Budżet w cieniu sporu na szczycie
Według ustawy budżetowej dochody państwa mają wynieść nieco ponad 682 mld zł, a wydatki nieco ponad 866 mld zł. Czyli deficyt sięgnie maksymalnie 184 mld zł. To o 17 mld zł więcej niż zakładał projekt PiS. Nowy rząd zwiększył wydatki, ale za to znalazł sporo oszczędności. Więcej będzie na ochronę zdrowia, są pieniądze na kontynuowanie programów społecznych, nie stracą rodziny i emeryci. Deficyt sektora finansów ma według metodyki unijnej wynieść 5,1 proc. PKB. Pewnie byłoby mniej, gdyby NBP wypracował zysk, który dla rządu PiS zapowiadał.
PKB w ujęciu realnym ma wzrosnąć o 3 proc., a przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej o 9,8 proc. Inflacja wyniesie średniorocznie 6,6 proc. Potrzeby pożyczkowe netto wyniosą 250 mld zł.
Teraz powinienem dalej analizować budżet, zastanawiać się, jaka będzie reakcja Unii Europejskiej. Tyle że okazało się, że to jedynie didaskalia. Prawdziwa gra toczy się między rządzącą większością a prezydentem – jak widać, prezydentem poprzedniej koalicji. Andrzej Duda podpisał ustawę i skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli następczej. Powodem jest procedura uchwalania budżetu – czyli nieobecność podczas prac i głosowania Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika: posłów według prezydenta, byłych posłów według demokratycznej koalicji.
No to cofnijmy się w niedaleką przeszłość. W dniu 16 grudnia 2016 r. posłowie Zjednoczonej Prawicy uchwalili budżet. Ustawa zawierała osławione Lex Szyszko (zgoda na brutalną wycinkę lasów) i obcięcie świadczeń funkcjonariuszom pozytywnie zweryfikowanym w 1990 roku, jeśli wcześniej pracowali choć jeden dzień w „instytucjach totalitarnych”. Ponieważ protestowała przeciwko temu opozycja, ustawę uchwalono… w Sali Kolumnowej Sejmu, nie dopuszczając do niej posłów spoza Klubu PiS. Prezydent ustawę podpisał.
A, tu nie było kwestii całkowitego wykluczenia. Przypomnijmy więc rok 2018 i zatrzymanie posła PO Stanisława Gawłowskiego. Prezydentowi nie przeszkadzała jego trzymiesięczna nieobecność podczas uchwalania ustaw.
I jeszcze dwie wisienki na torcie. To pocałunek śmierci dla TK – tak wczorajszą decyzję Andrzeja Dudy skomentował Kamil Zaradkiewicz z Sądu Najwyższego, jeszcze do niedawna dyrektor Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie, z nominacji Zbigniewa Ziobry. Jak ów neosędzia napisał na portalu X (dawny Twitter), w przypadku kontroli prewencyjnej, bez orzeczenia TK i jego wykonania władza polityczna nie mogłaby realizować pseudobudżetu i byłaby tym orzeczeniem związana. W przypadku skierowania ustawy do kontroli następczej otwiera się zaś drogę nie tylko do zignorowania orzeczenia, ale też do spełnienia pogróżek demontażu TK. To jest wręcz zachęta do takiego działania – podkreślił. I dodał, że podobny pocałunek śmierci dokonał prezydent wobec własnych prezydenckich prerogatyw.
A Andrzej Duda zapowiedział, że tak będzie się bawił z każdą ustawą, która mu się nie spodoba. Czyli kierował ją do Trybunału, co do którego składu są ogromne kontrowersje.
W tej sytuacji 184 miliardy deficytu to naprawdę betka.