logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński
Krajobraz po wojnach wyborczych

1.

Generalny ogląd tego, co dzieje się po wyborach do Parlamentu Europejskiego, prowadzi do wniosku, że orientacja liberalno-lewicowego modelu demokracji traci wszędzie swoje wpływy, a stabilna dotąd Europa skręca na prawo.

We wszystkich regionach świata od wielu lat demokratyczny sposób sprawowania rządów kurczy się. Niemal w połowie krajów odnotowano w ostatniej dekadzie spadek co najmniej jednego z wielu stosowanych w pomiarze kluczowych wskaźników funkcjonowania demokracji. W ostatnich dwóch latach nastąpiło pogorszenie wyników długoletnich i silnych demokracji, w tym: Austrii, Luksemburga, Holandii, Portugalii i Wielkiej Brytanii. Rok 2023, mierzony pod względem obszarów poprawy i spadku w poszczególnych krajach, był siódmym rokiem z rzędu, w którym więcej krajów doświadczyło spadku procesów demokratycznych niż ich poprawy. Ten trwały trend spadkowy jest najdłuższym tego rodzaju od 1975 roku. Krótko mówiąc, demokracja, która już wcześniej była w tarapatach, nie tylko w Europie, ale także w wielu państwach na innych kontynentach, znowu pochyliła się ku upadkowi.

Już ostatni raport The Global State of Democracy z 2023 roku zapowiadał duże spadki i to w krajach, które uważano za zdrowe demokracje. Jednocześnie miały miejsce także zachęcające przebłyski poprawy, które wystąpiły m.in. w Polsce i innych krajach, w których poziom ucisku od wielu lat utrzymywał się na stałym poziomie. Ta zmiana napawała optymizmem. Paradoksalnie inwazja Rosji na Ukrainę początkowo zmobilizowała poparcie społeczne dla demokracji w Europie. Jasno pokazała, jaka jest stawka, gdy wysiłki na rzecz demokratyzacji zawiodą – tak jak w Rosji. Jednak już po wyborach do PE we Francji, Niemczech, a jeszcze wcześniej w Italii, proces odradzania się autorytaryzmu znowu przyspieszył, tym razem w największych krajach UE. Szok był tym większy, bo Europa na czele z tymi kluczowymi skonsolidowanymi demokracjami pozostawała przecież jeśli nie bastionem demokracji to regionem o najlepszych wynikach na świecie. Zjawisko to tłumaczono oddziaływaniem, tym razem przedłużającej się wojny w Ukrainie. Zaczął się bowiem uwidaczniać jej znaczący (negatywny) wpływ zarówno na gospodarczą dynamikę regionalną, jak i wewnętrzną w UE. Kwestie bezpieczeństwa stały się kwestią priorytetową nie tylko dla Polski i innych państw sąsiadujących lub zaangażowanych w spory z Rosją. Ponadto unijne instytucje polityczne i społeczne borykają się – i dalej będą musiały się borykać – z wyzwaniami związanymi z napływem nowych fal uchodźców, już nie tylko z Ukrainy, ale także już z permanentnym kryzysem migracyjnym w regionie Morza Śródziemnego. W Polsce także z wojną hybrydową nasilającą się na wschodniej granicy UE, kryzysem energetycznym i finansowym, a także wzmożonymi wysiłkami dyplomatycznymi i finansowymi na rzecz udzielenia wsparcia wojskowego Ukrainie.

Nigdy wcześniej nie było czegoś takiego. Fundamentalne elementy składowe demokracji stały się zagrożone. Populistyczna prawica ze swoimi radykalnymi poglądami na temat szybkiego zakończenia wojny gromadziła w wielu krajach coraz więcej zwolenników.

2.

Paradoksalnie, pod wieloma względami kryzys demokracji ma miejsce również w Polsce, której restytucją do grona państw elity demokratycznej zachwycała się większość liderów krajów UE. Bo jeśli coś nowego się wydarzyło na polskiej scenie politycznej, to wynik czerwcowych wyborów wskazuje, że już w pół roku po wyborach do Sejmu wykształciła się nowa alternatywna opcja polityczna, w postaci możliwości zawiązania koalicyjnego rządu prawicowo-populistycznej formacji PiS i skrajnie prawicowo-nacjonalistycznej koalicji – Konfederacji. Na razie jest to tylko niesymetryczna koalicja na papierze. Ale jeśli taki trend prawicowy nakręcany wojną w Ukrainie utrzymałby się, to do takiej koalicji prawicy mogłyby dołączyć także inne ugrupowania, zwłaszcza te, które reprezentują poglądy wyborców skrajnie konserwatywnych obyczajowo, jak np. PSL czy wzrastającej liczby zwolenników militaryzacji kraju wśród elit finansowych. Także niemała część drugiego członu Trzeciej Drogi – partii Szymona Hołowni – bliskiej Ordo Iuris (grupy interesu artykułującej postulaty episkopatu Kościoła rzymskiego), zakotwiczonej obecnie w centrum, ale wyraźnie zmierzającej ku orientowaniu się w kolejnych wyborach (prezydenckich) na pozyskanie głosów nie-żelaznych wyborców pisowskich, zwłaszcza tych o orientacji chadeckiej.

To, że układ sił na scenie politycznej przesuwa się na prawo, nie znaczy, że lewica przestała się liczyć, choć utraciła wiele z wciąż niemałego potencjału wyborczego. Wystarczy tylko umieć go podnieść , czego nie potrafią jej obecni liderzy. Do tej pory obserwowano tylko rosnącą dywersyfikację i związane z tym narastanie trendu spadkowego, aż poparcie dla lewicy znalazło się w progowej strefie granicznej. Dalej jest już tylko obrzeże sceny politycznej w którym samodzielna partia lewicy przestanie się liczyć, o ile nie nastąpią szybkie, radykalne zmiany organizacyjne i programowe przywracające Lewicy jedność, wewnątrzpartyjną demokrację, prowadzenie dialogu i sprawne zarządzanie.

W trwajacej dyskusji chciałbym wyrazić swoją opinię inną, niż te, które najczęściej się przedstawia. Bardziej pesymistyczną. Otóż dla mnie przekonująca jest hipoteza, że także koalicyjny rząd Donalda Tuska – co wyraźnie już teraz widać, po zerwaniu przez PO sojuszu wyborczego z lewicą zmierzać będzie bardziej na prawo. Wcześniej, kiedy wspólnym celem było odsunięcie PiS od władzy, konieczny i widoczny był spory (w istocie bardziej populistyczny niż lewicowy) przechył na lewo. Obecnie, po przejęciu i ustabilizowaniu władzy, Tusk zmierza do tego, ażeby przywrócić centrową równowagę i bardziej przypodobać się wyborcom po prawej stronie. Mowa tu oczywiście o zwrocie o charakterze taktycznym.

Argumentem na rzecz tej hipotezy było przygotowanie przez rząd projektu nowelizacji ustawy regulującej użycie broni przez żołnierzy w czasie pokoju. W jednej z pierwszych wersji była to w istocie carte blanche – możliwość swobodnego użycia broni przez żołnierzy, wolna ręka w zakresie nieograniczonego pełnomocnictwa otrzymanego od państwa, znanego potocznie pod nazwą licencja na zabijanie. Pomijam fakt, że ciągle nie wiadomo, co po zmianie władzy żołnierze mają jeszcze do zrobienia na wschodniej granicy? Pytanie jest takie: Czy PO chodzi tu o kolejny krok w dziele dalszej militaryzacji państwa, przed wprowadzeniem stanu zagrożenia wojennego, w przypadku porażki wojennej Ukrainy? Trenowanie zdolności armii do prowadzenia przewlekłej wojny hybrydowej na granicy? Przecież polskie wojsko nie jest ani szkolone, ani wyposażone do prowadzenia działań o charakterze policyjnym. Ochronie polskiej granicy chyba bardziej może pomóc unijna formacja Frontex? Chodzi mi tu tylko o wyjaśnienie sposobu myślenia na temat tego, czym właściwie obecnie jest nasza wschodnia granica? Społeczeństwo wyraźnie dzieli się w tej sprawie na tych, którzy uważają, że państwo musi przede wszystkim bronić swoich granic, zapobiec ich przekraczaniu przy użyciu każdych dostępnych środków. Z drugiej strony są ci, którzy sądzą, że w realizacji zleconych właściwym służbom takich zadań musi obowiązywać jednocześnie pewien rygor moralny oraz dbałość o właściwy wizerunek państwa demokratycznego. Sprowadza się on do tego, że żołnierze w okresie pokoju podlegają władzy cywilnej i nie mogą wedle własnego uznania strzelać do ludzi. Dlatego powstrzymywanie każdej kolejnej fali napływu azjatyckich czy afrykańskich migrantów musi odbywać się wyłącznie zgodnie z prawem unijnym i krajowym w bardziej cywilizowany sposób. Bez strzelania do przekraczających granicę migrantów ani pushbacków (przymusowego wyrzucania przez linię graniczną). Nie jest prawdą, że skuteczny jest tylko ten jeden sposób oparty na pogardzie dla życia i zdrowia człowieka. Przeczą temu także przykłady z Australii, Singapuru, które znalazły właściwy sposób na rozwiązanie takiego problemu.

3.

Niewiele mówi się o konsekwencjach kryzysu finansów polskiego państwa, które mogą mieć niemałe znaczenie dla osłabienia bezpieczeństwa wewnętrznego oraz jego obywateli. Zapewne zacznie się mówić o tym głośno kiedy wystrzelą – odkładane od czasu pandemii i wojny w Ukrainie – wzrosty kosztów życia, które zapewne jak zawsze dotkną najbardziej sferę ludzi ubogich i niesamodzielnych, na prowincji. Będą to także konsekwencje nałożenia na Polskę przez Komisję Europejską procedury nadmiernego deficytu , związanego m.in. z ponadwymiarowymi, pozabudżetowymi zakupami broni. Skutkiem tego będą także inne odczuwalne podwyżki, m.in związane ze wzrostem kosztów rachunków za gaz i inne paliwa oraz prąd, ograniczone będą budżetowe wydatki społeczne, podwyżki płac sektora budżetowego itp.

Sytuacja przypominać będzie tę, jaka już miała miejsce – także podczas rządów koalicyjnego premiera Donalda Tuska w 2009 roku. Wtedy to po raz pierwszy wprowadzona została przez KE procedura kontroli nadmiernego deficytu. Obecnie już po pół roku rządzenia koalicji demokratycznej, KE znowu prowadza identyczną procedurę. Warto więc przypomnieć, że program naprawczy rządu Tuska wzbudził wielkie emocje i skutki, które szybko nie przeminęły. Polegał on wówczas między innymi na podniesieniu stawek podatku VAT. Ponadto ówczesny rząd zdecydował się na podniesienie wieku emerytalnego, co pozwoliło ograniczyć wydatki na świadczenia emerytalne. Zdecydowano także przejąć ponad 150 mld zł z Otwartych Funduszy Emerytalnych i przekazać je do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, co ostatecznie doprowadziło do marginalizacji tzw. II filaru ubezpieczeń społecznych.

Jakie mogą być konsekwencje 15 lat później? Jakiekolwiek by były (nawet jeśli zostaną rozłożone w czasie kilku lat), trudno nie spodziewać się pojawienia się objawów naruszenia stabilności systemu prowadzących do skutków politycznych, które w najgorszym wariancie mogą doprowadzić do przedterminowych wyborów.

Zjawiska niegospodarności i kradzieży funduszy publicznych zawsze wzniecały w Polsce niepokój społeczny i prowadziły do rozchwiania spoistości. Trudno będzie uznać, że są to wydarzenia politycznie nieistotne, nawet jeśli wskazani zostaną ich główni winowajcy, poczynając od prezesa NBP (któremu media nałożyły czapkę niewidkę?), elity finansowej KNF, prokuratorów i sędziów pozostających w dyspozycji PiS, czy polityków PiS, którzy dla podtrzymania swojego monopolu władzy stali się sprawcami wielu wielkich afer finansowych. Na pewno będą podejmowane dalej jakieś próby opóźnienia procesu ich rozliczenia, matactwa, zamazywania ich win, manifestacji wsparcia, z jakimi mieliśmy do czynienia przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w przypadku skazanych i ułaskawionych przestępców, wspieranymi przez opozycję (protesty „S” i rolników). Być może pojawi się jeszcze jakaś inna forma naruszania porządku publicznego, która, jak kiedyś „opornik” stanie się twarzą protestu obecnej opozycji czy świadectwem wciąż destrukcyjnych wpływów i ingerencji z zewnątrz (pożary, statystycznie biorąc, zdecydowanie zbyt często wybuchają w Polsce)?

4.

Moim zdaniem, wybory do Parlamentu Europejskiego nie zostały wygrane przez nikogo. Większość przegrała. W Polsce obowiązuje przeświadczenie, że każde wybory wygrywa ta partia, która zgromadzi najwięcej głosów. Ale w istocie wybory wygrywa ten, kto zdobywa władzę, współuczestniczy w jej sprawowaniu, albo ją utrzymuje. Taka jest najprostsza definicja polityki. Do tej pory jednak koalicyjna forma sprawowania władzy Polsce nie wychodziła na dobre, a opozycja zawsze była uznawana za dużą przeszkodę dla sprawujących władzę. Także kohabitacja uważana jest przez rządzących za sporą niedogodność dla każdej władzy. Jeżeli miałaby nastąpić w Polsce trwała stabilizacja, to widziałbym ją tylko na platformie koalicyjnej, kiedy w kolejnych wyborach do współrządzenia będą dochodziły różne wymienne ugrupowania. To jest z kolei najprostszą definicją demokracji, władza bowiem w tym systemie nie jest nikomu przynależna raz na zawsze, a jej istotą jest wymienność właśnie i nakłada obowiązek dialogu przed podjęciem decyzji. Zwracam uwagę, że w ostatnich wyborach wygrała koalicja demokratyczna, a nie PiS, które zdobyło najwięcej głosów. Problem w tym, że nowa koalicja po wyborach nie otrzymała tradycyjnej nagrody, która przynależy się zwycięzcom wyborów. To jest zwykle 10-15-procentowy bonus, kredyt zaufania wyrażony wzrostem poparcia dla rządów większości, która obejmuje władzę. W tych i poprzednich wyborach zjawisko takie nie wystąpiło, choć wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego miały miejsce w bliskim odstępie czasu. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało ma moim zdaniem kluczowe znaczenie, aby formułować prognozę dla wyniku przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Osobiście uważam, że należy przyjąć jednak roboczą hipotezę, że wyborcy chcieli ukarać w szczególności rządzącą Koalicję Obywatelską, która była głównym beneficjentem zwycięstwa, składając wyborcom obietnicę szybkiego rozliczenia ośmioletnich autorytarnych rządów PiS. I właściwie nic takiego nie dokonała ani w pięćdziesiąt, ani sto dni, ani w pół roku.

Dużo jeszcze byłoby w dyskusji do powiedzenia w sprawie krajobrazu, jaki wyłonił się po ostatnich wyborach. Moim zdaniem jest już za późno, żeby zwycięski elektorat mógł skonsumować obietnice rządu Tuska. Warunek, że rozliczenia mają następować w sposób zgodny z prawem i bez zbędnej zwłoki, i nawet tylko niektórych „szczególnie zasłużonych” urzędników poprzedniego obozu rządzącego nie są do spełnienia w czasie jednej kadencji. Teraz pozostała już tylko nadzieja, bo pierwsze wyroki sądów praktycznie mogą być ostatecznie wydane nie wcześniej niż w okresie czterech do sześciu lat. Nie wiadomo, kto wtedy będzie rządził i czy ktoś będzie pamiętać, czy raczej wyrzuci z pamięci koszmar ośmiu lat władzy PiS. Taki wyrok może się rozpłynąć, bo nikt przecież nie zechce tak długo czekać, aż sprawiedliwości wreszcie stanie się zadość. Większa szansa jest na rozwiązanie heglowskie, że rządy PiS już nigdy więcej się nie powtórzą. Tak jak nie powtórzy się pogrzeb na Wawelu żadnego innego prezydenta RP, który polegnie w wypadku katastrofy samolotu. Nawet wtedy, jak będzie z Krakowa.

Kampania prezydencka już trwa, dlatego że cechą sceny politycznej po ostatnich trzech wyborach jest to, że w sposób normalny wkracza się bez większej przerwy w każde kolejne wybory. Dojdzie tutaj do bardzo ciekawego pojedynku, ale moim zdaniem nie według tych podziałów, o których najczęściej się mówi. Jest bowiem jeszcze jeden podział tabu, o którym w ogóle, czyli ani tutaj, ani w mediach, ani w wynikach badań naukowych się nie wspomina. W przypadku dalszej opieszałości władzy w rozliczeniu skutków dekady rządów PiS, jej lider może doprowadzić do jeszcze jednego rozłamu społecznego: podziału na katolików, prawdziwych narodowych Polaków, i całą resztę świata, czyli: „Jeżeli jesteś prawdziwym patriotą – Polakiem, głosuj na naszego prezydenta”. Pewnie do tego pojedynku stanie wytypowany przez Kaczyńskiego jakiś mniej znany pisowski ewangelista, np. Tobiasz Bocheński, versus Rafał Trzaskowski, przedstawiany jako główny nihilista wartości narodowych, który doprowadzi do w kampanii do otwartej wojny religijnej.

W zabetonowanym polskim systemie politycznym nigdy nie zrodziła się i nie ustabilizowała prawdziwa chadecja, nowoczesna partia chrześcijan, taka, która funkcjonuje, chociażby w Niemczech czy w innych krajach europejskich. To jest taki niezrealizowany projekt – trochę jak à rebours, lewica: niby ciągle jest jeszcze bardzo duży potencjał, ale nie może się ona skrystalizować w partię, która by uzyskała nimb, jakim się charakteryzowała lewica za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Być może czeka nas początek drogi ku precyzowaniu nowej partii tego kierunku chadeckiego? Częściowo realizuje go już Szymon Hołownia; a w każdym razie niewątpliwie zdradza inklinacje w tym kierunku. Także Władysław Kosiniak-Kamysz, który będzie zapewne ostatnim już liderem partii ludowców przed ostatecznym zniknięciem tej partii ze sceny politycznej. No cóż, rolnictwo stało się w UE bardzo małą gałęzią przemysłu w gospodarce bloku, stanowiącą zaledwie około 1,4 procent PKB UE i nie więcej niż 5 procent PKB w żadnym z 27 krajów Unii.

Krytycy powtarzają, że tworzenie chadecji „..jest nierealne, bo w Polsce to się rozbije o Episkopat! Przy takiej charakterystyce instytucjonalnej Kościoła katolickiego, w Polsce partia chadecka jest niemożliwa. Musiałaby mieć pewien stopień autonomii. A zobaczcie: chadecja – to jest „Znak”, „Tygodnik Powszechny”, tego typu środowiska – zupełnie wyplute poza Kościół” (P. Stefaniuk).

To prawda, ale… Trzeba jednak uwzględnić aktualne silne tendencje osłabienia wpływów Kościoła; wiadomo jakie: ludzie odpływają od mszy niedzielnych, ograniczone lekcje religii w szkołach i tak dalej. Przewiduję, że jeżeli będzie tworzona platforma walki politycznej w wyborach prezydenckich, to ona być może zahaczy o ten ważny podział, który staje się coraz bardziej widoczny. Nie wiem, czy tak się stanie, ale wskazuję na bardzo duże prawdopodobieństwo, że może tak być.

Zawsze trudno jest przewidywać, jak się ta sytuacja będzie rozwijała. Jeszcze raz podkreślam, że jestem w tej sprawie pesymistą. Nie spodziewam się, że do czasu wyborów prezydenckich zmieni się coś radykalnie na lepsze. Może się zmienić tylko na gorsze – z tych powodów, o których mówiłem. Uważam, że kurs skrętu na prawo jest dosyć widoczny. A jeżeli na prawo będzie znaczyło PiS z przyległościami, to wtedy byłoby z Polską bardzo niedobrze.

Te słowa wypowiedział słynny starożytny poeta grecki Menander. Przywołujemy je w czasach, w których państwo odchodzi od demokracji, kiedy odrzuca nawet jej pozory i staje się reżimem autorytarnym. O Polsce tu mowa, albowiem według międzynarodowych rankingów coraz bardziej oddalamy się od demokracji, zmierzając ku autorytaryzmowi. Świadczyły o tym opresyjne metody, które ograniczały wolności obywatelskie, w tym wolność słowa, zgromadzeń, poszanowanie życia rodzinnego i prywatnego. Metody, które doprowadziły do wszechobecnej w życiu publicznym mowy nienawiści, eliminowania z przestrzeni publicznej mniejszości narodowych i etnicznych i osób LGBT. O wkroczeniu na drogę ku autorytaryzmowi świadczyło  rozmontowanie wymiaru sprawiedliwości, opresyjne metody wobec sędziów i prokuratorów, przejęcie mediów publicznych i korupcja, która  miała miejsce w wielu instytucjach. Wybory parlamentarne 15 października 2023 roku odmieniają sytuację w Polsce. Ich celem jest  przywrócenie rządów prawa, demokracji i szanowania praw człowieka.

Można wskazać wiele obszarów niszczącej siły państwa. Jednym z nich jest rekcja na nieuregulowane przekroczenia granicy. To zjawisko trafiło na kompletnie nieprzygotowane instytucje, na brak polityki migracyjnej i dążenie do tego, by siła zastąpiła prawo.

Nowy rząd, utworzony po wyborach parlamentarnych, zastał tę sytuację jako prawnie, politycznie i humanitarnie nierozwiązaną. Ta sytuacja to pełnowymiarowy kryzys humanitarny, który przyniósł śmierć 57 osobom i spowodował wiele zaginięć. Jest to wynikiem siłowego, a nie humanitarnego, rozwiązywania problemów. Służby państwa zderzają się z orzeczeniami sądów krajowych i międzynarodowych, uznającymi naruszanie prawa krajowego i międzynarodowego przez ich funkcjonariuszy, a mimo tego nie zmieniają stosowanych metod. Okazuje się, że „rządy siły” są bardziej skuteczne aniżeli prawo międzynarodowe i jego standardy oraz Konstytucja.

W dniu 9 stycznia 2024 roku setki obywateli i obywatelek, dziesiątki organizacji pozarządowych skierowały apel do Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska w sprawie sytuacji na granicy polsko-białoruskiej i stosowanych tam przez służby graniczne wywózek, czyli pushbacków. Wezwaliśmy premiera do natychmiastowego zakończenia tej praktyki ze względu na nieposzanowanie zasady humanitaryzmu i drastycznego naruszania prawa międzynarodowego. Zasada non-refoulement stanowi najważniejszą regułę chroniącą osoby, przekraczające granicę, nawet poza legalnymi przejściami. Stanowi ona fundament prawa azylowego i migracyjnego. Wynika z konwencji genewskiej i dotyczy zakazu wydalania i zawracania cudzoziemców, którzy deklarują gotowość ubiegania się o ochronę międzynarodową . Tymczasem w polskim porządku prawnym istnieją dwa akty, pozornie legalizujące pushbacki. Jest to po pierwsze, Rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z 13 marca 2020 roku, nowelizowane w 2021 roku, w sprawie czasowego zawieszenia lub ograniczenia ruchu granicznego na określonych przejściach granicznych oraz Ustawa o cudzoziemcach z 2013 roku, nowelizowana w 2023 roku.

Tu należy przytoczyć stanowisko Komisarza Praw Człowieka Rady Europy Dunji Mijatović. Otóż w listopadzie 2022 roku wydała ona rekomendację dotyczącą pushbacków i obowiązków państw w związku z napływem cudzoziemców. Był to efekt jej wizyty w wielu państwach, w tym w Polsce w 2021 roku. W treści rekomendacji mówi się o konieczności powstrzymania się przez państwa od zawracania ludzi. Kraje europejskiej zostały w niej zobowiązane do stworzenia i stosowania procedury, określającej status danej osoby i respektującej jej wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową. Jednocześnie podkreśla się w tym dokumencie prawo organizacji pozarządowych, reprezentantów krajowych mechanizmów ochrony praw człowieka do monitorowania sytuacji w danym państwie oraz na obszarach granicznych. Przy czym państwa powinny znieść wszelkie ograniczenia prawne i administracyjne dotyczące dostępu tych podmiotów oraz mediów do terenów przygranicznych.

Obowiązki państwa to przede wszystkim zapewnienie respektowania zobowiązań w dziedzinie praw człowieka oraz zapobieganie pushbackom, które prowadzą do naruszania praw człowieka. Konieczna jest mobilizacja parlamentów i wykorzystywanie mandatów parlamentarnych wtedy i wszędzie tam, gdy dochodzi do naruszenia praw człowieka. Rekomendacja podkreśla konieczność stosowania Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, a zwłaszcza artykułu 4 Protokołu 4, stanowiącego o tym, że zbiorowe wydalanie cudzoziemców jest zabronione.

Komisarz Mijatović, przebywając w 2021 roku w Polsce, osobiście brała udział (wraz z przedstawicielami Rzecznika Praw Obywatelskich) w ratowaniu uchodźców na granicy.

Pushbacki są nielegalnym instrumentem, stosowanym w wielu państwach członkowskich Rady Europy, a w Polsce stają się wręcz głównym sposobem zarządzania granicą i jej ochroną przed napływem migrantów.

W liście z 9 stycznia 2024 roku, o którym mowa powyżej, zwróciliśmy uwagę na raporty Specjalnego Sprawozdawcy ONZ ds. praw człowieka migrantów, po jego wizytach na Białorusi i w Polsce. W obu raportach znalazły się stwierdzenia o brutalności służb po stronach polskiej i białoruskiej. Jak również wezwanie do rządu polskiego o niezwłoczną zmianę prawa, wyeliminowanie pushbacków oraz pociągnięcie do odpowiedzialności winnych naruszeń praw człowieka na granicy polsko-białoruskiej. Należy podkreślić, że zarówno wskazana rekomendacja, raport Specjalnego Sprawozdawcy ONZ, jak i liczne orzeczenia sądów krajowych oraz orzeczenia ETPCz wskazują na głębokie naruszenia prawa, jakich dopuszczono się w Polsce. Mówili o nich kolejni Rzecznicy Praw Obywatelskich. Zresztą, obawiając się niespójności prawa krajowego z prawem międzynarodowym, Rzecznik Praw Obywatelskich w 2021 roku wystąpił do Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE (ODIHR) z prośbą o opinię co do projektów aktów prawnych w tym zakresie. Opinia ta jednoznacznie wskazała na liczne sprzeczności z prawem europejskim, a zwłaszcza w zakresie pogwałcenia zasady non-refoulement, co zaskutkowało wnioskiem o zmianę przepisów.

Wsparciem tej opinii są liczne orzeczenia sądów krajowych. W lutym 2023 roku cudzoziemiec, szukając ratunku dla umierającej kobiety, został zatrzymany na terenie Polski, a następnie wydalony niezwłocznie na teren Białorusi. Kobieta zmarła, ponieważ nie udzielono jej pomocy. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Białymstoku, rozpatrując tę sprawę stwierdził, że komendant placówki Straży Granicznej naruszył Konstytucję, prawo międzynarodowe, w tym Europejską Konwencję Praw Człowieka i konwencję genewską. To orzeczenie powinno stać się wytyczną dla działań Straży Granicznej. Jednakże, o czym mówimy premierowi we wspomnianym tutaj liście, pushbacki są kontynuowane. Z ustaleń, które poczyniłam w imieniu Rzecznika Praw Obywatelskich, trwają cały czas i dotyczą wszystkich, w tym małoletnich dzieci, kobiet w ciąży i innych grup „wrażliwych”.

Wprowadzenie quasiprocedury w formie Ustawy o cudzoziemcach, pozwalającej na wydalenie cudzoziemca na podstawie postanowienia o opuszczeniu terytorium RP (z możliwością zażalenia, które nie wstrzymuje wykonania decyzji), nie rozwiązało problemu pushbacków. Uchwalono prawo, które drastycznie łamie przepisy prawa międzynarodowego! Represje dotyczą nie tylko migrantów, lecz również osób udzielających im pomocy.

W okresie trwania stanu wyjątkowego w 2021 roku na terenach przy granicy z Białorusią masowo nakładano mandaty za udzielanie pomocy, jeśli np. lekarz działający z ramienia organizacji pozarządowej czy jej aktywista przekroczył granicę gminy, na której ten stan wprowadzono. Opresyjność służb dotknęła bardzo wielu osób. W ostatnim czasie, już w 2024 roku zapadł wyrok, dotyczący aktywistów niosących pomoc na granicy, wobec których Straż Graniczna nałożyła mandaty na mocy art. 54 Kodeksu wykroczeń. Sąd, uniewinniając aktywistów oraz uchylając ich mandaty, podkreślił, że ratowanie życia i niesienie pomocy humanitarnej jest legalne, a postepowanie Straży Granicznej prowadzi do jej ograniczenia. To brak udzielenia pomocy powinien być karany. Efektem złych działań było niestety narażanie życia i zdrowia ludzi przekraczających granicę w sposób nieregulowany.

Ale przecież pamiętamy, że nawet legalne przejścia graniczne nie dawały gwarancji objęcia migrantów procedurą dotyczącą ochrony międzynarodowej. ETPCz bardzo negatywnie ocenił postępowanie służb polskich w konkretnym przypadku wielokrotnej odmowy wjazdu rodzinie czeczeńskiej na przejściu granicznym w Terespolu. Warto tu zacytować stwierdzenie Trybunału: „Polska dopuściła się naruszeń praw człowieka, a decyzje w sprawach skarżących zostały podjęte bez należytego uwzględnienie indywidualnej sytuacji skarżących i stanowiły część szerszej polityki państwa” (wyrok M.K. i inni przeciwko Polsce).

Obecnie dziesiątki skarg w sprawach migrantów zostały zakomunikowane polskiemu rządowi.

Sprawy dotyczące granicy obrazują jak w soczewce łamanie przez Polskę zobowiązań międzynarodowych. Ostatnie lata pokazały, jak nikłe są możliwości wyegzekwowania od państwa jego obowiązków. Jest to problem dotyczący wielu państw Rady Europy. Dlatego został zorganizowany IV szczyt 46 przedstawicieli głów państw, zmierzający do rozwiązania problemów, z którymi konfrontowana jest ta organizacja. Priorytetem są sprawy Ukrainy, ale źródłem wielu innych kłopotów jest niewywiązywanie się z obowiązków członkowskich, w tym wykonywania wyroków ETPCz.

Sprawy dotyczące migrantów stanowią szczególny obszar dla duże liczby krajów. Wiele z nich stosuje nielegalne pushbacki, godząc się na zagrożenie życia lub zdrowia migrantów. W rozwiązywaniu tej kwestii nie pomaga brak jasnej reakcji Unii Europejskiej w tym zakresie, przynajmniej w formie działań Komisji Europejskiej jako strażniczki traktatów. Do chwili obecnej Komisja nie wdrożyła żadnego postępowania przeciwko Polsce w związku z naruszeniem prawa UE. Nie zareagowała także na dewastację obszaru Natura 2000 na terenie Polski. Brakowało tej reakcji wtedy, kiedy Polska wznosiła mur, przechodzący m.in. przez tereny objęte ochroną. Taki stan powoduje przyzwolenie dla działań nielegalnych.

Wybory w Polsce tworzą nową rzeczywistość prawną i polityczną.

Należy więc oczekiwać nowego podejścia do kwestii migracji, wyeliminowania nielegalnych instrumentów, jakimi są pushbacki, oraz stworzenia prawdziwej polityki migracyjnej. Europa nie stanie się fortecą. Nie zbudujemy wszędzie murów, ale musimy mieć świadomość, że ludzie szukać będą bezpiecznych miejsc. Liczne konflikty zbrojne będą powodować i już powodują masowe ucieczki. Pojawią się uchodźcy klimatyczni. W tej sytuacji, ale również wobec zapaści demograficznej, państwa Europy będą potrzebowały migrantów. Zarządzanie migracjami niewątpliwie wymaga od polityków perspektywicznego myślenia. Jednakże kontekst poszanowania godności i respektowania zasady humanitaryzmu nie może być pomijany. Temu właśnie służył nasz apel do premiera Tuska, wskazujący na konieczność uchylenia polskich przepisów niezgodnych z prawem międzynarodowym oraz na zmianę praktyki służbowej funkcjonariuszy.

W państwie demokratycznym, a za takim właśnie kierunkiem opowiedziało się społeczeństwo, nie może rządzić siła. To właśnie prawo, zgodne ze standardami międzynarodowymi, ma być jego siłą.

Artykuł ukazał się w numerze 2/2024 „Res Humana”, marzec-kwiecień 2024 r.

 

 

 

1. Wzmożoną dyskusję nad projektami rewizji Traktatów stanowiących podstawę UE (Traktatu o Unii Europejskiej – TUE i Traktatu o funkcjonowaniu UE – TFUE) wywołała uchwalona 22 listopada 2023 r. rezolucja Parlamentu Europejskiego w tej sprawie. Problem rewizji unijnych Traktatów stał się w ostatnich miesiącach również przedmiotem kilku poważnych studiów, w tym przede wszystkim grupy ekspertów powołanych przez rządy francuski i niemiecki (przedłożony 18 września 2023 r.). Rezolucja PE z 22 listopada 2023 r. zasługuje na szczególną uwagę z dwóch względów: po pierwsze – odwołuje się ona do propozycji przedłożonych na zakończenie Konferencji w sprawie przyszłości Europy, wielkiej debaty obywatelskiej, która trwała rok (między majem 2021 r. a majem 2022 r.); po drugie – od strony formalnej stanowi ona wniosek PE (ust. 2 art. 48 TUE) w sprawie uruchomienia procedury rewizji Traktatów. Decyzja co do przejścia do kolejnych etapów tej procedury (zwołania konwentu, a następnie konferencji międzyrządowej) jest w rękach państw członkowskich UE. Zachowują one obecnie dużą wstrzemięźliwość w tej sprawie. Obradująca 12 grudnia 2023 r. Rada do spraw Ogólnych nie zajmowała się propozycjami zawartymi w rezolucji PE. Odnotowano jedynie postęp w realizacji postulatów zgłoszonych przez Konferencję w sprawie przyszłości Europy oraz przedłożono sprecyzowaną tabelę takich propozycji.[1] Również Rada Europejska, obradująca 14–15 grudnia 2023 r., nie zajęła się bezpośrednio wnioskiem o wszczęcie procedury art. 48 TUE zawartym w rezolucji PE. W konkluzjach podkreślono jedynie, że Unia będzie musiała przeprowadzić „reformy wewnętrzne” w związku m.in. z planowanym rozszerzeniem oraz że zajmie się tą sprawą „do lata 2024 r.”[2]. Formalną decyzję o przekazaniu propozycji zawartych w rezolucji PE Radzie Europejskiej (ust. 2 art. 48 TUE) podjęła Rada (działająca w składzie ministrów środowiska) 18 grudnia 2023 r.[3] Podjęcie dalszych etapów procedury leży obecnie w ręku Rady Europejskiej (szefów państw lub rządów państw członkowskich), przy czym państwa zachowują w tej mierze – jak wspomniano – dużą wstrzemięźliwość.

Od strony substancjonalnej wspomniane na wstępie wzmożenie dyskusji nad rewizją unijnych Traktatów spowodowane zostało przede wszystkim objęciem strategią rozszerzenia trzech nowych państw: Mołdawii, Gruzji, a przede wszystkim Ukrainy (stąd docelowo liczba państw członkowskich, jeśli uwzględnimy kandydujące państwa Bałkanów Zachodnich, może sięgnąć 36) oraz koniecznością umocnienia efektywności Unii w dziedzinie Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa (WPZiB) wobec trwającej wojny w Ukrainie.

2. Wstrzemięźliwemu nastawieniu większości państw członkowskich do podjęcia obecnie dyskusji nad rewizją unijnych Traktatów towarzyszy krytyka z dwóch stron. Partie antyeuropejskie i populistyczne wykorzystały propozycje zawarte w rezolucji PE do frontalnego ataku na Unię. Zwłaszcza w Polsce Prawo i Sprawiedliwość, profilując się jako partia opozycyjna po przegraniu wyborów 15 października 2023 r., sięgnęła do wypróbowanych argumentów antyniemieckich i antyunijnych: w propozycjach zawartych w rezolucji PE ujrzała groźbę przekształcenia Polski w „land” zarządzany z Brukseli, a nawet groźbę anihilacji państwa polskiego. Są to zarzuty absurdalne (zob. miarodajne na ten temat: stanowisko Konferencji Ambasadorów RP z 27 listopada 2023 r. – Szarża PiS na unijne Traktaty. Anihilacja rozumu). Niemniej nie można ich lekceważyć, w przeszłości bowiem narracja populistyczna i antyunijna wyrządziła poważne szkody w toku dyskusji nad rewizją unijnych Traktatów, m.in. doprowadziła do odrzucenia Traktatu konstytucyjnego. Z drugiej natomiast strony, zachowując odpowiednie proporcje co do gatunku zarzutów – argumentuje się, że obecnie jest „za wcześnie” na dyskusję o rewizji unijnych Traktatów. Zarzut taki musi również skłaniać do refleksji krytycznej. Wyraźnie bowiem mieszane są dwie kwestie: znalezienie właściwego momentu na podjęcie dyskusji i wszczęcie procedury rewizji Traktatów (w tym przypadku stanowisko większości państw jest jasne – nie są one jeszcze gotowe do podjęcia decyzji w sprawie wszczęcia procedury rewizji Traktatów, istotne argumenty przemawiają na rzecz takiego stanowiska) z podjęciem dyskusji nad propozycjami zmian w Traktatach (która notabene trwa już od lat). Nawet jeżeli ewentualny traktat rewizyjny będzie miał szanse na finalizację za kilka–kilkanaście lat, to możliwe opcje kształtują się już obecnie w toku debaty. Warto już na obecnym etapie dyskusji objaśniać poszczególne problemy, zapobiegając szerzeniu się fake-newsów faktów, warto również włączać się aktywnie do debaty, identyfikować interesy własnego kraju oraz precyzować propozycje i budować koalicje.

3. Powyższe rozważania udzielają nam ogólnej odpowiedzi na istotne pytanie – „kiedy” może dojść do finalizacji dyskusji nad rewizją unijnych Traktatów? O tym, że perspektywa jest raczej odległa, świadczy również określona w art. 48 TUE procedura finalizacji negocjacji nad traktatem rewizyjnym: po podjęciu przez Radę Europejską decyzji o kontynuowaniu procedury zwoływany jest konwent, który w drodze konsensu przyjmuje zalecenia dla konferencji międzyrządowej, konferencja taka „za wspólnym porozumieniem” przyjmuje propozycje zmian w Traktatach; następnie traktat rewizyjny, aby wszedł w życie, musi być ratyfikowany przez wszystkie państwa członkowskie. Są to wszystko etapy długotrwałe (wieloletnie). Poza tym procedura zawarcia traktatu rewizyjnego wskazuje na to, że PiS – rozsiewając obawy o grożących Polsce niebezpieczeństwach w następstwie dyskutowanej rewizji unijnych Traktatów – strzela z Car-Puszki (której nigdy nie użyto w praktycznym działaniu). Traktat rewizyjny nie może bowiem wejść w życie bez zgody Polski. Żadne zmiany w unijnych Traktatach bez zgody Polski nie nastąpią. Uzyskując więc bardziej precyzyjną odpowiedź na pytanie „kiedy” ewentualna rewizja unijnych Traktatów mogłaby nastąpić, możemy zwrócić się ku pozostałym fundamentalnym pytaniom: jaki zakres przedmiotowy mają dyskutowane propozycje rewizji unijnych Traktatów oraz jakie procedury unijne wchodzą w grę, aby je zrealizować, zawarcie traktatu rewizyjnego nie jest bowiem jedyną możliwością.

4. Przejdźmy więc do zasadniczej kwestii – jakie propozycje leżą obecnie na stole negocjacyjnym? Nim przyjrzymy się bliżej tym propozycjom, warto odnotować, że dyskusja nad reformą ustroju UE trwa od wejścia w życie Traktatu z Lizbony (1 grudnia 2009 r.). Stymulowana ona była konsekwencjami kryzysu finansowego, kryzysu migracyjnego, pandemii oraz – ostatnio – agresją Rosji Putina na Ukrainę i planowanym rozszerzeniem Unii.

Reforma ustrojowa Unii jest też od lat konsekwentnie wcielana w życie na podstawie istniejących procedur i środków, w ramach koncepcji „kreatywnej elastyczności” (creative flexibility) – dotyczy to zwłaszcza konsolidacji strefy euro, wokół której koncentruje się reforma Unii. Rezolucja PE stanowi więc jedynie pewien etap trwającej od dłuższego czasu dyskusji i podejmowanych działań.

Skonsolidowane, po uwzględnieniu wyników Konferencji w sprawie przyszłości Unii, propozycje obejmują kilka głównych dziedzin, przy czym zacząć należy od propozycji nakierowanych na umocnienie mechanizmów czuwających nad przestrzeganiem przez państwa członkowskie praworządności. Nieprzypadkowo propozycje takie znajdują się na pierwszym miejscu wśród propozycji zawartych zarówno w rezolucji PE, jak i studium grupy ekspertów francusko-niemieckich. Zapędy autorytarne w rządzonej przez PiS Polsce oraz rządzonych przez Orbana Węgrzech wstrząsnęły bowiem spójnością Unii Europejskiej. Propozycje te nawiązują do prowadzonych już od dłuższego czasu dyskusji i koncentrują się na dwóch obszarach. Po pierwsze – na umocnieniu i rozbudowie mechanizmu warunkowości (na przykład wpisanie tego mechanizmu wyraźnie do procedury art. 7 TUE oraz budżetu Unii). Po drugie – na usprawnieniu procedury art. 7 TUE, która wykazała w ostatnich latach impotencję w obliczu naruszania praworządności w Polsce i na Węgrzech. Proponuje się uproszczenie procedury zawartej w art. 7 TUE, podejmowanie decyzji w ramach tej procedury przez Radę Europejską i Radę większością kwalifikowaną, a przede wszystkim decydowanie o wystąpieniu „poważnego i stałego” naruszenia przez państwo członkowskie wartości określonych w art. 2 TUE przez Trybunał Sprawiedliwości UE. Są to propozycje wyważone, uwzględniające dotychczasowe rozważania.

Pozostałe, najważniejsze propozycje rewizji Traktatów można ująć w trzech grupach.

Pierwsza grupa propozycji obejmuje trzy powiązane ze sobą, szczególnie kontrowersyjne obszary – reformę podejmowania decyzji w Radzie większością kwalifikowaną, reformę Parlamentu Europejskiego i reformę Komisji Europejskiej. Zacznijmy od formuły podejmowania decyzji w Radzie większością kwalifikowaną. W pierwszym rzędzie chodzi o testy podejmowania decyzji w tym trybie (obecnie to co najmniej 55 procent liczby państw i co najmniej 65 procent potencjału demograficznego Unii). Ustalenie tych testów było bardzo kontrowersyjne i poprzedzone nawet zamrożeniem w grudniu 2003 r. konferencji międzyrządowej, która ustaliła treść Traktatu konstytucyjnego. Dobrze się więc stało, że w ostatecznej wersji rezolucji PE zrezygnowano z propozycji modyfikacji tych testów. Propozycje takiej modyfikacji zawarte są w ekspertyzie francusko-niemieckiej. Pobrzmiewają w niej koncepcje, które w przeszłości prowadziły do kontrowersji (obniżenie progów, co z reguły prowadzi do umocnienia pozycji państw dużych). Na razie więc sprawa została wycofana, niemniej w przyszłości z pewnością musi być przedmiotem szczególnej uwagi. Drugą kwestią związaną z podejmowaniem decyzji w Radzie większością kwalifikowaną jest określenie, w jakich obszarach regulowanych Traktatami procedura taka ma być stosowana. Kwestia ta wzbudzała jeszcze większe kontrowersje niż sprecyzowanie testów większości kwalifikowanej: na podstawie Traktatu z Nicei z ponad 70 dyskutowanych obszarów udało się wprowadzić procedurę większości kwalifikowanej w 29, na podstawie Traktatu z Lizbony spośród około 60 – w 23 (oraz w 20 nowych dziedzinach); w rezolucji PE proponuje się wprowadzenie procedury większości kwalifikowanej zamiast jednomyślności do 32 obszarów (oraz do 8 nowych obszarów, a w 2 dalszych przypadkach z pewnymi modyfikacjami). Zapewne wynik negocjacji będzie podobny do poprzednich traktatów rewizyjnych: w wielu przypadkach będzie możliwe osiągnięcie porozumienia, są też dziedziny, w których interesy państw są rozbieżne. Zamknąć powyższe, zwięzłe rozważania trzeba refleksją sumującą: zmiana w danej dziedzinie procedury podejmowania decyzji z jednomyślności na większość kwalifikowaną nie zagraża – jak tego chcą przedstawiciele środowisk populistycznych i antyunijnych – „suwerenności” państw członkowskich; decyzja w tej sprawie podejmowana jest przez wszystkie państwa członkowskie, celem podejmowania decyzji większością kwalifikowaną w Radzie jest wyważenie interesów wszystkich państw i znalezienie rozsądnego i akceptowalnego przez wszystkich kompromisu. Bez tego Unia skupiająca obecnie 27 państw, a w niedalekiej perspektywie 36, nie mogłaby sprawnie funkcjonować. Obecnie ponad 70 procent decyzji w UE podejmowanych jest w tym trybie, Unia działa sprawnie, a państwa nie widzą w tym zagrożenia dla swoich interesów – poza państwami z zapędami autorytarnymi, które nie znają kultury kompromisu i pod pojęciem weta częściej rozumieją posługiwanie się szantażem.

Drugim obszarem z tego tryptyku jest reforma Parlamentu Europejskiego. Proponowane reformy nakierowane są na radykalne umocnienie roli PE w Unii. Są to propozycje na ogół zasadne. Skupmy się natomiast na kwestii liczby deputowanych i alokacji miejsc w Parlamencie. Dobrym sygnałem jest to, że wysuwane propozycje jednoznacznie obstają przy zachowaniu obecnej liczby deputowanych (751), już w obecnym stanie wymogi efektywności zostały bowiem przekroczone. Sama alokacja miejsc między państwa członkowskie pozostawiona jest obecnie decyzji Rady Europejskiej, działającej na wniosek PE, nie wymaga więc ingerencji w tekst Traktatów. Charakterystyczne jest natomiast, że przedłożone propozycje nie odnoszą się do zmniejszenia maksymalnej liczby deputowanych, pochodzących z jednego państwa członkowskiego – 96. Dotyczy to obecnie jedynie Niemiec. Z pewnością natomiast liczba deputowanych z Niemiec będzie musiała być w związku z planowanym rozszerzeniem znacznie ograniczona. Natomiast kwestia alokacji miejsc w PE nabiera rosnącego znaczenia, ponieważ w obszarach, w których Rada decyduje większością kwalifikowaną, Parlament staje się zwykle współlegislatorem. Rośnie więc rola PE jako gwaranta legitymacji demokratycznej unijnego procesu decyzyjnego oraz interesów poszczególnych państw członkowskich.

Szereg istotnych propozycji dotyczy również reformy Komisji Europejskiej. Skupmy się jedynie na składzie kolegium Komisji, który – przy docelowej liczbie 36 państw członkowskich – będzie musiał zostać ograniczony. Obecnie Traktaty zakładają zmniejszenie liczby komisarzy do dwóch trzech liczby państw członkowskich, o ile Rada Europejska nie zadecyduje inaczej, ta natomiast trzyma się zasady „jedno państwo-jeden komisarz”. W ostatniej chwili zrezygnowano w rezolucji PE z propozycji ograniczenia liczby komisarzy do 15, tak więc pozostała możliwość zmniejszenia liczby kolegium Komisji przewidziana obecnie w Traktatach. Odstąpienie od powyższej propozycji objęło również wycofanie propozycji zróżnicowania statusu komisarzy. Dobrze się stało, lepiej trzymać się obecnie obowiązujących rozwiązań, które w przypadku zmniejszenia liczby komisarzy w stosunku do liczby państw członkowskich przewidują rotację egalitarną między państwami członkowskimi, tj. na równych zasadach. Duże państwa członkowskie, forsując zróżnicowanie statusu komisarzy, do tej pory zwykle obstawały za jakimiś preferencjami dla siebie.

Druga grupa obejmuje inne propozycje. Propozycji zawartych w rezolucji PE oraz w opublikowanych ekspertyzach jest szereg, wskażmy więc jedynie na ważniejsze z nich.

Trzecia grupa dotyczy horyzontalnego problemu, opisywanego jako zróżnicowanie integracji europejskiej. W grupie tej należy odróżnić dwa podstawowe zagadnienia. Pierwsze z nich dotyczy procesu rozszerzenia i obejmuje propozycje wprowadzenia jakiegoś rodzaju szczególnego statusu członkowskiego (np. członkostwa stowarzyszonego). Do tego rodzaju propozycji należy podchodzić z dużą rezerwą. Państwa ubiegające się o członkostwo w UE, w tym Ukraina, dążą do uzyskania normalnego członkostwa w Unii, a nie jakiejś protezy. Natomiast możliwe jest usprawnienie procedury akcesyjnej, na przykład pojawia się propozycja (również ze strony Komisji Europejskiej) stopniowania procedury akcesyjnej, tj. po osiągnięciu standardu unijnego w określonej dziedzinie mocniejsze włączenie państwa kandydującego w reżim unijnego rynku wewnętrznego czy innych polityk. Możliwe i zapewne konieczne będzie szersze wykorzystanie w stosunku do państw objętych obecną falą rozszerzenia mechanizmów regulowanych traktatem akcesyjnym (zwłaszcza okresów przejściowych i tzw. klauzul bezpieczeństwa). To samo dotyczy procedur elastyczności zawartych w unijnych Traktatach (dochodzenie do strefy Schengen, strefy euro, wzmocnionej współpracy itd.).

Drugie zagadnienie jest poważniejsze i dotyczy wewnętrznego zróżnicowania w UE statusu państw członkowskich (zwłaszcza ekspertyza grupy francusko-niemieckiej poświęca temu zagadnieniu dużo miejsca). Zróżnicowanie takie może – z jednej strony – wynikać ze stosowania procedur przewidzianych w Traktatach (wzmocniona współpraca, bliska współpraca, zróżnicowanie w ramach UGiW, czy związane ze strefą Schengen). Zróżnicowanie takie, opisywane terminem „integracji elastycznej” nie zagraża co do zasady spójności procesu integracji europejskiej. Występuje jednak również groźba faktycznego i formalnego zróżnicowania statusu państw członkowskich, zmarginalizowania części z nich w stosunku do „trzonu” Unii. Takie niebezpieczeństwo związane jest z konsolidacją strefy euro; zapobiegać ma mu przyjęta kilku lat temu strategia „wspólnej ścieżki”, tj. założenie, że stopniowo wszystkie państwa członkowskie UE znajdą się w strefie euro. Drugim kryterium, które może prowadzić do głębokiego zmarginalizowania państwa członkowskiego w Unii, jest nieprzestrzeganie praworządności. Wyniki wyborów 15 października 2023 r. zapobiegły dalszej marginalizacji Polski w Unii, natomiast pozostaje narastający problem Węgier rządzonych przez Orbana, które dodatkowo stają się w Unii jawnym agentem interesów Putina.

5. Przejdźmy do wniosków. Unia i jej państwa członkowskie konfrontowane są obecnie z fundamentalnymi wyzwaniami. Są to wyzwania dobrze zidentyfikowane w ramach priorytetów działania Unii (zmiany klimatyczne, migracja, następstwa pandemii COVID-19, transformacja cyfrowa Europy, zagwarantowanie wspólnych wartości, w tym praworządności), ale przede wszystkim jest to wojna w Ukrainie, będąca następstwem agresji Rosji Putina. Stąd też zasadniczym wyzwaniem dla Unii i jej państw członkowskich jest zagwarantowanie pomocy Ukrainie, efektywności sankcji nałożonych na Rosję i Białoruś oraz sprawne prowadzenie procesu akcesji Ukrainy. Członkostwo Ukrainy w UE przesądzi bowiem o jej przynależności do Europy i położy kres imperialnym zapędom Rosji. Dla realizacji tego celu nie jest niezbędna rewizja unijnych Traktatów, można z powodzeniem odwoływać się do „kreatywnej elastyczności”, tj. wykorzystać w pełni istniejące procedury (zwłaszcza, aby umocnić efektywność Unii w ramach WPZiB). Notabene zawarte w Traktatach tzw. procedury kładki umożliwiają również umocnienie efektywności unijnego procesu decyzyjnego (przejście od jednomyślności w Radzie do decydowania większością kwalifikowaną) bez konieczności zawarcia traktatu rewizyjnego.

Jak podkreślano, zawarcie takiego traktatu, który wprowadzałby kompleksową reformę Unii, jest raczej sprawą odległą. Nie można jednak całkowicie lekceważyć takiej możliwości. Po wejściu w życie Traktatu z Lizbony były dwa przypadki zawarcia traktatów rewizyjnych – tzw. protokół hiszpański i protokół irlandzki. W obu przypadkach traktaty te obejmowały ściśle określony przedmiot, co do którego zgadzały się wszystkie państwa członkowskie. Nie można więc wykluczyć tego rodzaju „punktowego” traktatu rewizyjnego, który dotyczyłby wąskiej, ściśle określonej materii. Na przykład przedkładano już propozycje tego rodzaju traktatu rewizyjnego odnoszącego się do zmian koniecznych do finalizacji reformy strefy euro.

Ostrożnie natomiast należy podchodzić do pojawiających się propozycji, aby szersze zmiany w unijnych Traktatach wprowadzić na mocy traktatu akcesyjnego (co formalnie byłoby możliwe, traktat akcesyjny jest bowiem w istocie traktatem rewizyjnym). Nie bez racji traktaty akcesyjne ograniczają się do niezbędnych dostosowań „technicznych” związanych z akcesją danego państwa, czy grupy państw. Wprowadzenie bowiem przy tej okazji zbyt szerokich reform do ustroju Unii narażałoby taki traktat akcesyjny na dodatkowe problemy w toku ratyfikacji w państwach członkowskich.

Jak podkreślano na wstępie tego artykułu, nie można również lekceważyć populistycznych, antyunijnych pohukiwań. Z tego m.in. powodu celowe jest skonsolidowanie dyskusji nad przedłożonymi do negocjacji propozycjami zmian w Traktatach, aktywne włączenie się do tej debaty oraz podjęcie analizy polskich interesów i stanowiska w konkretnych dziedzinach.

Autor jest profesorem prawa międzynarodowego, członkiem Konferencji Ambasadorów RP oraz zespołu ekspertów Team Europe Direct.

[1] Zob. General Affairs Council, 12 grudnia 2023. Main results. https://www.consilium.europa.eu/pl/meetings/gac/2023/12/12/ (dostęp: 13.12.2023 r.).

[2] Rada Europejska. 14 grudnia 2023 r. Konkluzje Rady Europejskiej w sprawie Ukrainy, rozszerzenia i reform. https://www.consilium.europa.eu/pl/press/press-releases/2023/12/14/european-council-conclusions-on-ukraine-enlargement-and-reforms/ (dostęp: 15.12.2023 r.).

[3] Zob. T. Bielecki, Polska przeciw reformie traktatowej UE, Gazeta Wyborcza
z 19 grudnia 2023 r., s. 11.

 

Artykuł ukazał się w numerze 1/2024 „Res Humana” (styczeń-luty 2024 r.) oraz w specjalnym wydawnictwie z materiałami z konferencji 19 grudnia 2023 r. pt. „Reforma Unii Europejskiej jest potrzebna!”

O twórczości Annie ERNAUX, laureatki Literackiej Nagrody Nobla za 2022 rok, rozmawiają: Agata KOZAK – tłumaczka jej książek, Janusz TERMER – krytyk literacki, Zdzisław A. RACZYŃSKI – pisarz i Robert SMOLEŃ – redaktor naczelny „Res Humana”.

Janusz Termer: Nie jestem zawodowym znawcą ani specjalistą od literatury francuskiej. Chciałbym wystąpić w roli zwykłego czytelnika tejże literatury. Wprawdzie w Polsce ukazało się co nieco z twórczości Annie Ernaux, lecz w naszym kraju pisarka nie była znana. Liczmy, że przyznanie jej nagrody Nobla tę sytuację zmieni, gdyż na tym między innymi polega rola nagród literackich, że wprowadzają do szerszego obiegu pisarza wartego bliższego poznania.

Trzy krótkie opowieści, które składają się na tom Bliscy, jaki właśnie się u nas ukazał, tworzą swego rodzaju narracyjne studium o współczesnej Francji, a także samej autorce i jej rodzinie. Rodzina, jej funkcjonowanie jest tutaj punktem wyjścia do rozważań na temat współczesnej kultury francuskiej, socjologii codziennego życia. Sama Ernaux zresztą mówi wprost – wynotowałem kilka takich fragmencików: „To, o czym mam nadzieję napisać i co byłoby najprawdziwsze, sytuuje się niewątpliwie na styku tematyki rodzinnej i społecznej, mitu i historii”. Dopełnieniem tego są inne jej słowa wyjęte z tego tomu: „To nie jest biografia i oczywiście też nie powieść. Może coś z pogranicza literatury, socjologii i historii”. Myślę, że to są najzwięźlejsze słowa, jakie można o tej książce powiedzieć – coś z pogranicza literatury, historii, socjologii, obyczajów i współczesnych przemian obyczajów we Francji naszych czasów. Można to odnieść zresztą do całego tak zwanego Zachodu europejskiego i do wszystkich przemian, jakich byliśmy i jesteśmy w dalszym ciągu świadkami.

Zdzisław A. Raczyński: Gratuluję pani Agacie tłumaczenia, precyzyjnego jak oryginał i wzbogacającego naszą znajomość współczesnej literatury europejskiej. Biję też brawo pomysłowi, aby trzy opowieści – Miejsce, Pewna kobieta i Druga córka – napisane przez Ernaux na przestrzeni trzydziestu lat, zebrać w jeden tom i wydać pod wspólnym tytułem. Tematyka, styl, przesłanie tych tekstów w pełni zabieg taki uzasadniają. Więcej, wydaje mi się, że zyskałaby na wymowie każda z opowieści, ponieważ ukazałaby wyraziściej kontekst rodziny, zbiorowości, w której imieniu przemawia pisarka.

Pan Termer zwrócił uwagę na niską niekiedy popularność, czy ściślej – złą promocję noblistów czy generalnie literatury wysokiej. W Polsce dotychczas przetłumaczono tylko jedno opowiadanie Ernaux, Miejsce – to, za które autorka otrzymała w 1984 r. nagrodę Renaudot. Miejsce zostało wydane w 1989 r., w niełatwej epoce, i od tego czasu, przez ponad 30 lat żaden wydawca, żaden instytut nie znalazł środków ani motywacji, aby przetłumaczyć i wydać autorkę, znaną i czytaną w wielu krajach. O poziomie gustów literackich i polityce promocyjnej wydawnictw niech też świadczy ta okoliczność, że dwoje wcześniejszych laureatów literackiej nagrody Nobla – Abdulrazak Gurnah (2021) i Louise Glück (2020) również nie byli w Polsce tłumaczeni przed ich nagrodzeniem.

Przyznanie Ernaux nagrody Nobla zostało przyjęte niejednoznacznie także w jej ojczyźnie, chociaż to pierwsza we Francji kobieta nagrodzona literackim Noblem. Nie tylko postawa społeczna i lewicowe poglądy polityczne pani Ernaux były tego przyczyną. Krytyka literacka została tą nagrodą zaskoczona, ponieważ proza Ernaux jest tak różna od tego, do czego przyzwyczajony jest snobizm francuski. To nie jest Proust ani też Flaubert.

Niemniej debatę o tym, czy więcej w pisaniu Ernaux jest socjologii, czy literatury uważam za nieco wydumaną. To jest literatura! Nie socjologia! Ernaux powiedziała kiedyś w wywiadzie, że literatura, jeśli ma być sztuką, zawsze opowiada o człowieku. Czyli zajmuje się tym samym, co socjologia i antropologia. Jeśli prześledzimy twórczość Annie Ernaux od jej pierwszej, debiutanckiej powieści Puste szafy, to łatwo dostrzeżemy ewolucję stylu, języka. Ten „płaski” styl pisania, pozbawiony wszelkich ozdobników, metafor i odniesień literackich, te zdania rzeczownikowe, zdania z bezokolicznikiem, zawieszenia… to wszystko nie pojawiło się od razu. Ten chłodny, precyzyjny i bezosobowy styl Ernaux wypracowała, uznając go za optymalnie funkcjonalny wobec tematów, o których pisze. A pisze Ernaux o sobie i o społeczeństwie, o pozycji człowieka między klasami, który przebył całą trajektorię społeczną – od córki biednych rolników, potem sklepikarzy, do profesorki literatury. Rozmyślnie stylizowana na beznamiętny język socjologiczny, narracja Ernaux ma uczynić jej opowieść nie tylko prostą, ale też przez tę brutalną, bezkompromisową szczerość – wiarygodną.

Inspiracje teoriami socjologicznymi Pierre’a Bourdieu, twórcy antropologii refleksyjnej, są u Ernaux ewidentne. Cała jej proza, autobiograficzna w istocie, czy quasi-autobiograficzna, odzwierciedla los osoby, która doświadcza owej przemocy symbolicznej, o której mówił Bourdieu. Przemocy w obszarze zachowań, przyzwyczajeń, a także – języka. To dlatego Ernaux odrzuca wysoki literacki styl wysublimowanej francuszczyzny, gdyż taki język jest jednym z przejawów tej przemocy symbolicznej, dzielącej społeczeństwo na grupy uprzywilejowane i symbolicznie deprecjonowane.

Agata Kozak: Tak, Ernaux pisze i dużo mówi o klasowości. Wyraziła się wręcz, że teraz do końca będzie mściła swoją rasę. Rasę ludzi biednych, nie-elit. Taki stosunek i takie słowa mogą się podobać lub nie, ale Ernaux bezsprzecznie należy do klasy wyższej. Jest bardzo elegancką, pięknie wyrażającą się panią z klasy wyższej. Może się mścić, ale jest na górze, prawda?

Janusz Termer: Przypuszczam, że na sposób pisania Ernaux wielki wpływ miała
XX-wieczna tradycja literatury francuskiej, do której ona nawiązuje wprost. Mianowicie do egzystencjalistów francuskich, Sartre’a, Camus’a, a nawet i do de Saint-Exupéry’ego. Prawdopodobnie też te związki są jednym z powodów, dla których pisarka jest we Francji tak niejednoznacznie przyjmowana. Ernaux nie wypiera się Marcela Prousta, wspomina nawet, że był jej mistrzem. Oczywiście, pisze innym językiem niż Proust, używa bowiem bardzo krótkich, treściwych zdań. Ale to tylko środek literacki; natomiast jej celem – jak właściwie wszystkich wybitnych pisarzy – jest dotarcie do istoty człowieczeństwa. Pisarze odwołują się do życia postaci z różnych środowisk społecznych. Ernaux uznała, że najpewniejszym gruntem, na jakim się obraca, jest jej własna rodzina pochodzenia chłopsko-proletariackiego, aspirująca do klasy średniej. Do tej pory w literaturze francuskiej postacie, o których pisze Ernaux, były postaciami raczej marginalnymi. W tekstach Ernaux ludzie wywodzący się z nizin są głównym punktem wyjścia badania kondycji ludzkiej. Te warstwy i bohaterowie, którzy z nich się wywodzą, są także przedmiotem analizy tego, co określilibyśmy pojęciem „nieprzejrzystość rzeczywistości”. Nieprzejrzystość rzeczywistości społecznej przede wszystkim dzisiaj, gdyż wcześniej sytuacje, i socjologiczno-klasowe podziały były dosyć jasne i przejrzyste. Dzisiaj natomiast nastąpiły tektoniczne przesunięcia społeczne, wszystko się mocno pomieszało, nie tylko we Francji, ale na całym świecie. Ernaux pokazuje nam ten proces, mówiąc, że nie jest ważne, kto skąd pochodzi, lecz – do czego doszedł, co osiągnął. Opisuje z naukową bezstronnością i przenikliwością socjologa swoje środowisko, nie szczędzi akcentów mocno krytycznych, nawet złośliwych wobec własnej rodziny. A jednocześnie pokazując zarówno swoją wiedzę, swój sukces, nowy pułap, który osiągnęła, okazując też pełne zrozumienie dla społecznego uwarunkowania wymiaru losów opisywanych postaci.

W tym elemencie właśnie widziałbym nawiązanie do egzystencjalistów francuskich. Przypuszczam, że mistrzynią Ernaux jest prawdopodobnie Simone de Beauvoir, gdyż problemy – nazwijmy je tak najogólniej – feministyczne, są u pisarki bardzo ważne. Myślę, że przyczyniły się po części też do tego, że Ernaux została laureatką nagrody Nobla, bo szwedzcy akademicy wysoce cenią takie ujęcie tematu, literackie, a jednocześnie wkraczające wprost w rzeczywistość społeczną. Rozumianą też na sposób psychologicznie nowoczesny, postfreudowski.

Agata Kozak: Nie jestem przekonana, czy Ernaux naprawdę powołuje się na egzystencjalistów. Zgodziłabym się natomiast z tezą o związkach Ernaux z Proustem, ale tylko w tym zakresie, w jakim noblistka potrafi przyjrzeć się szczegółom, zatrzymać moment i uczynić ten czy inny drobiazg przedmiotem głębokiej refleksji.

Janusz Termer: Otóż to! I Ernaux robi to inaczej niż Marcel Proust, zamknięty w swej izolującej go od codziennych spraw korkiem pisarskiej pracowni. Potrzebował np. całego tomu, aby opisać to, co Ernaux potrafi zawrzeć w kilku zdaniach.

Agata Kozak: No tak, ale u Prousta jest kontemplacja. U Ernaux mamy coś zupełnie innego…

Robert Smoleń: Jej proza to lustro, w którym odzwierciedlają się przeobrażenia społeczne i mentalne na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Jeśli porówna się świat z lat czterdziestych, pięćdziesiątych, sześćdziesiątych – ten, który Ernaux wspomina i ożywia na kartach swoich powieści ze światem, który towarzyszy jej dzisiaj i o którym pisze w ostatnich nowelach, to widzimy dwie różne rzeczywistości.

W Latach i w Bliskich widać narastający bunt zbiorowości, której głosem mówi pisarka, ich niezadowolenie z sytuacji, w jakiej się znajdują. Bunt wybucha, ale nie przynosi oczekiwanych owoców. Zamiast satysfakcji pojawia się rozczarowanie. W pewnym momencie okazuje się, że rewolucja nie zmieniła świata. Co prawda na początku lat osiemdziesiątych wygrana socjalisty Mitteranda podtrzymała jeszcze nadzieję, lecz ostatecznie to raczej wczorajsi buntownicy, i sama autorka, dostosowali się do rzeczywistości, pogodzili się z nią. Pozostało tylko rozczarowanie, że wiele rzeczy, owszem, się zmieniło, lecz zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażali.

Agata Kozak: Tak, później okazało się, że wielcy szefowie przedsiębiorstw, truciciele środowiska, sprawcy afer i tak dalej, to są właśnie ci, którzy wieszali czarną flagę na Odeonie. Wczorajsi rewolucjoniści postępowali dokładnie tak samo, jak ich rodzice albo i gorzej.

Janusz Termer: Bunt się „ustatecznił”. Hipisi przeszli potem do biznesu…

Robert Smoleń: Każde dzieło literackie można odbierać przez pryzmat jednostki, gdyż ostatecznie opowiada o człowieku. Lecz prozę Ernaux, zwłaszcza Lata, czytam jako historię Francji, może nawet historię Europy, opowiedzianą przez pryzmat doświadczeń osobistych. To fantastyczna, porywająca opowieść. Autorka znakomicie pokazuje ewolucję Europejczyków, od lat pięćdziesiątych poczynając. Rewolucja 1968 roku stanowi moment przełomu, który dla pokolenia Ernaux i dla niej samej na pewno był kluczowym przeżyciem generacyjnym. Kiedy czytałem tę część powieści, nie mogłem uciec od skojarzeń z Bertoluccim – ale nie z Ostatnim tangiem w Paryżu, tylko z Marzycielami.

A skoro to jest opowieść o zmieniającej się Francji, zmieniającej się Europie i o doświadczającej tych zmian generacji, to idealnie pasuje tu ten specyficzny język – chłodny, z dystansem. Ale jednocześnie, zwłaszcza w Bliskich, Annie Ernaux potrafi niespodziewanie zakończyć tę swoją opowieść w sposób wywołujący w czytelniku wielkie emocje. Przyznam, że zakończenia tych wszystkich trzech mikropowieści… po prostu wcisnęły mnie w fotel.

Zdzisław A. Raczyński: Podzielę się jeszcze jedną uwagą z lektur Ernaux – swoim zdziwieniem. My, Polacy, mamy do Francji stosunek szczególny. Rodzaj miłości bez wzajemności. Nosimy w sobie wyidealizowany obraz Francji.

Janusz Termer: Taki literacki.

Zdzisław A. Raczyński: Tak. Taki wysublimowany. Nie znałem, bo nie mogłem znać, Francji prowincjonalnej lat czterdziestych. Czytając jej opis u Ernaux – stąd nawiązanie do polskiej literatury wiejskiej – widziałem naszą, polską wieś przed kilkudziesięciu laty. Ta sama nędza, beznadziejność, socjalna drugorzędność. To samo uprzedmiotowianie ludzi, ich bezbronność, niewiara w lifty socjalne, ich upokorzenie i wstyd z tego powodu, że są, kim są. Wszystko to, co skłonni byliśmy przypisywać podziałom czy uwarunkowaniom politycznym lub geopolitycznym, okazuje się, jest wspólnym cywilizacyjnym doświadczeniem Europejczyków.

To jest literatura piękna, która dostarcza pewnych wrażeń estetycznych, ale zarazem to jest pewien obraz kraju. To, co ona mówi o fotografii, o zatrzymanym momencie. Już nie pamiętam, w jakiej jej powieści jest motto z Èluarda, że sięga do szafy z niepotrzebnymi fotografiami czy niepotrzebnymi rzeczami, które ją ciągną w stronę przeszłości, a zarazem pozwalają jej wrócić i unieruchamiają obraz przeszłości, pozwalając, aby mu  przyjrzeć się dokładnie. To jest właśnie ten jej sposób pisania; cierpliwe, skrupulatne zbieranie kruszyn czasu zastygniętego w pamięci. Oczywiście, dla kogoś, kto nie zna realiów Francji, jej obyczajowości, kontekstu kulturowego, te drobne elementy mogą czasami wydać się hermetyczne.

Agata Kozak: Bardzo cenię u Annie Ernaux i szczerość, i głęboką refleksję. Kiedy mówię „szczerość”, chodzi mi o taką szczerość i prostotę, która, wydaje mi się, jest rzadka w polskiej literaturze. Czasami myślę, że gdyby nie nagroda Nobla, to polski czytelnik, który by przeczytał jej książkę (nie mówię o Latach, ale raczej o Bliskich czy o tych książkach, które się ukażą) powiedziałby, że są nieco naiwne, tak absolutne są ich prostota i szczerość… I jednocześnie to przyznawanie się do pewnych rzeczy i bardzo proste podawanie wyznań czytelnikowi. Dla mnie to jest coś bardzo cennego. Natomiast we współczesnej literaturze polskiej powstaje wiele książek zapętlonych, zaciemnionych, jakby autorzy komplikowali schematy, wikłali fabułę i narrację, aby to, co ma się do powiedzenia, wydało się bardziej tajemnicze czy głębsze.

Zdzisław A. Raczyński: Jeśli, przykładowo, sięgniemy do prozy naszej noblistki, to Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk będzie sytuował się na antypodach, jako rzecz, której forma ewidentnie przerasta treść. Zwłaszcza, że mamy w naszej tradycji pisarzy, którzy polski wiejski realizm magiczny tworzyli piękniej i prościej. Jak Nowak czy Myśliwski.

Proste może być piękne, a na pewno jest bardziej klarowne. Ale prosta, klarowna forma wymaga ciężkiej uważnej pracy. Historia twórczości Ernaux obrazuje ewolucję jej prozy w stronę wysublimowanej prostoty, która jednak aż trąci pewnym manieryzmem. Bo, pamiętajmy, czytamy prozę pisaną przez profesor języka francuskiego, znawcę francuskiej spuścizny literackiej. Doceniam funkcjonalność tego stylu pisarskiego wobec wybranej tematyki, niemniej skrupulatne wykreślanie jakichkolwiek metafor, odniesień literackich budzi jednak pewną podejrzliwość o, paradoksalnie, nadmierną literackość tekstu, który wydaje się być sztucznie spreparowany na użytek zadanego efektu literackiego.

Agata Kozak: Na pewno ważną dla niej osobą była Simone de Beauvoir, ale nie w warstwie literackiej. Ernaux jeszcze jako licealistka przeczytała de Beauvoir i ta lektura była dla niej wstrząsem, ponieważ nie zdawała sobie sprawy z sytuacji kobiet. Nie miała porównania, a jej matka była stosunkowo wolną kobietą, która właściwie rządziła w domu, podejmowała decyzje i była bardzo silną osobowością. Ważność zetknięcia z Simone de Beauvoir polegała na tym, że Ernaux odkryła konieczność walki o wyzwolenie kobiet. Dlatego w tomie Bliscy, w Pewnej kobiecie, pisząc o śmierci matki, zauważa, że zmarła ona na tydzień przed Simone de Beauvoir. Niektórzy krytycy uznali takie odwołanie za nienaturalne, sztuczne. W moim przekonaniu, to zestawienie ma głębokie uzasadnienie, gdyż Ernaux w pewnym momencie zaczęła myśleć o kondycji matki jako kobiety i rozważała tę kwestię w świetle tego, co pisała Simone de Beauvoir. Ernaux nie dołączyła nigdy do ruchu wojującego feminizmu, nie identyfikowała się z feminizmem amerykańskim, ponieważ uważała – inaczej niż ruchy feministyczne – że problemy wszystkich kobiet nie są jednakowe, że kobiety nie stanowią jakby jednej klasy, że sytuacja każdej kobiety zależy również od kondycji społecznej…

Janusz Termer: …która dla Ernaux jest bardzo ważna. I o której mówi z taką znajomością przedmiotu. To doświadczenie klasowe. Kluczowe. Można postawić tezę, że cała twórczość Ernaux wychodzi z tego doświadczenia – i upokorzenie, i zazdrość, i sympatia, i miłość… Wszystko, co się kłębi w człowieku, poprzez to właśnie konkretne doświadczenie staje się siłą jej literatury. Bo wyrasta ona z konkretnego, autentycznego doświadczenia. Małe miasteczko normandzkie i Francja, i – w jakimś szerszym rozumieniu – Europa.

Zdzisław A. Raczyński: Z powieści Ernaux, z jej licznych wypowiedzi i publicznych manifestacji rysują się wyraziste przekonania lewicowe i feministyczne pisarki. Niemniej nie one stanowią istotę czy ideologiczny punkt odniesienia jej twórczości. Pani Agata wspomniała powieść Wydarzenie. Jest podobna nowela – Kobieta zamrożona, tak chyba można przetłumaczyć jej tytuł, czy Wstyd, gdzie elementy unikatowych doświadczeń kobiety są bardzo mocne. Opowiadania autorki, nawet jeśli odwołują się do doświadczeń rodzinnych, zbiorowych, są autobiograficzne, bardzo osobiste, intymne. Nie tylko dlatego, że – przykładowo – w Miejscu i w Pewnej kobiecie narratorka i autorka stanowią jedną i tę samą osobę. Kunszt Ernaux w tym widzę, że pisząc o sobie, nie używa „ja”, a przez to domyślne chociaż nieobecne „ja” znajduje i wyraża prawdę, która jest czymś więcej niż tylko doświadczeniem i przeżyciem jednostki.

Lata są dziełem fundamentalnym, kluczowym, gdyż obejmują i syntezują wszystko, co Ernaux napisała i jak napisała. Powieść eksponuje społeczne i polityczne wątki, lecz przez pryzmat doświadczenia zindywidualizowanego. Monolog wewnętrzny w pierwszej osobie, bo taka jest maniera pisania Ernaux, nadaje indywidualnemu doświadczeniu głębi psychologicznej, niczego nie ujmując z antropologicznego i socjologicznego wymiaru uniwersalnego narracji autorki.

Agata Kozak: Uważam, że najciekawsze jest to, że Ernaux pisze o sobie nie pisząc o sobie (i na odwrót). W Latach udała się jej rzecz niezwykła, ponieważ napisała autobiografię, nie używając ani razu słowa „ja”. To po prostu jest autobiografia napisana w formie bezosobowej. Co jest zabiegiem fantastycznym, porywającym, gdyż autorka utożsamia się jednocześnie z całym pokoleniem, z czasem, w którym żyła, z krajem. Powieść Lata jest zupełnie inna od pozostałych książek. Lata są eksperymentem formalnym, najdalej posuniętym i, moim zdaniem, niezwykle udanym. To jest bardzo, bardzo ciekawe.

Uznanie jednych krytyków i sprzeciw innych wywołuje to, że Ernaux ujawnia sprawy niezwykle intymne. Na przykład opis aborcji w L’Événement jest dosyć trudny do wytrzymania…

Janusz Termer: Nie tak dawno, przed niespełna dwoma laty, wydarzeniem festiwalu filmowego w Wenecji był film L’Événement, młodej francuskiej reżyserki Audrey Diwan. Film, zrealizowany na podstawie prozy Ernaux, otrzymał nawet nagrodę Złotych Lwów…

Agata Kozak: Film Audrey Diwan jest oparty na książce pod takim samym tytułem, a książka mówi o aborcji w czasach, kiedy była zakazana, czyli o nielegalnej aborcji. Nie chciałabym jednak przypinać Ernaux łatki feministki. Ponieważ ona pisze o doświadczeniu ludzkim, a to doświadczenie ludzkie jest doświadczeniem kobiety.

Pod adresem Ernaux czasem padają mizoginiczne uwagi, które wywołują we mnie oburzenie czy wstręt. Najczęściej wyrażają je mężczyźni, stwierdzający z pewnego rodzaju pobłażaniem, że jakaś pani opowiada nam tutaj szczegóły swoich romansów czy swojej aborcji, czy pierwszego kontaktu seksualnego. Taka krytyka w ogóle nie zasługuje na polemikę. To, że dotychczas o czymś nie pisano lub że pisano innym językiem, nie znaczy, że tak ma być zawsze. Nowa epoka wymaga innego języka, innego ujęcia tematu.

Ernaux wypowiedziała kiedyś warte odnotowania zdanie: „Nie jestem kobietą, która pisze. Jestem kimś, kto pisze o doświadczeniach kobiety, a one różnią się od doświadczeń mężczyzny”.

Robert Smoleń: Ale z jej tekstów wyziera wprost dążenie do tego, żeby kobieta miała takie same prawa i taki sam status jak mężczyzna. To jest feminizm, tak jak rozumiemy go dzisiaj; niekoniecznie wojujący. Pamiętajcie, że to odnosi się do rzeczywistości sprzed kilkudziesięciu lat.

Zdzisław A. Raczyński: Analiza dorobku Ernaux przez pryzmat feminizmu byłaby jednak spłaszczeniem jej przekazu literackiego. Jej teksty traktują o innym doświadczeniu, głębszym, niepoznawalnym dla świata mężczyzn. Francja jest krajem patriarchalnym. Jest krajem klasowym, gdzie o miejscu w społecznej hierarchii mocno decyduje i status materialny, i status wykształcenia. Pisarstwo Ernaux demaskuje tę niewystarczająco dynamiczną strukturę i jest w jakimś znaczeniu próbą jej złamania. Naturalnie, powieści nie zmienią społeczeństwa, lecz wyzwanie jest literacko i kulturowo atrakcyjne.

Agata Kozak: Jeśli Ernaux pisze o miłości, o swoich romansach z żonatymi albo znacznie młodszymi mężczyznami, to nie pisze tego w pogoni za sensacją ani po to, żeby epatować pikantnymi szczegółami. One w ogóle nie wydają się pikantne, te sprawy jakby automatycznie wchodzą, wpisują się w szerszy kontekst…

Zdzisław A. Raczyński: Komitet Noblowski podkreślił w uzasadnieniu, że nagrodę przyznano Annie Ernaux „za odwagę i kliniczną ostrość, z jaką odkrywa korzenie, zmiany i zbiorowe ograniczenia pamięci osobistej”. Ernaux jest w swoim pisarstwie bezpośrednia i brutalna, jak opisywana przez nią rzeczywistość. Lecz nie wulgarna, przeciwnie – miejscami wręcz poetycka.

Mówiliśmy o źródłach twórczości i stylu Ernaux… Oczywiście każdy pisarz, a tym bardziej Annie Ernaux – profesor literatury, wchłania, przyjmuje do siebie całą rodzimą tradycję literacką, w tym wielkich klasyków, całą spuściznę swego języka – to naturalne. Dopatrywałbym się w stosunku, jaki Ernaux ma do języka, pewnych związków z nową powieścią. Myślę tutaj o kimś takim jak Claude Simon, też noblista zresztą, jeśli chodzi o sposób formułowania tekstu, konstrukcję, całej warstwy literackiej. Nie do egzystencjalistów bym się odwołał, ale raczej bym w latach 50., 60. szukał źródeł…

Janusz Termer: …tej tak zwanej „antypowieści”? Myślę, że bliższa jest tu, wedle mnie, tradycja egzystencjalistów. Tej „antypowieści” francuskiej, obróconej w stronę swej literackiej autonomiczności, która dziś jest już martwa, powiedzmy sobie szczerze, dzisiaj nikt już nie czyta. Pamiętam, jak jeszcze 50 lat temu ekscytowano się w Polsce antypowieścią francuską. Najwięksi miłośnicy literatury się zachwycali, niektórzy pisarze próbowali naśladować. A dzisiaj kto sięga po Michela Butora, tego od Odmian czasu? Czy po Nathalie Sarraute lub nawet noblistę Simona?

Agata Kozak: Nathalie Sarraute jest niezwykle ciekawą pisarką i wielka szkoda, że się po nią nie sięga.

Janusz Termer: Proza, jaką pisze Annie Ernaux, jest ciekawa dla nas dzisiaj tym, że coś nowego odkrywa. Francja, która się wyłania z jej książek, jest o wiele ciekawsza i bogatsza, niż ta z tradycyjnego, klasycznego, filozoficznego, intelektualnego pisarstwa francuskiego z początków XX w., jak choćby u André Gidea, czy Mauriaca, gdzie plebejscy z pochodzenia bohaterowie Ernaux byliby tylko co najwyżej dalekim, słabo widocznym tłem dla innych postaci.

Przypuszczam, że zgodzimy się tutaj z tym, iż za ileś lat jeszcze będzie się sięgać po Annie Ernaux. Będzie czytana dopóki poruszane przez nią sprawy społeczne, socjologiczne, historyczne i psychologiczne (te ostatnie np. w Drugiej córce) będą żywe w tradycji i kulturze francuskiej oraz europejskiej.

Oprac. Z.A.R.

 

Zapis dyskusji ukazał się w numerze 2/2023 „Res Humana”, marzec-kwiecień 2023 r.

Odróżnijmy znaczenia przymiotników „cenny”, „doniosły” i „ważny” Nazywajmy cennym, czyli wartościowym lub posiadającym wartość, to wszystko, co czyni zadość jakiejś potrzebie lub też sprawia jakąś satysfakcję. Doniosłym nazywajmy to i tylko to, co wywołuje znaczne zmiany w dziedzinie rzeczy cennych lub też znacznym zmianom w tej dziedzinie zapobiega. Zarówno wartość, jak doniosłość podlegają oczywiście stopniowaniu i relatywizacji, to znaczy, że coś może być cenniejsze od czegoś innego, coś może być donioślejsze pod tym a tym względem, a mniej doniosłe pod innymi względami, np. afisz może i mieć wyraźną wartość jako źródło informacji, a nie mieć wartości artystycznej, dane rozporządzenie i może wywołać duże zmiany w dziedzinie ułatwień komunikacyjnych, lecz nie wywołać żadnego wstrząsu w dziedzinie ocen moralnych. To samo dotyczy ważności. Jest ona zawsze względna i podlega stopniowaniu. Jak ją określić? Powiemy, że to jest ważniejsze od czegoś innego, co zapobiega większe mu złu lub większe zło usuwa. Dlatego np., ze względu na masową ochronę zdrowia, ważniejsze są szczepienia ochronne niż ostrożności w stykaniu się z ludźmi, a te znowu zapewne ważniejsze od spożywania potraw specjalnie wyróżnionych.

Tak ustaliwszy znaczenia słów, zapytajmy o wartość, doniosłość i ważność nauki. Że czyni ona zadość licznym potrzebom i sprawia liczne satysfakcje, to jasne. Wystarczy się powołać na głód wiedzy, który ona w pewnej mierze nasyca. Rzucają się w oczy także ogromne zmiany w dziedzinie rzeczy cennych, zmiany, które powstają dzięki postępowi nauki. Jakie uderzające osiągnięto sukcesy np. w technice oświetlania wnętrz i ulic sztucznym światłem. Wreszcie, dzięki nauce umiemy zwalczać rozmaite choroby, których dawniej nie umiano ani rozpoznawać, ani odnosić do właściwych przyczyn, ani opanowywać. Gdyby więc nawet nie było prawdą – co prawdą jest niewątpliwą – że pod licznymi innymi jeszcze względami nauka pomaga skutecznie stawiać czoło przeróżnym zagrożeniom (przykładem chociażby oparte na teorii prawdopodobieństwa systemy i instytucje, przeznaczone do obsługi rozmaitych ubezpieczeń), dość by się było powołać na owe zdobycze medycyny, by uznać naukę za czynnik wielkiej wagi, za funkcję ważną niezmiernie.

Mimo to wszystko nie brak głosów potępiających naukę jako całość, z tej racji, że ujawniła ona z drugiej strony wielką doniosłość ujemną, burząc gmach złudzeń w poglądzie na świat i nadwerężając opartą na nich równowagę dusz naiwnych, odwodząc człowieka coraz dalej od stanu naturalnego i osłabiając w ten sposób jego odziedziczoną po zwierzęcych przodkach odporność bezpośrednią względem sił przyrody, a nadto dostarczając ludziom z każdym dniem coraz bardziej niszczycielskich środków walki, dostarczając ich ludziom wzajem skłóconym i nie dość dojrzałym moralnie. A skutek tego? Zniszczenia katastrofalne i groza klęsk, niedających się przewidzieć…

Wszystko to, niestety, prawda. Można by niewątpliwie przytoczyć w odpowiedzi długi szereg skutków dobroczynnych nauki, rozwijając twierdzenia, podane na początku. Można by dopełnić ten wykaz słuszną pochwałą przemian w psychice osób, naukowemu badaniu oddanych. Umysły ich stają się bogatsze, poglądy mędrsze, upodobania wyszlachetnione, rozmowy z nimi bardziej ożywcze, bardziej interesujące i podnoszące na duchu. Sam rodzaj pracy, skupionej pracy umysłowej, to sprawia – a cóż dopiero, jeśli to jest praca nie dla celów lukratywnych, praca z zamiłowania, praca w zespole oddanych dociekaniom miłośników wiedzy i gorliwców badania. To niby zespołowa muzyka umysłowa, nie mniej uduchowiona a nieskończenie bardziej inteligentna. Żadne wszelako, najsłuszniejsze nawet zachwyty tego rodzaju nie zmuszą do milczenia krytyków, wytykających złowrogie skutki używania osiągnięć naukowych do celów niszczycielskich i występnych.

Dramatyczny ten spór rozstrzygają wedle naszego rozumienia dwa argumenty, z których każdy wystarczyłby zupełnie. Po pierwsze, niepodobna okiełznać umyślnie nauki w jej polocie. Ma ona w sobie dynamikę pędu niepowstrzymanego. Stała się ona pasją, namiętnością człowieka, istoty o czole wyniosłym. I nie ma drogi powrotu do naiwności. Nie ma powrotu do dzieciństwa, jest co najwyżej możliwość zdziecinnienia. Nie ma możliwości równowagi statycznej, jest tylko możliwość zastoju i marazmu… A po drugie: społeczeństwo, które by się zaniedbało w kulturze umysłowej, które by się wyrzekło unaukowienia, a nawet choćby osłabło we współzawodnictwie badawczym – prędzej czy później, zapewne prędzej niż później, musiałoby popaść w niewolę, w zależność służebną od społeczeństw lepiej unaukowionych, jako sprawniejszych w działaniu.

Oto dlaczego tak bardzo ważna jest nauka i tak bardzo ważne są instytucje, które ją pielęgnują. Nauka nie dlatego jest tak bardzo ważna, że nasyca ciekawość i urabia finezyjnie interesujące intelekty, nie dlatego, że sztuce w kształtowaniu wytworności pokrewna i ze sztuką bywa jednym tchem wspominana nie bez uszczerbku dla własnej powagi, lecz dlatego, że jest nieodzowną preparacją, nieodzownym przygotowaniem dzielnego gospodarstwa i służącej gospodarstwu techniki, przygotowaniem obrony przed chorobami i zgonem przedwczesnym, obrony przed klęskami społecznymi, w szczególności przed klęską porażki w walce o istnienie w sposób godny istnienia.

A jeśli nauka jest dzięki temu wszystkiemu ważna niezmiernie, to ważne jest też niezmiernie nauczycielstwo. Nauka – preparacja zmagania się potęgą sił groźnych, nauczycielstwo – to preparacja preparatorów. Społeczeństwo nasze w teorii odczuwa doniosłość i wagę nauki, w praktyce moc no nie dociąga, ilekroć trzeba się nią dość gorliwie zaopiekować. Szkoły, służące bezpośrednio przemysłowi lub ochronie zdrowia, cieszą się rosnącym poparciem. Czekają zaś na pomoc dostateczną wydziały nauczycielskie szkół akademickich, czekają na szarym końcu długiego szeregu petentów. Ale trudno, nie może być fizyki bez fizyków ani ogólnej zaradności myślowej bez nauczycieli przedmiotów ogólnie kształcących. Więc z pewnością nadejdzie czas, kiedy i humanistyka i studia matematyczno-przyrodnicze, nie bezpośrednio użytkowe, doczekają się ze strony społeczeństwa takiej opieki, z jakiej – na szczęście – korzystają już dzisiaj studia politechniczne i medycyna we wszelkich jej odmianach.

 

Komentarz profesora Antoniego RAJKIEWICZA:

W maju 1945 roku ukazał się dekret o utworzeniu Uniwersytetu Łódzkiego. W jubileuszowym 75 roku jego działalności warto przypomnieć, że pierwszym rektorem powstającej uczelni był profesor Tadeusz Kotarbiński (patron Towarzystwa wydającego „Res Humana”). Zwierzchnictwo Profesora pozostawiło trwały ślad w dalszym rozwój Uniwersytetu. Godzi się przypomnieć niektóre dokonania dyktowane wiedzą, postawą i sprawnością Rektora.

Na czoło można wysunąć zaufanie jakim obdarzył społeczność studencką, jej organizacji, Bratniej Pomocy, powierzył organizację i prowadzenie domów studenckich, stołówek, wypłat stypendiów i inne działania na rzecz wzrastającej z roku na rok populacji studenckiej: Senat Uniwersytetu Łódzkiego stał się jedynym w kraju, do którego składu włączono przedstawicieli społeczności studenckiej. Utworzony uczelniany fundusz stypendialny wzbogacały osobiste transfery Rektora pochodzące z przyznawanych mu nagród.

Głoszone przez Profesora Kotarbińskiego znaczenie nauczycielstwa w kreowaniu nauki znajdowało swój wyraz m.in. we wspieraniu kół naukowych. Było ich 23, a niektóre z nich zaczęły spełniać rolę animatorską w skali krajowej i podejmowały współpracę międzynarodową. Jej ślady znaleźć można w późniejszym kształtowaniu się ośrodka łódzkiego jako centrum nauczania języka polskiego dla studentów-obcokrajowców.

Rektor odrzucił pomysł ufundowani insygniów rektorskich: berła, łańcuch, gronostaju i biretu. Natomiast przystał na pomysł ufundowania sztandaru. Zaproponował, by na nim wyhaftowano dwa słowa: „Prawda i Wolność”*. Tak też się stało, zaś o obu tych pojęciach napisał co następuje:

Prawda” … o czym przypomina ten wyraz? Czego się domagali ci, co utkali ze złota składowe jego litery? Czego pragnęli, co czynić zalecali? Z pewnością mieli na myśli zarówno prawdziwość twierdzeń, jak prawdomówność ich głosicieli. Młodzież chce mieć prawdomówne nauczycielstwo i ma do tego prawo, a nauczycielstwo chce być prawdomówne i uważa to sobie za punkt honoru i za kwintesencję nauczycielskiej etyki zawodowej […]. A „Wolność”? Wszelka wolność jest wolnością robienia czegoś. Wolność profesora i studenta, jako takich – to wolność sprawowania ich funkcji swoistych, funkcji nauczania i funkcji uczenia się …”. (Sztandarowe hasła, [w:] Myśli o ludziach i ludzkich sprawach, Ossolineum 1986, s. 46 i 49).

Rektor Kotarbiński, którego społeczność uniwersytecka uznawała za włodarza wielce spolegliwego i sprawnego w działaniu mistrza Dobrej Roboty, cieszył się dużym autorytetem mieszkańców Łodzi. W plebiscycie „Dziennika Łódzkiego”, w 1948 roku, na najpopularniejszego człowieka Łodzi zajął pierwsze miejsce; otrzymał ponad 39 tysięcy głosów.

W 1948 roku w wydanej przez Bratnią Pomoc jednodniówce „Trzy lata pracy” ukazała się wypowiedź Rektora Kilka słów o walorach nauki (zamieszczona powyżej).

Niedawno odnaleziono rękopis opublikowanego wówczas tekstu. Rękopis postanowiono wręczyć Profesor Elżbiecie Żądzińskiej, wybranej ostatnio na stanowisko rektora Uniwersytetu Łódzkiego. Jest ona pierwszą kobietą (dotychczas rektorami było 18 mężczyzn) obejmującą kierownictwo uczelni. Znamienne jest, że uczyniono to w 75. roku istnienia Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie do tej pory ukończyło tu studia ponad 212 tys. absolwentów, a obecnie studiuje prawie 27 tysięcy (większość kobiety) słuchaczy.

Przed kilku laty Uniwersytet ustanowił, ku upamiętnieniu twórczego wkładu do nauki jej pierwszego rektora, konkurs na nagrodę jego imienia za wybitne dzieło z zakresu nauk humanistycznych.

PS. Jestem jednym z najstarszych absolwentów Uniwersytetu Łódzkiego, podobnie jak moja Żona.

* Dzisiaj, na odnowionym sztandarze pozostały w wersji łacińskiej: Veritas et Libertas.

 

Esej ukazał się w numerze 5/2020 „Res Humana”, wrzesień-październik 2020 r.

Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.