logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński
Wakacje, wakacje

Znużony jazgotem politycznych sporów, nabierających nieznośnego kolorytu w okresach erekcji wyborczych, przyspieszyłem wyjazd na wakacje i już w maju odwiedziłem Mierzeję Wiślaną, Zalew i  Żuławy. Niewiele się tam zmieniło od ubiegłego lata. Słynny Przekop nadal poraża niczym niezmąconą ciszą, a przypomnę, że 17 września (za dwa i pół miesiąca) upłyną 2 lata od otwarcia tej inwestycji. Łódka się kołysze, motorek warczy, a ja wciąż nie mogę dociec, po co jedliśmy tę żabę. Vis-à-vis Krynicy Morskiej usypano wprawdzie Wyspę Kaczyńskiego (tak miejscowi nazywają to wysypisko rzecznego mułu), 2,5 km x 1,5 km, całkiem okazałą, ale to jedyny znak żywotności całego przedsięwzięcia. Płynąc w kierunku Elbląga, organoleptycznie stwierdziłem, że nadal nie wiadomo, co z tym fantem zrobić. Elbląg miał stać się czwartym portem narodowym, a płynące strumieniem statki dowodzić suwerenności polskiego mocarstwa (nie musimy prosić Ruskich o zgodę na skorzystanie z Cieśniny Piławskiej, którzy, jak to Ruscy, nie byli zbyt skłonni do wydawania takiej zgody) i prężności gospodarki. Budowa toru prowadzącego do portu posuwa się naprzód dość wolno, a szkielety dawnych elbląskich zakładów przypominają, że niczego ważnego z tego ośrodka wywieźć się nie da, a przywieźć też nie, bo i po co. Okoliczni mieszkańcy na pytanie, co myślą o sztandarowej inwestycji PiS, odpowiadają tajemniczo, że ktoś, kto podjął tę decyzję, z pewnością wie, czemu ona służy, ale powtórzyć tego swoimi słowami nie potrafią. Jedynym zadowolonym z takiego obrotu sprawy okazał się właściciel melexa, którym wozi – za grube pieniądze – przyjezdnych z Krynicy Morskiej na Przekop. Port stoi, jak stał rok temu i wcześniej. Utrzymanie tych budowli i ludzi, którzy ten nieczynny twór obsługują, wymaga trochę pieniędzy i rozwiązań organizacyjnych. Jak dotąd pojawił się jedynie statek „Generał Kutrzeba”, kursujący wzdłuż toru podejściowego, choć nie wiem, czy jego zadanie nie ogranicza się do robienia wrażenia, że coś się dzieje. Jest statek, jest żegluga!

Przed dwoma bodaj laty opowiadałem się za machnięciem ręką na megalomańskie rojenia i za turystycznym ożywieniem tego pięknego skądinąd zakątka RP (niczym nieskalana natura!!!), ale w połowie drogi z Krynicy do Elbląga moja koncepcja runęła, bo skoro zabetonowano już pół drogi, to jak zachować tę naturę w dziewiczej postaci? Zawijamy do Tolkmicka (2700 mieszkańców), sanitariaty nawet czyste, choć diabelnie drogie. Wyjście z łódki na nabrzeże graniczy z cudem, trzy razy się gramoliłem, zanim się udało. Do portu we Fromborku (2400 mieszkańców) nie sposób przybić, całe nabrzeże rozgrzebane, termin oddania do użytku ciągle się opóźnia. Konia z rzędem, jeśli ktoś poda przykład ukończenia jakiejkolwiek inwestycji budowlanej w terminie. Do głowy przychodzą mi też inne myśli wrogie (może to wredne podszepty Ruskich, Krynicę od granicy dzieli ok. 15 km, a Piaski ledwie 3), że do narodowej tradycji należy wystawianie połowy zadka zza krzaka (w oryginale brzmi to dosadniej, ale Naczelny Redaktor nie pozwala). Ani przemysł i transport, ani ekologia. Ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra, jak mawiał niegdyś w desperacji Władysław Gomułka. A jak ze swoimi myślami wkroczyłem na tę schizmatycką ścieżkę, to przepadło. Już będę nią podążał, choć miałem jechać na wakacje i utonąć w ciszy.

Kiedy kończył się w Polsce socjalizm, powinien nastać kapitalizm. Jeśli tak, to zamiast centralnego planowania i rozdzielnictwa gospodarkę powinny kształtować i oceniać prawa i kryteria rynkowe. Zamiast własności państwowej miała być dominacja prywatnej, a ta państwowa, jeśli już, istnieć w postaci szczątkowej. Utworzono nawet ministerstwo przekształceń własnościowych. Skoro przemianowano je na ministerstwo aktywów państwowych, mój skromny umysł nie jest w stanie tego ogarnąć. Pies czy wydra? Ostatnie lata były okresem renacjonalizacji gospodarki, a nie prywatyzacji. Pięć miesięcy to za mało na odwrócenie trendu, jasne, ale nawet deklaracji się nie doczekaliśmy. Szkoda, bo to sprawa fundamentalna. Woda chlupie wokół, w mojej głowie też, niczego nie rozumiem, trudno. Prawa niby rynkowe, ale liczba wyjątków, odstępstw, ustępstw, szczególnych względów i czego tam jeszcze jest tak duża, że żaden umysł tego nie ogarnie. Małorolni, wielodzietni, młodociani, pracujące babcie i ci, których po prostu nie stać, wyliczyć wszystkich wyjątków od reguły nie sposób. Rynek i prywatyzację chyba diabli wzięli.

A że krążymy wokół granicy, myśl niesforna podąża za biednymi uchodźcami. Miały ustać pushbacki, nie ustały. Nagadaliśmy się po kokardę, były minister (ulubieniec Prezydenta) rozgadał się na temat  gwałcenia krów, poseł Sterczewski nabiegał się po granicy, nawet „pogranicznik” wywrócił się, biegając za nim, Agnieszka Holland film nakręciła, a teraz co? Nadal wypychamy desperatów na Białoruś, a oni przerzucają ich na polską stronę, dzień jak co dzień.

Pochłonięty niewesołymi myślami dopływam do Elbląga, a tam knajp mrowie, podążam do jednej, golonki serwują pachnące, z przypieczoną skórką, ślinka leci. Zażeram z apetytem, a tu nagle dostaję wiadomość (przeklęte media społecznościowe), że według jakiegoś tam instytutu spraw międzynarodowych 2,5 miliona mieszkańców Sudanu może umrzeć z głodu do września 2024 roku (sic!, niewiarygodne, prawda?). W oryginale „estimated excess mortality at about 2.5 million people (about 15% of the population in Darfur and Kordofan) by the end of September 2024”. Golonka staje mi kością w gardle, wracam na łódkę, woda wokół i w głowie chlupie, bo złośliwa bestia podpowiada, że za niewielką część wydatków wojskowych, a może lepiej – wojennych, dałoby się uratować te 2,5 miliona Sudańczyków. Tłusty chudego nie zrozumie, a zanim gruby schudnie, chudy umrze, takie prawa panują od wieków. Ale, ale, co z tymi pushbackami?

Uciekam z Elbląga i od durnych myśli. Na Żuławy, bo tam cisza, szuwary, czaple, spokój. Łódek niewiele, wędkarzy kilku, imponujących sukcesów nie mają. Dobre wrażenie robi Nowy Dwór Gdański. Miasteczko stara się o przyciągnięcie turystów, łazienki nowe, bardzo eleganckie. Mnie Żuławy ciągną z całkiem innego powodu. Kilka miesięcy temu opublikowałem w „Res Humana” recenzję książki Mirosława Słowińskiego Przeżyć tę jedną zimę (nr 2/2024). Choć niemieccy ewangelicy, których opisuje, lokowali się nieco bliżej Konina, ale Żuławom i mennonitom – osadnikom holenderskim, którzy zagospodarowali ten teren, poświęcił Słowiński też sporo uwagi. Mieli dość surowe obyczaje, obowiązywał ich m.in. zakaz noszenia i używania broni (co z góry pozytywnie mnie usposabia), zakaz składania przysiąg, sprawowania wysokich urzędów, chrzest osób w pełni świadomych (po ukończeniu 14 roku życia) itp. Szlak poszukiwaczy historii zaprowadził nas do Żelichowa, niewielkiej wsi nad rzeką Tugą, niedaleko od Nowego Dworu Gdańskiego. Przywilej lokacyjny nadał tej wsi w roku 1352 wielki mistrz krzyżacki Winrich von Kniprode. W tym samym roku został tam wzniesiony kościół dla mennonitów i ewangelików. Potem przechodził z rąk do rąk i dziś jest świątynią obrządku grekokatolickiego. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Żeby zasięgnąć języka, trzeba odwiedzić knajpę „Mały Holender”. Otóż dziś mieszkańcy Żelichowa to niemal w całości wysiedleńcy z Bieszczadów i Beskidu Niskiego, których relokowano tu w ramach akcji „Wisła”. Jak widać, wędrówki ludów dotyczą nie tylko czasów nam współczesnych. Gdyby pushbacki stosowano w latach czterdziestych, zapewne nikt z potomków Łemków i Bojków nie przetrwałby na Żuławach. A tak mają szansę zademonstrować swoją tradycję i ukazać ją wespół z tradycją rdzennych mieszkańców tej ziemi. Czy na pewno rdzennych? No, nie, przecież osadnicy holenderscy (czy olęderscy) też skądś napłynęli. Pozostał po nich Cmentarz Jedenastu Wsi z XVII wieku, ulokowany w należącej do Żelichowa osadzie Cyganek.

By uczcić dawnych mieszkańców tych ziem, których już nie ma, zamówiliśmy lokalne piwo i kociołek mennonicki. A potem do Rybiny, gdzie skończyliśmy wyprawę.

A co z Piaskami, które od dawna są jedną z moich zaprzepaszczonych miłości? Tak jak Krynica Morska stały się zbieraniną domów pobudowanych bez planu i bez sformułowania ogólnego przeznaczenia. Dawno temu, za Gierka, Krynica Morska miała przyciągać zagranicznych turystów, a Piaski krajowych. Nic z tego nie wyszło. Obie miejscowości rozwijały się żywiołowo i nadal tak jest. W Piaskach nie ma mariny, ale można przycumować (jak w latach 60. ubiegłego wieku). Ale, choć to wciąż maj, otwarta była restauracja, a w niej smaczny sandacz, zapewne z miejscowych połowów. Postęp, mospanie! Za to plaża i morze jak za dawnych lat. I jak 50 lat temu na plaży poniewierają się zardzewiałe szczątki wyciągarki do rybackich łodzi i innych sprzętów. Przeżyliśmy Bolesława, Wiesława i Jarosława, a ja dalej siedzę na kawałku żelastwa i sentymentalnie patrzę w morze. Pora wracać

na wybory

.

Felieton – napisany w maju 2024 r. – ukazał sie w numerze 4/2024 „Res Humana”

Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.