Kluczowe: zarządzanie makroekonomiczne
Mój pogląd na temat konieczności reformy instytucjonalnej UE wyraziłem jasno, głosując za rezolucją Parlamentu Europejskiego. Kluczem do wszystkiego tak naprawdę jest wybór: pozostawienie jednomyślności lub jej radykalne ograniczenie na rzecz głosowania większością kwalifikowaną (qualified majority voting).
Obecny sposób podejmowania decyzji w Unii nie sprawia, że jesteśmy w stanie reagować właściwie na kryzysy – a w ciągu najbliższych dekad będą one, niczym słynne czarne łabędzie, stadami fruwać nad naszymi głowami. Musimy więc mechanizm decyzyjny uelastycznić.
Sceptycyzm wobec zmian jest funkcją tego, na ile entuzjastycznie nastawiamy się do Unii Europejskiej i – szerzej – do całego procesu integracji. W Polsce akurat mamy do czynienia ze swoistym rozdwojeniem politycznej jaźni; ludzie są euroentuzjastami (co prawda podejrzewam, że głównie ze względu na dotykalne profity pekuniarne), rządy zaś – poprzednie, ale myślę, że do pewnego stopnia to przechodzi i na obecny – są albo wręcz bardzo wrogie, albo ostrożne w odniesieniu do pogłębiania powiązań wewnątrz Wspólnoty.
Jednak najważniejsza moim zdaniem jest kwestia zarządzania makroekonomicznego. Politolodzy, dyplomaci zwracają uwagę na niedoskonałości polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa UE, często pomijając tematy zarządzania makroekonomicznego. Unia – a tak naprawdę strefa euro, bo ona jest w tej chwili głównym motorem integracji – działa bardzo nieoptymalnie ze względu na to, że w sposób jawny państwa sprzeciwiają się stworzeniu z UE unii fiskalnej.
Kryzysy wymagają działań niekonwencjonalnych. Stąd na przykład ten 750-miliardowy fundusz Next Generation EU, z którego pochodzą środki na nasz Krajowy Plan Odbudowy. Aby takiego rodzaju działania stały się rutynowe, były stałym elementem funkcjonowania instytucjonalnego Unii, potrzebne są jej znaczące zasoby własne, tak zwane own resources. Krótko mówiąc – podatki europejskie. W tej chwili mamy już niektóre takie podatki, na przykład od nierecyklingowanego plastiku. Dyskutujemy na temat instrumentu CBAM (Carbon Border Adjustment Mechanism), który byłby uruchamiany wobec krajów eksportujących na obszar Unii Europejskiej towary i usługi przyczyniające się do nadmiernej emisji gazów cieplarnianych; nie nazywamy tego podatkiem właśnie ze względu na zasadę jednomyślności. Jeśli będziemy się jej twardo trzymać, to tych zasobów własnych nie stworzymy. A wówczas przekształcenie Unii Europejskiej w elementy, czy – powiedzmy – pewien szkielet unii fiskalnej będzie bardzo trudne, jeżeli nie niemożliwe. I kolejny kryzys znów nas zaskoczy i znowu będziemy wymyślać jakieś rozwiązanie typu ad hoc.
Wśród propozycji, o których dyskutowaliśmy na posiedzeniu plenarnym Parlamentu Europejskiego, był m.in. postulat odejścia od zasady jednomyślności w sprawach podatkowych. Wydaje mi się, że tutaj propozycja poszła za daleko. Nie dookreślono, czy chodzi o podatki unijne, czy także krajowe. Jeżeli mielibyśmy te ostatnie poddać procedurze jednomyślności, to byłoby to naprawdę bardzo trudne do zaakceptowania. Trzeba było powiedzieć wyraźnie, że chodzi tylko o te przyszłe podatki unijne, ogólnoeuropejskie.
Mówiąc inaczej, ta propozycja była niedoskonała, ale głosowałem za nią po prostu dlatego, że politycznie oznaczała ona uruchomienie procedury, a przynajmniej następny krok do poważnej dyskusji na temat niezbędnej zmiany traktatów.