logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński
Wschód z Południem przeciwko Zachodowi?

Debata ambasadorów

W dyskusji uczestniczą politolodzy i orientaliści, dyplomaci: Piotr CIEĆWIERZ – b. ambasador RP w Libii, Juliusz GOJŁO – b. ambasador RP w Iranie, Grzegorz MICHALSKI – b. ambasador RP w Turcji, Zdzisław  A. RACZYŃSKI – b. ambasador RP w Tunezji i Armenii, Witold ŚMIDOWSKI – b. ambasador RP w Iranie i Arabii Saudyjskiej, Leszek WIECIECH, a także Zbigniew RUCIŃSKI – b. oficer wywiadu.

Zdzisław A. Raczyński: Zaprosiłem Panów do rozmowy o jednym z najciekawszych aspektów współczesnych stosunków międzynarodowych, za jaki uważam kształtujący się nieformalny sojusz Rosji i grupy państw Globalnego Południa. Rozszerzający się BRICS, który dzisiaj liczy 9 państw, a 16 kolejnych (w tym Kazachstan i Turcja) złożyło wniosek o przyłączenie się do organizacji, ma aspirację rzucenia wyzwania dominacji Zachodu. Płaszczyzną, która wyświetliła te relacje, stał się między innymi stosunek Południa wobec agresji Rosji przeciwko Ukrainie. Jeśli przeanalizujemy rezultaty głosowań w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nad rezolucjami w sprawie wojny rosyjsko-ukraińskiej, to otrzymamy następujący obraz: około 50 państw jednoznacznie popiera Ukrainę i Zachód. Około stu państw stara się zachować neutralność, dystansując się od obu stron konfliktu, co oznacza, że sprzeciwiając się agresji jako takiej, nie występują w obronie Ukrainy. Także około 50 państw, państw Południa, a wśród nich – obok stałych klientów Moskwy, jak np. Białoruś, Kuba, Wenezuela, Korea Północna, Erytrea czy Syria – takie kraje jak Indie, Chiny, RPA, Iran, Indonezja, Nigeria, Kazachstan, Arabia Saudyjska, Egipt czy Brazylia odmawiają poparcia Ukrainie w przeciwstawieniu się rosyjskiej agresji. Ich stanowisko, z różnymi zastrzeżeniami, można określić jako prorosyjskie. Jak to panowie tłumaczą?

Piotr Ciećwierz: Z moich wcześniejszych arabskich, a obecnych afrykańskich doświadczeń, a mieszkam w Gwinei już trochę czasu, wynika, że to wcale nie sympatia do Rosji, lecz sentyment do Związku Radzieckiego określa stanowisko wielu państw Południa wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej. Gwinea jest przykładem państwa, które dystansuje się od konfliktu. Zachowała się tam pamięć o wsparciu, jakiego w swoim czasie ZSRR udzielił Gwinei. Po odzyskaniu niepodległości Gwinea wyrwała się spod wpływów francuskich, nie weszła do strefy franka zachodnioafrykańskiego, przyjęła konstytucję brzmiącą mocno socjalistycznie. Elity tego kraju nie rozumieją, nie przyjmują do wiadomości, że Rosja i ZSRR to taki sam kraj kolonizatorski jak Anglia czy Francja, tyle tylko, że Rosja kolonizowała nie terytoria zamorskie, lecz obszary leżące w jej bezpośrednim sąsiedztwie – Syberię, Azję Centralną, Południowy Kaukaz… Skoro zaś, w percepcji Afrykańczyków, Rosja nie była kolonizatorem, to cieszy się ich sympatią.

Dodajmy do tego, że w swoim czasie dziesiątki tysięcy Afrykańczyków uzyskało wykształcenie w ZSRR, a dzisiaj Rosja prowadzi zakrojoną na szeroką skalę, bardzo umiejętną działalność promocyjno-propagandową w miejscowych mediach.

Ostatnio Mali, Burkina Faso i Niger zerwały stosunki dyplomatyczne z Kijowem, oskarżając Ukrainę, że wtrąca się w sprawy afrykańskie i finansuje terroryzm muzułmański, co jest oczywiście rosyjską bzdurą. Pod wpływem Rosji Niger zamknął bazę amerykańską, Mali doprowadziło do wycofania francuskiego kontyngentu. Obecność Francuzów i Amerykanów pozwalała kontrolować szlaki przemytników i powstrzymywała ataki islamskich fundamentalistów. W miejsce żołnierzy państw NATO pojawili się najemnicy rosyjscy.

Być może przywódcom wojskowym, którzy przejęli władzę w tych trzech państwach, wydaje się, że Rosja będzie równie szczodrym partnerem jak ZSRR, że będzie łożyła na utrzymanie całych państw z powodów ideologicznych. Jeśli tak sądzą, to pozostają w głębokim błędzie. Ani Rosja nie ma wystarczających zasobów, ani nie kieruje się mesjanistyczną ideologią.

Zbigniew Ruciński: Sympatia do ZSRR i postrzeganie Rosji jako ciągu dalszego ZSRR tłumaczyłyby dzisiejsze stanowisko państw Afryki. Jeśli Afrykańczycy postrzegają Rosję wciąż jako wielkie imperium, to Ukraina jest dla nich częścią tego imperium. Ukraina nie utrwaliła się w świadomości elit państw Południa jako niezależne państwo, które ma prawo do swojego terytorium i jego obrony. Zatem wojna rosyjsko-ukraińska to wewnętrzna sprawa imperium. To nie jest problem, który zajmowałby uwagę Afrykańczyków; to nie jest ich wojna. Wolą raczej trzymać się od niej z daleka. Z Rosją można zaś robić różne interesy.

Witold Śmidowski: Mówiąc o relacjach Rosji z państwami Zatoki [Arabskiej], trzeba mieć na względzie kilka wymiarów. Pierwszy to wymiar polityczny. W obszarze polityki wewnętrznej obie strony – Rosję i kraje Zatoki – łączy jej wspólne pojmowanie. Kwestie związane z prawami człowieka, stosunkiem do opozycji, przestrzeganiem praw obywatelskich w ogóle nie pojawiają się w stosunkach dwustronnych. Powiedzmy tak: poziom demokracji czy represywności nie stanowi żadnej przeszkody w rozwijaniu relacji dwustronnych. Obie strony bardzo podobnie rozumieją również zasady polityki zagranicznej i sposoby jej prowadzenia. Rosja i jej partnerzy znad Zatoki podzielają przekonanie, że każde państwo ma swoje strefy wpływów i państwa trzecie muszą te strefy wpływów tolerować i uznawać. Kiedy zaczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, jeden z moich arabskich przyjaciół z Arabii Saudyjskiej, wysokiej rangi urzędnik państwowy, objaśniał mi, że każde państwo wyznacza nieprzekraczalne czerwone linie i Zachód w relacjach z Rosją przekroczył linie, zakreślone przez Rosję. Dla Arabii Saudyjskiej, przykładowo, taką czerwoną linię stanowi Jemen i – stwierdził zaprzyjaźniony Saudyjczyk – jeśli ktoś wkracza na tę linię, Arabia reaguje. To, co się wydarzyło w Ukrainie, przemawia do państw Zatoki, ponieważ odpowiada ich pojmowaniu polityki.

Oczywiście, w relacjach państw Zatoki z Rosją bardzo ważny jest kontekst stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Gdy dochodzi do jakichś zdarzeń, które wymagają zajęcia przez te państwa stanowiska sprzyjającego USA, Saudyjczycy czy Emiratczycy proponują negocjacje. Wyrażają gotowość do uwzględnienia postulatów USA, do zrezygnowania z jakiegoś aspektu swoich relacji z Rosją, ale w zamian za określone ustępstwa amerykańskie w kwestiach interesujących państwa arabskie. Karta rosyjska służy do transakcji politycznych.

Nie możemy przy tym pominąć istotnego elementu, jakim jest rozpowszechniony antyamerykanizm. Owszem, elity polityczne są ściśle związane z USA. Członkowie saudyjskiego dworu królewskiego wykształcili się w Stanach, tam kształcą swoje dzieci, świetnie wyznają się na lidze baseballowej. Niemniej nie mogą ignorować ludowego antyamerykanizmu, podskórnie obecnego także w ich myśleniu, które każe im z pewną dozą nieufności traktować USA. Relacje z Rosją dają władzom państw Zatoki margines manewru w stosunkach z USA i Zachodem: „Jeśli nie dacie nam tego, co chcemy, pójdziemy do Rosjan”. Oczywiście, że do Rosjan nie pójdą, ale ze strony USA byłoby dużym ryzykiem testować tę możliwość.

Drugim wymiarem relacji państw Zatoki z Rosją jest wymiar ekonomiczny. Powiedziałbym skrótowo tak: to, co my w Europie tracimy w relacjach gospodarczych z Rosją wskutek sankcji, dla regionu Zatoki jest zyskiem. Wystarczy prześledzić napływ kapitałów z Rosji do państw Zatoki, zwłaszcza do Emiratów, gwałtowny boom budowlany, otwieranie banków, rozwój uniwersytetów, do których trafiają młodzi Rosjanie, aby uciec od poboru do wojska. Każde z państw Zatoki otwiera nowe połączenia lotnicze do Rosji, nawet do miast prowincjonalnych. Turcja i kraje Zatoki przejęły potoki pasażerskie z Rosji, wcześniej wiodące przez Europę. Dzisiaj Rosjanie są nad Zatoką wszechobecni. Pojawili się nawet w krajach, w których wcześniej bardzo trudno było ich spotkać. Wymowna ilustracja – robię zakupy w centrum handlowym i napotykam restaurację o nazwie „Suworow”, a w witrynie restauracji rosyjski mundur wojskowy, rzekomo Suworowa.

Ważnym aspektem relacji ekonomicznych jest kwestia energetyczna. Oczywiste jest, że produkujące ropę państwa Zatoki muszą koordynować z Rosją politykę cenową węglowodorów.

W wielu obszarach Rosja stała się dla krajów Zatoki rzeczywistą alternatywą dla europejskich kontaktów ekonomicznych.

Grzegorz Michalski: Niezależnie od tego, który moment uznamy za symbol przełomu w rozpadzie dotychczasowego ładu, czy to atak na World Trade Center czy mowę Putina w Monachium w 2007 roku, proces dezintegracji zglobalizowanego świata i poszukiwania alternatywnych rozwiązań rozpoczął się dużo wcześniej. Nie sądzę, aby BRICS – który widzę raczej jako próbę integracji opartą na interesach gospodarczych – był taką alternatywą. Zwłaszcza, jeśli uwzględnimy, jak bardzo różnią się od siebie członkowie tej organizacji; od państw bardziej demokratycznych, jak Indie czy Brazylia, do jednoznacznie autorytarnych, jak Chiny czy Rosja.

Co jest widoczne dzisiaj, to pogłębiająca się niepewność w polaryzującym się antyglobalnym świecie. Operacje militarne USA na Bliskim Wschodzie jednoznacznie przyczyniły się do wzmocnienia nastrojów antyamerykańskich. Antyamerykanizm, któremu towarzyszą najróżniejsze spiskowe teorie świata z CIA w roli głównej, silny jest nawet w Turcji, kraju członkowskim NATO. Cokolwiek by twierdziły Stany Zjednoczone, wielki projekt demokratyzacji szerokiego Bliskiego Wschodu nie wypalił, raczej zdyskredytował ideę eksportu demokracji. Wojna na Ukrainie stała się katalizatorem procesów dezintegracji globalnego świata. Nie wiemy, jak zakończy się ta wojna, a tym bardziej nie wiemy, jakie będą jej finalne efekty dla bezpieczeństwa europejskiego, dla gospodarki UE, ani dla przyszłości relacji chińsko-amerykańskich, które są siłą wiodącą obecnej sytuacji.

Rosjanie wygrywają antyamerykańskie sentymenty, wykorzystując zarówno nastroje w krajach Południa, jak też budowane przez lata zasoby ludzkie i stworzone, także przez siebie, ogniska konfliktów. Zasadnicze pytanie jednak brzmi: Czy Rosjanie są w stanie zainwestować takie środki, jakie inwestują Amerykanie i Chińczycy? Oczywiście – nie. Druga fundamentalna kwestia: czy Rosja może się stać gwarantem bezpieczeństwa, przykładowo, Turcji? O ile we współczesnym świecie są jakiekolwiek podmioty zdolne do odegrania roli uniwersalnego gwaranta bezpieczeństwa.

Z drugiej jednak strony rosyjska oferta jest atrakcyjna dla Południa, ponieważ nie porusza takich kwestii jak prawa człowieka, standardy demokracji czy ochrona klimatu, z którymi to sprawami kraje Południa mają kłopoty. Warunkowana spełnieniem określonych warunków pomoc i współpraca UE na tym tle wygląda mniej przyciągająco, gdyż jest, rzekłbym, trudniejsza.

P. Ciećwierz: Niemiecka Republika Federalna została przyjęta z powrotem do rodziny cywilizowanych państw zachodnich 10 lat po wymordowaniu milionów Europejczyków. Zadecydowały o tym interesy – polityczne i gospodarcze. Mogę więc doskonale sobie wyobrazić, że pewnego dnia zamiast Władimira Władimirowicza pojawia się na czele Rosji jakiś Iwan Iwanowicz, który mówi: „A teraz, chłopaki, zmieniamy kurs o 180 stopni”. Nie mam złudzeń, że zostanie to przyjęte z oklaskami; Zachód łyknie taką zmianę jak indyk świeżą karmę. Dlatego nie wierzę w realność i trwałość takich pomysłów jak BRICS, który na dobrą sprawę polega na tym, aby urwać się od zależności od dolara i zastąpić go juanem. Rzecz w tym, że wiele krajów, np. Indie czy Brazylia, takiej dedolaryzacji na rzecz juanizacji nie chce.

W. Śmidowski Zgadzam się, że oferowany przez Rosję model współpracy politycznej, uwolniony od warunków, nazwijmy je, demokratyzacji, jest dla państw Południa wygodny. Opowiedzenie się przez Południe za takim modelem współpracy z Rosją jest wyborem świadomym, podyktowanym charakterem systemu politycznego tych państw, i najpewniej okaże się długofalowym. Jednakże, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, przetrwanie reżimów politycznych państw Zatoki Arabskiej, to tylko Zachód, tylko USA są w stanie zapewnić im takie bezpieczeństwo. Rosja nie może im tego zagwarantować…

G. Michalski: … podobnie rzecz ma się w odniesieniu do bezpieczeństwa Turcji.

W. Śmidowski: … co, oczywiście, nie przeszkadza tymże Saudom prowadzić gry taktycznej, grać kartą Rosji. Nie mylmy jednak gry z niezmiennymi realiami, a taktyki ze strategią. Podobnie rzecz ma się w sprawach gospodarczych. Naturalnie, napływają kapitały z Rosji; na tym robi się duże pieniądze i buduje fortuny. Ale w sensie wyboru strategicznego partnera gospodarczego kraje Zatoki nie mają wątpliwości – jest nim Zachód. I tylko Zachód jest w stanie zaoferować krajom Południa nowoczesną myśl technologiczną.

Leszek Wieciech: Dlaczego tak wiele państw Południa opowiada się po stronie Rosji? To oczywiste: Bo Ukrainę popierają Stany Zjednoczone. W większości tych państw nie ma lepszego paliwa dla umocnienia władzy wewnętrznej niż antyamerykanizm i manipulowanie nastrojami antyamerykańskimi. I, na marginesie, uwaga: Jest jednak pewien atut, którym dysponują Rosja, Chiny i – w mniejszym stopniu – niektóre inne kraje Południa. A który jest słabym punktem Zachodu. To surowce, minerały ziem rzadkich. Bez nich Zachód nie rozwinie najnowszych technologii.

Juliusz Gojło: Minerały ziem rzadkich występują w przemysłowych ilościach także w Ukrainie. W Donbasie. To także jeden z powodów wojny o Donbas, o czym niekiedy się zapomina.

G. Michalski: I – logicznie kontynuując – Rosja, występując przeciwko USA, przeciwko kolonializmowi, w jakimś sensie odgrzewa podziały z czasów zimnej wojny, sytuuje się w prowadzonej przez siebie narracji jako naturalny sprzymierzeniec, sojusznik państw Południa. Głosząc hasła walki z hegemonią amerykańską i przeciwko imperializmowi, Rosja postuluje tworzenie wielocentrycznego świata, rysuje obraz, w którym część regionalnych centrów rozwoju znajdzie się na Południu. Jednakże, powtarzam, Rosjanie mają zbyt mało zasobów, finansowych, technologicznych, aby skutecznie rozbudować swoje wpływy w krajach Południa, a już tym bardziej, aby stworzyć nowy blok pod swoją kuratelą.

P. Ciećwierz: Rosja jest dzisiaj krajem w większym stopniu bazującym na surowcach, niż był nim ZSRR. Zaś rozwój technologiczny, jaki się dokonał w ostatnich dekadach, jeszcze bardziej pozostawił w tyle zdolności wytwórcze Rosji. Przecież dzisiaj Rosjanie, poza bronią, nie produkują samodzielnie niczego, nawet najprostszych, zdawałoby się, urządzeń gospodarstwa domowego. A wojna dodatkowo wyczerpuje ich zasoby. Natomiast kapitał rosyjski zainwestowany w krajach Południa będzie albo stracony, albo nie da się go wykorzystać w interesach państwowych Rosji.

W. Śmidowski: Szczególnie destrukcyjny wpływ na relacje Zachodu z Południem i postrzeganie polityki zachodniej przez społeczeństwa Południa mają dzisiaj wydarzenia w Gazie. Dla Arabów sytuacja jest jednoznaczna. I jednoznaczne są ich pretensje do Zachodu: „Wy martwicie się o sytuację w Ukrainie, nawołujecie do udzielenia jej pomocy, a jednocześnie zamykacie oczy na śmierć trzydziestu tysięcy Palestyńczyków i nic w tej sprawie nie robicie”. Te słowa usłyszycie w każdej rozmowie z przedstawicielami państw arabskich. I wówczas nasze wielkie hasła o demokracji, poszanowaniu praw człowieka, nasze piękne przesłanie – kończą się.

Z. A. Raczyński: W latach 90. ubiegłego wieku, kiedy Rosjanie usiłowali budować państwo demokratyczne, ich ówczesny minister spraw zagranicznych Andriej Kozyriew przedstawił strategię polityki zagranicznej Rosji, której celem był trwały sojusz z globalną Północą, czyli – używając jeszcze określeń z czasów zimnej wojny – globalnym Zachodem. Był to zamiar skonstruowania demokratycznej wspólnoty państw półkuli północnej, gdyż rzeczywiście tak się ułożyły losy naszej cywilizacji, że większość demokratycznych, wysokorozwiniętych technologicznie i bogatych państw leży w północnej hemisferze. Na południowej znajduje się właściwie tylko jedno państwo, któremu można przypisać te cechy – Australia. Rosja sytuowała siebie wśród państw Północy. W ciągu ćwierćwiecza Rosja dokonała zwrotu, który ma charakter wyboru cywilizacyjnego, odcięła się od Globalnej Północy i identyfikuje się jako część Globalnego Południa. Czy tak jest? Czy to jest zwrot trwały?

W. Śmidowski: Nie uważam, aby był to trwały, niezmienny wybór Rosji. W jej dzisiejszej grze z Południem dostrzegam raczej głęboki manewr taktyczny. Najpewniej za jakiś czas pojawią się w Rosji siły, które będą poszukiwały porozumienia z Zachodem. Obecnie mamy do czynienia z fazą, w której Rosjanie szukają wyjścia na Azję, na Afrykę, chcą budować sojusze z Południem. Za kilka lat, sądzę, ta faza przeminie. W historii Rosji tak bywało, że ilekroć ponosiła porażkę w swojej ekspansji na zachód, zwracała się na wschód. Można nawet doszukiwać się pewnej prawidłowości – że kierunek wschodni, odpowiednik dzisiejszego pivotu południowego, łączył się ze szczególnie intensywną reaktywacją idei imperialnej. Dostojewski nawet powiedział kiedyś, że tylko w Azji Rosja może być imperium.

G. Michalski: Obecny zwrot na Południe jest wprawdzie wymuszony sankcjami Zachodu, gdyż tylko poprzez relacje z krajami Południa Rosja może być dzisiaj obecna na rynkach światowych. Ponadto Rosja na pewno lepiej sobie radzi z relacjami z podobnymi do niej autorytarnymi, skorumpowanymi reżimami w Azji i Afryce niż ze stosunkami z Zachodem, gdzie obowiązują reguły raczej obce i nieznane Rosji. Niemniej historia Rosji potwierdza, że wymiar południowy jej polityki zawsze był niezbędną częścią jej imperialności. Najlepiej obrazuje to wielowiekowa walka Rosji o kontrolę nad Morzem Czarnym, gdzie cieśnina Bosfor decydowała o wielkości imperium. Podobnie w dobie współczesnej – po rozpadzie ZSRR powstały autorytarne, ale niepodległe, państwa Azji Centralnej, których lojalność wobec Moskwy jest fundamentalnym elementem bezpieczeństwa Rosji na kierunku południowym.

P. Ciećwierz: Rosja używa innych instrumentów rozszerzenia swojej obecności w Afryce niż Chiny. Chiny są obecnie tak potężne w Afryce, że pozwalają sobie na arogancję w relacjach z państwami regionu. Nie mówię już o zewnętrznych widocznych oznakach chińskiej obecności, lekceważącej lokalne władze, jak napisy na znakach drogowych po chińsku czy chińskie paragony w sklepach. Chińczycy budują swoją obecność obok lokalnych państwowych instytucji, niezależnie od nich. Rosjanie natomiast starają się wejść z miejscowymi strukturami w symbiozę. Ponieważ dysponują mniejszymi środkami, działają wybiórczo – dają broń, wysyłają najemników, korumpują władze. Natomiast cała reszta – budowa infrastruktury: drogi, porty, fabryki, koleje – jest chińska.

G. Michalski: Czyli głosowanie w ONZ odzwierciedla nie poparcie dla Rosji czy Chin, lecz wyraz braku alternatywy, gdyż Zachód nie stanowi już realnej, atrakcyjnej alternatywy rozwojowej? Było to głosowanie za szansą, jaką mogą stanowić Chiny wraz z Rosją?

W. Śmidowski: Stawiamy fałszywe pytanie. Konflikt w Ukrainie jest dla państw Południa czymś dalekim, co nie stanowi ważnego dla nich problemu. To tylko jeden z wielu elementów obecnej sytuacji międzynarodowej. Świat nie kręci się wokół tej wojny. Przychylam się do opinii, jaką przedstawił ambasador Michalski: wojna w Ukrainie jest jednym z wielu aspektów gry globalnej, w której poszczególne państwa pozycjonują się według własnej interpretacji swoich obecnych i przyszłych interesów narodowych. Gdy mówimy o Południu i Rosji, tak naprawdę mówimy o Południu i Chinach. Widzę to tak: sojusz Rosji i Południa jest czymś przejściowym, podrzędnym w wielkiej grze, natomiast związek Chin i Południa, z takim podziałem ról, o jakim mówiliśmy, jest tendencją trwałą.

J. Gojło: Przywołam słowa Radosława Sikorskiego, który – za Zbigniewem Brzezińskim – powiedział kiedyś, że Rosja może być albo partnerem Zachodu, albo zapleczem (backyard) Chin. Ten proces jednoczesnego odcinania się Rosji od Zachodu i jej podporządkowania Chinom już zachodzi.

Chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt, o którym nie mówiliśmy. Chodzi mi o emocjonalny sposób postrzegania Rosji w państwach Południa, o swego rodzaju wymiar psychologiczny stosunków międzynarodowych. Częstokroć, a mówię to na podstawie własnych obserwacji z wielu lat pracy w Afryce i na Bliskim Wschodzie, Rosja jest odbierana jako ten good guy, w odróżnieniu od bad guy, jakim są USA. Na taki wizerunek składają się oczywiście i doświadczenie historyczne, i współczesne decyzje, i wpływ mediów, a nawet zachowanie przedstawicieli tych państw, lecz nie są to racjonalne, przemyślane wybory. Mechanizm jest prosty: ponieważ my – Arabowie, Irańczycy, Afrykańczycy… – nienawidzimy Amerykanów, a Rosja jest przeciwko USA, to kochamy Rosję. To gra emocjami, którą nie potrafimy zarządzać. Na Południu nie bierze się pod uwagę, że Rosja również jest kolonizatorem, z tego prostego powodu, że kolonializm rosyjski nie dotyczy krajów Afryki czy, generalnie, Południa. Poza Azją Centralną i Kaukazem, oczywiście. A o rosyjskiej planach kolonizacji Namibii czy Erytrei w XIX wieku nikt, nawet w Europie, nie pamięta. Tak jak mało kto w Polsce pamięta, że my również chcieliśmy mieć swoje kolonie, tyle że nam to nie wyszło.

G. Michalski: Na pewno nie przysporzyła nam, jako Zachodowi, dobrych emocji na Południu koncepcja demokratyzacji Bliskiego Wchodu, której sposób realizacji zdyskredytował i samą ideę demokracji, i jej autorów.

Z. A. Raczyński: Podzielam opinię o wielości przyczyn, dla których państwa Południa popierają Rosję w jej konflikcie z Ukrainą, lub – bardziej precyzyjnie – nie stoją po stronie Ukrainy i wspierającego ją Zachodu. Wśród źródeł takiego stanowiska są i bieżące interesy ekonomiczne oraz polityczne, i chęć zburzenia dotychczasowego – niesprawiedliwego według państw Południa – systemu stosunków międzynarodowych, i antyzachodnie, postkolonialne sentymenty.

Istnieje, według mnie, jeszcze jeden powód, być może zasadniczy i będący pierwszym fundamentem nieformalnego sojuszu Rosji i dużej grupy państw Południa. Tą przyczyną jest zbieżność w interpretacji swojej historii w kontekście przemian globalnych oraz podobieństwo problemów, z którymi zetknęły się rządy i społeczeństwa państw Południa w procesie modernizacji i rozwoju. Postaram się możliwie zwięźle wyjaśnić, co mam na myśli:

Państwa Europy, i szerzej – Zachodu, zawdzięczały swój bezprecedensowy, w ciągu kilku zaledwie stuleci, rozwój gospodarczy i światową dominację, głębokim zmianom w trzech wymiarach jednocześnie – politycznym, społecznym i ideologicznym. W Europie „wymyślono” połączenie racjonalności, innowacyjności technicznej wraz ze skutecznym, nowoczesnym – to jest: demokratycznym, systemem politycznym. Idee demokracji, praw człowieka, tolerancji, pluralizmu okazały się niezbędnym warunkiem do zdynamizowania rozwoju społecznego i gospodarczego.

W państwach Południa nic podobnego nie obserwujemy. Wyzwolenie z zależności kolonialnej oraz budowa własnych państwowości (co stało się w wieku XIX i XX) nie spowodowały, bo nie mogły, przeskoku do nowoczesnych społeczeństw. W Europie proces budowy nowoczesnych, postagrarnych społeczeństw trwał jednak kilka stuleci. W efekcie w krajach Południa instytucje polityczne mają charakter imitacyjny – parlamenty, opinia publiczna, media, wolności nie pełnią tej samej roli co w krajach Zachodu, a ich gospodarki rozwijają się w trybie doganiającym, czyli przejmują innowacje i rozwiązania od krajów rozwiniętych, a nie wytwarzają własnych.

Jeśli przyjrzymy się historii Rosji, to musimy się zgodzić, że kolonizując obszary sąsiednie, na co zwrócił uwagę ambasador Ciećwierz, Rosja pozostawała jednocześnie w zależności od wyżej rozwiniętych państw Zachodu w sensie rozwiązań nie tylko technicznych i gospodarczych, lecz również politycznych i społecznych. Próba wytworzenia własnej drogi rozwoju, jaką był XX-wieczny eksperyment komunistyczny, zakończyła się fiaskiem.

Konkludując: Rosja jest zainteresowana zakwestionowaniem, zburzeniem dotychczasowego ładu międzynarodowego i dotychczasowej trajektorii rozwoju gospodarczego świata, gdyż inaczej byłaby skazana na doganiający model rozwoju i podrzędne miejsce w systemie międzynarodowym. I to właśnie łączy ją z krajami Globalnego Południa.

Zapis tej dyskusji zostal opublikowany w numerze 5/2024 „Res Humana”, wrzesień-październik 2024 r.

Poniższy tekst można traktować jako spóźnioną wypowiedź w dyskusji na temat przyszłorocznych wyborów prezydenckich w Polsce, która odbyła się wczesnym latem w redakcji „Res Humana”. Oprócz zespołu redakcyjnego pisma uczestniczył w niej prof. Jan Garlicki – pracownik Uniwersytetu Warszawskiego, socjolog, politolog, sondażysta i badacz polskiego systemu politycznego. Materiały z tej debaty zostały opublikowane[1], lecz nie mogłem w niej z przyczyn natury zdrowotnej uczestniczyć. Żałuję tego, gdyż takie wymiany poglądów są często inspirujące. Jednakże teraz, z perspektywy czasu, przyznam, iż widzę korzyści mojej zebraniowej absencji: w swoim tekście mogę wykorzystać przemyślenia jej uczestników, które wtedy były artykułowane. Mogę też w pewnym zakresie uwzględnić to, co zaszło w Polsce (m.in. wybory do samorządu terytorialnego i Parlamentu Europejskiego), a także to, co się dzieje w polityce międzynarodowej (wojna rosyjsko-ukraińska, konflikty na Bliskim Wschodzie, wybory prezydenckie w USA – gdzie głównymi ich podmiotami i rywalami nieoczekiwanie dla wielu stali się urzędująca wiceprezydentka Kamala Harris i eksprezydent Donald Trump). Trudno zaprzeczyć, iż są to fakty i okoliczności o doniosłym znaczeniu dla Polski, które mogą wpłynąć na przebieg i rezultaty kampanii prezydenckiej w naszym kraju.

Dyskusja redakcyjna w „Res Humana” zawierała trafne wnioski ogólniejszej natury dotyczące ewolucji polskiego systemu politycznego po wyborach 15 października 2023 roku, zwycięskich dla demokratycznej, antypisowskiej koalicji. Mimo pewnych różnic poglądów wśród dyskutantów przeważało stanowisko umiarkowanego optymizmu co do możliwości przezwyciężenia autorytarnych tendencji, wyraźnie obecnych w Polsce w okresie 8-letnich rządów PiS. Podzielam także pogląd, iż można mówić o relatywnej stabilizacji systemu politycznego naszego państwa i wyodrębnić w nim Koalicję 15 Października – złośliwie nazywaną przez jej przeciwników koalicją 13 grudnia – oraz prawicę, w której czołową rolę odgrywa PiS. I z tych głównych bloków, można zasadnie przypuścić, zostanie wybrany prezydent. Najczęściej wśród różnych nazwisk przewija się teraz nazwisko Rafała Trzaskowskiego, aktualnego prezydenta Warszawy. Ale oficjalnie kampania wyborcza nie została ogłoszona i nie zgłoszono kandydatur. Wyjątek stanowi Sławomir Mentzen obwieszczony przez Konfederację. Pozostałe partie są ostrożne w ogłaszaniu kandydatur, co jest zapewne podyktowane obawą, gdyż pośpiech mógłby prowokować ataki konkurentów i spowodować porażkę kandydata.

***

W ostatnich miesiącach sprawowania rządów przez Koalicję 15 Października ujawniały się różne fakty, które obserwatorom i aktorom życia publicznego nakazują rozstanie z euforycznym optymizmem obecnym wśród elektoratu zwycięskiej koalicji tuż po wyborach 2023 r. Powodów tego jest kilka i mogą mieć one wpływ na przebieg kampanii wyborczej:

– koalicjanci z 15 października – na czele z dominującą Platformą Obywatelską – niedostatecznie brali pod uwagę, jak silne mogą być między nimi różnice programowe i interesów. Na plan pierwszy wysuwają się zagadnienia karalności i warunków dopuszczalności aborcji, relacji państwo – Kościół, polityki fiskalnej. Różnice te są konfliktogenne i utrudniają współpracę w wielu sprawach;

– zwycięskie wybory koalicji demokratycznej nie oznaczały bynajmniej całkowitego przejęcia przezeń władzy, bowiem PiS i Solidarna/Suwerenna Polska szczególnie podczas swych rządów w drugiej kadencji (lata 2019–2023) stworzyły system instytucji blokujący działania następców. Należy tu zaliczyć realizowane uprawnienia prezydenta, działanie Trybunału Julii Przyłębskiej, zmontowanie nowego sądownictwa i prokuratury. Można wręcz mówić o pewnej formie duumwiratu. Tym bardziej, iż Zjednoczoną Prawicę wspiera politycznie polski Kościół, a ambony mimo niewątpliwego osłabienia jego społecznej roli pozostały wciąż wpływowym medium;

– ponadto mimo wewnętrznych konfliktów nie nastąpił rozpad PiS (o czym marzyli jego rywale), a partia rządzona przez J. Kaczyńskiego (nie będę wchodzić w psychiatryczne analizy tego polityka) uzyskuje w sondażach ok. 30 procent – a więc tylko niewiele mniej niż PO – i gotowa jest wciąż do ostrej walki na scenie politycznej. I z możliwości tej niekiedy chętnie korzysta;

– rządząca koalicja – świadczą o tym wyniki wielu sondaży – rozmija się z potrzebami ważnych grup elektoratu zwłaszcza młodzieży i kobiet (aborcja, budownictwo mieszkaniowe). Może to ogromnie zniechęcać do głosów na Koalicję 15 Października i demobilizować do różnych działań politycznych;

– styl sprawowania władzy – to również poświadczają badania opinii publicznej – zaczyna dziwnie przypominać dawny PiS. Według określenia niektórych publicystów, np. D. Wielowieyskiej, A. Stankiewicza, rządzący wskoczyli w stare buty poprzedniej ekipy.

***

Na koniec pozwolę sobie na zwięzłe postscriptum. Wydarzenia ostatnich miesięcy zarówno wewnętrznych, jak i poza granicami naszego kraju nakazują daleko idącą ostrożność w prognozach odnośnie do losów polskiej prezydentury. Wskazuje na to wysoki stopień wewnętrznej polaryzacji i skonfliktowania sił politycznych, idące w poprzek głównych orientacji i bloków.

Słowa te piszę w ostatnich dniach sierpnia br. Kilka godzin temu dowiedzieliśmy się o nieprzyjęciu sprawozdania wyborczego PiS przez Państwową Komisję Wyborczą. Wielce prawdopodobne staje się zaostrzenie konfliktów politycznych, które mogą wpłynąć na przebieg wyborów i jego rezultaty.

Trawestując na koniec będące w obiegu powiedzenie w sferze polityki, powiemy: pożyjemy, zobaczymy. Albo ograniczymy się do wyliczenia alternatywnych scenariuszy i ogólniejszych wniosków, a często ryzykownych spekulacji.

[1]Polska na rok przed wyborami prezydenckimi, „Res Humana” 4/2024, s. 28–34. Także na reshumana.pl – jako tekst i podcast.

Artykuł został opublikowany w numerze 5/2024 „Res Humana”, wrzesień-październik 2024 r.

Polsko-niemieckie relacje w działalności naukowej i publicystycznej Franciszka Ryszki

Artykuł na stulecie urodzin Profesora (ur. 4 sierpnia 1924 r. w Grodnie, zm. 31 marca 1998 r. w Warszawie).

I.

Osobowość i dorobek naukowy Franciszka Ryszki należą do tego rodzaju jakości intelektualnych i moralnych, których dziś zaczyna nam bardzo brakować w świecie naukowym i szerzej w życiu publicznym. Dotyczy to także niektórych innych osób ze świata nauki z pokolenia lat 20. i 30., które przeżyły bardzo wiele w swoim życiu, a miało to wpływ zapewne także na ich poglądy w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych oraz na treść przekazu dydaktycznego dla młodszych pokoleń, także w relacji mistrz–
–uczeń. Przy czym nie było to przekonanie, że wpływ może iść tylko w jednym kierunku: od nauczyciela akademickiego do studenta czy doktoranta.

Kiedyś, a było to w latach 80. XX w., prof. Ryszka, zaproszony przez prof. Wiktora Sucheckiego do wygłoszenia na Uniwersytecie Warszawskim wykładu dla doktorantów na wydziale prawa, stwierdził ostro m.in.: „Jeśli Mistrz nie uczy się także od swojego dobrego ucznia-doktoranta, to do d… z takim mistrzem!”.

A obszary tych badań naukowych oraz szerszych intelektualnych zainteresowań i możliwości korzystania z ich wyników i inspiracji były u Ryszki przez całe lata bardzo rozległe: od tematyki śląskiej przez historię Niemiec, narodowego socjalizmu i Trzeciej Rzeszy, historię doktryn prawnych w myśli europejskiej, historię państwa i prawa Polski, współczesne stosunki polsko-niemieckie, polemologię (czyli naukę o wojnie) i prawne aspekty zbrodni wojennych, doktryny militarne, teorie polityczne i metodologię, elementy socjologii i psychologii społecznej aż po anarchistów hiszpańskich i historię Hiszpanii… Były to osiągnięcia badawcze i zainteresowania naukowe, które miały szersze znaczenie społeczne i docierały do różnych środowisk. Profesor prowadził przez całe lata wykłady, w szczególności we Wrocławiu i w Warszawie, na uniwersytetach oraz w PAN, a także u schyłku swojej drogi na uczelni prywatnej. Były to wykłady głównie dla prawników i politologów, jak również prezentowane na uczelniach wojskowych. Nie była mu także obojętna tzw. potoczna świadomość w sprawach uprawianych w nauce.

W zainteresowaniach naukowych i badawczych połączyły go więzy przyjaźni z wybitnymi przedstawicielami wielu dyscyplin, również poza głównym, niemcoznawczym nurtem badań. Do tych osób należał m.in. Jan Strzelecki, tragicznie zmarły socjolog o dużym autorytecie naukowym i moralnym. Także z kręgu socjologów – zaprzyjaźniony Stefan Nowak, który uczestniczył wraz z Ryszką i całą grupą w seminarium UNESCO w Paryżu i w objeździe poznawczym na południu Francji późnym latem 1956 roku. W tej 30-osobowej grupie młodych polskich naukowców byli m.in. tak wielce obiecujący wtedy, a przyszli znani uczeni, jak Leszek Kołakowski, Maria Janion, Bronisław Baczko, Jan Baszkiewicz, Zbigniew Radwański, Antoni Rajkiewicz… (F. Ryszka, Pamiętnik inteligenta, t. II, s. 156). To był efekt nadciągających wydarzeń i przemian popaździernikowych 1956 roku oraz zmiany możliwości i atmosfery współpracy międzynarodowej w nauce. W następnych latach Ryszka powraca naukowo do Paryża wielokrotnie: w 1958 r. uczestniczy w seminarium z socjologii prawa na Sorbonie, które prowadzi Georges Gurvitch – znany socjolog i uczeń Leona Petrażyckiego jeszcze z Petersburga, by w 1980 roku prowadzić to seminarium już jako goszczący profesor.

II.

Szczególne miejsce zajmowały jednak relacje polsko-niemieckie i na tym chciałbym się skupić w niniejszym wspomnieniu.

Była to sprawa nie tylko jego zainteresowań intelektualnych i naukowych historią polityczną, prawem, historią idei czy też wyniesioną jeszcze z okresu młodzieńczego lat 30. świetną znajomością języka niemieckiego. Losy wojny rzuciły go bowiem jako młodego, zaledwie 21-letniego żołnierza, na front końcowej batalii II wojny światowej, aż do Berlina. A kule ostatnich miesięcy wojny dosięgły i jego – został ranny w jednej z końcowych bitew na Wale Pomorskim, otrzymał za udział w tych walkach Krzyż Walecznych.

Podczas powojennych studiów prawniczych na Uniwersytecie Wrocławskim spotyka wybitnych profesorów prawa, z korzeniami akademickimi okresu międzywojennego (m.in. profesorowie z korzeniami wileńskimi z Uniwersytetu Stefana Batorego – Seweryn Wysłouch jako historyk ustroju, ale też profesor prawa karnego Witold Świda, o którym wspominał w rozmowie ze mną na UW w 1994 roku). Ciekawym przykładem we wspomnieniach Ryszki (jego „Pamiętnik inteligenta”, cz. 1 1994, cz. II 1996) jest osoba prof. Wacława Osuchowskiego, specjalisty prawa rzymskiego, z kolei z rodowodem naukowym z Uniwersytetu Lwowskiego (UJK); egzamin u niego z prawa rzymskiego ułatwiła studentowi Ryszce dobra znajomość języka łacińskiego wyniesiona jeszcze z przedwojennej szkoły w Grodnie. Poza macierzystą uczelnią największy wpływ na jego rozwój naukowy wywarł prof. Konstanty Grzybowski z UJ, historyk doktryn prawnych. W pierwszych pracach naukowych Ryszka sięga do problematyki śląskiej, idei narodowej i kontekstu społecznego, a nawet gospodarczego. Nie bez problemów z publikacją całości tych badań.

Od tej problematyki badawczej potem odchodzi, by na przełomie lat 50. i 60., a więc w lepszej już atmosferze politycznej i naukowej tamtych lat, zająć się historią polityczną Niemiec okresu weimarskiego, a przede wszystkim – Trzeciej Rzeszy. To są prace pisane już dla szerszego czytelnika (m.in. Noc i mgła. Niemcy w okresie hitlerowskim, 1962). Znamionują one odejście od poglądów tużpowojennych naukowców, skądinąd ważnych w nauce teorii państwa i prawa (Stanisław Ehrlich) oraz prawa konstytucyjnego (Stefan Rozmaryn), tj. od emocjonalnego spojrzenia na faszyzm niemiecki tylko w kategoriach „państwa-zbrodniarza” czy podejścia przesadnie klasowego w genezie faszyzmu i jego dojściu do władzy po 1933 roku. Ehrlich znacznie jednak przez lata ewoluował w swoich poglądach na państwo, prawo i pluralizm wartości; Ryszka w poczytnej w latach 70. „Polityce” napisał artykuł podkreślający walory podręcznika tego profesora jako Wstępu do nauki o państwie i prawie nie tylko dla prawników, ale i politologów.

W miarę upływu lat badawczych, w tym pracy naukowej prowadzonej w Niemczech i we Francji, Ryszka przybliżył czytelnikom i polskiej literaturze naukowej wiele teorii i hipotez w nauce zachodniej dotyczących interpretacji faszyzmu. Słusznie zwracał uwagę wrocławski badacz narodowego socjalizmu i Trzeciej Rzeszy prof. Marek Maciejewski (uważany przez Ryszkę i jego przyjaciół za naukowego „wnuka” Profesora; naukowym „synem” był inny uczeń – prof. Karol Jonca, już nawet zbliżony pokoleniowo do Ryszki, bo urodzony w 1930 r.), że w ocenie autora Państwa stanu wyjątkowego to m.in. Erich Fromm ze swoją Ucieczką od wolności znacząco wyjaśnił i zinterpretował genezę postaw i poglądów profaszystowskich w kategoriach psychologii społecznej. A więc nie była to tylko interpretacja prawnika – raczej uczonego zakorzenionego w interdyscyplinarnym widzeniu ważnych wydarzeń historycznych, brzemiennych w skutkach. Przy tym bardzo ważne pozostają „socjalne uwarunkowania, na których wyrosła czy rozpleniła się ideologia”. Już wstępy do znanych dzieł literatury zachodniej, które rekomendował polskiemu wydawcy i czytelnikom (m.in. Alan Bullock, Joachim Fest czy Roger Manvell i Heinrich Fraenkl), tłumaczonych na język polski na temat historii Niemiec, a zwłaszcza Republiki Weimarskiej i Trzeciej Rzeszy, były przykładami wielopłaszczyznowego podejścia Ryszki do tej problematyki.

Badacze okresu Trzeciej Rzeszy i w ogóle faszyzmu, a także zwykli czytelnicy zainteresowani tym ponurym okresem historii, byli lepiej przygotowani do europejskiej znajomości i dalszego studiowania tej problematyki dzięki publikacjom Ryszki. Pokazała to pośrednio m.in. wydana w połowie lat 70. praca włoskiego historyka Renzo de Felice o interpretacjach faszyzmu.

Dla moich doświadczeń i wspomnień z okresu akademickiego i seminarium z historii doktryn prawnych i politycznych sugestywnym przykładem było wprowadzenie autorstwa Ryszki do książki George’a Mossego Kryzys ideologii niemieckiej (1972). Została w niej podjęta próba ukazania rodowodu ideologii niemieckiej przez idee i ruch volkistowski, w którym samo pojęcie Volk nie jest tylko prostym tłumaczeniem jako „naród” czy „lud” – jest raczej związane z dawnymi źródłami germańskimi i obrócone później jako ideologia nacjonalistyczna, zorientowana rasistowsko i antysemicko. Mosse wiedzie czytelnika po idei romantycznej, wierze germańskiej i starożytnych Germanach, wpływie tych idei na proces edukacji i wychowania młodzieży, przez koncepcje rasistowskie i stereotypy antysemickie aż po okres narodowego socjalizmu po 1933 roku. W przedmowie do tej książki Ryszka stwierdza, że jednak w polskiej literaturze naukowej nie było zbyt wielu oryginalnych utworów poświęconych „wewnętrznym dziejom i samoistnej wykładni faszyzmu”. Później, po latach można było przyznać, że polska historiografia oraz historia idei prawnych dotycząca faszyzmu i Trzeciej Rzeszy wzbogaciła się o prace takich autorów, jak m.in. Karol Jonca czy Henryk Olszewski, a w kolejnym pokoleniu Maria Zmierczak czy Marek Maciejewski – autorów wysoko cenionych przez Ryszkę.

Z wieloma zaś badaczami niemieckimi o podobnych profilach zainteresowań Ryszka utrzymywał długi czas przyjazne i inspirująco naukowe kontakty. W szczególności z Wernerem Jochmannem i Martinem Broszatem, ale także z takimi historykami idei, jak Karl-Dietrich Bracher oraz z późniejszymi profesorami w dziedzinie historii najnowszej – Eberhardem Jaeckelem i Kurtem Sontheimerem. Pobyt naukowy w Monachium w renomowanym Instytucie Historii Najnowszej (1957–1958) był bardzo twórczym badawczo okresem działalności naukowej Ryszki i zaważył, jak się wydaje, w znacznym stopniu na jego dorobku naukowym w dziedzinie badań nad państwem i prawem w Trzeciej Rzeszy.

W długoletnim badaniu historii politycznej i idei prawnych Niemiec oraz w szerszym spojrzeniu nie zabrakło fascynacji kulturalnych, literackich i filmowych. I tak np. za największe dzieło literackie gdańszczanina – noblisty Guentera Grassa Ryszka uważał powieść Psie lata (Hundejahre), do której wielokrotnie powracał. Według niego jest to arcydzieło nr 1 na liście światowej, acz cenił i Blaszany bębenek tegoż autora. Ryszka polubił kino niemieckie z czasów swojego dłuższego pobytu naukowego: m.in. film Generał diabła według sztuki Zuckmayera z Curdem Juergensem, filmy z Hildegard Knef i Marią Schell, a także początki wielkiej kariery Romy Schneider.

Z najbliższymi intelektualnie i duchowo Niemcami, których poznał, podzielał pogląd, że „trzeba zachować sceptycyzm wobec wszystkich wartości, których dostarcza przeszłość”. Krytyczny był wobec przywiązania do tradycji, bo dyktuje to „wychowanie autorytarne”. Konformizm zaś uzasadniają takie wartości jak Dienst i Pflicht.

Takie szeroko otwarte na ciekawe dziedziny i zjawiska z historii i współczesności Niemiec zainteresowania Ryszki (a był jeszcze kibicem piłkarskim drużyny Schalke 04!) imponowały mi w moich zainteresowaniach niemcoznawczych i w próbie zrozumienia trudnych zagadnień, zarówno w pracy w służbie dyplomatycznej, jak i w działalności naukowej.

III.

Carl Schmitt (1888–1985) i jego filozofia państwa oraz poglądy powojenne odegrały szczególną rolę w badaniach naukowych i zainteresowaniach Franciszka Ryszki. Był to chyba rodzaj intelektualnej fascynacji, pomimo oczywistych barier i zahamowań wynikających z niezbyt chlubnego okresu, zwłaszcza w latach 1933–1936, w działalności naukowej i publicystycznej Schmitta w Trzeciej Rzeszy.

Franciszek Ryszka nie doczekał okresu dosyć sensacyjnego i skandalizującego zainteresowania niektórych polskich polityków poglądami Schmitta w zakresie prawa konstytucyjnego oraz relacji między sferą normatywną a decyzjami politycznymi, a także definicji polityki w kategoriach Freund – Feind (przyjaciel – wróg). Pomogła w tym seria tłumaczeń prac Schmitta na język polski, po raz pierwszy w polskiej literaturze naukowej. Ten swoisty renesans poglądów Schmitta w Polsce, i to nie tylko w publikacjach naukowych, był zauważony w Niemczech wraz z próbami powiązania go ze współczesnymi poglądami na państwo i prawo i jakoby rozumienia polityki pod wpływem niektórych poglądów autora Teologii politycznej i Pojęcia polityczności przez Jarosława Kaczyńskiego (!). A jedną z oznak takiego wpływu i podobieństwa miałaby być uprawiana polityka zmierzająca do głębokiej i postępującej polaryzacji sił politycznych w Polsce…

Przypominam sobie, że np. w okresie pisania mojej pracy magisterskiej w II połowie lat 70. była dostępna część prac Schmitta, ale oczywiście w języku oryginału. M.in. w Bibliotece UW były do wglądu również niemieckie czasopisma prawnicze po 1933 roku jak np. „Deutsche Juristen Zeitung” z osławionymi artykułami Carla Schmitta. Zainteresowanie jego poglądami były już odnotowane w Polsce w okresie międzywojennym, jeszcze w odniesieniu do stanu prawnego pod rządami Konstytucji Weimarskiej przed 1933 rokiem (m.in. prof. Konstanty Grzybowski). Na szczęście dla poszukujących wtedy w Polsce literatury naukowej na ten temat były już publikacje Ryszki i – w nowym, szerszym kontekście – jego Polityka i wojna z głębokim wejściem w powojenne poglądy Schmitta, a także współczesne rozważania z dziedziny polemologii, czyli nauki o wojnie. Praca i dziś bardzo interesująca i pożyteczna.

Fascynacja teoriami Schmitta (m.in. późniejszą „teorią partyzanta” czy ius publicum europeum i prawem międzynarodowym) pokazuje po latach paradoksalne zbliżenie do wybitnych przedstawicieli nauki niemieckiej, już działających pod rządami Ustawy Zasadniczej z 1949 roku i na rzecz odbudowy państwa prawa (Rechtsstaat) po II wojnie światowej. Pomimo tego, że Schmittowi nie odważono się zaproponować w powojennych Niemczech katedry uniwersyteckiej, był zapraszany na ekskluzywne seminaria naukowe w Ebrach w Górnej Frankonii, które gromadziły przez lata wybitnych niemieckich prawników, filozofów, a także teoretyków polityki i państwa oraz socjologów i politologów, w większości bardzo konserwatywnej proweniencji, niektórych starszych wiekiem nie bez epizodów aktywnej działalności w życiu naukowym Trzeciej Rzeszy… Byli wśród nich ściągnięci przez swojego promotora, wtedy młodzi, a później bardzo znani, wybitni niemieccy prawnicy i socjaldemokraci (!) jak Ernst-Wolfgang Boeckenfoerde (1930–2019, zaprzyjaźniony potem ze Schmittem, pomimo znacznych różnic w politycznych poglądach!) czy koloński filozof państwa i prawa Martin Kriele (1931–2020).

Jest pewna wręcz legendarna opowieść w polskim środowisku naukowym historyków i prawników, że w powojennej siedzibie Carla Schmitta w Nadrenii-Westfalii doszło do jego osobistego spotkania z Franciszkiem Ryszką. Ten drugi w swojej książce opisywał tylko ówczesne miejsce zamieszkania Schmitta, położenie geograficzne oraz drogę dojazdową do miejscowości Plettenberg-Pasel. Stwierdził jednak: „przyznam, że nie miałem szczególnych oporów przed zetknięciem się z osobą Carla Schmitta. Zawodowa ciekawość musiała być silniejsza od moralnego sprzeciwu” (Polityka i wojna, Warszawa 1975, s. 137). Jeśli tak, to było to jedno z najbardziej sensacyjnych, niezwykłych spotkań naukowych w historii polskiej nauki po II wojnie światowej, zwłaszcza przed 1990 rokiem… Nie tylko z dwóch różnych stron muru w okresie „zimnej wojny”, ale i spotkanie polsko-niemieckiego tragizmu historii naznaczonej przez zbrodnie Trzeciej Rzeszy oraz uwikłanych w ten konflikt dwóch wybitnych intelektualistów z Polski i Niemiec. Myślę, że był to ten rodzaj tolerancji Franciszka Ryszki wobec odmiennych poglądów i postaw oraz zdecydowanej niechęci do zakopywania się w uprzedzeniach i dogmatycznych poglądach, rodzaj pozostawania przy jego zaangażowanej lewicowości, rozumianej jako opcja intelektualnej otwartości, acz nie bez granic etycznego kompromisu, wyrażanych również w poglądach na państwo i prawo oraz niechęci do totalitarnego utożsamiania praktyki państwa socjalistycznego. W decyzji o takim bezpośrednim spotkaniu pomogło mu zapewne i to, że potrafił w głębokiej analizie życia i twórczości Carla Schmitta oddzielić okresy i poglądy jego „flirtu” z Trzecią Rzeszą od poglądów, które miały naukowy i oryginalny charakter. Nie był Ryszka na tym spotkaniu w roli oskarżyciela, jak niegdyś po wojnie twierdził amerykański prawnik Robert Kempner, ale krytycznego badacza z pokolenia II wojny poszukującego prawdy o różnych postawach i poglądach oraz ich przyczynach.

Pamiętam dobrze, a przebywałem wtedy na stypendium doktoranckim na Uniwersytecie w Bonn, jak ówczesne media niemieckie odnotowały, że w poniedziałek wielkanocny 1985 roku zmarł sędziwy już Carl Schmitt (przeżył 97 lat), przecież najbardziej znany w XX wieku niemiecki teoretyk prawa konstytucyjnego, filozof polityki i „koronny jurysta” Trzeciej Rzeszy, bo za takiego przez wielu był uważany… W tym właśnie 1985 roku prof. Ryszka, najbardziej kompetentny wtedy polski znawca i komentator Schmitta, publikuje trzecie wydanie (poprzednie :1964, 1974) swojej najgłośniejszej i chyba najwybitniejszej naukowo pracy Państwo stanu wyjątkowego (IV wydanie ukazało się znacznie później – w 2021 roku!), z bardzo ważnymi rozważaniami odnoszącymi się do poglądów i roli Schmitta, zarówno w Republice Weimarskiej, jak i w Trzeciej Rzeszy.

IV.

Badania niemcoznawcze w okresie pracy w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM) w Warszawie w latach 1961–1965 to także instytucjonalne potwierdzenie zainteresowań Ryszki, wówczas młodego jeszcze profesora, stosunkami polsko-niemieckimi. Nie tylko ich historią, ale i współczesnymi relacjami politycznymi i prawnymi. Pamiętajmy, że był to okres dyplomatycznych i politycznych zmagań o prawnomiędzynarodowe uznanie polskiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, jeszcze przed powstaniem wielkiej koalicji w NRF (RFN) i kilka lat przed dojściem do władzy koalicji socjaldemokratów i liberałów. Ryszka spotyka w PISM wybitnie uzdolnionych przedstawicieli polskiej doktryny naukowej w tej dziedzinie, m.in. Adama Daniela Rotfelda. Po latach podkreśli, że późniejsze stanowisko tego ostatniego w Instytucie Badań nad Pokojem w Sztokholmie
(SIPRI) to jedno z najwyższych międzynarodowych godności zajmowanych wówczas przez Polaka; porównywał je w swoich wspomnieniach wręcz z funkcjami sędziów Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze, zajmowanymi przez polskich znanych i wybitnych prawników (Bohdan Winiarski, Manfred Lachs).

Plonem tych badań w PISM jest m.in. obszerny zakresowo tom Studiów o Niemczech współczesnych pod redakcją Franciszka Ryszki, wydany we Wrocławiu (Ossolineum) w 1967 roku. Zwraca uwagę wkład licznych i znanych wówczas autorów z różnych dziedzin nauk społecznych, takich jak Władysław Markiewicz, Jerzy Krasuski, Longin Pastusiak, Wirginia Grabska, Krzysztof Skubiszewski, a z młodszych wówczas naukowców wymieniony powyżej Adam Daniel Rotfeld.

W II połowie lat 60. pojawiają się kontakty polsko-niemieckie, zarówno świeckie, jak i kościelne, które zapowiadają zmiany w tych relacjach i ich normalizację. Negocjacje Winiewicz-Duckwitz doprowadziły do wypracowania Układu o podstawach normalizacji wzajemnych stosunków, podpisanego w Warszawie 7 grudnia 1970 roku. Układ ten i atmosfera wokół niego jest zasługą nie tylko ówczesnych polityków, ale i intelektualistów polskich i niemieckich, zarówno świeckich, jak i związanych z Kościołem Katolickim oraz Ewangelickim. Ryszka, jako czynny przedstawiciel pokolenia czasów II wojny, uczony o lewicowych przekonaniach, ale bezpartyjny, odgrywał (dzięki swoim osiągnięciom naukowym, w tym niezwykłego znawstwa niemieckiej myśli politycznej i prawnej oraz historii Niemiec) rolę autorytetu naukowego i moralnego w tych relacjach. Potwierdził to m.in. swoimi wykładami gościnnymi na uniwersytetach w RFN.

We wszystkich ważnych, powojennych okresach stosunków polsko-niemieckich prof. F. Ryszka był obecny i aktywny w obszarach swoich zainteresowań naukowych. Do najważniejszych praktycznie należał zapewne udział w pracach polsko-niemieckiej Komisji podręcznikowej (Schulbuchkommission) oraz polsko-niemieckiej Komisji Historycznej, gdzie mógł nawiązać do swoich kompetencji historyka, w tym znawcy historii polsko-niemieckiej, historii europejskiej oraz powszechnej. Początkowo był to też udział w Komisji Historycznej PRL-NRD.

Równolegle do tych zainteresowań w latach 80. Ryszka powraca do związków takich płaszczyzn badawczych, jak teoria prawa międzynarodowego i teoria polityki, historia prawa i historia polityki w pracy naukowej o antecedencjach prawniczych i filozoficzno-politycznych procesu norymberskiego (1982 r.). Napisałem wówczas recenzję tej pracy, będąc m.in. pod wrażeniem kultury i erudycji teoretyczno-prawnej Profesora, a także ukazania dorobku wielu polskich prawników (nie tylko najbardziej znanej osoby Rafała Lemkina), przygotowujących w okresie wojny w Londynie podwaliny prawno-karne i prawnomiędzynarodowe ścigania zbrodniarzy wojennych…

Działalność publicystyczną i publikacje naukowe prof. Ryszki śledziłem zresztą jeszcze w okresie wczesnej młodości, od końca lat 60., korzystając obficie z tych prac w moich późniejszych zainteresowaniach naukowych. Tak się złożyło, że po ponad ćwierć wieku od pierwszego dłuższego pobytu naukowego Ryszki w Monachium, uczęszczałem na Uniwersytecie w Bonn m.in. na wykłady z historii idei Karla-Dietricha Brachera.

I może było niejakim przeznaczeniem i zrządzeniem losu, że jako młody pracownik MSZ w końcu lat 80., po przedwczesnej śmierci mojego ówczesnego promotora prof. Wiktora Sucheckiego, poprosiłem prof. Ryszkę o przejęcie opieki naukowej nad moim doktoratem z niemieckiej filozofii prawa. W okresie przygotowań do obrony doktoratu wiosną 1990 roku, gdy byłem konsulem w Polskiej Misji Wojskowej (jeszcze w Berlinie Zachodnim, przed zjednoczeniem Niemiec) prof. Ryszka odwiedził siedzibę Misji przy Lassenstrasse, gdzie miało się odbyć jakieś spotkanie przygotowawcze do polsko-niemieckich rozmów (kiedy Profesor przyjeżdżał w sprawach naukowych lub innych do Berlina Zachodniego, zatrzymywał się zwykle w jednym ze swoich ulubionych pensjonatów w dzielnicy Steglitz). Ówcześni przejściowi sternicy wojskowi Misji, po odjeździe do kraju bardzo kompetentnego generała Zygmunta Zielińskiego jako jej szefa, nie bardzo kojarzyli lub ledwo chcieli uwzględnić i zrozumieć, że jest tu w Misji konsul-prawnik z MSZ, doktorant Ryszki. W uzgodnieniu z Profesorem złożyłem wizytę w znanym wydawnictwie Dunckera i Humblota, gdzie wydawane były również prace Carla Schmitta, bo byłem przekonany, że komentarze prof. Ryszki do poglądów Schmitta powinny także ukazać się w języku niemieckim… Zresztą w ogóle szkoda, że klasyczne dzieło Ryszki Państwo stanu wyjątkowego, jego opus magnum, nie zostało jeszcze w latach 70. lub 80. przetłumaczone na język niemiecki lub angielski, także jako głos polskiej nauki w tej dziedzinie, intelektualna rozprawa wysokiej próby z doktryną faszystowską i wkład do dyskusji międzynarodowej nad państwem i prawem Trzeciej Rzeszy.

V.

Nie chciałbym sprowadzać znaczenia dorobku i działalności prof. Ryszki w relacjach polsko-niemieckich do jego spuścizny naukowej, która zresztą wciąż jeszcze zasługuje na prezentację w niemieckiej literaturze przedmiotu. Natomiast warto zastanowić się, jak jego dorobek i działalność oraz wyrażane poglądy mogą oddziaływać czy inspirować kształtowanie relacji polsko-niemieckich dziś i w przyszłości?

Na rok przed swoją śmiercią opublikował w „Dziejach Najnowszych” (1997/29/4, str. 193–197) recenzję książki Patrząc na Niemcy. Od wrogości do porozumienia 1945–1991 (wyd. 1997 r.), autorstwa Mieczysława Tomali, politologa, dyplomaty i tłumacza rozmów politycznych polsko-niemieckich na najwyższym szczeblu. W tekście, więcej niż zwyczajowo w recenzji, Ryszka ocenił szerszy kontekst polityczny, a przede wszystkim zdecydowanie zaprzeczył i odrzucił twierdzenia, jakoby historia polityczna powojennych stosunków polsko-niemieckich zaczęła się dopiero po 1989 roku.

Doceniał dzieło traktatowe negocjatorów Józefa Winiewicza oraz Georga F. Duckwitza, jakim był Układ z 7 grudnia 1970 roku, oraz rolę ówczesnych polityków po obu stronach w procesie normalizacji stosunków. Ale dostrzegał też ewolucję stanowiska przedstawicieli środowisk opiniotwórczych w Niemczech zmieniających stosunek do Polski, na co zwracali uwagę i pokładali w tym nadzieję na normalizację stosunków polscy twórcy kultury i intelektualiści (Leopold Tyrmand i inni).

Upomniał się też o niedocenianą po 1990 roku humanistykę tamtego okresu, w tym o prace naukowe o aspektach polsko-niemieckich. Za jedną z najlepszych w dorobku ówczesnym uznał monografię o Polskiej granicy zachodniej Krzysztofa Skubiszewskiego.

Zwrócił uwagę m.in. w recenzji książki Tomali na sprawy dochodzenia roszczeń majątkowych czy reparacyjnych przez PRL w tamtych latach. Ocenił bardzo krytycznie, że wątek odszkodowań za represje i inne poczynania hitlerowców był przez Polskę prowadzony „w sposób niejasny i niekonsekwentny”. Jeszcze ostrzej oceniał to, patrząc jako historyk i historyk prawa na problem świadczeń odszkodowawczych Niemiec: „…uderza natomiast konsekwencja ze strony niemieckiej aż po dzień dzisiejszy. Rządy niemieckie, tak samo jak dawniej, tak i teraz gotowe są płacić tylko wtedy, gdy muszą i z reguły na zasadzie do ut des albo do ut facias, jak w przypadku operacji zwanej łączeniem rodzin…”.

Czytając Ryszkę, pochylając się nad jego książkami naukowymi i tekstami publicystycznymi, a także odwołując się do własnych zainteresowań dyplomatycznych i naukowych, mogę je tylko nieco uzupełnić i podsumować. Z pewnością lekcje z najnowszej historii stosunków polsko-niemieckich odgrywają tu znaczącą rolę i nie można odpuszczać przeżywania przyczyn i skutków wojny w tych obustronnych relacjach. Tak, jak jest sprawą nadal otwartą kwestia zadośćuczynienia Polsce i Polakom za to, co się stało w czasie II wojny światowej, bez przesądzania, jakie formy prawne i prawnomiędzynarodowe, skądinąd kontrowersyjne, byłyby przyjęte i uzasadnione… Nie może to być zadośćuczynienie materialne w swojej wysokości wzięte z kosmosu czy z astronomii, ale też na pewno nie powinien to być tylko rodzaj kolejnej symbolicznej jałmużny czy symbolicznych wypłat dla stosunkowo niewielkiej, pozostałej jeszcze przy życiu grupy ofiar obozów koncentracyjnych czy więzień.

W kontaktach i we współpracy naukowej polsko-niemieckiej zaczyna brakować osobowości takich jak prof. Ryszka. Odeszło już jego pokolenie, a i pokolenie nieco młodsze już nie jest aktywne w tej współpracy lub aktywne tylko w nielicznych przypadkach…

Po stronie niemieckiej również odeszło wielu intelektualistów zasłużonych dla współpracy polsko-niemieckiej, w tym przyjaciół Ryszki, choćby w ostatnim 30-leciu, a więc po zmianach społeczno-ustrojowych w Polsce, po zjednoczeniu Niemiec i w dobie traktatu sąsiedzkiego polsko-niemieckiego z 1991 roku.

Pamiętajmy też, że krytyczne oceny i uwagi o stosunkach polsko-niemieckich Profesora były sformułowane jeszcze przed wejściem Polski do NATO i UE.

Z moich doświadczeń ostatnich kilku lat wynika, że w środowisku naukowym profesorowie niemieccy młodszego pokolenia wykazują niewielkie lub zgoła żadne zainteresowanie współpracą naukową polsko-niemiecką w dziedzinach bliskich niegdyś prof. Ryszce i jego polskim kolegom oraz uczniom kontynuującym te zainteresowania. Jest to więc wyzwanie na przyszłość, by te kontakty i współpracę ożywić i uczynić znów atrakcyjną i pożyteczną dla obu stron.

Pomimo różnic w poglądach i w spojrzeniu na historię oraz chęci odciążenia świadomości niemieckiej od ciężarów winy i zadośćuczynienia, należałoby otwarcie i bez kompleksów czy obaw dawniejszych podejmować ze strony polskiej – i w rozmowach nie tylko dyplomatycznych, dyplomacji poufnej, a także publicznej i kulturalnej, ale i w kontaktach naukowych – temat problemów i wyzwań różniących obu sąsiadów oraz sposobów ich rozwiązania. Leży to bowiem również w strategicznym interesie Niemiec, zarówno dwustronnym, sąsiedzkim, jak i europejskim. Jestem przekonany, że prof. Ryszka zgodziłby się zasadniczo z tymi poglądami…

* * *

Wspomnę jeszcze, że prof. Ryszka był bardzo łaskawy wobec mnie i mojego projektu doktoratu nt. Filozofia prawa Gustawa Radbrucha kontra filozofia prawa w Trzeciej Rzeszy. Profesor, obejmując funkcję promotora, zatwierdził i respektował dotychczasowy stan pracy i wyniki moich badań. Zmieniłem tylko w tytule i w różnych miejscach pracy wyrażenie „III Rzeszy”, nagminnie powielane, na „TRZECIEJ Rzeszy”, poprawiłem kilka nazw obcojęzycznych, a także sprowadziłem jeszcze pod wpływem sugestii Profesora, dodatkowo, trochę literatury zachodniej, do ewentualnego wykorzystania w pracy i w dyskusji nad nią. Obrona pracy z udziałem oczywiście mojego promotora w dniu 7 czerwca 1990 roku przebiegła jak… marzenie doktoranta, a w efekcie tego następnie doktora nauk prawnych! Jak zwykle w takich przypadkach, było to również przeżycie dla rodziny i przyjaciół… Przy obronie pracy przed Komisją na Wydziale Prawa UW pod przewodnictwem prof. Andrzeja Gwiżdża obecny był m.in. prof. Jan Baszkiewicz, zaprzyjaźniony z prof. Ryszką przez długie lata ich życia i pracy naukowej. Byli m.in. współautorami chyba najlepszego podręcznika uniwersyteckiego historii doktryn politycznych i prawnych. W czasie spotkania towarzyskiego i toastu po obronie pracy doktorskiej, które odbyło się w Pałacu Kazimierzowskim UW, prof. Ryszka wespół z prof. Karolem Joncą, wrocławskim recenzentem pracy (obok prof. Huberta Izdebskiego z UW), podkreślali w swoich szerszych wypowiedziach rolę jurysprudencji, chyba także tłumaczonej dosłownie jako „mądrość prawnicza”, i jej znaczenie nie tylko w nauce, ale i w życiu społecznym.

Także i w niniejszym wspomnieniu wyrażam Profesorowi moją wdzięczność… Sapere auso!

Dr Bogdan Wrzochalski jest emerytowanym dyplomatą w randze radcy-ministra w MSZ, b. chargé d’affaires RP w Bratysławie w latach 2007–2008.
Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.