Konfucjuszowi zawdzięczamy ostrzeżenie, by nie podglądać, nie podsłuchiwać i nie plotkować. W XVIII wieku, w sanktuarium Toshogu, Mizaru, Kikazaru oraz Iwazaru doczekało się wizerunku – znanej dzisiaj na całym świecie rzeźby przedstawiającej małpę zakrywającą sobie oczy, uszy i usta. Stary mistrz wiedział, przed czym przestrzega, najgorsze jest bowiem nieporozumienie czy kłamstwo płynące z naszego niezrozumienia drugiego człowieka. Lepiej zatem zachować dystans, a nie podglądać i plotkować. Problem jednak w tym, że bardzo szybko z mądrości zrodziła się głupota, a Mizaru, Kikazaru i Iwazaru zaczęły wyrażać obojętność. Niedostrzeganie problemu, dystans wobec tego, co się dzieje i milczenie o przemocy czy zagrożeniach to ludzka specjalność. W XXI wieku nie stać już nas na ten luksus obojętności i skupienia się na sobie. Egoizm zabija.
W 2020 roku, podczas obchodów 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau, Marian Turski przekazał słowa, które powinny stać się mottem XXI wieku: „Nie bądźcie obojętni!”. Po II wojnie światowej myśliciele miary Karla Jaspersa czy Theodora Adorno zadawali sobie jedno pytanie: jak to było możliwe, że nikt nie reagował, gdy po sąsiadów przychodziło gestapo, gdy wywożono Żydów do obozów koncentracyjnych? Dzisiaj młodzież zadaje nam jedno pytanie: gdzie byliście? Dlaczego dopuściliście do VI wielkiego wymierania i kryzysu klimatycznego?
Przyszłość Unii Europejskiej jak w soczewce odzwierciedla problemy globalne, przy czym UE ma ten przywilej, że należy do bogatego zachodniego świata czy inaczej elitarnego klubu krajów bogatej Północy. Pomimo jednak całego rozwoju i bogactwa przyszłość UE rozwija się w cieniu wojny tuż na granicy: w Ukrainie oraz w rzeczywistości Kryzysu Klimatycznego. I o tym nie wolno nam zapomnieć. To, czym jest i czym się stanie Europa, wiąże się w fundamentalny sposób właśnie z Kryzysem Klimatycznym. Już dzisiaj sami możemy to obserwować – pustynnienie obejmuje wiele regionów Europy, a wysychanie rzek czy nagłe załamania pogody stały się powszechne. Uchodźcy u drzwi Europy to nie jest tylko kwestia terroru i wojen w wielu regionach świata, ale w dużej mierze zmian klimatycznych. Jak diagnozował Henryk Skolimowski – ekoetyk, filozof – wiek XXI musi stać się wiekiem ekologii, inaczej nas wszystkich czeka radykalna zmiana nie tylko stylu życia, ale i obniżenie poczucia bezpieczeństwa czy utrata podstawowych dóbr i praw, do których tak bardzo się przyzwyczailiśmy i traktujemy je jako normę.
Obecnie w Unii Europejskiej procesy zachodzą w dwóch nurtach, ścierają się dwie siły. Wydaje się, że tegoroczne wybory do Europarlamentu stają się decyzją, w którym kierunku pójdzie transformacja Unii, a przez to również naszego życia i narodowej polityki.
Pierwszy nurt jest umiarkowanie progresywny. Wypracowanie Zielonego Ładu (Green Deal) nie jest żadną wielką rewolucją, to tak naprawdę kompromis pomiędzy wymaganiami gospodarki, rozwoju, a koniecznością powstrzymania drastycznych zmian klimatycznych. Założenia Zielonego Ładu, które zobowiązują państwa do: dostarczenia czystej i bezpiecznej energii, wdrażania gospodarki o zamkniętym obiegu, obniżaniu zapotrzebowania na energię, przyspieszenia przejścia na zrównoważoną i inteligentną mobilność, ochrony i odbudowy ekosystemów i bioróżnorodności, przystosowania się do zmian klimatycznych, ochrony zdrowia – to tak naprawdę minimum, jakie musimy wykonać, by nie zniszczyć ostatecznie naszej planety.
Drugi nurt obejmuje radykalnych denialistów, zaprzeczających, by zmiany klimatu były spowodowane ludzkim działaniem. I tu zarówno od strony polityki, jak i aktywizmu tkwi ogromne zagrożenie. Denializm klimatyczny idzie często bowiem w pakiecie z nacjonalizmem, szowinizmem, zarówno gatunkowym, jak i genderowym, czy klasizmem. Często denialiści opowiadają się za wyjściem ich państw z Unii Europejskiej bądź za wetowaniem i hamowaniem wszelkich progresywnych zmian.
Protesty odbywają się w Niemczech, Francji, Włoszech, Hiszpani, Grecji, Rumunii, Litwie i Portugalii. W Polsce 27 lutego br. w Warszawie na proteście pojawiły się po raz pierwszy banery: „Precz z Zielonym Ładem”, „Zielony Ład to śmierć”, „Zielony Ład to głód”. Lawina ruszyła i tak zaczęło się blokowanie dróg, a fale oburzenia wracają raz po raz. Protestujący rolnicy mówią o niedorzeczności przepisu trzymania odłogiem 4% ziemi (w przypadku gospodarstwa powyżej 10 ha), zmniejszania zużycia nawozów i środków ochrony roślin czy nakazu ograniczenia stosowania pestycydów. Motywem przewodnim jest też uszczelnienie granicy z Ukrainą oraz strach przed tanią żywnością płynącą z tych terenów. W całej tej narracji widać nie tylko niezrozumienie tego, czym jest Zielony Ład, ale również strach przed jakąkolwiek zmianą oraz ogromną niechęć do Unii Europejskiej. Prawie we wszystkich krajach, gdzie odbyły się protesty, słychać było głosy czy to niechęci wobec Unii, czy to krytyki jej idei. W Polsce protesty te przybierają bardzo dramatyczny wymiar, skierowane są bowiem przeciwko samej Ukrainie, a także jej wspieraniu. Blokowanie granicy z sąsiadem było takim właśnie antyukraińskim działaniem, nie tylko bowiem zboże, ale również broń czy lekarstwa, ubrania, produkty codziennego użytku jadą przez granicę na tereny objęte wojną. Z kolei krytykowanie polityki zagranicznej UE i wspierania przez nią walczącej Ukrainy było deklaracją, o ile nie wprost popierającą agresora, to dającą ciche przyzwolenie na walkę Rosji z Ukrainą. Blokowanie granicy kraju, który walczy, nigdy nie jest działaniem neutralnym. W przypadku protestów rolników, szybko można było się przekonać, że mamy tu do czynienia z czymś więcej – z dyskusją o tym, jak bardzo Unia Europejska ma się rozszerzać i jak w przyszłości ma wyglądać jej polityka wobec państw ościennych.
Znajdujemy się dzisiaj w sytuacji szczególnej – możliwości rozszerzenia wojny z agresji Rosji już nie tylko na Ukrainę, ale i na Polskę. Ponadto zgodnie z takimi raportami jak IPCC, grozi nam kryzys klimatyczny, który w przypadku Polski będzie prowadził do zmiany linii brzegowej (Gdańsk i jego tereny są zagrożone zalaniem), podniesienia temperatur, pustynnienia. Dlatego ważne, by skonfrontować się z antyunijną i antyekologiczną narracją w samej Unii Europejskiej. Brexit pokazał, że socjotechnika negowania Unii opiera się na dezinformacji, przyjrzyjmy się zatem kilku faktom.
Unia Europejska dopuszcza do używania pestycydów, a Rozporządzenie Komisji (UE) 2020/856 z dnia 9 czerwca 2020 r. określa najwyższe dopuszczalne poziomy ich użycia dla warzyw, owoców czy ciał zwierząt uznanych za mięso. Mówimy tutaj o takich pestycydach, jak: cyjanotraniliprol, cyjazofamid, cyprodynil, fenpiroksymat, fludioksonil, imazalil, izofetamid, krezoksym metylu, lufenuron, mandipropamid, propamokarb i piraklostrobin, fluksapyroksad, pyriofenon, piryproksyfen i spinetoram (załączniki II i III do rozporządzenia (WE) nr 396/2005). Dla niewtajemniczonego czytelnika nazwy te mogą brzmieć przerażająco. Dla człowieka przedawkowanie tych pestycydów kończy się bólem głowy, nudnościami. Cyjanotraniliprol czy cyprodynil, fludioksonil i imazalili mogą prowadzić do zaburzeń układu nerwowego, dezorientacji, kłopotów z mówieniem[1]. To tylko niektóre ze skutków ubocznych. W przypadku ekosystemu szkody również wydają się niewielkie, dimetoat i metoat (również dopuszczany przez UE) w przypadku roślin może hamować fotosyntezę, a w przypadku ptaków zaburzać czynności mózgu. Dostając się do wody, dimetoat i metoat mogą wpływać na zmianę zachowania ryb – zmianę w sposobie pływania2. Te, wydawać by się mogło niewielkie, skutki uboczne – rekompensowane obfitymi plonami – można by bagatelizować, gdyby nie to, co one realnie oznaczają dla naszego środowiska i przyszłości.
Bałtyk już dzisiaj zamienia się w zlew ścieków, co oznacza, że 1/5 morza jest martwa (brak tlenu – brak życia), a połowa umiera. Spływanie pestycydów do morza rzekami i wodami gruntowymi tylko przyspiesza ten proces. Morza i oceany przechowują 50 razy więcej dwutlenku węgla niż atmosfera i pochłaniają do 30% rocznych antropogenicznych emisji dwutlenku węgla. W sytuacji zanieczyszczenia wód, wzrostu ich temperatury i zasolenia, zmniejsza się wydajność pochłaniania przez nie szkodliwego gazu. Co za tym idzie, zanieczyszczenie Bałtyku jest jednym z elementów zwiększających czynniki wzmagające kryzys klimatyczny.
Ponadto w wyniku obecnych metod stosowanych w rolnictwie dochodzi do deforestacji, wyjałowienia (przez nadmierne użycie nawozów sztucznych) i utraty różnorodności biologicznej gleby, co w perspektywie rosnących temperatur oraz gwałtownego załamania pogody może oznaczać niezdolność do rozwoju rolnictwa na obecnym poziomie. Wedle raportu European Environment Agency, Europa należy do najszybciej ocieplających się kontynentów, a południe Europy zagrożone jest suszami i związanymi z nimi zmianami flory i fauny3.
Należy też pamiętać, że produkcja mięsa jest także niezwykle obciążająca dla środowiska. Do wyprodukowania 1 kilograma wołowiny potrzeba ok. 10–15 tysięcy litrów wody, 1 kilograma wieprzowiny – ok. 5 tysięcy, a drobiu ok. 4 tysięcy. Z kolei produkcja 1 kilograma soczewicy zużywa około 4 tys. litrów wody. Obliczenia pokazują, że uprawa 1 hektara pola pszenicy może rocznie przynieść 250 kg białka, gdy tymczasem uprawa pastwiska o powierzchni 1 hektara nastawiona na produkcję wołowiny da jedynie 10 kg białka. Jak pokazują badacze opracowujący raport IPCC, chociaż około 80% światowej ziemi rolnej przeznaczone jest pod produkcję mięsa, ryb i skorupiaków z akwakultury, jajek oraz mleka, to dostarczają one jedynie niecałe 40% białka i 20% spożywanych przez ludzi kalorii4. Co więcej, rolnictwo w obecnej postaci generuje 1/3 emisji gazów cieplarnianych do atmosfery5.
Dane ukazujące, w jaki sposób człowiek zanieczyszcza świat, w jaki sposób rolnictwo generuje zmiany klimatyczne i niszczy bioróżnorodność można by było jeszcze długo analizować i przytaczać nowe. To kwestia choćby lagun (fekaliów i nieczystości generowanych przez hodowle wielkopołaciowe), użycia w hodowlach zwierząt antybiotyków, hormonów czy związków odkażających i czyszczących. Lista jest długa i wskazuje na jedno: w dobie kryzysu klimatycznego potrzebne są nam zmiany. Co więcej, ze zmianami nie możemy czekać. Program Unii Europejskiej przewidujący do 2050 roku przejście na neutralność klimatyczną działa bardzo wolno i niesie w sobie wiele niebezpieczeństw dalszego emitowania zanieczyszczeń. Dlatego sprzeciw ludzi wobec jakichkolwiek prób reform oznacza całkowity brak zrozumienia, co tak naprawdę dzieje się z naszym światem.
Wybory do Europarlamentu to zawsze moment dyskusji na temat przyszłości i kształtu UE. Problem w tym, że nasze współczesne dylematy i decyzje nie mogą koncentrować się tylko na doraźnej polityce. Każda wystrzelona rakieta, każdy spalony skład paliw w Ukrainie, tak samo jak każdy spalony las i zniszczona działaniami wojennymi łąka, pole, to utrata cennej bioróżnorodności i dodatkowa emisja gazów cieplarnianych do atmosfery. Każdy posiłek mięsny na talerzu to ok. 44% antropogenicznych emisji metanu, 53% tlenku diazotu i 5% dwutlenku węgla6, tak samo jak zanieczyszczenie gleby sztucznymi nawozami i lagunami. Fakt, że protesty przeciwko Zielonemu Ładowi nabrały antyunijnego charakteru, a do wielu z nich dołączono retorykę nacjonalistyczną pokazuje, że klimat to nie tylko globalne ocieplenie i walka z kryzysem klimatycznym, ale walka z naszymi własnymi demonami przeszłości.
W XIX stuleciu Rudolf Kjellén, szwedzki politolog i polityk, wprowadził do europejskiego myślenia ideę biopolityki. Dla Kjelléna oznaczała ona jedno: naród tożsamy jest z przestrzenią, którą zajmuje, a silny naród powinien nie tylko zarządzać racjonalnie swoim terenem, ale również walczyć o przestrzeń życiową, ważną dla jego rozwoju i witalności. W jaki sposób zakiełkowały te idee wszyscy dobrze wiemy – siła życiowa czy prawo silnego narodu do rozwoju i zajmowania należnego terenu w II wojnie światowej objawiły swoją najbardziej brutalną wersję. Problem w tym, że idee Kjelléna rozwijały się również w bardziej „subtelnej” formie, idei narodowego związania z ziemią czy też utożsamienia narodu z ziemią ojczystą.
Już w samym pojęciu ojczyzny (homeland, Heimat, Vaterland, patrie, la pays natal) kryje się ojcowizna, ojciec, dom, to, co bliskie, dziedziczone, nasze. W tym też względzie wszystko to, co dzieje się w naszym domu, na naszej ziemi, w naszym regionie skrywane jest za ideami posiadania, praw do zarządzania, decydowania, tak samo jak za ideami własności, prawa do czegoś czy emocjami przynależności, bliskości, związania z czymś. Stąd nacjonaliści i wszelkiego rodzaju reakcjoniści, denialiści, krytycy globalizacji czy Unii Europejskiej bardzo często walkę z kryzysem klimatycznym, walkę o zrównoważony rozwój poczytują za atak na tożsamość narodową czy uświęcone narodowe wartości.
Obecnie w Unii Europejskiej toczy się dyskusja nie tyle o Europie dwóch prędkości, co o Europie dwóch porządków: ksenofobicznym i nacjonalistycznym – gdzie zamknięcie narodów i zacieśnienie polityki tylko do własnych interesów jest dominujące, oraz Europie otwartej, wspólnotowej, zjednoczonej. Zielony Ład, tak samo jak wszelkie dyskusje o klimacie i konieczności ekologicznego myślenia w pewnym sensie stały się zakładnikami nacjonalistycznego zawężenia. Ekspozycja praw do posiadania własnej ziemi, prawa rolników do zarządzania na własną modłę swymi gospodarstwami, krytyka unijnych dyrektyw i propozycji zmian stają się polem dyskusji etnocentrycznych. I w tym tkwi największe niebezpieczeństwo. Z jednej strony możemy osłabić samą Unię Europejską – co będzie tylko zwiększało szanse Putina na realizację swojej koncepcji wielkiej Rosji (z Ukrainą, a być może i Polską w swoich granicach). Z drugiej strony może przyśpieszać zmiany klimatyczne, prowadzące do coraz bardziej drastycznych temperatur, pustynnienia, deforestacji, zaniku znanej nam roślinności, przyspieszenia degradacji gleby, zaniku bioróżnorodności. Te dwa aspekty oznaczają zagrożenie zarówno polityczne (wojną, utratą stabilności społecznej i ekonomicznej), jak i klimatyczne.
Przyszłość Europy zależy od naszego ekologicznego myślenia, co staje się społecznym i politycznym wyzwaniem, zmuszającym nas do przepracowania naszych starych demonów nacjonalizmu, egoizmu i konsumpcjonizmu. To nie jest łatwe zadanie, zwłaszcza że do tej pory życie w Europie rozpieszczało nas nadmiarem możliwości, swobód obywatelskich, praw człowieka. Żyjąc w elitarnym klubie dawnych kolonialistów, korzystając z praw klasistowskich, kultura zachodnia wypracowała model posiadania i wyzysku. Społeczeństwa Europy przyzwyczaiły się nie tylko do pokoju, ale również do konsumpcyjnego stylu życia i etyki egoizmu. Moda, turystyka, popkultura wypromowały model młodego, wysportowanego posiadacza świata – turysty, konsumenta, karierowicza. Współczesne rolnictwo jest biznesem, hodowle stały się produkcją mięsa. W tej perspektywie konieczność zmian w obliczu kryzysu klimatycznego rodzi ogromny opór.
Wiele osób boi się dostrzec prawdy o samej strukturze zmiany, jaka już zachodzi w naszym świecie. Pożary, gwałtowne ulewy, wysokie temperatury czy nagłe załamania pogody ciągle traktowane są jak anomalia, a nie jako tendencja nasilającego się kryzysu klimatycznego. Raporty o zmianach klimatu albo są odrzucane jako zbyt histeryczne, albo pomijane jako „kolejne rewelacje naukowców”, które i tak nie mają nic wspólnego z życiem. Młodzieżowy Strajk Klimatyczny doczekał się pogardliwego skwitowania: „Poczekajcie aż dorośniecie, przejdą wam fanaberie”. Kolejne szczyty klimatyczne nie dają nic oprócz emisji dwutlenku węgla do atmosfery – przywódcy i ważni rozmówcy przybywają wszak na spotkanie samolotami. Rolnicy rozsypujący na drodze zboże nie tylko nie myślą o ludziach umierających z głodu gdzieś tam na świecie, ale również nie zastanawiają się, co stanie się z ich dziećmi i wnukami, gdy średnie temperatury w Europie podwyższą się o 2,5 stopnia, a topniejące lodowce nie tylko zabiorą część linii brzegowej Europy, ale również uwolnią zamrożone w nich wirusy i bakterie.
Stoimy na rozstaju dróg i to bardzo niebezpiecznych. Czas przestać udawać, że nic się nie dzieje. Nie doceniamy tego, co zrobiło dla nas pokolenie ludzi tworzących Unię Europejską. Od czasu zakończenia II wojny światowej w Europie urodziły się nowe pokolenia, które nie wiedzą, co to znaczy wojna. Prawa człowieka, prawa pracownicze, prawa kobiet, prawa dzieci, tak samo, jak komfort posiadania własnego paszportu, swobodnego przemieszczania się w ramach układu Schengen, swobodnego handlu i szukania pracy w całej UE – zniknie i to już za parę lat, gdy świat pogrąży się w chaosie klimatycznych zmian. Nauczyliśmy się słuchać ideologii, bo te podsuwają nam proste rozwiązania, nauczyliśmy się myśleć o świecie jako o stałych wartościach, traktujemy Unię Europejską jako coś oczywistego, należne nam przywileje. Tymczasem Unia Europejska wymaga naszej realnej pracy na rzecz zachowania pokoju i praworządności, wymaga też przełamania partykularnych interesów na rzecz przyszłości.
Nie jesteśmy już w stanie powstrzymać zmian klimatycznych, możemy jednak łagodzić ich skutki – i to powinno być nasze priorytetowe zadanie. Polityka Unii Europejskiej musi być ekologiczna, inaczej grozi nam gwałtowna i niebezpieczna zmiana. Polacy postawili mur na granicy z Białorusią wierząc, że w ten sposób powstrzymają napływ nielegalnych uchodźców. To samo zrobili Węgrzy, grodząc się przed niechcianymi uchodźcami. Problem w tym, że jeszcze trochę, a to my Europejczycy będziemy zmuszeni szukać terenów zdatnych do życia – chyba że… zmienimy naszą politykę klimatyczną i zaczniemy realnie walczyć o zmniejszenie zakresu kryzysu klimatycznego. Mizaru, Kikazaru i Iwazaru zasłaniały sobie oczy, uszy i usta. Łatwo można z obojętności zrobić cnotę. W XXI wieku, gdy świat został rozregulowany przez ludzki egoizm i brak wiedzy, wymagana jest od nas postawa przeciwna. Przyszłość Europy zależy od tego, czy będziemy w stanie dostrzec zagrożenie, usłyszeć argumenty i mówić w sposób otwarty o zmianach i możliwościach współpracy. Bez Unii Europejskiej jako systemu współpracujących ze sobą instytucji i ludzi będziemy skazani na przegraną – i to przegraną przyszłość naszych własnych dzieci.
[1] Podaję za https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/PDF/?uri=CELEX:32020R0856
2 Podaję za https://link.springer.com/chapter/10.1007/978-3-319-23573-8_3
3 Podaję za https://www.eea.europa.eu/pl/publications/europejska–ocena-ryzyka-zwiazanego-z
4 Podaję za https://www.ipcc.ch/srccl/5 Podaję za https://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/rolnictwo-wplywa-na-klimat-klimat-wplywa-na-rolnictwo#Zmiany_u%C5%BCytkowania_terenu_zmieniaj%C4%85_Klimat, jak również https://www.ipcc.ch/srccl/
6 Por. M. Melissa Rojas-Downing, A. Pouyan Nejadhashem, Climate change and livestock: Impacts, adaptation, and mitigation, w: „Climate Risk Management”, Volume 16, 2017, Pages 145-163.
Artykuł ukazał się w numerze 4/2024 „Res Humana”, lipiec-sierpień 2024 r. Przedruk z kwartalnika „Zdanie” (nr 2/2024). Dr hab. Joanna Hańderek jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, w Pracowni Etyki Wydziału Filozoficznego.
Czas węgla się kończy. Obecnie w Polsce fedrują 23 kopalnie węgla kamiennego i brunatnego – ponad trzy raz mniej niż na początku lat 90. Popyt na węgiel stale się zmniejsza. Rośnie zaś znaczenie odnawialnych źródeł energii (OZE) – szczególnie fotowoltaiki i wiatraków. Jesteśmy w trakcie przejścia do nowej, miejmy nadzieję „zielonej epoki”. Najważniejsze, aby zmiany odbywały się w duchu sprawiedliwej transformacji – z poszanowaniem interesów górników, lokalnej tożsamości oraz środowiska.
W Polsce do produkcji energii elektrycznej i ciepła używa się ok. 40 mln ton węgla. Według Fundacji Instrat, w 2030 r. liczba ta może spaść o ponad połowę – do 15 mln ton. Z tego modelowania czerpała m.in. Koalicja Obywatelska w kampanii parlamentarnej w 2023 r. przy formułowaniu ambitnych celów dotyczących rozwoju odnawialnych źródeł energii. Partia Donalda Tuska zapowiedziała m.in. aż 68 procent udziału OZE (dziś ok. 16 procent – przyp. red.) w mikście energetycznym do 2030 roku.
Byłby to gigantyczny skok w kierunku „zielonej” gospodarki, który rodzi poważne skutki dla branży górniczej. Zredukowany popyt na węgiel oznacza bowiem znacznie szybsze zamykanie kopalń, niż przewiduje to umowa społeczna zawarta z górniczymi związkami zawodowymi przez rząd Prawa i Sprawiedliwości w 2021 roku. Z raportu można wyciągnąć nawet dalej idące wnioski, niż czyni to sam Instrat: prognozowane zapotrzebowanie na węgiel oznacza, że w 2030 r. w Polsce pozostaną trzy-cztery kopalnie węgla kamiennego oraz kopalnie Jastrzębskiej Spółki Węglowej, która wydobywa strategicznie potrzebny węgiel koksowy do produkcji stali. W sumie w Polsce może zostać w 2030 r. ok. 8 kopalni węgla kamiennego, gdy dzisiaj mamy ich 18. To nie jedyny, ale wielce prawdopodobny scenariusz. Oczywiście, przy takich decyzjach najważniejsza jest wola polityczna, ale nie powinno się lekceważyć takich czynników jak gwałtownie malejący popyt, rosnące koszty wydobycia, opłaty za emisję CO2 i zmieniający się rynek energetyczny, który nie będzie faworyzował węgla. Polskie górnictwo zapisało wiele chwalebnych kart historii, zarówno w wymiarze gospodarczym, jak i politycznym, ale trudno nie zauważyć, że już niedługo stanie się cieniem przemysłu, którym jeszcze do niedawna było.
Skok na głęboką wodę
Górnictwo w Polsce było państwem w państwie. Przez lata PRL-u węgiel kamienny karmił polski przemysł i miliony gospodarstw domowych. „Czarnym złotem” paliło się wszędzie – w kuchenkach i piecach. Węgiel był też najważniejszym towarem eksportowym pompującym finansową kroplówkę w socjalistyczną gospodarkę. Na przełomie lat 80. i 90. polskie górnictwo tworzyło 70 kopalń węgla, gdzie pracowało 416 tys. osób. Ludzie z biedniejszych regionów Polski emigrowali na Śląsk w poszukiwaniu dobrze płatnej, choć ciężkiej i niebezpiecznej pracy. Transformacja ustrojowa znacząco przedefiniowała znaczenie górnictwa. Z dumy i „oczka w głowie” stawało się ono „niewydajnym finansowo problemem”. W 1990 roku podpisano wyrok na zagłębie węglowe w Wałbrzychu. Kilka lat później podobny los spotkał górnośląski Bytom. Na długi czas miasta te stały się synonimem biedy i cywilizacyjnej zapaści. To, co się stało w Wałbrzychu, Bytomiu i wielu innych polskich miastach było dokładnym przeciwieństwem sprawiedliwej transformacji. Zamiast sprawiedliwości było bezprawie. Zamiast transformacji – biedaszyby i bezrobocie.
„Panowie z wózkami wypełnionymi żelastwem byli na dzielnicy codziennym obrazkiem. Byłam zszokowana, gdy przed jednymi świętami wszystkie studzienki kanalizacyjne nam z okolicy wyparowały” – fragment książki Katarzyny Dudy Kiedyś tu było życie. Teraz jest tylko bieda (Warszawa, 2022).
Czym jest sprawiedliwa transformacja?
Sprawiedliwa transformacja oznacza proces przejścia z gospodarki wysokoemisyjnej (opartej na paliwach kopalnych) na zeroemisyjną (opartą na odnawialnych źródłach energii), ze szczególnym uwzględnieniem interesów lokalnej ludności. Polega więc na stworzeniu alternatywnych gałęzi gospodarki i zapewnieniu miejsc pracy osobom, które ją stracą w wyniku stopniowego zamykania przedsiębiorstw wydobywczych czy elektrowni. Sprawiedliwa transformacja musi przebiegać zgodnie z zaplanowanym wcześniej harmonogramem oraz z udziałem społeczności, której dotyczy. Jednym z kluczowych elementów jest demokratyzacja procesu. Pozwala na lepsze zrozumienie potrzeb ludzi, a samym mieszkańcom daje poczucie sprawczości.
Ramy koncepcji sprawiedliwej transformacji zostały wypracowane w latach 90. w Stanach Zjednoczonych – związki zawodowe branży chemicznej domagały się działań ograniczających szkodliwy wpływ na zdrowie osób zamieszkujących w okolicy zakładów przy jednoczesnym poszanowaniu interesów pracowników. Stało się to podstawą nowego myślenia o pracy i godności ludzkiej. Koncepcja sprawiedliwej transformacji szybko ewoluowała. Kryzys klimatyczny i uwrażliwienie na wyzwania środowiskowe wpłynęły na zmianę definicji i zakresu „sprawiedliwej transformacji”. Zagadnienia ochrony klimatu włączono w szerszy zestaw postulatów związkowców, robotników oraz działaczy społecznych. Idea sprawiedliwej transformacji stanowi obecnie integralną część m.in. wielu dokumentów Unii Europejskiej oraz Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Unijne pieniądze dla Polski
W Polsce pięć regionów węglowych korzysta z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (FST). Komisja Europejska zakwalifikowała do wsparcia Górny Śląsk, Wielkopolskę Wschodnią, subregion wałbrzyski, Małopolskę Zachodnią oraz region Bełchatowa. Ze względu na brak planu działań transformacyjnych do 2030 r. pieniędzy nie otrzymały region Turowa i kopalnia Bogdanka na Lubelszczyźnie.
Fundusz Sprawiedliwej Transformacji to nowy unijny instrument finansowy, który ma wspierać zmiany w regionach węglowych i łagodzić ich negatywne skutki społeczno-gospodarcze. Wielkość Funduszu wynosi 19,2 mld euro. Polskie regiony węglowe są największymi beneficjentami FST – dostały w sumie 3,85 mld euro. Zadaniem Funduszu jest złagodzenie społeczno-gospodarczych skutków transformacji. Są to zarówno przedsięwzięcia gospodarcze, m.in. inwestycje w małych i średnich przedsiębiorstwach, tworzenie nowych firm, badania, rekultywacja terenów pogórniczych, produkcja czystej energii, jak i działania miękkie, tj. podnoszenie i zmiana kwalifikacji pracowników, pomoc w poszukiwaniu pracy i programy aktywnej integracji osób jej poszukujących.
Utworzenie Funduszu Sprawiedliwej Transformacji zostało ogłoszone w styczniu 2020 r., kiedy na unijną agendę wszedł Europejski Zielony Ład. Jest to nowa strategia na rzecz wzrostu, której celem jest przekształcenie Unii Europejskiej w sprawiedliwe, ekologiczne i prosperujące społeczeństwo. Jednym z kluczowych celów jest osiągnięcie do 2050 r. neutralności klimatycznej. Europejski Zielony Ład to całościowy i wielopoziomowy program przebudowy europejskiej gospodarki. Unijne działania i polityki UE będą musiały przyczyniać się do realizacji celów. Jednym z nich jest właśnie sprawiedliwa transformacja.
Mechanizm sprawiedliwej transformacji, którego najistotniejszym elementem jest Fundusz Sprawiedliwej Transformacji koncentruje się na regionach i sektorach, które najsilniej odczują skutki odchodzenia od paliw kopalnych i wysokoemisyjnych procesów. Odchodzenie od węgla prowadzi zwykle do zamykania dużych zakładów pracy, a tym samym do zaburzenia rozwoju lokalnych społeczności i ekosystemów. Sprawiedliwa transformacja wychodzi z założenia, że możliwe jest godzenie interesów pracowników z celami związanymi z ochroną środowiska naturalnego oraz gospodarki. Mechanizm ma na celu ochronę obywateli i pracowników poprzez zapewnienie im dostępu do programów pozwalających zdobyć nowe kwalifikacje zawodowe, do miejsc pracy w nowych sektorach gospodarki.
„Chcemy, aby transformacja była sprawiedliwa też dla kobiet. W Bełchatowie jest duże bezrobocie wśród kobiet – 60 procent. Kobiety należy aktywizować, otwierać nowe kierunki kształcenia. Jest jeszcze problem młodych – zaledwie 1 na 8 zostaje w Bełchatowie. Trzeba pilnie zatrzymać odpływającą młodzież” – Marzena Tyl-Czarzasty, Stowarzyszenie „Tak dla Bełchatowa”, fragment wysłuchania obywatelskiego o przyszłości tego miasta.
Długie pożegnanie z węglem
Europejski Zielony Ład i wizja otrzymania wsparcia z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji stały się zapalnikami do dyskusji o odejściu od węgla w Polsce. Niestety, jeśli chodzi o terminy wygaszenia kopalń na Górnym Śląsku i w Małopolsce Zachodniej, są one bardzo odległe – ostatnie kopalnie mają być zamknięte dopiero w 2049 roku. Ta data jest pokłosiem tzw. umowy społecznej, którą w 2021 r. polski rząd podpisał z górniczymi związkami zawodowymi, które od węgla chcą odejść jak najpóźniej. Tak jest na papierze, a jak będzie w rzeczywistości? Trudno prognozować, chociaż wiele wskazuje na to, że z węglem rozstaniemy się prędzej niż później.
Górnicze związki zawodowe, te z Górnego Śląska i z regionu Turowa, z racji swojej politycznej siły, negocjując daty zamknięcia kopalń, utrzymywały status quo, nie pozwalając rządowi Prawa i Sprawiedliwości na ambitne plany transformacji energetycznej. Po zmianie opcji rządzącej w październiku 2023 r. górnicze związki zawodowe nalegają, aby umowa społeczna była jak najpilniej notyfikowana w Komisji Europejskiej. Obecna Minister Przemysłu Marzena Czarnecka zapewnia, że zapisy umowy społecznej się nie zmienią, daty zamykania kopalń pozostaną aktualne i będzie ona jak najszybciej procedowana na poziomie UE.
Warto podkreślić, że nie wszystkie regiony węglowe trzymają się uporczywie eksploatacji węgla „do końca świata i jeden dzień dłużej”. Liderem zmian jest Wielkopolska Wschodnia, która ostatnią kopalnię węgla brunatnego planuje zamknąć do 2030 r. i stać się neutralna klimatycznie już w roku 2040.
„Sprawiedliwa transformacja powinna działać zgodnie ze swoją nazwą. Powinna też mieć ludzką twarz. Tę ludzką twarz powinni okazać parlamentarzyści, rząd oraz lokalni samorządowcy” – Alicja Messerszmidt, działaczka związku zawodowego KADRA z KWB Konin w Grupie ZE PAK, fragment wysłuchania obywatelskiego o przyszłości Wielkopolski Wschodniej.
Nadchodzą „zielone kołnierzyki”
Szansa na duże unijne pieniądze pobudziła wyobraźnię urzędników i decydentów. Każdy zakwalifikowany region chce m.in. inwestować w efektywność energetyczną, odnawialne źródła energii, rekultywację i rewitalizację terenów pogórniczych. Każdy region widzi także potrzebę przeszkolenia tysięcy osób odchodzących z górnictwa do nowych zawodów przyszłości. Pośród nich będzie wiele tzw. zielonych kołnierzyków – specjalistów związanych z szeroko rozumianą działalnością w branżach ochrony środowiska, odnawialnych źródeł energii, gospodarki odpadami czy ekologicznego transportu. „Jak wynika z raportu fundacji Lewiatan, w Polsce do 2030 r. ma powstać aż 300 tysięcy «zielonych miejsc pracy». Wiele z nich powinno być ulokowanych w dawnych regionach węglowych, bo bez pracy zostanie tam kilkadziesiąt tysięcy górników” – podkreśla Alicja Piekarz, ekspertka z Polskiej Zielonej Sieci.
Od 2023 roku w urzędach marszałkowskich województw korzystających z olbrzymiego wsparcia Funduszu Sprawiedliwej Transformacji trwają nabory na projekty, które mają rozbudzić potencjał lokalnej gospodarki, aby mogła się jak najbardziej uniezależnić od węgla. Składanych jest wiele projektów dot. rozwoju OZE, zagospodarowania terenów pogórniczych czy edukacji w regionach węglowych. Fundusz dopiero co ruszył, więc na ten moment trudno jest ocenić jego efekty. Jedno jest pewne – regiony węglowe robią wszystko, aby sprawić, że będą atrakcyjnym miejscem do życia, również dla młodych ludzi, którzy obecnie z nich uciekają.
„Możemy obudzić się w rzeczywistości, gdzie będziemy mieli nowe drogi, po których nie będzie miał kto jeździć, bo młodzi ludzie stąd wyjadą przez brak perspektyw rozwojowych” – Piotr Czerniejewski, „Młodzi Lokalsi”, fragment wysłuchania obywatelskiego o przyszłości Wielkopolski Wschodniej.
Transformacji nie da się zamieść pod dywan
Transformacji nie da się zamieść pod dywan. Ona już się dzieje. W związku z nadchodzącym spadkiem zapotrzebowania na węgiel kamienny potrzebna jest rewizja umowy społecznej ze związkami zawodowymi i zmiana zapisanych w niej dat zamykania kopalń. Według think tanku Forum Energii, datą odejścia od węgla w Polsce powinien być rok 2035. Aby to się stało, a jest to Polsce potrzebne, należy m.in. utworzyć strategię zastąpienia mocy węglowych mocami OZE oraz usprawnić sieci dystrybucyjne, które będą gotowe do przesyłu energii odnawialnej.
Zmiany mogą być jednak bardzo trudne do przeprowadzenia. Wielu górników obawia się, że proces przejścia na bardziej ekologiczne źródła energii może pozbawić ich źródła utrzymania i tym samym wpłynąć na ich życie oraz przyszłość ich rodzin, jak wielokrotnie w przeszłości bywało. Brakuje też wzajemnego zaufania i partnerstwa. Aby je zbudować, niezbędne jest uwzględnienie głosu i potrzeb górników w procesie planowania i wdrażania nowych strategii energetycznych. Dotyczy do zarówno dialogu z Warszawą, jak i z Brukselą.
W szczerych rozmowach na temat transformacji nie pomaga też napięty kalendarz wyborczy. Nie tak dawno wybieraliśmy parlamentarzystów i samorządowców. Teraz Polaków absorbowało głosowanie do europarlamentu, niedługo wybory prezydenckie. Nie jest to dobry czas na trudne politycznie decyzje.
Zwyciężyć mogą jednak argumenty finansowe. Walka toczy się o naprawdę olbrzymie pieniądze. Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, scenariusz OZE się opłaca – jego realizacja do 2040 r. będzie kosztowała 963 mld zł, podczas gdy pozostanie przy węglu – 1.357 mld zł. Koszty wydobycia Polskiej Grupy Górniczej rosną z roku na rok, spółka potrzebuje dotacji rzędu ponad 5 mld zł, a za kilka lat dojdą jeszcze większe opłaty od emisji. Węgiel już dawno przestał się opłacać.
Negocjacje z górnikami będą trudne, bo to zorganizowana i waleczna grupa zawodowa. Ale jest pole do negocjacji, a otwarte mówienie o końcu węgla to bardziej uczciwe postawienie sprawy, niż tchórzliwe uniki i odsuwanie rozmów ad calendas graecas.
Podczas pisania artykułu korzystaliśmy z:
1. K. Duda, Kiedyś tu było życie. Teraz jest tylko bieda, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2022.
2. P. Kubiczek, M. Smoleń, Polski nie stać na średnie ambicje. Miliardy złotych oszczędności dzięki szybkiemu rozwojowi OZE do 2030 r., Instrat Policy Paper 03/2023.
3. Fragmenty wysłuchań publicznych dotyczących przyszłości Bełchatowa, Górnego Śląska oraz Wielkopolski Wschodniej.
Artykuł ukazał się w numerze 4/2024 „Res Humana”, lipiec-sierpień 2024 r.
Dolores, największa koparka, która kiedykolwiek pracowała w konińskiej kopalni, dumnie stoi przy podmiejskiej drodze. Wysoka na niemal 40 metrów i ważąca 2500 ton, wygląda jak porzucona zabawka tytanów. „Królowa” konińskiej odkrywki Jóźwin IIB, przez ponad dekadę wydobywała kolejne pokłady węgla brunatnego. Teraz zastygła w bezruchu. Dla wielu to symbol losu górników i kawałka historii, który właśnie definitywnie się kończy.
Październik 2023 r. Dolores zameldowała się na poziomie „0” odkrywki Jóźwin IIB pod Koninem. Operacja trwała 4 miesiące. Trzeba było zbudować długą na pół kilometra i szeroką na 40 metrów pochylnię, aby potem, metr po metrze, wydobyć koparkę na powierzchnię. Zadanie wykonywano bez przesadnego pośpiechu, celebrując każdą chwilę. Dla górników był to wzruszający moment. Wszyscy wiedzieli, że odchodzi w przeszłość trudny, ale znany świat. Nadchodzi zaś nieznana epoka.
– Przyjazd dekadę temu dwóch Hiszpanek [tak nazywano dwie, przywiezione z Galicji koparki Dolores i Carmen – red.] pamiętam jak dzisiaj – mówi jeden z górników. To było duże wydarzenie. Lokalna prasa poetycko pisała, że „stąpają po ziemi tak delikatnie, że nie pozostawiają po sobie śladu”. Miały służyć 30 lat. W ciągu dekady świat gwałtownie przyspieszył. Koniec historii, o którym pisał Francis Fukuyama, brzydko się zestarzał. Problemów jest dużo: społeczne, geopolityczne, przyrodnicze. Zegar zagłady nigdy nie był tak bliski północy. Nad planetą wisi realna groźba katastrofy klimatycznej, która stawia przed nami nowe wyzwania. Unia Europejska zaczęła coraz aktywniej wdrażać ambitne proekologiczne przepisy. Celem jest ograniczenie emisji o co najmniej 55 proc. do 2030 r., a do 2050 r. całkowita neutralność klimatyczna. Oznacza to świat bez węgla, kopalni i dziesiątek tysięcy górników.
W słońcu połyskują tony stali. Majestatyczny pomnik końca pewnej epoki kąpie się w morzu kwiatów. Relikt przeszłości, który cudem udało się utrzymać przy życiu. Dolores miała pójść na żyletki, ale uratowała ją grupka zapaleńców. – Koparka zostanie posadowiona blisko plaży przyszłego jeziora, na maszynę będzie można wejść i ją zwiedzać – tłumaczy Mariusz Harmasz, lokalny artysta i działacz, który wspólnie z grupą przyjaciół zrobił wszystko, aby maszyna stanęła na powierzchni. Udało się.
Krótka historia konińskiego węgla
Bogate złoża węgla brunatnego w rejonie Konina odkryli Polacy w latach 20. XX w. Eksploatację na większą skalę w czasie okupacji rozpoczęli Niemcy. Po wojnie Polacy przejęli wybudowane przez hitlerowców obiekty i dalej rozbudowywali infrastrukturę górniczą. W 1959 r. do „polskiego Kolorado” zawitał Ryszard Kapuściński, który na łamach „Polityki” relacjonował budowanie węglowego kombinatu. Życie w Koninie nabrało tempa. „Tłoczą się w samochody, wsiadają na rowery. Teraz, aby do chałupy prędzej, w polu orać, koniom sieczki narżnąć. Bo konińska załoga to chłopskie plemię. Bo świat koniński to był świat niepodzielnie wiejski. I oto teraz ta kopalnia. Elektryczność, motory, spychacze, maszyny, psiajuchy, jak kamienica wielkie” – pisał reporter Ryszard Kapuściński. [Inna nazwa ziemi, „Polityka” 26 września 1959 r.].
Konin stawał się wizytówką socjalizmu. Na miejscu wsi i dróżek wyrastały osiedla i ulice. Do powstających elektrowni i kopalni zjeżdżali ludzie z całej Polski – robotnicy, inżynierowie, górnicy. Okres świetności miasta zaczyna się po wybudowaniu elektrowni Konin (1958) i elektrowni Pątnów (1969). Przez następne dwie dekady (lata 70. i 80.) Konin szybko się rozwijał. – „Urósł na węglowych sterydach. Powstał dość nagle, w szczerym polu, po uruchomieniu węgla” – wspominają początki Konina najstarsi mieszkańcy miasta. [Paweł Sadura, Przeminęło z węglem. Wielkopolska Wschodnia w poszukiwaniu nowej energii, Polska Zielona Sieć, Warszawa 2022].
Wpływ kopalni na życie mieszkańców nie kończył się na pracy. Wokół zakładu kręciło się całe życie tysięcy ludzi. Kopalnia dawała pracę, karmiła i zapewniała rozrywkę. Wpływ kombinatu na rozwój miasta był ogromny. To dzięki niemu powstawały baseny, szkoły czy domy kultury. Był też miejscowym deweloperem, który jeszcze do końca lat 90. budował mieszkania i odsprzedawał je mieszkańcom. Doprowadziło to do pewnego uzależnienia mieszkańców od zakładu, który nie tylko dostarczał źródeł utrzymania, ale i wyręczał mieszkańców w załatwianiu wielu bytowych problemów. Przecięcie tej pępowiny musiało być wyjątkowo bolesne.
To nie jest miasto dla młodych ludzi
Pod plastikowymi wiatami przystanków tłoczą się podróżni. Obok stoi sznur taksówek czekających na spóźnionych. Konin w wielu miejscach zatrzymał się w latach 90. Socjalistyczne bloki obrosły dekoracjami dzikiego kapitalizmu – reklamami banków, sieciówek, kebabów. Odarty ze „świetlanej” przeszłości, na dwie dekady osunął się w prowincjonalny marazm.
Przepływająca przez Konin Warta dzieli miasto na dwie części. Po odkryciu węgla miasto łapczywie wchłaniało kolejne okoliczne wsie. Nazwy miejscowości stawały się nazwami osiedli. Nowy Konin przeniósł się na drugą stronę rzeki. Tam wzniesiono najważniejsze urzędy, hotele czy sklepowe pawilony. O zabytkowych zakamarkach miasta zapomniano na dekady. Liczył się tylko węgiel i rozwój. W Koninie, zaraz po zakończeniu wojny, mieszkało nieco ponad 10 tys. mieszkańców. W 1975 r., kiedy stawał się miastem wojewódzkim, już niemal pięć razy więcej.
Złote czasy kończą się w latach 90. Do Polski wdziera się dziki kapitalizm, który z bazarowym wdziękiem odkreślił grubą kreską większość zdobyczy poprzedniego ustroju. I złych. I dobrych. Wielkie pomniki socjalistycznego przemysłu przestają być oczkiem w głowie nowych decydentów. Wysycha też strumień pieniędzy. Dla wielu mieszkańców to katastrofa i dramatyczna zmiana reguł gry. Z miasta uciekają też młodzi. Wraz z otwarciem unijnych rynków na Zachód ruszył sznur autobusów. Do Niemiec, Anglii, Irlandii. Po pracę, godność i lepszą przyszłość. – „Dlaczego wyjechałem do Poznania? Nie chciałem pracować w kopalni, elektrowni ani supermarkecie. Mnóstwo ludzi z tych powodów wyjeżdża. Największym pracodawcą w mieście jest sieć marketów. Miasto marketów i starych ludzi. Tak wygląda przyszłość” – mówił jeden z chcących zachować anonimowość mieszkańców Konina [Paweł Sadura, op. cit.].
Na konińskim rynku w historycznej części miasta, fasady wielu kamienic odnowiono, a plac pokryto brukową kostką i zamieniono w wielki parking. Mimo ciepłego, sobotniego popołudnia otwarta jest jedna kawiarnia. W środku nie ma specjalnego tłoku. Spokój, pustka. Dziadek z wnuczkiem jedzą eklerkę, dwudziestolatek z laptopem ma korporacyjnego zooma. Przy ladzie obsługuje znudzona dziewczyna. – Jestem na pierwszym roku studiów. Mam pracę w rodzinnej kawiarni i nigdzie się na razie nie wybieram – mówi Marta, baristka z konińskiego rynku. – Większość moich znajomych wyjechało. Do Poznania i Warszawy. Ciężko tu znaleźć robotę. Znajomy starał się po studiach o pracę w dowozach. Trzeba mieć jednak kilkuletnie doświadczenie za kółkiem – zauważa.
Praca skończyła się wraz z upadkiem wielkiego przemysłu. Przez wiele lat budżety gmin i rodzin opierały się na dużym pracodawcy w regionie, jakim jest ZE PAK (Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin – przyp. red.). Coraz wyższe koszty uprawnień do emisji gazów cieplarnianych (ETS) oraz wyczerpywanie się złóż węgla brunatnego przesądziły o losach miejscowych elektrowni i odkrywek. – „Rosłam razem z Koninem i patrzyłam, jak się zmienia miasto. Było kolorowo, mnóstwo kawiarenek i nigdzie nie było miejsca, wszędzie trzeba było czekać na obsługę, takie były tłumy. Był Hortex i naprawdę było ciężko dopchać się. Młodzieży było pełno na ulicach. Teraz już widać wieczorami, ile jest pustostanów. Ile osób wyjechało, ile umarło, młodzi nie wracają po studiach” – podkreśla związkowiec z Konina [Paweł Sadura, op. cit.].
Węglowe przekleństwo Konina
Z wysokiej na 40 metrów koparki rozpościera się piękny widok na całą okolicę. Dolores znajduje się kilkanaście kilometrów od Konina, podobnie od Lichenia ze słynnym sanktuarium Matki Bożej. Na pustym, kopalnianym wyrobisku nie ma już maszyn. Nikt nie pracuje. Nie ma huku, rozmów, życia. Swoista „międzyepoka”. Stare bezpowrotnie zniknęło. Nowe dopiero się rodzi.
Wielkopolska Wschodnia, jako pierwszy z sześciu regionów węglowych w kraju, zaczęła systemowo planować proces odchodzenia od węgla. W głoszeniu „radosnej nowiny” przeszkadza przedłużające się oczekiwanie na unijne środki. 415 mln euro (ok. 1,8 mld zł) mają popłynąć z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (FST), wspierającego obszary węglowe borykające się z poważnymi wyzwaniami społeczno-gospodarczymi. Pieniądze powinny w szczególności wspierać transformację rynku pracy i inwestycje wpisujące się w Europejski Zielony Ład, którego celem jest osiągnięcie zerowego poziomu emisji gazów cieplarnianych do 2050 r.
Zdaniem lokalnych przedsiębiorców sukces zależy od tego, czy uda się zmienić Konin w dynamiczny ośrodek gospodarczy. Szansą ma być koniec węglowej monokultury. Przez to „węglowe przekleństwo”, jak mówią, w regionie nie rozwijano przedsiębiorczości. – To jest dramat tego regionu: koncentracja na tym jedynym zakładzie, na jednej branży – zauważył jeden z lokalnych przedsiębiorców. Podobnie wypowiadają się inni właściciele firm i samorządowcy. Jak podkreślają, lepiej mieć sto małych firm niż jednego giganta. – U nas coś nie zadziałało, bo wcześniej mieliśmy monokulturę i siedzieliśmy w złotej klatce – podkreśla samorządowiec z Konina.
„Złotej klatki” dawno już nie ma. Konin, wraz z wieloma innymi pogórniczymi miastami, ma podobny problem. Muszą stawić czoła wyzwaniom związanym z rekultywacją terenów pokopalnianych i równocześnie poszukać zatrudnienia dla górników. To trudne zadanie. Łatwo jest powtórzyć błędy, które np. doprowadziły do zapaści Bytomia, gdzie w latach 90. fedrowało aż sześć kopalń. Na przełomie XX i XXI wieku zaczęto tam zamykać kopalnie, a bezrobocie wzrosło do 26 procent. Kto mógł, z miasta uciekł. Obrazu rozpaczy dopełniały tzw. szkody górnicze. Bytom coraz mocniej się zapadał – dosłownie i w przenośni.
Konieczność przekwalifikowania się może być nie lada wyzwaniem, a to co było od lat siłą górników – czyli przywiązanie do tradycji – może tym razem okazać się przeszkodą. Zmiana pracy może oznaczać utratę nie tylko źródła dochodu, ale również istotnego elementu tożsamości. – Kiedyś byliśmy górnikami lub hutnikami. Teraz zamiast kopalń zostały nam same hale spedycyjne – mówi Aleksandra z Rudy Śląskiej, gdzie z kilkunastu kopalń zostały… trzy.
Na drodze do szybkiej i skutecznej transformacji stoją przede wszystkim pieniądze. A właściwie ich brak. Z powodu m.in. sporu dotyczącego systemu sądownictwa w Polsce, wypłaty europejskich funduszy przez długie miesiące były blokowane. Teraz, po objęciu władzy przez proeuropejską Koalicję Obywatelską, Trzecią Drogę oraz Lewicę odblokowanie europejskich funduszy stało się realne.
Wielkopolska Wschodnia czeka na pieniądze, ale już planuje konkretne projekty. Niestety, nie zawsze można pogodzić interesy górników z ekologią i wyzwaniami Europejskiego Zielonego Ładu. Te ambitne cele nie znajdują zrozumienia w regionach górniczych. W najbliższych latach wielu pracowników kopalń będzie przechodzić na emeryturę, ale inni będą zmuszeni szukać nowego zatrudnienia. Może to wiązać się z bezrobociem lub pracą w mniej prestiżowej i mniej płatnej branży. Dla wielu górników będzie to trudny proces. Największym wyzwaniem będzie więc przekonanie ich, że transformacja w kierunku zielonej gospodarki to gwarancja nowej i stabilnej pracy, która – tak jak górnictwo – zapewni wiele lat godnego życia. – Najpierw powinno się zająć tworzeniem nowych miejsc pracy, a później ewentualnie likwidacją kopalń – mówią zgodnie górnicy, którzy dodają, że do tej pory zmiana kojarzyła im się z likwidacją i masowymi zwolnieniami. Kluczowe będzie więc wspieranie przekwalifikowania górników oraz rozwijanie alternatywnych źródeł zatrudnienia, łagodzenie konfliktu między interesami górników a ochroną środowiska. Ludzie, którzy dziś tracą pracę, pytają – Gdzie mam znaleźć nowe zatrudnienie, bo mam rodzinę i coś w życiu do załatwienia? – Jeżeli nie będzie pracy, to będziemy zmierzali w kierunku wykluczenia społecznego i będzie to rodziło wiele patologii, bezrobocie będzie przechodziło na dzieci – podkreśla Dariusz Zbierski, związkowiec z Konina. Jego zdaniem niezbędna będzie pomoc państwa, które przez dziesiątki lat korzystało z wydobywanego w Wielkopolsce węgla. – Trzeba rozpocząć, podobnie jak po II wojnie, okres odbudowy: z brudnej gospodarki przejście do nowoczesnych systemów – zauważa. Podobnie uważa Alicja Messerszmidt, przewodnicząca związku zawodowego MZZ PIT Kadra działającego przy ZE PAK (Zespół Elektrowni Pątnów – Adamów – Konin SA) – największego pracodawcy w regionie. Związkowczyni w 2022 r. wysłała list do Komisji Europejskiej. Na moje biurko wpłynęły wypowiedzenia pracowników kopalni – żona jednego choruje na nowotwór złośliwy, żona drugiego, z uwagi na niepełnosprawność, również zdana jest wyłącznie na opiekę męża, a podobnych przypadków jest dużo więcej – pisze Alicja Messerszmidt. – Najwidoczniej od brukselskich urzędników dzieli nas nie tylko dystans 1200 km. To przepaść w spojrzeniu na świat i wyznaczaniu priorytetów[…]. My każdego poranka wstajemy z bólem głowy, czy znowu na biurko dostaniemy listę kolegów i koleżanek, których więcej w pracy nie zobaczymy – dodaje w piśmie.
Nad brzegiem przyszłego jeziora
Wielkie na kilkaset hektarów wyrobisko Jóźwin IIB wkrótce zostanie zalane wodą. Napełnianie jeziora potrwa kilka lat. Powstanie akwen połączony kanałem ze zbiornikiem Kleczew. Oba zajmą łącznie ok. 1300 hektarów, czyli więcej niż ma Jezioro Powidzkie – największy, jak na razie, akwen Wielkopolski. Koparka nad brzegiem jeziora ma być magnesem dla zwiedzających. Trafia ona też idealnie w ducha dzisiejszych przemian – potrzebę rozliczania się z górniczą przeszłością, jak i zmierzenie się z coraz pilniejszymi ekologicznymi wyzwaniami.
Wielkopolska Wschodnia jak nigdy wcześniej czeka na nowe, bardziej sprawiedliwe, rozdanie i odrobinę nadziei. – Przede wszystkim ma to być miejsce kultury, spotkań, dyskusji – opowiada Mariusz Harmasz. Choć koparka będzie głównym eksponatem parku maszyn, to pomysły wcale się do tego nie ograniczają. Dolores w swoim kolejnym życiu ma łączyć gminy z Wielkopolski Wschodniej. Inspirować. Zadziwiać. To duże wyzwanie. Zainteresowanych nie powinno brakować. – W weekendy, jest ładna pogoda, to przychodzi tu mnóstwo osób. A na otwarciu to były setki. Oblężenie normalnie. Ledwo ich można upilnować – mówi Antoni, ochroniarz pilnujący Dolores. Maszyna budzi emocje. Niemal każdy chce ją zobaczyć, dotknąć. Nawet obcokrajowcy. – Przyjechali panowie z Anglii. Trzech ich było. Ja mówię „dzień dobry”, a oni po swojemu w tym „inglisz”. Postali chwilę. Popatrzyli i pojechali – dodaje. Przyjadą jednak kolejni. I tego raczej możemy być pewni.
Bibliografia:
Bartecka Magdalena, Platforma Węglowa jako mechanizm wspierania sprawiedliwej
transformacji (2019).
Dańkowska Alicja, Sadura Przemysław, Przespana rewolucja: Sytuacja społeczna w regionie
bełchatowskim u progu transformacji energetycznej (2021).
Lear Jonathan, Nadzieja radykalna. Etyka w obliczu spustoszenia kulturowego (2013).
Kapuściński Ryszard, Inna nazwa ziemi, tygodnik POLITYKA (1959).
Sadura Paweł, Przeminęło z węglem. Wielkopolska Wschodnia w poszukiwaniu nowej
energii (2022).
Stępień Miłosława, Sprawiedliwa transformacja Wielkopolski Wschodniej. Studium
przypadku (2019).
Reportaż ukazał się w numerze 2/2024 „Res Humana”, marzec-kwiecień 2024 r.