintegracji globalnego świata. Nie wiemy, jak zakończy się ta wojna, a tym bardziej nie wiemy, jakie będą jej finalne efekty dla bezpieczeństwa europejskiego, dla gospodarki UE, ani dla przyszłości relacji chińsko-amerykańskich, które są siłą wiodącą obecnej sytuacji.
Rosjanie wygrywają antyamerykańskie sentymenty, wykorzystując zarówno nastroje w krajach Południa, jak też budowane przez lata zasoby ludzkie i stworzone, także przez siebie, ogniska konfliktów. Zasadnicze pytanie jednak brzmi: Czy Rosjanie są w stanie zainwestować takie środki, jakie inwestują Amerykanie i Chińczycy? Oczywiście – nie. Druga fundamentalna kwestia: czy Rosja może się stać gwarantem bezpieczeństwa, przykładowo, Turcji? O ile we współczesnym świecie są jakiekolwiek podmioty zdolne do odegrania roli uniwersalnego gwaranta bezpieczeństwa.
Z drugiej jednak strony rosyjska oferta jest atrakcyjna dla Południa, ponieważ nie porusza takich kwestii jak prawa człowieka, standardy demokracji czy ochrona klimatu, z którymi to sprawami kraje Południa mają kłopoty. Warunkowana spełnieniem określonych warunków pomoc i współpraca UE na tym tle wygląda mniej przyciągająco, gdyż jest, rzekłbym, trudniejsza.
P. Ciećwierz: Niemiecka Republika Federalna została przyjęta z powrotem do rodziny cywilizowanych państw zachodnich 10 lat po wymordowaniu milionów Europejczyków. Zadecydowały o tym interesy – polityczne i gospodarcze. Mogę więc doskonale sobie wyobrazić, że pewnego dnia zamiast Władimira Władimirowicza pojawia się na czele Rosji jakiś Iwan Iwanowicz, który mówi: „A teraz, chłopaki, zmieniamy kurs o 180 stopni”. Nie mam złudzeń, że zostanie to przyjęte z oklaskami; Zachód łyknie taką zmianę jak indyk świeżą karmę. Dlatego nie wierzę w realność i trwałość takich pomysłów jak BRICS, który na dobrą sprawę polega na tym, aby urwać się od zależności od dolara i zastąpić go juanem. Rzecz w tym, że wiele krajów, np. Indie czy Brazylia, takiej dedolaryzacji na rzecz juanizacji nie chce.
W. Śmidowski Zgadzam się, że oferowany przez Rosję model współpracy politycznej, uwolniony od warunków, nazwijmy je, demokratyzacji, jest dla państw Południa wygodny. Opowiedzenie się przez Południe za takim modelem współpracy z Rosją jest wyborem świadomym, podyktowanym charakterem systemu politycznego tych państw, i najpewniej okaże się długofalowym. Jednakże, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, przetrwanie reżimów politycznych państw Zatoki Arabskiej, to tylko Zachód, tylko USA są w stanie zapewnić im takie bezpieczeństwo. Rosja nie może im tego zagwarantować…
G. Michalski: … podobnie rzecz ma się w odniesieniu do bezpieczeństwa Turcji.
W. Śmidowski: … co, oczywiście, nie przeszkadza tymże Saudom prowadzić gry taktycznej, grać kartą Rosji. Nie mylmy jednak gry z niezmiennymi realiami, a taktyki ze strategią. Podobnie rzecz ma się w sprawach gospodarczych. Naturalnie, napływają kapitały z Rosji; na tym robi się duże pieniądze i buduje fortuny. Ale w sensie wyboru strategicznego partnera gospodarczego kraje Zatoki nie mają wątpliwości – jest nim Zachód. I tylko Zachód jest w stanie zaoferować krajom Południa nowoczesną myśl technologiczną.
Leszek Wieciech: Dlaczego tak wiele państw Południa opowiada się po stronie Rosji? To oczywiste: Bo Ukrainę popierają Stany Zjednoczone. W większości tych państw nie ma lepszego paliwa dla umocnienia władzy wewnętrznej niż antyamerykanizm i manipulowanie nastrojami antyamerykańskimi. I, na marginesie, uwaga: Jest jednak pewien atut, którym dysponują Rosja, Chiny i – w mniejszym stopniu – niektóre inne kraje Południa. A który jest słabym punktem Zachodu. To surowce, minerały ziem rzadkich. Bez nich Zachód nie rozwinie najnowszych technologii.
Juliusz Gojło: Minerały ziem rzadkich występują w przemysłowych ilościach także w Ukrainie. W Donbasie. To także jeden z powodów wojny o Donbas, o czym niekiedy się zapomina.
G. Michalski: I – logicznie kontynuując – Rosja, występując przeciwko USA, przeciwko kolonializmowi, w jakimś sensie odgrzewa podziały z czasów zimnej wojny, sytuuje się w prowadzonej przez siebie narracji jako naturalny sprzymierzeniec, sojusznik państw Południa. Głosząc hasła walki z hegemonią amerykańską i przeciwko imperializmowi, Rosja postuluje tworzenie wielocentrycznego świata, rysuje obraz, w którym część regionalnych centrów rozwoju znajdzie się na Południu. Jednakże, powtarzam, Rosjanie mają zbyt mało zasobów, finansowych, technologicznych, aby skutecznie rozbudować swoje wpływy w krajach Południa, a już tym bardziej, aby stworzyć nowy blok pod swoją kuratelą.
P. Ciećwierz: Rosja jest dzisiaj krajem w większym stopniu bazującym na surowcach, niż był nim ZSRR. Zaś rozwój technologiczny, jaki się dokonał w ostatnich dekadach, jeszcze bardziej pozostawił w tyle zdolności wytwórcze Rosji. Przecież dzisiaj Rosjanie, poza bronią, nie produkują samodzielnie niczego, nawet najprostszych, zdawałoby się, urządzeń gospodarstwa domowego. A wojna dodatkowo wyczerpuje ich zasoby. Natomiast kapitał rosyjski zainwestowany w krajach Południa będzie albo stracony, albo nie da się go wykorzystać w interesach państwowych Rosji.
W. Śmidowski: Szczególnie destrukcyjny wpływ na relacje Zachodu z Południem i postrzeganie polityki zachodniej przez społeczeństwa Południa mają dzisiaj wydarzenia w Gazie. Dla Arabów sytuacja jest jednoznaczna. I jednoznaczne są ich pretensje do Zachodu: „Wy martwicie się o sytuację w Ukrainie, nawołujecie do udzielenia jej pomocy, a jednocześnie zamykacie oczy na śmierć trzydziestu tysięcy Palestyńczyków i nic w tej sprawie nie robicie”. Te słowa usłyszycie w każdej rozmowie z przedstawicielami państw arabskich. I wówczas nasze wielkie hasła o demokracji, poszanowaniu praw człowieka, nasze piękne przesłanie – kończą się.
Z. A. Raczyński: W latach 90. ubiegłego wieku, kiedy Rosjanie usiłowali budować państwo demokratyczne, ich ówczesny minister spraw zagranicznych Andriej Kozyriew przedstawił strategię polityki zagranicznej Rosji, której celem był trwały sojusz z globalną Północą, czyli – używając jeszcze określeń z czasów zimnej wojny – globalnym Zachodem. Był to zamiar skonstruowania demokratycznej wspólnoty państw półkuli północnej, gdyż rzeczywiście tak się ułożyły losy naszej cywilizacji, że większość demokratycznych, wysokorozwiniętych technologicznie i bogatych państw leży w północnej hemisferze. Na południowej znajduje się właściwie tylko jedno państwo, któremu można przypisać te cechy – Australia. Rosja sytuowała siebie wśród państw Północy. W ciągu ćwierćwiecza Rosja dokonała zwrotu, który ma charakter wyboru cywilizacyjnego, odcięła się od Globalnej Północy i identyfikuje się jako część Globalnego Południa. Czy tak jest? Czy to jest zwrot trwały?
W. Śmidowski: Nie uważam, aby był to trwały, niezmienny wybór Rosji. W jej dzisiejszej grze z Południem dostrzegam raczej głęboki manewr taktyczny. Najpewniej za jakiś czas pojawią się w Rosji siły, które będą poszukiwały porozumienia z Zachodem. Obecnie mamy do czynienia z fazą, w której Rosjanie szukają wyjścia na Azję, na Afrykę, chcą budować sojusze z Południem. Za kilka lat, sądzę, ta faza przeminie. W historii Rosji tak bywało, że ilekroć ponosiła porażkę w swojej ekspansji na zachód, zwracała się na wschód. Można nawet doszukiwać się pewnej prawidłowości – że kierunek wschodni, odpowiednik dzisiejszego pivotu południowego, łączył się ze szczególnie intensywną reaktywacją idei imperialnej. Dostojewski nawet powiedział kiedyś, że tylko w Azji Rosja może być imperium.
G. Michalski: Obecny zwrot na Południe jest wprawdzie wymuszony sankcjami Zachodu, gdyż tylko poprzez relacje z krajami Południa Rosja może być dzisiaj obecna na rynkach światowych. Ponadto Rosja na pewno lepiej sobie radzi z relacjami z podobnymi do niej autorytarnymi, skorumpowanymi reżimami w Azji i Afryce niż ze stosunkami z Zachodem, gdzie obowiązują reguły raczej obce i nieznane Rosji. Niemniej historia Rosji potwierdza, że wymiar południowy jej polityki zawsze był niezbędną częścią jej imperialności. Najlepiej obrazuje to wielowiekowa walka Rosji o kontrolę nad Morzem Czarnym, gdzie cieśnina Bosfor decydowała o wielkości imperium. Podobnie w dobie współczesnej – po rozpadzie ZSRR powstały autorytarne, ale niepodległe, państwa Azji Centralnej, których lojalność wobec Moskwy jest fundamentalnym elementem bezpieczeństwa Rosji na kierunku południowym.
P. Ciećwierz: Rosja używa innych instrumentów rozszerzenia swojej obecności w Afryce niż Chiny. Chiny są obecnie tak potężne w Afryce, że pozwalają sobie na arogancję w relacjach z państwami regionu. Nie mówię już o zewnętrznych widocznych oznakach chińskiej obecności, lekceważącej lokalne władze, jak napisy na znakach drogowych po chińsku czy chińskie paragony w sklepach. Chińczycy budują swoją obecność obok lokalnych państwowych instytucji, niezależnie od nich. Rosjanie natomiast starają się wejść z miejscowymi strukturami w symbiozę. Ponieważ dysponują mniejszymi środkami, działają wybiórczo – dają broń, wysyłają najemników, korumpują władze. Natomiast cała reszta – budowa infrastruktury: drogi, porty, fabryki, koleje – jest chińska.
G. Michalski: Czyli głosowanie w ONZ odzwierciedla nie poparcie dla Rosji czy Chin, lecz wyraz braku alternatywy, gdyż Zachód nie stanowi już realnej, atrakcyjnej alternatywy rozwojowej? Było to głosowanie za szansą, jaką mogą stanowić Chiny wraz z Rosją?
W. Śmidowski: Stawiamy fałszywe pytanie. Konflikt w Ukrainie jest dla państw Południa czymś dalekim, co nie stanowi ważnego dla nich problemu. To tylko jeden z wielu elementów obecnej sytuacji międzynarodowej. Świat nie kręci się wokół tej wojny. Przychylam się do opinii, jaką przedstawił ambasador Michalski: wojna w Ukrainie jest jednym z wielu aspektów gry globalnej, w której poszczególne państwa pozycjonują się według własnej interpretacji swoich obecnych i przyszłych interesów narodowych. Gdy mówimy o Południu i Rosji, tak naprawdę mówimy o Południu i Chinach. Widzę to tak: sojusz Rosji i Południa jest czymś przejściowym, podrzędnym w wielkiej grze, natomiast związek Chin i Południa, z takim podziałem ról, o jakim mówiliśmy, jest tendencją trwałą.
J. Gojło: Przywołam słowa Radosława Sikorskiego, który – za Zbigniewem Brzezińskim – powiedział kiedyś, że Rosja może być albo partnerem Zachodu, albo zapleczem (backyard) Chin. Ten proces jednoczesnego odcinania się Rosji od Zachodu i jej podporządkowania Chinom już zachodzi.
Chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt, o którym nie mówiliśmy. Chodzi mi o emocjonalny sposób postrzegania Rosji w państwach Południa, o swego rodzaju wymiar psychologiczny stosunków międzynarodowych. Częstokroć, a mówię to na podstawie własnych obserwacji z wielu lat pracy w Afryce i na Bliskim Wschodzie, Rosja jest odbierana jako ten good guy, w odróżnieniu od bad guy, jakim są USA. Na taki wizerunek składają się oczywiście i doświadczenie historyczne, i współczesne decyzje, i wpływ mediów, a nawet zachowanie przedstawicieli tych państw, lecz nie są to racjonalne, przemyślane wybory. Mechanizm jest prosty: ponieważ my – Arabowie, Irańczycy, Afrykańczycy… – nienawidzimy Amerykanów, a Rosja jest przeciwko USA, to kochamy Rosję. To gra emocjami, którą nie potrafimy zarządzać. Na Południu nie bierze się pod uwagę, że Rosja również jest kolonizatorem, z tego prostego powodu, że kolonializm rosyjski nie dotyczy krajów Afryki czy, generalnie, Południa. Poza Azją Centralną i Kaukazem, oczywiście. A o rosyjskiej planach kolonizacji Namibii czy Erytrei w XIX wieku nikt, nawet w Europie, nie pamięta. Tak jak mało kto w Polsce pamięta, że my również chcieliśmy mieć swoje kolonie, tyle że nam to nie wyszło.
G. Michalski: Na pewno nie przysporzyła nam, jako Zachodowi, dobrych emocji na Południu koncepcja demokratyzacji Bliskiego Wchodu, której sposób realizacji zdyskredytował i samą ideę demokracji, i jej autorów.
Z. A. Raczyński: Podzielam opinię o wielości przyczyn, dla których państwa Południa popierają Rosję w jej konflikcie z Ukrainą, lub – bardziej precyzyjnie – nie stoją po stronie Ukrainy i wspierającego ją Zachodu. Wśród źródeł takiego stanowiska są i bieżące interesy ekonomiczne oraz polityczne, i chęć zburzenia dotychczasowego – niesprawiedliwego według państw Południa – systemu stosunków międzynarodowych, i antyzachodnie, postkolonialne sentymenty.
Istnieje, według mnie, jeszcze jeden powód, być może zasadniczy i będący pierwszym fundamentem nieformalnego sojuszu Rosji i dużej grupy państw Południa. Tą przyczyną jest zbieżność w interpretacji swojej historii w kontekście przemian globalnych oraz podobieństwo problemów, z którymi zetknęły się rządy i społeczeństwa państw Południa w procesie modernizacji i rozwoju. Postaram się możliwie zwięźle wyjaśnić, co mam na myśli:
Państwa Europy, i szerzej – Zachodu, zawdzięczały swój bezprecedensowy, w ciągu kilku zaledwie stuleci, rozwój gospodarczy i światową dominację, głębokim zmianom w trzech wymiarach jednocześnie – politycznym, społecznym i ideologicznym. W Europie „wymyślono” połączenie racjonalności, innowacyjności technicznej wraz ze skutecznym, nowoczesnym – to jest: demokratycznym, systemem politycznym. Idee demokracji, praw człowieka, tolerancji, pluralizmu okazały się niezbędnym warunkiem do zdynamizowania rozwoju społecznego i gospodarczego.
W państwach Południa nic podobnego nie obserwujemy. Wyzwolenie z zależności kolonialnej oraz budowa własnych państwowości (co stało się w wieku XIX i XX) nie spowodowały, bo nie mogły, przeskoku do nowoczesnych społeczeństw. W Europie proces budowy nowoczesnych, postagrarnych społeczeństw trwał jednak kilka stuleci. W efekcie w krajach Południa instytucje polityczne mają charakter imitacyjny – parlamenty, opinia publiczna, media, wolności nie pełnią tej samej roli co w krajach Zachodu, a ich gospodarki rozwijają się w trybie doganiającym, czyli przejmują innowacje i rozwiązania od krajów rozwiniętych, a nie wytwarzają własnych.
Jeśli przyjrzymy się historii Rosji, to musimy się zgodzić, że kolonizując obszary sąsiednie, na co zwrócił uwagę ambasador Ciećwierz, Rosja pozostawała jednocześnie w zależności od wyżej rozwiniętych państw Zachodu w sensie rozwiązań nie tylko technicznych i gospodarczych, lecz również politycznych i społecznych. Próba wytworzenia własnej drogi rozwoju, jaką był XX-wieczny eksperyment komunistyczny, zakończyła się fiaskiem.
Konkludując: Rosja jest zainteresowana zakwestionowaniem, zburzeniem dotychczasowego ładu międzynarodowego i dotychczasowej trajektorii rozwoju gospodarczego świata, gdyż inaczej byłaby skazana na doganiający model rozwoju i podrzędne miejsce w systemie międzynarodowym. I to właśnie łączy ją z krajami Globalnego Południa.
Zapis tej dyskusji zostal opublikowany w numerze 5/2024 „Res Humana”, wrzesień-październik 2024 r.