logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Żegnaj, Spolegliwy Przyjacielu!

Zdzisław SŁOWIK | 16 listopada 2025
Fot. archiwum "Res Humana"

8 października odszedł Zdzisław Słowik. Pożegnaliśmy go dziewięć dni później, dokładnie w dniu jego 93. urodzin.

Jest legendą „Res Humana”. Nic w tym dziwnego, bo założył to pismo i kierował nim przez 31 lat. Nie chodzi jednak tylko o długość czasu, w którym sprawował funkcję redaktora naczelnego, a później – Redaktora-Seniora. Ważniejsze jest to, że nakreślił linię pisma, głęboko zakorzeniając ją w humanistycznych wartościach wywodzących się z greckiej filozofii, rzymskiego prawa i dorobku Oświecenia – i z wielką konsekwencją się jej trzymał. Był człowiekiem dialogu i kompromisu, unikając skrajności, zawsze starał się iść środkiem drogi, ale w tej kwestii nie godził się na żadne ustępstwa. Był opoką Towarzystwa Kultury Świeckiej im. Tadeusza Kotarbińskiego – zarówno w czasach, gdy rozum musiał mierzyć się z irracjonalizmem, jak i ostatnio, kiedy to Człowiek znów zaczął zajmować miejsce w centrum wszystkiego.

Zdołał do współpracy z wydawanym przezeń pismem przyciągnąć szerokie grono wielkich autorów, wybitnych postaci, intelektualistów. Czujemy spoczywający na naszych barkach ciężar odpowiedzialności za zachowanie tego dziedzictwa, jego kontynuację i rozwój.

Od 2015 roku wyrażał nieustanne zatroskanie kryzysem polskiej demokracji i osłabianiem państwa, w ostatnich dwóch latach nie rozstawał się z nadzieją na odbudowanie nowoczesnej i sprawiedliwej Rzeczypospolitej.

Profesor Jan Szmyd, jeden z tych, już nielicznych, którzy odbywali z Nim tę wielką podróż, tymi słowy zareagował na wieść o Jego śmierci: „Drogi Zdzisławie! Wielkim szczęściem i zaszczytem było dla mnie poznać Cię i współuczestniczyć z Tobą w próbie działania na rzecz kultury humanistycznej i światłej orientacji w świecie. Zadziwiałeś mnie i wzbogacałeś swą szlachetnością, mądrością, żarliwą społecznością, a także mistrzostwem słowa i tytaniczną pracowitością. Teraz odszedłeś, ale jakże cenny dar pozostawiasz. Żegnaj, Spolegliwy Przyjacielu”.

Dzieląc tęsknotę z Jego współpracownikami, a także z wieloma Czytelnikami „Res Humana”, poniżej przypominamy kilka wybranych tekstów Zdzisława Słowika. Być może nie pisał tak dużo, jak powinien, otwierając łamy dla innych i poświęcając się pracom redakcyjnym i edytorskim. Przez trzy dekady pozostawił jednak wiele śladów roztropnych przemyśleń i trafnych obserwacji. Krótsze formy sygnował niekiedy pseudonimami Andrzej Biernacki i Ksawery Piwocki.

Redaktorzy „Res Humana”

Religia, wiara, ludzka codzienność

Opublikowane w numerze 1/1998 (nr 2) „Res Humana” uwagi na kanwie książki Włodzimierza Pawluczuka Wiara a życie codzienne (wyd. Instytut Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, 1990)

Książeczka Włodzimierza Pawluczuka, pomyślana przez autora jako teoretyczny wstęp do badań empirycznych nad złożonymi relacjami zachodzącymi między religią i wiarą a życiem codziennym, wykracza znacznie poza tak zarysowane ramy.

Rozważania autora są bowiem, jak sądzę, próbą weryfikacji pojęć i wyobrażeń na temat religii i wiary występujących dotychczas w świeckim piśmiennictwie religioznawczym, zwłaszcza tym, które nie ukrywało swych związków z marksizmem. Przedsięwzięcie takie, niezależnie od wyników końcowych, już samo w sobie zasługuje na uznanie. Truizmem jest bowiem stwierdzenie, że w świeckich rozważaniach na temat religii nagromadziło się w minionych latach niemało uproszczeń, naiwnych sądów czy wątpliwych interpretacji. Uwagi Adama Schaffa na ten temat zawarte w jego rozprawie o tym Co jest żywe, a co jest obecnie martwe w marksizmie? („Myśl Socjaldemokratyczna” nr 1, 1991 i nr 1/2, 1992) przekonują, że niezbędna i konieczna jest weryfikacja i nowa interpretacja zarówno głośnej tezy Marksa o religii jako „opium ludu” jak i innych sądów uznawanych za nietykalne lub nieomal święte.

Podobnie postępuje i Włodzimierz Pawluczuk. Mógłby bowiem nie trudzić się nad żmudną rekonstrukcją i nowym opisaniem pojęć uznawanych dotąd za kanony wszelkich badań empirycznych, a przystąpić do samych badań, w czym mistrzem jest znanym i wysoko cenionym. Tymczasem tego nie robi; woli wcześniej zastanowić się nad kategoriami teoretycznymi implikującymi metody badań, a przede wszystkim określającymi cel samych badań. Taka determinacja prowadzi do wielu ważnych, choć nie bezdyskusyjnych konstatacji i ujęć.

Dwa takie przedsięwzięcia ustalające ich status i sens uczynił autor omawianej rozprawy przedsięwzięciami podstawowymi. Pierwszym z nich jest analiza złożonych relacji między religią a wiara, a drugim – między wiarą a „życiem codziennym”, któremu poświęca rozdział wyjściowy dla całości rozważań i gdzie, w odróżnieniu od wielu autorytetów i znawców tej „codzienności”, formułuje własny pogląd, zgodnie z którym „codzienność” to „sytuacja podmiotu w świecie, jego sposób bycia” (s. 4). Wróćmy jednak do owych relacji między religią i wiarą. Uznając przedmiotowe, podmiotowe czy funkcjonalne definicje religii jako nie wyczerpujące jest istoty, trudno jednak dociec w tym przypadku, która w końcu definicja przybliża nas najbardziej do rozumienia fenomenu religii. Podobnie ma się rzecz z kategorią „wiary”. O ile dobrze zrozumiałem wywody autora pojmuje on kategorię wiary, podobnie jak religię, w szerszym i węższym ujęciu. Stwierdza więc istnienie wiary religijnej i „wiary” niereligijnej, to znaczy przekonania o istnieniu rzeczy, których istnienia nie jesteśmy sami w stanie potwierdzić. I tutaj całkowita zgoda. Niezgoda zaczyna się w momencie, kiedy autor dochodzi do wniosku, iż wiara jest „immanentnym elementem wszelkiej (podkr. – Z.S.) rzeczywistości i wszelkich form życia” (s. 95). Tak rozszerzone pojmowanie „wiary” prowadzi do jej nieudokumentowanej globalizacji, swoistego fatum ciążącym nad człowiekiem. Zaciera się tutaj jakościowa różnica między wiarą religijną a „wiarą” niereligijną i wszelkie argumenty autora w tym względzie spotkają się jak myślę z dezaprobatą zarówno środowisk kościelnych jak i świeckich. Ze strony tych ostatnich podkreślona będzie z pewnością potrzeba uznania istnienia autonomicznej przestrzeni wolnej od wiary, przestrzeni świadomego, racjonalnego myślenia i działania. I na to nie ma rady.

Dlatego bliższa jest mi ta część rozważań zawartych w omawianej rozprawie, w której odnajduję bardzo ciekawe i przekonujące potwierdzenie narastającego procesu oddzielania się „rzeczywistości wiary” od rzeczywistości świata codziennego, co powoduje … iż wiara religijna (coraz bardziej irracjonalna i nieziemska – dop.) może funkcjonować całkowicie obok myślenia racjonalnego u tych samych myślących racjonalnie osób nie wchodząc w kolizję z ich rzeczywistym racjonalizmem” (s. 67). Bliższa jest mi bowiem koncepcja dostrzegania faktu istnienia różnych, świadomych swej tożsamości struktur niż idea niejako z góry eliminująca ich istnienie. Koncepcja „życia codziennego”, przy całej jego ważnej przemianie, nie wydaje się jeszcze obecnie płaszczyzną stapiającą to co święte i co „nie – święte”.

To, że książeczka Włodzimierza Pawluczuka skłania do kilku wątpliwości i formułowania opinii dyskusyjnych potwierdza raz jeszcze o jej nieocenionej wartości w uwolnionym od ciasnych schematów myśleniu o fundamentalnych problemach ludzkiej egzystencji.

 

Wokół Radia Maryja

Analiza, jaka ukazała się w numerze 2–3/2005 (75–76) „Res Humana”

Bomba, która 12 lutego 2005 r. wybuchła w Radio Maryja, była jakoś oczekiwana, wszelako siła jej wybuchu przeszła wszelkie oczekiwania oraz wywołała wiele różnych następstw.

1

Rozszyfrujmy najpierw tę metaforę: bomba to list, jaki tego dnia wystosował do Radia Maryja Lech Wałęsa, b. przywódca „Solidarności” i b. prezydent RP, po wysłuchaniu audycji o lustracji, w której wystąpił jeden z działaczy tego związku i powrócił do sprawy współpracy Lecha Wałęsy ze służbami specjalnymi PRL, sprawy, przypomnijmy, wielokrotnie badanej oraz opisywanej i rozstrzygniętej – przez uznanie zarzutów za nieprawdziwe – w orzeczeniu kompetentnego organu sądowego państwa.

Lech Wałęsa nie wytrzymał. „Słuchając tych bzdur” – wspomina – usiadł do komputera i napisał do Radia Maryja wspomniany list.

„Nie jestem w stanie – czytamy w nim – cicho przyglądać się pseudopolitycznym poczynaniom tego ośrodka (chodzi o Radio Maryja przyp. Z.S.). Nie mam nic do tematów religijnych, jestem wiernym synem Kościoła …, dlatego to dla mnie dramat, że muszę krytykować rozgłośnię katolicką, ale czy można nie widzieć i nie słyszeć”. I dalej: „Na Boga, ludzie, opamiętajcie się! Ojciec Król, ojciec Rydzyk i całe to środowisko zostało dobrane chyba przez szatana, by zniszczyć Wiarę i Polskę! … W waszej działalności widzę metody działania tej grupy (chodzi o różne osoby, które kiedyś współpracowały z Lechem Wałęsą a obecnie należą do jego zagorzałych przeciwników, których określa mianem „zakompleksionych mącicieli, ludzi tchórzliwych, intrygantów” – przyp. Z.S.).

„Apeluję – stwierdza dalej w swym liście – opamiętajcie się i przestańcie mącić i niszczyć ten zmęczony Naród … Nie chcę wierzyć, że pod sztandarem Maryi może kwitnąć taka obłuda.

Ojcowie, nie dajcie się nabierać temu cynikowi (chodzi o tego b. działacza Solidarności, który właśnie oskarżył Wałęsę we wspomnianej audycji maryjnej – przyp. Z.S.) który zawsze tylko ślizgał się i nic nigdy nie zrobił porządnie. Treści audycji z udziałem p. Wyszkowskiego ocierają się o poziom bredni wariata i sprowadzają dyskusje do poziomu korytarzy szpitala psychiatrycznego. Obserwowałem Ojca prowadzącego. Czy Ojciec Król (jest najbliższym współpracownikiem o. Rydzyka – przyp. Z.S.) w to wierzy? Jeśli tak, to przerażające”.

W swoim liście b. przywódca Solidarności i b. prezydent RP przypomina swoją działalność na tych stanowiskach, stwierdza, że pracował dla Polski i jej dobra, pisze także o swoich błędach i z goryczą pyta: „Gdzie wasz rozsądek? W co wierzycie? Jaką Polskę budujecie? Wobec kogo jesteście lojalni, skoro tyle razy zmieniacie zdanie i pod sztandarem Maryi zdradzacie wszelkie ideały i siejecie nienawiść. Czemu dajecie możliwość wypowiedzi tym, którzy wykorzystują trudności reform i niezadowolenie mas dla windowania się w karierze?”.

2

List Lecha Wałęsy, niezależnie od naszego stosunku do osoby autora – budzi szacunek. Wywołał też burzę. Można było się jej spodziewać, obserwując nasilającą się coraz bardziej arogancję, pychę i wyniosłość radiomaryjnych zakonników z Torunia, działających wraz z rosnącą liczebnie i odpowiednio dobieranych osób ze środowisk nacjonalistyczno-klerykalnych, wspieranych przez podobnych im poglądami różnych „uczonych mężów”.

Ich wspólną odpowiedzią na list była agresja oraz próba ośmieszenia jego autora. Działania zostały podjęte w kolejnych dniach po opublikowaniu listu w wielu audycjach Radia Maryja i Telewizji Trwam, zwłaszcza w „Rozmowach niedokończonych”, 12 lutego 2005 r., w których Giertych, Lepper, Macierewicz i do których dołączył Ziobro broniąc Radia przed, jak się wyraził, „absurdalnymi atakami”, podjęli próbę zdyskredytowania pokojowej drogi Polski od realnego socjalizmu do demokracji, przy okazji obarczając Wałęsę winą za wszystkie jej grzechy. Lech Wałęsa zareagował ponownie. „Wczorajsza wasza audycja z tymi wielkimi umysłami – ironizował – była jeszcze bardziej kretyńska, niż wcześniejsze. Szkoda mi Was, ale jeśli myślicie, że to mnie zniechęci do waszego nawrócenia, to się mylicie … Modlę się za waszą głupotę z nadzieją”.

Nadzieja się nie spełniła, i zapewne nie spełni, natomiast spełnił się w swoim niepowtarzalnym stylu sam ojciec dyrektor: „Kundle idą i obsikują wszystko, co tylko wystaje ponad ziemię” – zauważył 26 lutego. I dodał: „Jest atak na Polskę, na to co katolickie … Masoneria stworzyła komunizm, by zniszczyć Kościół i nie wyszło. Myślicie, że poprzestała? Jeszcze sprytniej to będzie robić”. I następnego dnia, ze sceny warszawskiej Sali Kongresowej wołał już bardziej przytomnie co interesownie do sympatyków swej rozgłośni, że „świeccy mają obowiązek wejść do polityki, tworzyć partię”. Słuchało go ponad 2,5 tys. osób, które zapłaciły za wstęp 25 zł, sądząc, na ogół, że chodzi o … wielkopostne spotkanie modlitewne Radia Maryja; słuchali i zapewne w końcu się domyślali, że wzywa ich do stworzenia jednej prawicowej partii narodowej spośród istniejących dotąd różnych jej koterii i grup interesu.

Jeśli wolno zrekapitulować przytoczone tu fakty, to nie popełnimy większego błędu, jeśli stwierdzimy, że wystąpienie Lecha Wałęsy, zapewne wbrew jego zamiarom, doprowadziło do pewnej konsolidacji środowisk radiomaryjnych, notorycznie skłóconych ze sobą i przeżartych chorobliwymi ambicjami; doprowadziło do obrony stanu posiadania, bo w końcu chodzi o obronę przed mocnymi zarzutami sformułowanymi przez nie byle kogo.

3

Jak na to wszystko zareagował oficjalny Kościół, jego hierarchowie, zwłaszcza że Lech Wałęsa wystosował 23 lutego kolejny list adresowany bezpośrednio do „Biskupów i Wiernych Kościoła Katolickiego w Polsce”. Uściśla w nim i precyzuje swoje wcześniejsze zarzuty wobec Radia Maryja i Telewizji Trwam, stwierdza, że nie chodzi o jego osobistą krzywdę, której doznaje, lecz o to, że działalność redemptorystów z toruńskiej rozgłośni stanowi „od dawna zagrożenie dla młodej polskiej demokracji i obrazu Polski i Kościoła polskiego w świecie”. Kwestionuje katolicki i obywatelski charakter nauczania praktykowany przez o. Rydzyka i jego konfratrów, zwraca uwagę na obecność w programach wątków antysemickich i ksenofobicznych, na urządzanie seansów nienawiści, na instrumentalne traktowanie nauczania i osoby Jana Pawła II i postuluje: „Jest to wystarczającym powodem przemawiającym za pozbawieniem jej dobrodziejstwa korzystania ze statusu, na który nie zasługuje, i koncesji, którą narusza”.

Na tak dobitnie sformułowane zarzuty hierarchowie polskiego Kościoła zareagowali różnie, choć wymowne jest także milczenie większości z nich. Zareagowali spokojnie i rzeczowo, jak metropolita gdański, abp Tadeusz Gocłowski, który powiedział: „Podzielam niepokój Wałęsy dotyczący tego, co dzieje się na antenie toruńskiego radia. Można mieć trochę zastrzeżeń co do formy apelu prezydenta, ale co do problemu, ja go dostrzegam i chciałbym, żeby znalazł szczęśliwe rozwiązanie”; ale i zgryźliwie, jak przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Troski o Radio Maryja i od niedawna rządca diecezji warszawsko-praskiej abp Sławoj Leszek Głódź mówiąc: „Z pewnością ziemia nie zadrży, a słońce się nie zaćmi od listu pana Wałęsy. Zespół dobrze wie, co ma robić. Dziwię się, iż nikt nie żyje listami, które biskupi piszą na Wielki Post, a wszyscy zajmują się listami prezydenta Wałęsy’’.

Aby zgryźliwości było za mało Konferencja Episkopatu Polski nie podjęła na zgromadzeniu 8 i 9 marca 2005 r., wbrew wcześniejszym zapowiedziom, spraw podniesionych w listach Lecha Wałęsy. Gwoli ścisłości – temat podjęto pośrednio, poprzez wezwanie duchowieństwa w jego kontaktach z mediami do przestrzegania 21 zasad, wśród których znalazły się: wierność Ewangelii, rzetelna wiedza, odpowiedzialność, roztropność, i troska o prawdę.

Sądząc po charakterze dotychczasowych relacji pomiędzy hierarchią Kościoła a Radiem Maryja wolno przypuszczać, że redemptoryści toruńscy wraz z ich politycznym zapleczem uznają dyrektywy Episkopatu za co najmniej ich nie dotyczące, albowiem nie są na tyle naiwni, aby nie dostrzegać swoich wpływów w tym dostojnym kościelnym gremium, których siła odpowiada wadze wspólnych, i to wcale niebłachych spraw, ale o tym szerzej za chwilę.

4

Przytoczone obszernie słowa listów Lecha Wałęsy, po raz pierwszy tak zdecydowanie krytyczne wobec rozgłośni toruńskich redemptorystów, słowa, które – wolno sądzić – podzielają także osoby i środowiska nie związane z Kościołem, ale nieobojętne na to, co się mówi o Polsce i świecie, zatroskane o państwo jako dobro wspólne i o to, aby ład społeczny dominował ponad wielorakimi różnicami, i aby nie burzyła go nienawiść, anomia zaufania i kłamstwo – prowadzą najpierw do pytań bardziej generalnych: dlaczego tak trudno dziś o zapewnienie trwałej obecności wspomnianych wartości w polskim życiu politycznym i społecznym; dlaczego tyle pobłażliwości i bezkarności dla sprawców działań godzących w te wartości czy standardy; dlaczego wciąż tyle w Polsce piekła świadomie stwarzanego i podsycanego wbrew jej najżywotniejszym interesom?

Sprowadźmy na tym miejscu sformułowane wyżej pytania do jednego: dlaczego Radiu Maryja tak właśnie wolno działać – podtrzymywać i rozniecać polskie piekło, burzyć ład społeczny, podważać, nie wahajmy się tego powiedzieć, polską rację stanu?

Jest zdolny do takich działań o. Rydzyk i jego najbliżsi radiomaryjni współpracownicy nie dlatego, a ścisłej – nie przede wszystkim dlatego, że popiera go kilka zamożnych środowisk zagranicznych czy niewielka w końcu liczba rodzimych polityków, lecz zdolny jest do tego wszystkiego, co czyni, dlatego że sprzyja mu obiektywnie stan polskiej religijności i sytuacja polskiego Kościoła.

Nie miejsce tu na bliższą charakterystykę tej problematyki, ale trzem kwestiom poświęćmy nieco uwagi.

Po pierwsze – to charakter polskiej religijności, dobrze opisanej i zanalizowanej w wielu studiach choćby socjologicznych, że wspomnieć dzieła Stefana Czarnowskiego, Stanisława Ossowskiego czy – ze współczesnych – ks. Janusza Mariańskiego. Z kart tych studiów, ale i codziennej obserwacji, dostrzec można łatwo cechy tej religijności – jej charakter emocjonalny, pobudzany od wieków kultem Matki Boskiej właśnie, jej nierefleksyjność, jej struktura budowana na różnych lękach i jej wszechobecne zrytualizowanie. Ale jest także polska religijność odzwierciedleniem wielowiekowej, autentycznej ludzkiej biedy, tej biedy, która w Bogu, Chrystusie i Matce Boskiej szukała – i wciąż szuka – rady i pocieszenia oraz pomocy w tym, jak z tą biedą żyć, jak ją pokonywać, jak zachowywać godność człowieczą. W programie Radia Maryja można dość wyraźnie usłyszeć pola pewnej troski o tych wszystkich ludzi, ale pola te, zwłaszcza w ostatnim czasie, wypełnia coraz bardziej manipulacja, nienawiść i kłamstwo. Czynią tak nadawcy toruńscy poprzez wskazywanie fałszywych przyczyn i urojonych sprawców ludzkiej niedoli czy niedostatków w funkcjonowaniu państwa oraz życia zbiorowego, poprzez proponowanie rozwiązań zbyt łatwych, aby uznać je za prawdziwe i płynące z uczciwych intencji.

Po drugie – rozgłośnia toruńska może tak działać, ponieważ ma przyzwolenie większości duszpasterzy Kościoła instytucjonalnego, w tym hierarchów, a przyzwolenie to, jeśli nie sympatia i poparcie, płyną z analogicznego charakteru duszpasterskich doświadczeń. Ci wszyscy wierni, którzy chodzą do kościoła, przystępują do różnych sakramentów czy świadczą na tacę, nie są przecież w swej masie odmienni od słuchaczy Radia Maryja; są to czysto ci sami wierni. Co więcej, Radio Maryja cieszy się poparciem polskiego duchowieństwa płynącym także – jak zauważa publicysta „Tygodnika Powszechnego” – „z podziwu dla zdolności menedżerskich o. Rydzyka, czy z racji podzielania jego poglądów na politykę, czy wreszcie na uznaniu duszpasterskiej roli rozgłośni, zwłaszcza wobec ludzi chorych i starszych” („Gazeta Wyborcza” 10 marca 2005). Podejmować więc w tych warunkach trud zasadniczo innej z wiernymi rozmowy od „Rozmów niedokończonych”, choć nie tak rzadko trud taki podejmuje wielu duchownych, to rzucać wyzwanie utrwalonej tradycji, to naruszać istniejące więzi z takimi wiernymi jakimi są.

Powiedzmy szczerze: w istniejących uwarunkowaniach można rozumieć obawy polskiego Kościoła przed podejmowaniem działań, otwierającym go szerzej na świat i jego wyzwania, wszelako rozumienie tej wstrzemięźliwości nie może oznaczać tolerowania sytuacji, w której rozgłośnia określająca się jako katolicka, krzewi kłamstwa i nienawiść. Zdaje się, że Kościół polski stał się więźniem istniejących uwarunkowań i nie jest – przynajmniej obecnie – zdolny do ich zmiany.

Po trzecie wreszcie – na orientację, zwłaszcza polityczną Radia Maryja, a także na poglądy znacznej części polskiej hierarchii kościelnej znaczący wpływ wywiera charakter konfliktów dzielących polską scenę polityczną i jej elity. Osią tych konfliktów jest wiadomy podział historyczny, wciąż podtrzymywany a nawet pogłębiany, że wspomnieć już tylko o ubeckich teczkach służących dziś niektórym do wzniecania wewnętrznej wojny, prób dintojry i linczu. Nawet Lecha Wałęsę próbuje się wciągnąć do tej wojny i uczynić jej ofiarą. Choć konflikt ten i podziały nie odzwierciedlają tego czym żyje społeczeństwo polskie, i co jest jego autentycznymi problemami, nie wolno nie dostrzegać jego wielu następstw, czysto bardzo niszczących tkankę społeczną, i hamujących szybszy rozwój. Jest poważnym problemem Polski to, że katolicka rozgłośnia radiowa i katolicka Telewizja Trwam, przy wsparciu części polskiego duchowieństwa i hierarchii Kościoła, określiła swoje miejsce w tym konflikcie i w tej wojnie w taki sposób, że naczelne przykazanie miłości bliźniego zostało zastrzeżone dla arbitralnie wybranych.

*

Krąg uwarunkowań , które zrodziły Radio Maryja i zapewniają mu nieskrępowane działanie, krąg, do zrozumienia którego inspiruje także wystąpienie Lecha Wałęsy, w jakimś stopniu się zamyka. Wszelako nie jest to, wolno sądzić, zamknięcie, z którego nie można się wydostać, a więc pozostawać w sytuacji bez wyjścia. Doświadczenia odległych i całkiem najnowszych czasów uczą, że zmiany mogą być bardzo radykalne i że obejmować mogą wszystkie sfery ludzkiego życia i wszelakie instytucje. Także nieodległe doświadczenie Kościoła rzymskokatolickiego wskazuje na możliwość takich zmian: to za sprawą II Soboru Watykańskiego Kościół zdolny był wydobyć się z pułapki pogłębiającej go izolacji, zdolny był otworzyć się na świat i zapewnić sobie stosowny wpływ na jego sprawy.

Wprawdzie problemy polskiego Kościoła i Radia Maryja są nieporównywalne do wielkości przywołanego tu przykładu, ale tym bardziej przykład ten wskazuje, że Kościół bywa zdolny do zmian i że zdolny jest je dokonać.

 

Powyborczy rząd PiS

Tekst z numeru 6/2015 „Res Humana” (listopad–grudzień 2015 r.)

W chwili zamykania obecnego numeru do druku Jarosław Kaczyński wraz z Beatą Szydło, wskazaną na premiera, ogłosili na konferencji prasowej skład personalny rządu PiS w jego zrekonstruowanej strukturze.

Nie sposób w tym momencie odnieść się do meritum tego wyboru. Można jedynie skonstatować, że mamy do czynienia z ekipą o dwóch obliczach: pierwsze obrazują osoby społeczeństwu mało lub w istocie zupełnie nieznane, choć zapewne znane i zasłużone dla swojej partii, a drugą, żeby było wiadomo, o co w końcu chodzi, to osoby dobrze z kolei znane i bardzo dobrze zapamiętane z czasu rządów PiS w latach 2005–2007 – Mariusz Kamiński, Antoni Macierewicz i Zbigniew Ziobro.

I ten właśnie fakt, to stare oblicze, przywrócone obecnie do życia, wzbudziło zrozumiałe poruszenie polskiej i międzynarodowej opinii publicznej, więcej – wywołuje głęboki niepokój, bywa, że i strach. Ale strach, nawet ten o „wielkich oczach”, nie powinien przesądzać o niczym już teraz.

Bo teraz zegar polskiego czasu zaczyna przede wszystkich odmierzać dzieło tych, którym oddano właśnie stery kierowania naszym państwem. Wspólnym dobrem wszystkich jego obywateli, nie tylko tej 18,5 proc. mniejszości, z woli której wyłonił się ten rząd.

O tym fakcie powinniśmy pamiętać wszyscy.

Słowo od Redakcji

Czas polskich wyborów, trwający od poprzedniego roku i zakończony 25 października roku obecnego, dokonał zmian, których dziś za wcześnie jeszcze oceniać, choć można przypuszczać, że dla bliskich nam humanistycznych wartości świeckich i ideałów społecznej lewicy ten czas będzie z pewnością wielkim wyzwaniem.

Nie lękamy się tego wyzwania, ponieważ doświadczaliśmy podobnych wyzwań w dalszej i nieodległej przeszłości – i przetrwaliśmy; nie lękamy się i tego najnowszego wyzwania – i ufamy, że i tym razem damy radę, że przetrwamy, że ocalimy nasze dziedzictwo, naszą tożsamość, naszą wolę kształtowania lepszego świata na miarę godności człowieka.

I ufamy, że społeczne wartości lewicy, choć dziś w zaproponowanym projekcie politycznym nie doprowadziły lewicy do parlamentu Rzeczypospolitej, to nadejdzie czas, kiedy to się dokona, kiedy poprowadzi jej szeregi do sukcesu nowa generacja liderów, choćby ujmująca Barbara Nowacka, którzy już pokazali społeczeństwu co potrafią, i którym podziękujmy za ich dotychczasowy trud, za odwagę, za ducha walki, za wszystko, co już osiągnęli. O tym sukcesie, a nie poczuciu klęski myślmy; o czasie, który nadchodzi. Myślmy o lepszych dniach, bo za nami jest wielu, którym dziś odebrano głos, albo którzy nie uzyskali satysfakcjonującego przekazu, godnego ich poparcia.

 

Październik ’56 i jego lekcje

Notka opublikowana w numerze 6/2016 „Res Humana”

Zrodził polski Październik ’56 poznański czerwiec, żądanie przez robotników wyższych płac i większego szacunku dla ich trudu; zrodził o rozległej skali społeczny bunt zakończony tragicznie, pozostający bolesnym wyrzutem sumienia politycznych przywódców ówczesnej władzy, ale też otwierający od tego momentu istotnie nowy rozdział w dziejach powojennej Polski. Czas przyspieszył. Oczekiwanie zmian stało się nieuchronne: ono nie mogło trwać długo, ono musiało objąć same fundamenty istniejącego systemu, musiało zmienić wiele dotychczasowych przekonań uznanych za niewzruszone dogmaty, odświeżyć klimat codziennego życia w zgodzie z nowymi wyzwaniami w zmieniającej się Europie i w świecie.

W realiach ówczesnego systemu ustrojowego takie zmiany mogły się dokonać najpierw na szczytach władzy, w kierownictwie politycznym sprawowanym przez rządzącą partię. I choć było ono wyjątkowo nieudolne, to nie chodziło jedynie o jego zmianę na ekipę o większej sprawności działania: bo z poznańskiego buntu i gorących dyskusji w samej partii wyłoniła się konieczność takiej zmiany na szczycie władzy, która byłaby zmianą nie tylko polityczną, lecz a może przede wszystkim zmianą zarazem symboliczną, co moralną.

Powrót Władysława Gomułki do sprawowania najważniejszej funkcji w partii i państwie, powrót człowieka jeszcze niedawno przebywającego w ubeckim więzieniu, poddanego represjom za myśl o Polsce budującej swój czas własną drogą, odpowiadającą jej historycznemu doświadczeniu i opartej na narodowej godności, taki powrót i taka zmiana była powszechnym oczekiwaniem i polityczną koniecznością. W trzecim tygodniu października ‘56, kiedy rozstrzygały się ten wybór i zmiana, w tych dniach pełnych napięcia, niepewności i niepokoju, w tych dniach rodził się zarazem nowy ład ustrojowy w Polsce. Owszem, wciąż niedemokratyczny, jednak odświeżony i jak obraz włożony w stare ramy.

Nie mogło być wówczas inaczej. Pamiętamy tamten czas lub czytamy o nim w zachowanych dokumentach: o radzieckich czołgach z dwóch stron zbliżających się kolumnami do Warszawy w „obronie Polski zagrożonej kontrrewolucyjnym przewrotem”, o niezapowiedzianym przylocie najwyższego kierownictwa radzieckiego z Nikitą Chruszczowem i wielogodzinnych, dramatycznych rozmowach w Belwederze z nowo wybranym polskim kierownictwem już z Władysławem Gomułką w roli głównej. W tych wszystkich chwilach rozstrzygał się polski los. Jego stawką była kwestia niebagatelna: nowy charakter stosunków polsko-radzieckich. I one, od tego momentu, stały się inne, choć jeszcze dalekie od tego, co dokonało się dwadzieścia lat później.

Polski Październik miał więc swoją wielką dramaturgię. Wyłonił wielu nowych, robotniczych przywódców, aby z szacunkiem przypomnieć Lechosława Goździka, i ukazał swój historyczny sens 24 października, owym wielkim zgromadzeniem poparcia polskich zmian wielu tysięcy ludzi na warszawskim Placu Defilad. Tego zgromadzenia nie sposób nie pamiętać, bo była to, pierwsza w powojennej Polsce, autentyczna demonstracja solidarności zgromadzonych ze swoim politycznym kierownictwem, z jego niekwestionowanym przywódcą, z Władysławem Gomułką. On bowiem, swoją nieugiętą wolą moralną i zdolnością obrony zasad politycznych był wówczas wyrazicielem i gwarantem polskiej suwerenności i jej własnej drogi prowadzącej ku nowym czasom.

Wiemy, że owe czasy nie okazały się zbyt łaskawe na miarę społecznych oczekiwań i nadziei, że jeden człowiek, choćby obdarzony najlepszymi przymiotami czy charyzmą, nie może być zdolny dokonać wszystkiego, czego oczekuje się od niego, że nawet konstrukcje demokratyczne czy system prawny nie wystarczają dla osiągnięcia efektów akceptowanych przez większość.

Z polskiego Października ’56 płynie lekcji wiele. Nie zostały dobrze odrobione, w czasie, który zamknął rok 1989, choć z pełnym przekonaniem wolno powiedzieć, że bez tamtych dni, doświadczeń i tego wszystkiego, co wówczas dokonano, nie było by tego co jest naszym doświadczeniem współczesnym. Dlatego wielkiej karty Października ’56 nikt nie zdoła wyrwać z kalendarza polskiego losu.

 

W kręgu ludzkich spraw

Słowo wstępne Zdzisława Słowika do wydanej w serii Biblioteka „Res Humana” książki W kręgu ludzkich spraw (Warszawa, 2017 r.), zredagowanej i przygotowanej przez Niego do druku z okazji 25-lecia dwumiesięcznika. Pozycja składa się z 84 opublikowanych wcześniej w periodyku artykułów takich autorów, jak Zygmunt Bauman, Uri Huppert, Janina Kotarbińska i Adam Kotarbiński, Aleksander Kwaśniewski, Tadeusz Mazowiecki, Janusz Reykowski, Adam Schaff, Bogdan Suchodolski, Andrzej Walicki, Jerzy Wiatr, Jan Woleński i wielu innych, a także z wyboru dokumentów ruchu laickiego w Polsce.

Z dwóch inspiracji powstała ta książka, którą powierzamy naszym Czytelnikom i wszystkim zainteresowanym „kręgiem ludzkich spraw” odczytywanych z perspektywy świeckiego humanizmu.

Pierwszą z tych inspiracji było ćwierćwiecze istnienia „Res Humana”, i pewnego, wyznajmy może nieskromnie, poczucia satysfakcji z tego, co się nam w tym czasie udało. A udało się najpierw i zapewne przede wszystkim zachowanie ciągłości istnienia czasopisma w tym niełatwym czasie, udało się skupić wokół niego grono wybitnych autorów – Przyjaciół wspólnej sprawy i losu, i udało się wreszcie pozyskać grono wielu Czytelników, którzy pozostając nieprzerwanie z „Res” od wielu lat, tworzą jej bezcenny skarb. I właśnie te wszystkie skarby zachęciły nas do ich utrwalenia w postaci tej książki.

Z kolei drugą inspiracją była świadomość potrzeby wyjścia naprzeciw postulatom tych, zwłaszcza młodych generacji Polaków, którzy w świeckim humanizmie widzą nadzieję wyjścia z tunelu przenikniętego dziś mrokami zgoła średniowiecza i szukają wyjścia z niego na świeże powietrze, którym można bez obawy oddychać.

Książka, którą podjąłem się opracować, nie była zajęciem łatwym: nie tylko dlatego, że „Res Humana” okazała się w ostatnim czasie „matką” czterech autorskich książek opublikowanych w „Bibliotece” naszego czasopisma, ale też ze względu na wielość tekstów, z których każdy, z blisko półtora tysiąca wydanych dotąd stron, prosił słusznie o obecność w książce. Jej wszelako realistyczne wymogi zmuszały, w poczuciu żalu, ale i ryzyka trafności wyboru tekstów czy konieczności ich niewielkich skrótów, do tej propozycji, którą mamy obecnie przed sobą.

Jest istotą tej propozycji ukazanie w trzech częściach książki najważniejszych kart rozwoju myśli programowej tego dziedzictwa świeckiego humanizmu, które reprezentuje dziś w Polsce Towarzystwo Kultury Świeckiej im. Tadeusza Kotarbińskiego w czasie określonym latami minionego ćwierćwiecza. To idee humanizmu, racjonalizmu i świeckości, zarazem tolerancji i dialogu, idee otwarte na coraz bardziej otwarty, współczesny świat. Idee, jakże przejmująco wyrażone w wierszu Pożegnanie Tadeusza Kotarbińskiego otwierającym naszą książkę.

Za nami minione dwadzieścia pięć lat. Przed nami czas, mówiąc słowami jednego z ważnych autorów książki, „płynnej nowoczesności”, czas niepokojów, ale i nadziei, czas próby każdego z nas.

Jeśli ta książka okaże się pomocną dla Czytelników w tej próbie, będzie to dla nas wartością najcenniejszą, w imię której podjęliśmy trud jej wydania.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.