logo3
logo2
logo1

"Ufajmy znawcom, nie ufajmy wyznawcom"
Tadeusz Kotarbiński

Namiętność. O małej Nettie i polskim żołnierzu (cz. XII-XXVII)

Fred URQUHART | 27 stycznia 2024
Marek CHACZYK, 2024 r.

XII

Tego wieczora Meg i Bell zaskoczyły Nettie, idąc na spotkanie, które Elsie McClure zorganizowała w tylnej salce Temperance Hotel w Blytheden. Miał przyjechać i wystąpić przedstawiciel związków zawodowych z Edynburga. Elsie błagała Nettie, by ta też przyszła. Ale Nettie odpowiedziała:

– Nie mogę. Umówiłam się z Janem. Poza tym, nigdy nie postawię stopy w żadnym hotelu w Blytheden. Mama by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała, że tam byłam.

– Ale przecież to jest Temperance Hotel – powiedziała Elsie. – Tylko tam mogliśmy zarezerwować miejsce. Wszystkie inne miejsca są zajęte przez żołnierzy. Musisz przyjść. Będziemy potrzebować twego głosu.

– Nic na to nie poradzę. Mam randkę i nie odwołam jej z powodu jakiegoś zebrania związku. Obejdziecie się beze mnie.

– Widzę, że tak będzie – westchnęła Elsie. – Ale wolałabym, byś przyszła. Źle to będzie wyglądało wobec tego faceta, który przyjeżdża z tak daleka. Mam nadzieję, że inni przyjdą.

Mimo to zebranie zakończyło się sukcesem.

– Nie było tylko ciebie i Aggie – powiedziała Meg następnego dnia. – Wszyscy byli. Nawet Maisie Forbes.

– No, to teraz was urządzi ta mała donosicielka – rzekła Nettie. – Idę o zakład, że pójdzie i wszystko opowie starej Scott.

– Nie sądzę. Zależy jej na związku tak samo jak pozostałym.

– A co żeście robiły po zebraniu? – spytała Nettie.

– Poszłyśmy do Berta – Meg westchnęła radośnie i oparła łokcie o swoją deskę do prasowania. – Świetnie się bawiłyśmy.

– Będziecie się świetnie bawiły, jak Piękna Nancy tu przyjdzie i zobaczy, co robicie.

– Teraz jest na dole w pralni – rzekła Meg. Ale wyprostowała się i udawała, że ciężko pracuje, na wypadek, gdyby panna Scott niespodziewanie weszła. – Świetnie się bawiłyśmy.

– Naprawdę? – spytała Nettie.

– Tak – Meg miała już znowu oprzeć się łokciami o deskę do prasowania, ale zmieniła zdanie. – Spotkaliśmy kilku chłopaków.

– Jakich chłopaków? Stanisława i Pawła?

– Stanisław! – prychnęła Meggi. – Nie, ten jest znacznie milszy. Na imię ma Włodzimierz. Och, jest wspaniały. Wysoki, wyższy od Jana, ma piękne, kędzierzawe blond włosy.

– A zadał ci To Pytanie – zapytała figlarnie Nettie.

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała z oburzeniem Meg. – On jest gentlemanem, nie to, co Stanny.

– Bell też poznała fantastycznego faceta – dodała. – Prawda, Bell?

– Tak, rzeczywiście jest fantastyczny – Bell aż podskoczyła, pokazując, jak była szczęśliwa. – Świetnie się bawiliśmy. Wieczorem ma mnie zabrać do kina. Też ma na imię Jan. To musi być bardzo popularne imię w Polsce.

– Po polsku to John – powiedziała Meg. – Włodzimierz mi powiedział. On świetnie mówi po angielsku. Może pójdziesz dziś wieczorem z nami, Nettie, i zerwiesz z tym sztywnym Janem? Nigdy mi się nie podobał. Włodzimierz przyprowadzi ci jednego ze swoich kolegów.

– Nie, dziękuję – odpowiedziała Nettie. – Nie chcę mieć nic do czynienia z tą twoją hołotą.

– Kogo ty nazywasz hołotą? – wrzasnęła wściekle Meg. – Oni są znacznie milsi od tych, których poznaliśmy pierwszego wieczoru. Musisz mieć pecha, że spotkałaś takich nieciekawych facetów.

– Możesz tak myśleć – odpowiedziała Nettie. – Ale ja uważam inaczej. Poczekaj trochę, a zobaczysz, jacy okażą się twoi nowi znajomi, więc nie obrażaj innych.

 

XIII

W czasie kolejnych tygodni Meg, Bell i większość innych dziewcząt tak często zmieniały swoich absztyfikantów, że pani Baxter tak to skomentowała:

– Dobrze, że w dystrykcie są dwa tysiące Polaków, bo inaczej by im zabrakło!

Dziewczęta zawsze poznawały „szalenie miłych chłopców”, ale żadna z nich nie umówiła się na więcej, niż dwie, trzy randki. Zawsze na początku zapowiadało się na romantyczny romans, potem dziewczęta otrzymywały To Pytanie albo też obrażały się z powodu czegoś, co żołnierz zrobił lub powiedział. Tylko Aggie i Nettie pozostawały wierne sierżantowi i Janowi. Meg i Bell drwiły sobie z nich, zastanawiając się, kiedy wreszcie się z nimi rozstaną. Ale Aggie tylko potrząsnęła głową i odpowiedziała twardo:

– Nie jesteśmy takimi trudnymi do zadowolenia lekkoduchami, jak wy.

A Nettie dzień i noc myślała tylko o Janie. Był dla niej wszystkim: myśli o nim wypełniały jej noce, również za dnia myślała o nim bez przerwy, nie włączając się do rozmów koleżanek, ani też nawet ich nie słuchając. Nigdy sobie nie wyobrażała, że może darzyć kogokolwiek aż takim uczuciem. W jej świecie wojna i wszystko z nią związane były bardzo odległe. Nawet kiedy musiała boleśnie wrócić do rzeczywistości, starała się zrobić to delikatnie. Przestała narzekać na zaciemnienie i inne niedogodności spowodowane przez wojnę i jak z oddalenia słuchała słów swojej matki:

– Czy osiemnaście miesięcy temu wyobrażałyście sobie, że będziemy tak żyć? Skradając się w ciemnościach, bojąc się zapalić światło. Z masłem i cukrem na kartki, wypełniając książeczki z kuponami na różne towary? Nie myślałam, że ludzie będą musieli pogodzić się z czymś takim.

Dla Nettie brzmiało to jak zdarta płyta gramofonowa, którą słyszała już setki razy – coś, co zna na pamięć. To było tło jej rozmyślań o Janie: chór, który śpiewał w tle, ale nie niepokoił. Na jej scenie to Jan stał w świetle reflektorów i zaciemnienie, warty oraz manewry nie mogły pozbawić go jego blasku. Nigdy nie wybiegała poza dzisiejszy wieczór lub kolejny dzień. A kiedy była z nim, a jego ramiona przyciągały ją do niego, nie była w stanie myśleć o niczym. Wypełniało ją tylko zmysłowe ciepło, a zaciemnienie tworzyło przytulną osłonę.

Aż pewnego dnia Aggie oświadczyła, że zerwała z sierżantem. Akurat prasowała prześcieradło i powiedziała to ze sztuczną niedbałością. Dziewczęta zamilkły na chwilę, po czym Bell zawołała:

– Pokaż ślady po zębach!

Nettie już od pewnego czasu podejrzewała, że Aggie chce zerwać z sierżantem, ale bała się, że nie znajdzie innego faceta. Ale Aggie wyjaśniła:

– Och, już byłam nim znudzona. Zbyt wolno uczył się angielskiego. Nie chciało mi się już ciągle mu wyjaśniać, co mam na myśli. Nie wiedziałam, o czym z nim rozmawiać.

– To dobrze, Aggie – powiedziała Meg współczująco. – Jest wielu innych chłopców do wzięcia.

– I w dodatku on stale chciał siedzieć w saloniku starej Scott – jęknęła Aggie.  – Boże, mam wystarczająco dużo Pięknej Nancy za dnia, by jeszcze widywać ją wieczorami.

Podczas przerwy obiadowej Nettie powiedziała swojej mamie i pani Baxter o Aggie. – A wyglądał na takiego sympatycznego faceta – powiedziała pani Baxter. – Spotkałam ich kilka dni temu, jak wracali z kina i on był bardzo uprzejmy; stuknął obcasami i otworzył mi drzwi. A jak pięknie pachniał!

– Polacy mają bzika na punkcie perfum – rzekła mama.  – Dziewczyna z apteki powiedziała mi, że stale kupują wodę kolońską. Nie mogą nadążyć z uzupełnianiem zapasów. Zastanawiała się, co oni z tym robią – kąpią się w niej czy co?

– A może ją piją! – zachichotała pani Baxter.

– Już nie wiem – odpowiedziała mama. – Będę musiała zapytać Jana, kiedy tu przyjdzie następnym razem.

– Wciąż jeszcze z nim chodzisz, Nettie? – spytała pani Baxter. – Myślałam, że już dawno dasz sobie z nim spokój.

– Dlaczego?

– No… – pani Baxter zaśmiała się niepewnie i spojrzała w bok. – Idzie się z nim dogadać, pani Douglas?

– Ależ tak – odpowiedziała mama. – On bardzo szybko uczy się angielskiego. Czasami bardzo śmiesznie mówi.

– A Chrissie nadal chodzi ze swoim? – spytała pani Baxter.

– Ach, Chrissie!  – zaśmiała się mama. – Ta to już miała kilku od tamtego czasu.

– I o to chodzi – zaśmiała się pani Baxter. – Gdybym tylko była znowu młoda, to bym im pokazała to i owo. Teraz nie ma zbyt dużo dziewczyn, mających taki styl, jak ja miałam, – wstała, szykując się do wyjścia. – Muszę już iść i zabrać się za obiad dla Andy’ego. Zdobyłam ładny stek. Muszę go tylko podsmażyć. Cześć Nettie, powiedz swojemu chłopakowi, że o niego pytałam.

Ale pani Baxter wyszła dopiero po dziesięciu minutach. Przegadała te dziesięć minut, rozmawiając o Polakach. – No dobrze – powiedziała, ostatecznie zbierając się do wyjścia. – Niedługo przyjadą Irlandki na wykopki ziemniaków. Ci chłopcy w sam raz się dla nich nadadzą. One nie będą czekać na To Pytanie. Zanim się Polacy spostrzegą, one już będą miały ściągnięte majtki!

– Tak, te zbieraczki ziemniaków to gorące dziewuchy – powiedziała mama, zamknąwszy drzwi za swoją gadatliwą przyjaciółką i wyciągając pudding dla Nettie z piecyka. – Spotykasz się znowu z Janem dzisiaj wieczorem? – zapytała.

– Tak  – odparła Nettie.

Mama nalała sobie filiżankę herbaty.

– Pani Baxter to strasznie ciekawska stara suka – powiedziała. – Świetnie wie, że ty i Jan wciąż ze sobą chodzicie. Założę się, że zna każdy twój krok. Jakby była schowana za tą zasłoną i podglądała. Nic jej nie umknie.

Nettie nie odpowiedziała, tylko nalała sobie filiżankę herbaty i wyciągnęła z kieszeni paczkę Woodbin’sów.[1]

– Najwyższy czas, byś rzuciła – rzekła mama. – Papierosy strasznie drożeją.

– Ach, daj spokój – odpowiedziała Nettie. – Muszę sobie poużywać, dopóki jestem młoda.

– No nie wiem… – odparła mama, popijając herbatę w zamyśleniu, nie spoglądając na Nettie. – Chciałabym, byś była w pewnym sensie jak Chrissie. Nie mam na myśli tego, broń boże, że co chwila chodzi z innym chłopakiem, ale… Nachyliła filiżankę i wypiła resztkę herbaty.

– Ale co? – spytała Nettie.

– Wiesz… – Mama dolała więcej wody do imbryka i wyrzuciła fusy do kominka, po czym nasypała świeżą herbatę. – Czy zastanawiałaś się, co będzie, kiedy wojna się skończy? – rzekła powoli.

– Co będzie z czym? – Nettie odłożyła ostrożnie papieros na półkę obok zlewu, po czym zaczęła układać fryzurę przed lustrem.

– Wiesz, w końcu Jan jest Polakiem – powiedziała mama. – Wróci do Polski. A to nie to samo co Aberdeen, Edynburg czy nawet Londyn. Polska jest setki, setki mil stąd. Zastanawiałaś się nad tym?

– Ach, mamy jeszcze dużo czasu, by się nad tym zastanowić, – odpowiedziała Nettie, wkładając papieros do ust i usiłując włożyć płaszcz, a jednocześnie starając się, by dym z papierosa nie wchodził jej do oczu.

– Naprawdę? – rzekła mama. Nie wiem. Lepiej skończyć z tym, dopóki nie jest za późno.  Przecież nie możesz ode mnie i ojca oczekiwać, że przyjedziemy do Ciebie do Polski, jeżeli będziesz miała dzieci. Poza tym nie będziemy mogli ich zrozumieć…

– Daj spokój! – powiedziała Nettie, ściskając płaszcz paskiem i wzruszając ramionami.

– Oczywiście, Jan jest bardzo miłym chłopcem i w ogóle… – powiedziała mama. – I nieźle nauczył się angielskiego, ale…– delikatnie machnęła swoją wielką, czerwoną dłonią. – Miałam na myśli, że powinnaś to przemyśleć.

– Po co się martwić zawczasu? – odpowiedziała Nettie, otwierając drzwi.

– Ktoś powinien się martwić – powiedziała z naciskiem mama. – Będę musiała porozmawiać o tym z twoim ojcem. Może rozmówi się z Janem.

Nettie z rozdrażnieniem paliła papierosa, gdyż śpieszyła się do pracy. Mama ostatnio mówiła o tym ogródkami kilka razy, nie dopowiadając, rozmyślając. Niepotrzebnie zaprzątając sobie głowę. I sprawiając, że pozostali też się martwili.

Do teraz starała się o tym nie myśleć. Ale jak już zaczęła, złapała się na tym, że już nie może przestać, zastanawiając się, co będzie, jeżeli…

 

XIV

Tego wieczora, kiedy pan Douglas właśnie zbierał się do wyjścia, jego żona powiedziała:

– Dokąd się wybierasz? Pamiętaj, co ci powiedziałam. Nie możesz teraz wyjść.

– Oj, nie  możesz tego załatwić sama? – wyburczał.

– Nie, to sprawa dla ciebie – powiedziała. – W końcu to ty jesteś jej ojcem.

– Już dobrze – westchnął ciężko i zanurzył się ponownie w swoim fotelu. Usiadł i zaczął czytać The News, przeglądając kolumny z informacjami o urodzinach i ślubach i z nekrologami, które z reguły pomijał przy czytaniu gazety. Nettie zastanawiała się przez chwilę, co mama miała na myśli, ale była zbyt zaabsorbowana przygotowaniami na przyjście Jana, że nie interesowało jej, dlaczego ojciec został w domu. Właśnie zapinała w sypialni swoją sukienkę w szaro-łososiowe paski, kiedy usłyszała pukanie do drzwi i krzyknęła:

– To musi być Jan! Otworzysz mu drzwi, tato?

– Chodź, Chrissie – rzekła. – Pomóż mi zapiąć te guziki.

– Nie mam czasu – odpowiedziała Chrissie, nawet nie podnosząc głowy znad nóg, na które naciągała parę jedwabnych pończoch. – Jestem umówiona z Edwardem na siódmą i już jestem spóźniona.

– Ma pan rację, dzisiaj jest bardzo zimno, nieprawdaż? – powiedział pan Douglas, wprowadzając Jana do kuchni.

Baardzo zzimno! – powiedział Jan. Stuknął obcasami i ukłonił się pani Douglas. – Cieś! Baardzo zzimno! Prawda?

– Tak, rzeczywiście jest zimno – powiedziała mama. Spojrzała znacząco na męża i powiedziała: – Pójdę pomóc Nettie.

– Papierosa? – Jan wyciągnął papierośnicę w stronę pana Douglasa.

– Ja nie palę papierosów, proszę pana – odpowiedział pan Douglas. – Wolę swoją fajkę. Ale dla towarzystwa zapalę – zaciągnął się i spojrzał na napis na papierosie.

– Zagraniczny! Pięknie pachnie!

Pociągnął dwa-trzy razy i wypuścił dym, nie zaciągając się. Trzymał papieros blisko twarzy i przyglądał się jego koniuszkowi, zmrużywszy swoje oczy pod szarymi, krzaczastymi brwiami.

– Smakuje jak cygaro, proszę pana!

– Dobre? – spytał Jan.

– Bardzo dobre – pan Douglas usiadł wygodniej w fotelu i odchrząknął. – Wie pan, panie Janie, moja żona… zastanawiała się… W zasadzie to powiedziała… Bardzo jest dzisiaj zimno, nieprawda?

-Tak – odpowiedział Jan – Bardzo zimno.

– Na jaki film idziecie dzisiaj do kina?

– Film? – Jan się zawahał – Ach, kino. Bardzo dobry film. „Grona gniewu”.

– Och, widziałem zwiastun w zeszłym tygodniu – pan Douglas spojrzał na drzwi sypialni, po czym ponownie zanurzył się w fotelu, zwinąwszy kciuki w otworach na ramiona swej kamizelki. – Nie myślę, żebym miał ochotę pójść do kina na ten film. Raczej by mi się nie spodobał. To jest film o biednych ludziach. Cholernie smutny. Mamy tego dosyć na co dzień, by jeszcze oglądać to w kinie. Lubię filmy, które przenoszą mnie w inny świat. Na przykład o gangsterach albo o nocnych klubach. Albo kowbojskie. Bardzo lubiłem stare kowbojskie filmy. Naprawdę. Tom Mix albo Buck Jones[2]. Oni rzeczywiście przenosili nas w inny świat. Szkoda, że Tom Mix zmarł dwa czy też trzy tygodnie temu. Biedny gość… –Pan Douglas ponownie zaciągnął się dymem swego papierosa i ciężko westchnął. – Pamiętam jeden bardzo dobry film, w którym grał. Pamiętam, że był bardzo zakochany w pewnej dziewczynie – tylko że ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego, bo był zwykłym ranczerem. Ona była przywiązana do torów, a nadjeżdżał pędzący ekspres. Ale Tom dowiedział się o tym na czas, wskoczył na swojego konia…Jak się nazywał ten jego koń? Miał krótkie imię. Miałem już je na końcu języka…Hej, matka! – zawołał. – Jak miał na imię ten koń Toma Mixa?

– Nie wiem –  oburknęła mama, wchodząc za Nettie do kuchni. – Ty myślisz, że ja wszystko pamiętam?

– Tony – podpowiedziała Nettie ojcu.

– Tak, właśnie tak – krzyknął. – Tony!

– Jesteś już gotów? – spytała Jana.

– Tak, jestem – odpowiedział, szeroko się uśmiechając.

– Gotowi chłopcy, gotowi! – powiedział pan Douglas, wkładając czapkę. – Wyjdę razem z wami. Serwus, dziewczyny, wrócę za kilka godzin.

 

XV

Film „Grona gniewu” nie spodobał się Nettie, chociaż nie z tego powodu, z którego nie spodobał się też jej ojcu. Kiedy szli do kina, Jan powiedział jej, że prawdopodobnie ich oddział zostanie wysłany do Grecji.

Grecja… Po raz pierwszy od dawna uświadomiła sobie, że jest wojna i co wojna znaczy. Przypomniała sobie wszystko, co usłyszała w ostatnich dniach w radio o walkach w Grecji. Boże, i Jan ma tam jechać! Siedziała odrętwiała z przerażenia. Nawet czułe palce Jana, wędrujące po jej ciele, nie sprawiały jej przyjemności. Starała się przytulić do niego najbliżej, jak tylko było możliwe, chcąc ogrzać swój otępiały umysł ciepłem jego ciała. Ale na próżno…

Starała się ze wszystkich sił śledzić akcję filmu. Ale bezskutecznie. Po prostu grupa aktorów tłoczyła się na pace przeciążonej ciężarówki. Droga 66. Oklahoma. Wyoming. Droga 66. Najwidoczniej szukali pracy. Nettie zastanawiała się, o co w tym wszystkim chodzi. Czyż nie powtarzali wciąż, że jadą do słonecznej Kalifornii, gdzie rosły brzoskwinie i winogrona i pomarańcze? Więc po co robili całe to zamieszanie? Ten starzec i jego nierozgarnięta żona, która chciała wracać… O co się martwili? Co oni mieli wspólnego z nią i Janem, siedzącymi na pluszowych fotelach i oglądającymi ich? To był po prostu film. Henry Fonda w rzeczywistości nie był kimś o nazwisku Tom Joad, kto kiedyś siedział w więzieniu. Henry Fonda był po prostu Henrym Fondą – gwiazdą filmową. Jane Darwell[3] była po prostu Jane Darwell. Oni po prostu grali. I pod koniec każdego dnia zrzucali z siebie te stare ciuchy, wsiadali do swych limuzyn i byli wiezieni do swych piekielnie drogich rezydencji, w których organizowali szalone party. Nettie wiedziała. Czytała tygodniki filmowe. To był po prostu kolejny film. Nie miał nic wspólnego z nią ani Janem. Ale Grecja miała. Grecja. Nazwa na mapie. Ale to już nie była tylko nazwa na mapie. Ginęli tam ludzie. Spadały bomby, ludzie byli zabijani ogniem karabinów maszynowych, a odłamki…

Wtem Nettie zauważyła, że coś jest nie tak. Nagle film się urwał. Podrostki, siedzące na tanich miejscach z przodu sali, od razu zaczęły tupać i gwizdać. Nettie westchnęła poirytowana. Czy ci smarkacze nie mogli dać operatorowi nieco czasu na zmianę rolek, czy też na to coś innego, co akurat robił?  Byli strasznie niecierpliwi. Zawsze gwizdali, kiedy zdarzała się taka sytuacja, a zdarzała się dosyć często.

Ale ekran nie ożył po kilku sekundach, jak to bywało zwykle. Zamiast tego na scenę przed ekranem wyszedł kierownik kina. Zaczął coś mówić. Nettie nie uchwyciła jego pierwszych słów, dopiero po chwili zrozumiała, że jest alarm lotniczy. „Ale, proszę państwa, seans będzie kontynuowany”.

Tylko tyle? Wtuliła się w Jana i odprężyła. Ale tylko na chwilkę. Kilku widzów wstało i wyszło. Mój Boże – pomyślała, kiedy wraz z Janem musieli się podnieść, by pozwolić przecisnąć się obok nich rozhisteryzowanej kobiecie z dwójką dzieci – czy ludzie nie mogą siedzieć spokojnie? Co im to da, że wyjdą? To jest po prostu alarm. Lepiej siedzieć wygodnie w kinie niż tłoczyć się w przepełnionym schronie albo kucać pod schodami. Mama na pewno teraz tam się schroniła. Powinna być teraz na pogaduszkach u pani Baxter, więc na pewno tłoczą się razem z innymi w zaułku między kamienicami. Nettie i Chrissie poszły z mamą dwa razy, ale więcej już nie chciały. Powiedziały, że zmarzną i umrą z przeziębienia. Jeżeli już mają zginąć, to wolą zginąć siedząc wygodnie w swoim domu. Mimo wszystko, alarmy były bardzo dokuczliwe. Nigdy nie można spokojnie zabrać się do robienia czegokolwiek, bo nie było wiadomo, kiedy coś się może wydarzyć. Nie żeby coś już wydarzyło się w Blytheden. To nie Londyn, Grecja lub inne takie miejsce.

Projekcja została wznowiona, ale Nettie nawet nie starała się już śledzić akcji filmu. Przytuliła się do Jana, obejmując jego ramiona swymi dłońmi, jakby miała zamiar nigdy go nie wypuścić z objęć. A on szeptał czułe słówka po polsku i w łamanej angielszczyźnie. Ich głowy były tak blisko siebie, że siedząca za nimi kobieta stuknęła ich w ramiona i zwróciła uwagę, więc przesiedli się do ostatniego rzędu. Byli teraz w swoim własnym świecie, daleko od ciężarówek z prześladowanymi, głodnymi ludźmi, szukającymi desperacko pracy, by móc zarobić pieniądze, potrzebne do nakarmienia ich głodujących ciał. Chociaż oni też w pewnym sensie też byli głodni: równie zdeterminowani i prześladowani, jak ci ludzie na filmie. Na świecie są legiony takich Nettie i Janów. I właśnie dlatego takie filmy jak „Grona Gniewu” powinny być robione, by pokazać, dlaczego wybuchają wojny takie jak ta.

Nettie przełożyła ręce za głowę Jana, a następnie przeciągnęła dłońmi po jego twarzy. Jej wilgotne wargi przywarły do jego warg, a po jej policzkach spłynęły łzy.

– Łup!

– ŁUP!

Ściany kina zadrżały. Dwie lub trzy osoby krzyknęły. Nettie wczepiła swoje palce w Jana.

– Co to było? – wyszeptała chrapliwie. Ale była przekonana, że budynek kina został trafiony.

Jan zaśmiał się uspokajająco i wymamrotał:

– Siedź, nie bój się, Nettie. Kilka osób wstało, ale większość siedziała spokojnie. Kilku mundurowych krzyknęło do cywili, by się uspokoili. Nettie poczuła, jak wali jej serce. Spojrzała ze strachem na sufit, bojąc się, że lada moment runie. Ale nic się nie stało. Nigdy nie myślała, że tak dużo czasu mija, aż budynek zacznie się rozpadać.

– Ale – ale – wydusiła z siebie, patrząc na Jana.

– Dwie mile – powiedział.  – Trzy mile stąd. I podniósł trzy palce i szeroko się uśmiechnął.

Westchnęła z ulgą. Raz, dwa, trzy…zaczęła liczyć, przypomniawszy sobie, że kiedy doliczy do dziesięciu, to bombowiec będzie już wystarczająco daleko, by zagrożenie minęło. Ale nawet kiedy doliczyła do dziesięciu, to nadal drżała. Zastanawiała się, gdzie jest mama. Czy wszystko z nią w porządku? Jeżeli – tak jak powiedział Jan – bomby spadły dwie-trzy mile stąd, to powinno być w porządku. Ale Nettie i tak była zaniepokojona.

Ci, którzy chcieli wyjść, już wyszli, a reszta spokojnie siadła, by zobaczyć film do końca. Ale i tak minęło trochę czasu, nim Nettie się wyluzowała. Nachyliła się do Jana, z zamkniętymi oczami, słuchając lękliwie. Czy będą jeszcze jakieś inne uderzenia?

Ale nie było słychać niczego innego, oprócz amerykańskich aktorów, mówiących delikatnym, śpiewnym akcentem. Stopniowo Nettie się uspokoiła. A jak już się uspokoiła, jej myśli znowu powędrowały do Grecji…

– Jan, chodźmy – szepnęła. – Chcę stąd wyjść.

– Nie poczekasz na finał? – zapytał.

– Nie. Wyjdźmy stąd.

Była zdziwiona, widząc tak wiele osób na ulicach. Reflektory przeciwlotnicze przecinały ciemne niebo jak złote łopatki czarnego wentylatora. Wydawało się, że trzyma go jakaś nieludzka ręka, obracając delikatnie, i z każdym obrotem rozdmuchując drobne postacie tu i tam. Wysoko, wysoko ponad złotymi wskazówkami łopatek, samoloty unikały strumieni światła. Można było usłyszeć warkot silników, ale samoloty były za daleko, by można było je policzyć. Dwa, a może dwieście…Dwa, a może dwieście…

Nachyliła się do Jana, a on jeszcze mocniej objął ją ramieniem.

– W porządku, Nettie – rzekł. – Nie ma niebezpieczeństwa.

– Tak, łatwo ci mówić, przeżyłeś to w Warszawie – powiedziała. – Ale jak dla mnie to za blisko.

– Dobrze, wejdźmy tutaj – rzekł Jan.

Nettie nie powiedziała nic, kiedy wprowadził ją do saloniku Royal Hotelu. Była przestraszona, kiedy pomyślała, co by na to powiedziała jej matka. Westchnęła z ulgą, kiedy zanurzyli się w cieple i jasności, a ona osunęła się w miękki fotel. – Boże, jak tu dobrze.

Siedząc zauważyła, jak Jan stuka obcasami i kłania się komuś. To był Stanisław. Była z nim dziewczyna. Obca dziewczyna, której Nettie nigdy wcześniej nie widziała, dziewczyna, która nie była z Blytheden. Nettie wiedziała, ze to musi być jedna z kobiet, które przyjechały tutaj za Polakami. Miała jasne, tlenione włosy, spięte opaską w kolorze koniczyny, i bardzo wąskie, wyskubane brwi. Stanisław wstał i stuknął obcasami, ale nie wykonał żadnego ruchu w ich stronę. Dziewczyna spojrzała w stronę Nettie przez zaciśnięte dłonie ze szkarłatnymi paznokciami i delikatnie zwinęła usta. Jan zamówił dwie whisky.

– O, nie dam rady – powiedziała Nettie – Co powie mama?

Jan przesunął szklankę w jej stronę, uśmiechając się.

– Dobrze! – rzekł i wychylił swoją szklankę jednym haustem.

– Dobrze – powiedziała Nettie.

Wykrzywiła twarz po małym łyczku – Och, to jest niedobre.

Ale Jan nalegał, by dopiła do końca. Kiedy to zrobiła, przeszedł po niej dreszcz. Ale już za kilka minut zaczęła czuć się przyjemniej. Jan podniósł brwi:

– Dobrze?

Nettie wygięła szyję, przesuwając się na skórzanej kanapie tak, że mogła przejrzeć się lepiej w wielkim lustrze, na którym była reklama whisky napisana w poprzek czerwonymi i złotymi literami. Poklepała swoje loki, zastanawiając się, czy może wyciągnąć swoją puderniczkę i gąbkę na oczach kobiety, która siedziała ze Stanisławem. Ale to była puderniczka  z Wollworths’a, a gąbka prosiła się o wypranie. Żałowała, że nie poprosiła Jana o to, by jej kupił nową, gdy kilka dni temu stanęli przed witryną sklepu jubilerskiego i zapytał, czy jest coś, co by chciała.

– Przepraszam – powiedziała.

Kiedy wróciła, Jan rozmawiał ze Stanisławem po polsku. Blondynka obracała pierścionek na swoim palcu i patrzyła w dal, jakby nie rozumiała ich rozmowy. Jan stuknął obcasami i wrócił na swoje miejsce na kanapie przy Nettie. Zawołał kelnerkę i poprosił o jeszcze dwie szklanki whisky. Tym razem Nettie się nie ociągała, ani też nie przeszedł po niej dreszcz, kiedy przełknęła swoją porcję.

– Daj mi papierosa, Janie – poprosiła.

Odchyliła się i spoglądała, jak spirale dymu papierosowego wznoszą się do góry. Przez moment, zanim stały się cienkie i rozpłynęły w dusznym powietrzu, wyobraziła sobie, że jest wielki korkociągiem, a jej usta są szyjką od butelki. Jan objął ją ramieniem i przyciągnął ku sobie. Zachichotała i szturchnęła go łokciem, ale nie cofnęła się, kiedy on objął ją jeszcze czulej swoim ramieniem.

– Nadal się boisz, Nettee? – zapytał przekornie.

–  Nie, ale chciałabym, by ta wojna wreszcie się skończyła. Podczas tej wojny nie można żyć własnym życiem.

Zanuciła kilka taktów piosenki, która leciała przez radio: „Take Lessons From Madame Lasonga”[4].

And if she fancies you the lessons are free” – śpiewała Janowi, ruszając ramionami i umizgując się do niego. Uśmiechnęła się też do kobiety, która była ze Stanisławem.

– Będę musiała na chwilę Cię opuścić, zanim pójdziemy się przywitać z twoim przyjacielem, – kobieta powiedziała głośno i powoli do Stanisława. – Muszę poprawić lakier na paznokciach.

– Paznokciach? – Stanisław puścił oko.

Powtórzyła swoje słowa, po czym wstała i wyszła, kołysząc biodrami i oglądając się w mijanym lustrze.

Stanny podszedł do nich i zamówił drinki.

– Kim jest Twoja sympatia? – zapytała Nettie, sącząc swój cocktail z ginem i limonką.

– Sym-pa-tia – powiedział Stanny. – Jeanette.

– Jeanette McDonald – zachichotała Nettie i dopiła jednym haustem resztę swego drinka. – Czy ona jest sympatyczniejsza od Meg?

Stanisław wzruszył ramionami.

– Tak, bardzo sympatyczna. Dobra kumpelka, cholernie dobra kumpelka.

Stanisław strzelił obcasami i odszedł, kiedy wróciła blondynka. Powiedział coś cicho do niej, ale ona pokręciła głową. Wydawało się, że Stanny kłóci się z nią. Potem założył płaszcz i furażerkę, przyjrzał się sobie w lustrze. Kobieta stała z niewyraźnym uśmiechem, przyglądając się Nettie.

– Kiedy wychodzisz, chez moi, musisz mnie uprzedzić – powiedziała. – Jestem bardzo ciekawa.

Odwróciła się i wyszła, nie patrząc na nich, ale Stanny stuknął obcasami i się ukłonił. Jan wstał i odwzajemnił ukłon.

– Skąd się wziął ten kurwiszon? – głośno spytała Nettie i wypiła drinka, który właśnie przyniosła jej kelnerka. – Co za farbowana zdzira!– zaśmiała się i przytuliła do Jana. – Daj mi jeszcze papierosa, kochanie.

Z radioodbiornika dobiegał głos piosenkarki: There Will Come Another Day[5]. Nettie zamknęła oczy, wsłuchując się w słowa w stanie sentymentalnego upojenia. The clouds will vanish, True Love will banish dull care away… Otwarła oczy; dym drażnił jej nozdrza, więc zgasiła papierosa w popielniczce. Jak przez mgłę zobaczyła Jana – jego ciemne włosy i błyszczące oczy. Oh Jan, Oh Jan, how can you love!

The words will glow with gold and glory, Soon we’ll forget that skies were grey, And like a lovely fairy story, There’ll come another day…

W całej Wielkiej Brytanii setki młodych par słuchały tej obietnicy lepszego świata. Słuchały tak samo, jak niektórzy z ich rodziców słuchali obietnicy, zawartej w piosenkach śpiewanych dwadzieścia pięć lat wcześniej. Nikt z nich nie wyobrażał sobie, że na jedną parę, dla której świat będzie świecił blaskiem złota i sławy, będzie przypadać setka par, które nigdy nie wzlecą pod inne niebiosa, niż niebiosa szarości. A nawet jeżeli o tym myśleli, to wyobrażali sobie, że to oni właśnie będą tymi szczęśliwcami.

A day to bring you joy and laughter,

For when the night has passed away

You’ll find that joy follows after.

There’ll come another day…[6]

– Czy nadejdą? – zastanawiała się Nettie.

Ko-ocha-na Nettie – wyszeptał Jan.

– Och Janku – powiedziała i wtuliła się w niego, przyciągając go ku sobie. – Och Janku, nie zniosłabym teraz rozstania z Tobą…

And there together in sunny weather

We’ll wander hand in hand…[7]

 

Okna salonu nagle zadrżały. To wystrzały.

– Myślę, że to jeszcze nie koniec – powiedział mężczyzna. To jeszcze trochę potrwa.

 

XVI.

– Niech ich szlag trafi i te całe bombardowania – powiedziała Meg następnego dnia. – Całkiem zepsuli mi wieczór. Właśnie spiknęłam się z młodym lotnikiem w restauracji Berta, kiedy rozległy się syreny i on musiał prędko udać się na lotnisko. Boże, byłam wściekła. Miałam taki apetyt na małą odmianę od Polaków.

– I tym się martwisz? – rzekła Aggie ponuro. – Przecież mogłaś zginąć. Bomby spadły na Armitage Toll.

– No i co z tego? – odparła Meggie. – To trzy mile od Dunesk Road.

– No tak, ale gdyby samolot zrzucił je sekundę później, to spadłyby prosto na twoją głowę.

– No i co z tego? – zaśmiała się Meg. – Przynajmniej nie musiałabym przychodzić dzisiaj rano do tego syfu – Po chwili powiedziała: – Już mam dość tej pracy. Myślę, że spróbuję zatrudnić się w fabryce amunicji.

– Równie dobrze możesz poczekać i zobaczyć, czy dostaniemy podwyżkę – powiedziała Bell, oglądając się za siebie, czy czasem panna Scott tego nie usłyszy. – Elsie McClure powiedziała, że Związek napisał do starej Scott.

– Powinniśmy przekonać się w piątek, kiedy dostaniemy swoją pensję – rzekła Meg.

Dziewczęta przez cały tydzień nie rozmawiały o niczym innym. Ten temat kompletnie przyćmił wojnę i Polaków. Ale Nettie nie mogła o tym dyskutować – miała na głowie poważniejszy problem. Jej troska o Jana nieco zelżała po tym, jak powiedział jej, że prawdopodobnie jednak nie pojadą do Grecji, gdyż Polska nie była w stanie wojny z Włochami. Nettie nie rozumiała złożoności stosunków międzynarodowych, ale nawet gdyby rozumiała, to też nie przywiązałaby do tego wagi. Inny, bardziej osobisty problem przyćmił jej troskę o Jana. Stał się dla niej ważniejszy od wszystkich Greków i Polaków, i Włochów.

Była przerażona. Nigdy wcześniej jej się to nie przytrafiło. I na Boga – przyrzekła sobie, jeżeli tym razem wszystko będzie w porządku, to zrobi wszystko, by taka sytuacja nie powtórzyła się nigdy więcej. Koniec z Janem. Żałowała, że go w ogóle poznała, żałowała nawet, że nie zginął w Warszawie. O Jezu, żeby to wreszcie nadeszło…

Ale to nie nadeszło do piątku i Nettie ze strachu prawie wpadła w histerię. Inne dziewczęta komentowały jej ponury nastrój i zły humor.

– Ktoś by pomyślał, że sikałaś w pokrzywach i się poparzyłaś – powiedziała Bell. – Jesteś taka niemiła.

Gdyby nie chodziło o „to”, to Nettie zwierzyłaby się jej lub Meg – bała się powiedzieć cokolwiek mamie lub Christie.

W piątek wieczorem Maisie Forbes zakomunikowała: – Panna Scott chce, abyście przed wyjściem wszystkie przyszły do jej kantorka.

Panna Scott siedziała za biurkiem. Nie podniosła głowy, kiedy dziewczęta, już w płaszczach, zaczęły wchodzić do jej biura. Wlepiała wzrok w list, który trzymała. Dziewczęta szeptały do siebie, szurając nogami z zakłopotania. Niektóre z nich, odważniejsze, chichotały po wejściu, ale szybko przestały, gdyż wewnątrz panowała poważna atmosfera. Nettie stała między Meg i Bell, żałując, że nie jest już w domu. Albo to, albo śmierć. Tak, żałowała, że nie umarła.

Jeżeli to nie nastąpi dzisiaj w nocy, jutro po południu pójdzie do lekarza. Nie pójdzie do swojego lekarza rodzinnego, bo mógłby powiedzieć coś mamie; pojedzie do lekarza w Edynburgu. Jan chciał, by pojechała z nim na wieś, ale ona nie miała zamiaru. Jeździła na wieś o jeden raz za dużo. Już więcej nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Może lekarz w Edynburgu powie jej, co robić. Mogłaby bardziej otwarcie porozmawiać z kimś obcym, niż ze swoim lekarzem. Obcy jej nie zna. Może ona kupi sobie tandetną obrączkę w Woolworthsie.[8] Może lekarz wyśle ją w jedno z „tych” miejsc. Żeby tylko miała odwagę, to by kogoś zapytała. Maisie Forbes mogłaby wiedzieć. Mówiono, że pewnego razu jakoś tak sobie z tym poradziła…

– Czy już wszystkie są? – rzekła panna Scott, podnosząc głowę.

Maisie Forbes stanęła w drzwiach – Tak.

– To dobrze.

Dziewczęta spojrzały na siebie, kiedy Maisie przekręciła klucz w zamku i stanęła tyłem do drzwi.

– Co u diabła! – Megg wymamrotała do Nettie.

Ale Nettie gapiła się w podłogę. Mimo wszystko nie mogła zapytać Maisie Forbes. Maisie jest taką paplą, że wiadomość błyskawicznie by się rozeszła. Maise byłaby zachwycona, mając taką szansę by obgadywać Nettie. – Boże, żebym znała takie miejsca w Edynburgu…

Panna Scott założyła swoje okulary bez ramek i powiedziała:

– Mam tu list od pana Edwardsa z Edynburga. Pana Johna P. Edwardsa z Edynburga – powiedziała z sarkazmem, patrząc na list z obrzydzeniem. – Organizatora związków zawodowych. Jak widać, niektóre z was, młode damy, mają ochotę założyć tu organizację związkową. Muszę powiedzieć, że myślę, że mogłyście mi o tym powiedzieć. Nie podoba mi się, że dowiaduję się o tym od kogoś z zewnątrz.

Dziewczęta stały w milczeniu, przestępując z nogi na nogę ze strachu i zakłopotania. Nettie nadal gapiła się w podłogę. Jezu, jeżeli coś się jej stanie, mama wpadnie w szał.

– Nie pozwolę na żaden sabotaż – krzyknęła panna Scott. – Wy cycate smarkule! Żadna z was nie wie, jak wam dobrze! Myślem, że wszystkie chcecie robić w fabryce amunicji i kupić se fudra i pianina. Nie chcem więcej słyszeć waszych narzekań – albo… A teraz precz!

Wychodziły zastraszone, nie patrząc na siebie ani na pannę Scott. Te, które stały najbliżej drzwi, obróciły się szybko, szukając ucieczki. Ale Maisie Forbes zwlekała z otwarciem drzwi. Wręczyła im koperty z tygodniówką, a one skulone przechodziły obok niej. Wiele z nich puściło się biegiem, jak tylko wyszły na zewnątrz.

Nettie wzięła swą kopertę w otępieniu. Miała zasmuconą twarz i tępy wzrok. Meg i Bell objęły ją ramionami, jak tylko weszły w ciemności. Żadna z dziewcząt nic nie mówiła – rozlegał się tylko odgłos wielu par wysokich obcasów stukających w chodnik. One trzy balansowały na chodniku, milcząc przez kilka chwil, podtrzymując się wzajemnie. A kiedy już były bezpieczne, tak daleko od pralni, że nikt stojący w drzwiach pralni nie mógł ich usłyszeć, Meg krzyknęła cierpko:

– Stara franca!

I jak na sygnał dziewczęta zaczęły szczebiotać, hałasując i przeklinając. W ciemnościach szybko odzyskały rezon. Tylko Nettie nie skomentowała tego, że panna Scott nie zgodziła się potraktować ich jak należy i nie słuchała tego, co Meg i Bell mówiły, idąc po obu jej stronach. Była zadowolona z przyjacielskiego wsparcia, bo nie widziała niczego w ciemnościach, które ją otaczały. Nie docierało do niej, na kogo narzekała Meg. Może na Jana? On był tylko jedną z osób na całym świecie, do którego pasowało to określenie. Ale ona z nim skończyła. Skończyła.

 

XVII

Nettie piła herbatę w milczeniu. Chrissie i matka rozmawiały o pani Baxter, która powiedziała, że została zaczepiona podczas zaciemnienia.

– Twierdzi, że to był Polak – powiedziała mama. – Ale Polacy nie są stuknięci. Nie zaczepiają kogoś z taką figurą.

– A ja nie wierzę, że w ogóle ktokolwiek ją zaczepił – powiedziała Chrissie.

– Tak, jest rozdrażniona właśnie dlatego, że nikt jej nie zaczepił – to ją złości – powiedziała mama.

Nettie ich nie słuchała. Jak tylko wypiła herbatę, poszła do wychodka w ogrodzie. Zużyła trzy zapałki zanim zdołała zapalić świeczkę.

„Boże, co za życie!” – wymamrotała z poirytowaniem, sprawdzając, czy zasłony szczelnie przysłaniają okno. Równie dobrze mogłaby już nie żyć. O Boże, jeżeli to się nie stanie dzisiejszej nocy, zwariuję. Jedno jest pewne: nie będzie nigdy już ryzykować. Koniec z Janem. Nie spotka się z nim dzisiaj wieczorem. Może sobie stać w ciemnościach i zamarznąć na śmierć, ona nie dba o to.

Kiedy wróciła do kuchni, jej oczy błyszczały z radości i nuciła sobie piosenkę: And when the shaddows fall behind you there’ll come another day.

– Widziałaś list, który dostałaś? – zapytała mama, podnosząc głowę znad zlewu.

– Jaki list? – zapytała Nettie, przepychając się obok mamy i poprawiając loki przed lustrem.

– Przyszedł list do Ciebie, leży na parapecie kominka. Przyszedł dzisiaj po południu. Jest na nim pełno zagranicznych znaczków.

Netti wzięła list i popatrzyła nań z ciekawością. Następnie położyła go na stole i założyła palto. Zamruczała, nakładając sobie szminkę na usta. Popatrzyła na zegar, po czym podniosła list i otworzyła go.

– Od kogo? – zapytała mama.

– Oh, to list od Harry’ego. Od Harry’ego… Jak mu tam… – rzekła Nettie, wkładając list z powrotem do koperty, którą wrzuciła do komody.

– Ile tej pisaniny… – powiedziała, zapinając guziki palta i zmierzając w kierunku drzwi. – Nie mam głowy, by go teraz czytać, nie mam czasu. Muszę biec na spotkanie z Janem. Serwus!

KONIEC

Październik 1940 – Nowy Rok 1941

Copyright © Estate of Fred Urquhart 2023

© tłumaczenie Leszek Wieciech 2023

 

Przypisy tłumacza:

[1] Marka popularnych papierosów.

[2] Amerykańscy aktorzy z I połowy XX wieku.

[3] Henry Fonda, Jane Darwell – amerykańscy aktorzy, występujący w filmie „Grona gniewu” z 1940 roku.

[4]  Weź lekcje u Madame Lasonga. A jeżeli się jej spodobasz, to lekcje są darmowe. Amerykańska piosenka z 1940 roku – w 1941 powstała komedia pod tym samym tytułem.

[5] Przyjdą inne dni Piosenka Very Lynn z 1940 roku.   Znikną chmury, prawdziwa miłość pokona smutki i troski… Słowa rozbłysną złotem i chwałą, Wkrótce zapomnimy, że niebo było szare, i jak w pięknej bajce, nadejdą inne dni…

[6] Dzień, który przyniesie Ci radość i śmiech, Bo kiedy minie noc, Przekonasz się, że po niej przyjdzie radość. Nadejdą inne dni…

[7] I wtedy pójdziemy trzymając się za ręce, W słoneczny dzień.

[8] Popularny sklep wielobranżowy.

 

Ostatni fragment noweli ukaże się w numerze 3/2024 „Res Humana”, maj-czerwiec 2024 r.

TAGI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE ARTYKUŁY

  • ZAPRASZAMY TEŻ DO PISANIA!

    Napisz własny krótki komentarz, tekst na stronę internetową lub dłuższy artykuł
    Ta strona internetowa przechowuje dane, takie jak pliki cookie, wyłącznie w celu umożliwienia dostępu do witryny i zapewnienia jej podstawowych funkcji. Nie wykorzystujemy Państwa danych w celach marketingowych, nie przekazujemy ich podmiotom trzecim w celach marketingowych i nie wykonujemy profilowania użytkowników. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia przeglądarki lub zaakceptować ustawienia domyślne.